Wielcy Polacy, Rycerze i Wojownicy

Generał Ignacy Prądzyński (1792-1850)
Podpułkownik Piotr Wysocki (1797-1874)
Pułkownik Józef Zaliwski (1797-1855)

Generał Ignacy Prądzyński (1792-1850)

Powstanie listopadowe, z jego zmiennym i dramatycznym przebiegiem, skupia na sobie nadal uwagę badaczy. Wciąż od nowa podnoszą się głosy, że inaczej pokierowane mogło zakończyć się stanowczym zwycięstwem strony polskiej, odwrócić losy naszej ojczyzny.

Wśród polskich planów prowadzenia tej wojny na czoło wybijają się śmiałe koncepcje gen. Ignacego Prądzyńskie- go. Zrealizowane w porę niewątpliwie spowodowałyby one inny jej przebieg. Wprost genialne wyczucie możliwości operacyjnych, śmiałość i ofensywny duch — oto zasadnicze cechy, znamionujące myśl strategiczną Prądzyńskiego. „Gmin generałów nigdy tego pojąć nie może — wyznawał Prądzyński — że na wojnie czysto bierne postępowanie prowadzi do upadku, że możność pomyślnych, ostatecznych wypadków polega jedynie na działaniach zaczepnych… Jedyna nadzieja ratunku może być w zaniechaniu wszystkich podrzędnych punktów na skoncentrowanie jednej masy i na kolejnym uderzaniu na podzielonego przeciwnika, którego wojna najazdowa zawsze zmusza do dzielenia swoich sił…”

Tragedią Prądzyńskiego było, że plany jego bądź były odrzucane, bądź doczekały się tylko częściowej, nader połowicznej realizacji. Trafnie sformułował to przed laty Ignacy Moszczeński pisząc: „Fatalizm, ciążący od lat tylu nad Polską, oddał genialne pomysły Prądzyńskiego w ręce karła, który żadnego z nich nigdy pojąć nie zdołał, a cóż dopiero by takowe w wykonanie, w czyn, w życie wprowadził”.

Ignacy Prądzyński zaczął swą karierę wojskową w roku 1807, gdy wstąpił jako ochotnik do tworzącej się armii Księstwa Warszawskiego. Już w lutym roku następnego zostaje podoficerem i kieruje wyszkoleniem szeregowych w swym pułku. Na początku 1809 r., po ukończeniu Szkoły Aplikacyjnej Artylerii i Inżynierii, Prądzyński zostaje do niej przydzielony, otrzymując stopień podporucznika.

Z chwilą wybuchu wojny z Austrią opuszcza mury szkoły. Początkowo kieruje pracami przy budowie okopów koło rogatek jerozolimskich w Warszawie. Następnie zostaje adiutantem dowódcy inżynierów armii.

Po wojnie, służąc w jednostkach inżynieryjno-saperskich, uczestniczył m.in. w pracach nad budową fortyfikacji Modlina. W styczniu 1812 r. dochodzi do stopnia kapitana II klasy. Przez cały ten czas Prądzyński intensywnie uczył się, doskonaląc zwłaszcza swą wiedzę z zakresu matematyki.

W kampanii 1812 r. Prądzyński uczestniczył jako oficer sztabu dywizji gen. Dąbrowskiego. Odznaczył się w bojach odwrotowych pod Borysowem oraz podczas przeprawy przez Berezynę. Z Rosji powrócił ciężko ranny i chory i przez szereg tygodni musiał się leczyć.

Awansowany w lutym 1813 r. na kapitana inżynierów I klasy, brał następnie udział w kampanii niemieckiej i walczył pod Lipskiem i Hanau. W listopadzie tegoż roku zostaje szefem szwadronu i adiutantem polowym gen. Dąbrowskiego.

Po powrocie wraz z wojskiem polskim do kraju, w styczniu 1815 r. został jako major przydzielony do Kwatermistrzostwa Generalnego. Niedługo potem zatrudniony zostaje przy pracach nad wytyczaniem granicy Królestwa Polskiego, które zaabsorbowały go aż do 1822 r. Po przy- jeździe do Warszawy zatrudniony był jako wykładowca taktyki. Niedługo jednak pozostawał w stolicy. Z kolei poruczone mu zostaje kierownictwo robót nad budową Kanału Augustowskiego.

Na początku 1826 r. Prądzyński oskarżony został o przynależność do Towarzystwa Patriotycznego i wtrącony do więzienia, w którym spędził trzy lata. Po zwolnieniu, w marcu 1829 r., powrócił do robót nad Kanałem.

Na wiadomość o wybuchu powstania listopadowego pospiesznie wraca do Warszawy. Opracowuje i przedkłada tu dyktatorowi powstania gen. Chłopickiemu szereg projektów, związanych z przygotowaniami do działań wojennych. Zamiast aprobaty swych planów Prądzyński doczekał się jednak skierowania do Zamościa, na stanowisko zastępcy komendanta twierdzy. Wyrwał się stamtąd w końcu stycznia 1831 r. na wiadomość o upadku dyktatury Chłopickiego.

Otrzymuje przydział do Kwatermistrzostwa Generalnego i poświęca się bez reszty studiom operacyjnym. W rezultacie opracowuje całościowy plan wojny, odznaczający się logiczną i przejrzystą koncepcją. Prądzyński proponował w nim wycofanie wojsk polskich za Wisłę, a następnie kolejne pobicie kolumn nieprzyjaciela, na jakie w trakcie marszu w głąb Polski musiałaby się podzielić carska armia. Plan ten nie uzyskuje jednak aprobaty.

Podczas walk pod Warszawą w lutym 1831 r. Prądzyński pełnił funkcje szefa sztabu przy generale Chłopickim. W końcu lutego otrzymuje stopień pułkownika oraz mianowany zostaje kwatermistrzem generalnym.

W marcu 1831 r. Prądzyński przedstawia nowemu wodzowi naczelnemu gen. Skrzyneckiemu szczegółowy plan uderzenia na wojska carskie stojące na wschód od Warszawy, zajęcia Siedlec, a w następnej kolejności zaatakowania głównych sił wroga pod feldmarszałkiem Dybiczem. Wykonanie planu Prądzyńskiego doprowadzić mogło do pobicia wojsk nieprzyjacielskich. Ale Skrzynecki, obawiający się śmiałych rozwiązań, nie zaaprobował go w całości. Zgodził się tylko na zaatakowanie nieprzyjaciela na szosie siedleckiej.

Nawet realizacja tego ograniczonego planu dała doskonałe wyniki. W ręce polskie wpadło ponad 10 tysięcy jeńców, zaś droga do Siedlec, głównej bazy zaopatrzenia wojsk carskich, stanęła otworem. Prądzyński, awansowany tymczasem do stopnia generała brygady, domagał się od naczelnego wodza jak najszybszego wykorzystania tego sukcesu i uderzenia na Dybicza. Skrzynecki jednak nadal kategorycznie odmawiał.

Wreszcie z kilkudniowym t opóźnieniem Prądzyńskiemu udało się uzyskać zgodę na zajęcie Siedlec. Objąwszy osobiście dowództwo nad wydzielonym 7-tysięcznym oddziałem, niezwłocznie wyruszył na wroga. 10 kwietnia dopadł pod Iganiami cofające się od Warszawy oddziały carskiego korpusu. Pomimo silnego ognia baterii rosyjskich złamał opór nieprzyjaciela, zmuszając go do pospiesznego odwrotu. Straty wojsk carskich wyniosły 3 tysiące zabitych i rannych oraz 1500 jeńców. Zwycięstwo to okupił Prądzyński stratą zaledwie 500 własnych żołnierzy.

Ale moment zajęcia Siedlec był już zaprzepaszczony, gdyż wkroczyła tam główna armia rosyjska. Prądzyński w następujący sposób ocenił zaistniałą wówczas sytuację: „Rosjanie zatem, korzystając z dozwolonego im czasu, połączają się w obozie pod Siedlcami, na linii naturalnej swoich działań, a dla Polaków jedyna okazja odniesienia prawie na pewno jednego z owych zwycięstw, co to stanowią o losach państw, zmarnowana…”

Prądzyński nie zniechęcił się tym niepowodzeniem. Wkrótce wystąpił z nową inicjatywą rozbicia gwardii carskiej, zanim połączy się ona z armią Dybicza. Zorganizowana według jego planu w połowie maja 1831 r. wyprawa przeciwko gwardii rozwijała się początkowo pomyślnie. Wojsko polskie zastało gwardię nad rzeką Ruż w takim położeniu, że musiałaby ona przyjąć bitwę w warunkach dla siebie bardzo niekorzystnych, przy wyraźnej przewadze liczebnej strony polskiej. Jednak Skrzynecki, mimo kilkakrotnych nalegań Prądzyńskiego, nie zgodził się na natychmiastowe rozpoczęcie walki. „W chwili, gdy robotę ukończyć trzeba dzielną przybitką —- pisze o tym Prądzyński — opłakana natura niezdecydowania, a na potężnym uporze oparta, bierze górę i żadne względy, żadne nalegania nie zdołają wymóc na Skrzyneckim rozkazu do ataku”.

W rezultacie gwardii udało się wymknąć i połączyć z głównymi siłami. Bitwę pod Ostrołęką, do której wkrótce doszło, wojsko polskie prowadzić musiało już w bardzo nie sprzyjającej sytuacji.

W następnych miesiącach stosunki Prądzyńskiego ze Skrzyneckim zaostrzają się tak, iż musi on w lipcu ustąpić z funkcji kwatermistrza generalnego, zostając dowódcą korpusu inżynierów. 11 sierpnia, po objęciu naczelnego dowództwa przez gen. Dembińskiego, Prądzyński wraca na poprzednie stanowisko. Ale już w dwa dni później Rząd Narodowy, awansując Prądzyńskiego na generała dywizji, proponuje mu objęcie naczelnego dowództwa. Prądzyński początkowo odmawia i dopiero 16 sierpnia podporządkowuje się wyraźnemu rozkazowi rządu. Naczelnym wodzem był jednak tylko przez jeden dzień. Dowiedziawszy się, że generałowie Dembiński i Krukowiecki odmówili mu poparcia, kategorycznie zażądał dymisji.

Krok ten był niezwykle charakterystyczny dla postępowania Prądzyńskiego. Bez wątpienia najlepszy strateg polski doby powstania listopadowego wiedział jak nikt inny, jak trzeba rozegrać wojnę, by sięgnąć po ostateczne zwycięstwo. Zdawał też sobie Prądzyński z tego w pełni sprawę. Ale uczynił stosunkowo niewiele, poza przedkładaniem planów i prośbami o ich realizację, aby wprowadzić je w czyn. A gdy władza sama wpadła mu w ręce, wykazał krańcową chwiejność i pozbył się jej dobrowolnie. Był raczej typem teoretyka sztabowca, lecz nie wodza, do czego brakowało mu niezłomnej woli i umiejętności narzucenia jej innym. Niektórzy autorzy wskazują, iż przyczyna tej jego słabości tkwiła w złym stanie zdrowia, w podkopującej siły chorobie. Przypuszczenie to nie jest pozbawione pewnych cech prawdopodobieństwa.

Po rezygnacji ze stanowiska naczelnego wodza, Prądzyńskiemu powierzona zostaje podrzędna funkcja doradcy dowódcy korpusu gen. Ramorino. Z jednej strony Prądzyński przyczynił się swymi zarządzeniami do zwycięstw pod Międzyrzeczem i Rogoźnicą, ale z drugiej nie potrafił wymóc na generale zawrócenia jego korpusu do Warszawy, gdzie szykowała się decydująca bitwa. Zrezygnowany sam tylko wraca do stolicy.

Podczas szturmu Warszawy, dnia 6 września, Prądzyński pełnił obowiązki kwatermistrza generalnego i szefa sztabu. Załamany wewnętrznie nie wierzył już jednak w zwycięstwo. Myślał jedynie, ażeby na drodze rokowań uzyskać możliwie najlepsze warunki kapitulacji. Uczestniczył też z polecenia naczelnego wodza gen. Krukowiec- kiego w pertraktacjach z dowództwem carskim.

Po upadku Warszawy pozostał na miejscu. Na początku 1832 r. władze carskie zesłały Prądzyńskiego w głąb Rosji. Mikołaj I zainteresował się nim jednak, polecił mu napisanie zarysu wojny 1831 roku, a nawet zaproponował wstąpienie do armii rosyjskiej. Prądzyński propozycję tę odrzucił.

W roku 1834 wrócił do kraju i osiadł w swej majętności. W 1843 r. przeniósł się do Krakowa. Podczas Wiosny Ludów rząd węgierski zaproponował mu objęcie dowództwa rewolucyjnej armii Węgier. Ze względu na pogarszający się stan zdrowia Prądzyński nie był już w stanie podjąć się tego zadania. Zmarł w roku 1850 na wyspie Helgoland, dokąd wyjechał na kurację.

Podpułkownik Piotr Wysocki (1797-1874)

O Piotrze Wysockim — organizatorze spisku podchorążych i bohaterze Nocy Listopadowej — słyszało każde dziecko. Ale jakże mało jest ludzi, którzy znają dalsze koleje jego życia, długie łata wypełnione cierpieniami i walką o wolność Polski. A wiedząc tylko o fragmencie — chociażby najważniejszym — życia człowieka nie można wyrobić sobie o nim pełnego sądu, ocenić położonych przez niego zasług. Podpułkownik Piotr Wysocki — jedna z najpiękniejszych postaci naszej historii — zasługuje zaś w pełni na to, by potomni znali całe jego bogate i nieugięte życie.

Urodził się w Winiarach pod Warką jako syn dzierżawcy. W roku 1818 ochotniczo wstąpił do wojska i służył w pułku grenadierów gwardii. W sześć lat później przechodzi do Szkoły Podchorążych; w roku 1827 uzyskuje tam stopień podporucznika i zostaje w szkole instruktorem musztry.

Nie obdarzony specjalnymi zdolnościami, posiadając ledwie wykształcenie 4 klas gimnazjum, pracował wiele nad sobą, uczył się matematyki i języków obcych, zapoznawał z literaturą. U przełożonych zyskał opinię wzorowego instruktora i oficera. Wśród kolegów i podchorążych cieszył się miłością i zaufaniem, które zdobył prostotą i koleżeńskością. Był gorącym patriotą, a dewizą jego postępowania była maksyma: „Wszystko dla Ojczyzny, nic dla mnie”.

On to w dniu 15 grudnia 1828 r. zawiązał w Szkole Podchorążych tajny spisek patriotyczny stawiający sobie za cel walkę o niepodległość Polski. Położył też wielkie zasługi w dalszym rozwoju tej organizacji. Nie był jednak zwolennikiem radykalnych, rewolucyjnych rozwiązań. Trzymał się raczej ostrożnej taktyki. Jak zwykle skromny, stawiał przed sobą ograniczone cele przygotowania do walki skupionej w spisku młodzieży. Rozstrzyganie spraw politycznych pozostawiał sejmowi.

Do wystąpienia skłonił go nacisk chwili — obawa całkowitej dekonspiracji i niebezpieczeństwo zapowiedzianej przez cara mobilizacji do wojny z rewolucją w Europie. Zgodnie z przyjętym planem Wysocki dowodzić miał wystąpieniem powstańców w południowej części Warszawy. Na dane przez niego hasło Szkoła Podchorążych Piechoty, prawie jednomyślnie, stanęła w pamiętną Noc Listopadową do walki. Wysocki poprowadził podchorążych na koszary ułanów carskich, odparty stamtąd wycofał się do Łazienek, pod pomnik Jana III. Wokół panowała cisza, zdawało się, iż powstanie nie doszło do skutku. Do podchorążych przyłączyła się jedynie grupa belwederczyków, którym również nie udało się wykonać głównego zadania. W tej ciężkiej chwili Wysocki nie załamał się — nie było w jego zwyczaju cofać się z raz obranej drogi. Postanowił przebić się do śródmieścia, by tam szukać połączenia z innymi oddziałami powstańców.

Następuje dramatyczny marsz podchorążych w kierunku północnym. Znaczy go starcie koło koszar Radziwiłłowskich, atak w kierunku Wiejskiej, marsz przez opustoszały Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście, odmowa spotkanych generałów objęcia dowództwa. Wreszcie pod Arsenałem łączy się Wysocki z tłumami wzburzonego ludu i oddziałami powstańczego wojska. Zdobycie Arsenału i uzbrojenie tysięcznych rzesz ludu stało się punktem zwrotnym, decydującym o powodzeniu wybuchu powstania. Przy bierności wielkiego księcia Konstantego rankiem cała już prawie Warszawa była: wolna…

Odtąd w dziełach historyków powstania listopadowego postać Piotra Wysockiego blaknie i odchodzi na daleki plan; potrzebny był tylko w celu dania pierwszego impulsu — potem ginie w wirze wypadków.

Jak zawsze karny i daleki od myśli o dyskontowaniu swych zasług — staje do szeregu. Awansowany na kapitana, był przez pewien czas adiutantem Naczelnego Wodza. Walczył dzielnie pod Wawrem i Grochowem, a potem, pod komendą generała Dwernickiego, jako dowódca batalionu wyrusza na Wołyń. Nieszczęśliwa ta wyprawa po początkowych sukcesach kończy się klęską. Korpus Dwernickiego musi wycofać się do Galicji, gdzie zostaje internowany. Wysocki, jak wielu innych, wydostaje się spod nadzoru Austriaków i znowu podąża na pole walki. Już jako podpułkownik obejmuje dowództwo 10 pułku piechoty liniowej.

W dniu szturmu Warszawy — 6 września 1831 r. — Wysocki zajmuje ze swym pułkiem stanowisko w odwodzie na zachodnim krańcu Warszawy. Przed nim wysunięty do przodu fort Wola, broniony przez dwa bataliony 8 pułku, Wali się na niego szalony impet ataku wroga. Wola zostaje okrążona, lecz broni się mężnie. W momencie gdy generał Bem ogniem dwunastu będących pod ręką dział rozpoczął flankowy ostrzał nieprzyjaciela, ruszyła również do kontrataku polska piechota, by przyjść z pomocą otoczonej reducie. Przez tłumy nieprzyjaciela przedostał się tylko jeden batalion 10 pułku, prowadzony osobiście przez Wysockiego. Odtąd obok gen. Sowińskiego bierze on udział w bohaterskiej obronie Woli. Osłaniany przez swych żołnierzy, wałczy do ostatka, wreszcie skłuty bagnetami i nieprzytomny dostaje się w ręce wroga.

Jak najcięższy zbrodniarz, zostaje wtrącony do więzienia. Przez wiele tygodni toczy się przeciw niemu śledztwo. Oprawcy carscy nic się jednak nie mogą od niego dowiedzieć. Zapada wyrok śmierci, w ostatniej chwili przed egzekucją „łaskawie” zamieniony przez cara na dożywotnią katorgę. Wysocki wędruje na Sybir. Tam na katordze spędza 25 lat. Na mocy amnestii wraca do kraju w 1857 r. jako starzec złamany fizycznie, lecz nieugięty duchem. Osiada w rodzinnej Warce, a dom jego staje się miejscem pielgrzymek rodaków. W przededniu wybuchu powstania styczniowego Komitet Centralny „czerwonych” nosił się z myślą obwołania Wysockiego dyktatorem. Był to człowiek — symbol, za którym stanąłby cały naród. Ale ciężka choroba przykuła już wówczas Wysockiego do łoża. Zmarł w roku 1874 i został pochowany na miejscowym cmentarzu w Warce.

Pułkownik Józef Zaliwski (1797-1855)

Z cieniów Nocy Listopadowej 1830 r. wyłania się ku nam obok Piotra Wysockiego równie piękna a mniej znana postać Józefa Zaliwskiego. Często nie rozumiany i bardzo sprzecznie oceniany przez współczesnych, Zaliwski — wytrwały rewolucjonista i partyzant, wieloletni więzień zaborców należy do grona najbardziej zasłużonych bojowników o wolność Polski.

Urodził się w 1797 r. na Litwie. W 1818 r. wyjechał do Królestwa, by ochotniczo wstąpić do wojska polskiego; cztery lata później został oficerem. Od pierwszych niemal kroków swego życia wojskowego brał udział w pracach rewolucyjnych. Należał do Wolnomularstwa Narodowego, do Towarzystwa Patriotycznego, wreszcie wszedł do sprzysiężenia podchorążych Wysockiego. Wniósł ze sobą zdecydowaną wolę czynu, na porządku dziennym postawił przygotowanie powstania. To on opracował plan zrywu zbrojnego w Warszawie, który wszedł w życie w nocy z 29 na 30 listopada 1830 r.

W ową pamiętną noc Zaliwski kierował siłami spiskowców, którzy zaatakować mieli Arsenał. Nie dostrzeżono jednak umówionego pożaru na Solcu. I wówczas, gdy walczono już pod Belwederem, Zaliwski wciąż zwlekał z wystąpieniem, czekając sygnału. W krytycznym momencie wyręczył go jednak lud Warszawy, który tłumnie wyległ na ulice. Wspólnymi siłami Arsenał zdobyto.

Kilka dni później, z polecenia samego dyktatora Chłopickiego, Zaliwski wyjeżdża z ważną misją na Litwę. Otrzymuje zadanie przeciągnięcia na stronę powstania oficerów Korpusu Litewskiego, będących w znacznej części Polakami. Gdy akcja ta dawać zaczęła rezultaty, nagły rozkaz z Petersburga o dyslokacji wielu oficerów pomieszał Zaliwskiemu szyki.

Wkrótce występuje on z nowym śmiałym projektem utworzenia na tyłach wroga ruchu partyzanckiego. Znalazł się tutaj w swoim żywiole. Od rządu otrzymał jedynie dwóch oficerów i 6 podoficerów. Oddział jego sam miał się rekrutować i sam uzbroić. „Zaczęliśmy — pisze Zaliwski w swym pamiętniku — zbierać broń, jaką tylko gdzie znaleźć mogliśmy, kryjąc się po lasach, napadaliśmy na małe oddziały wojska, wysyłane za furażem i innymi potrzebami, a urastając coraz bardziej w liczbę stawaliśmy się śmielszymi i przychodziliśmy do lepszej broni i pieniędzy”. Działał Zaliwski najpierw między granicą pruską a Narwią. Potem, gdy armia Dybicza zbliżyła się ku Warszawie, zaszedł jej na tyły, wzbudzając popłoch i wyrządzając wrogowi znaczne szkody.

W maju 1831 r. Zaliwski otrzymał rozkaz połączenia się z dywizją gen. Giełguda, która odcięta po nieszczęśliwej bitwie pod Ostrołęką pomaszerowała na Litwę. Miał wówczas pod sobą półtora tysiąca ludzi. Dzielnie walczył pod Rajgrodem, walnie przyczyniając się do zwycięstwa polskiego, a potem osłaniał tyły idącego na północ Giełguda. Wyróżnił się także w bitwie pod Wilnem. „Ręczną bronią i bagnetem — opowiada Zaliwski — walczyłem z nieprzyjacielem będącym w okopach i lubo dwakroć byłem odparty, zdobyłem je”. Ogólnie jednak kampania litewska, nieudolnie prowadzona przez Giełguda, zakończyła się porażką. Wówczas, gdy Giełgud ruszył ku granicy pruskiej, by tam szukać schronienia, Zaliwski postanawia przedrzeć się do kraju. Napastowany ciągle i osaczany przez wojska carskie dociera do rzeczki Sokołdy, tutaj jednak podczas przeprawy zostaje rozbity. Oddział jego idzie w rozsypkę i tylko małymi grupami przebija się do Warszawy.

W stolicy Zaliwski mianowany zostaje naczelnikiem straży bezpieczeństwa. Gorliwie zabiera się do organizowania i uzbrajania ludności. Nie było to jednak na rękę gubernatorowi miasta, Krukowieckiemu, który bał się uzbrojenia ludu. Wysłał też wkrótce Zaliwskiego z zadaniem obrony przepraw przez Wisłę w okolicach Góry Kalwarii, choć nie groziło tam żadne niebezpieczeństwo.

Po upadku Warszawy Zaliwski, odcięty od głównych sił, uchodzi do Krakowa. Stamtąd wyjeżdża do Paryża. Z entuzjazmem wita go lewica emigracyjna. Joachim Lelewel wręcza mu symboliczny pałasz, przeznaczony dla Polaka, który odznaczył się największą ofiarnością rewolucyjną w powstaniu.

Zaliwski nie przestaje wierzyć w możliwość rychłego podjęcia walki od nowa. Czerpiąc natchnienie ze wzniesienia fali ruchu rewolucyjnego w Europie, w ścisłej współpracy z Komitetem Narodowym Lelewela zaczyna przygotowywać nową wyprawę do Polski. Rachuby jego są jednak jednostronne i mylne. Nie widzi miażdżącej przewagi wroga, nie dostrzega zmęczenia i zniechęcenia kraju. Toteż gdy w marcu 1833 r. kilkanaście drobnych oddziałów partyzanckich pod ogólnym kierownictwem Zaliwskiego przedostaje się na teren Królestwa Polskiego, spotyka je w większości wypadków niepowodzenie. Sam Zaliwski znajdował się przy oddziale Henryka Dmochowskiego. Przeszedłszy 19 marca granicę z ośmiu ludźmi udał się ku Lublinowi. Nie zastawszy żadnych przygotowań i nie znajdując poparcia, postanowił wrócić do Galicji. Wśród ciągłych obław, wyniszczony głodem i niewczasem, wydostał się wreszcie z matni 28 kwietnia.

Ale i w Galicji czyhał na niego wróg. Wkrótce aresztowany zostaje przez Austriaków. Po trzyletnim okrutnym śledztwie skazano go na szubienicę, która zamieniona została na 20 lat ciężkiego więzienia. Osadzony w kamiennej celi zamku Kufstein spędził Zaliwski w samotności 11 lat. Wyzwoliła go dopiero Wiosna Ludów. Dostał się do więzienia jako pełen sił mężczyzna, wyszedł złamanym fizycznie starcem. Zmarł w Paryżu w roku 1855.

Opracowanie: Leon Baranowski
Buenos Aires, Argentyna