Okrągły stół był laboratorium pierestrojki

Z dr. Jarosławem Szarkiem, historykiem, prezesem Instytutu Pamięci Narodowej rozmawia Marcin Makowski (DoRzeczy, nr 8/311, 18-24.02.2019 r.)

MARCIN MAKOWSKI: Przy okazji sprawy Kazimierza Kujdy, byłego szefa Narodowego Funduszu Ochrany Środowiska i Gospodarki Wodnej, „teczki” znowu wkroczyły do polityki. W oparciu o te same dokumenty trzy redakcje niezależnie opisały sprawę TW „Ryszarda”. Tego samego dnia. Jak to możliwe od strony formalnej?

DR JAROSŁAW SZAREK: Archiwa Instytutu Pamięci Narodowej są dostępne dla każdego według określonych procedur. Jestem pewien, że nie naruszono żadnych przepisów, a dziennikarze mają do nich pełen dostęp. Informacja, że te akta znajdują się w naszym zasobie, jest obecna od kwietnia 2018 r. w inwentarzu archiwalnym w Internecie. Podobnie jak informacja o wszystkich aktach, które kiedyś stanowiły tzw. zbiór zastrzeżony.

Sądzi pan, że w okresie kampanii wyborczej można się spodziewać wysypu podobnych materiałów?

IPN stoi na stanowisku, że dokumenty wytworzone przez komunistyczny aparat bezpieczeństwa powinny być jawne. W styczniu 2017 r. poszerzyliśmy elektroniczny inwentarz o pełny opis, w którym pokazujemy znaczną część zbiorów, ułatwiając kwerendę. Pod względem dostępności źródeł jesteśmy najbardziej przejrzystą instytucją ze wszystkich państw dawnego bloku sowieckiego. Nie zmienia to jednak faktu, że proces ten powinien się zacząć zaraz po upadku PRL. Niepodległej Polski nie powinniśmy budować z ludźmi uwikłanymi w relacje z aparatem bezpieczeństwa.

Jaką mamy pewność, że za pieczątką „tajne” nie będą ukrywane niewygodne akta osobowe polityków?

Po likwidacji tzw. zbioru zastrzeżonego klauzula „ściśle tajne” dotyczy jedynie 300 jednostek archiwalnych, i to nie w pełni, bo w części z nich tajne są jedynie pojedyncze strony. Dotyczą one infrastruktury komunikacyjnej, planów budynków ważnych dla bezpieczeństwa państwa, nie znajdziemy tam żadnego polityka.

Zmieniając nieco temat, nie wiem, czy pan śledzi losy nowej partii Roberta Biedronia, ale idąc śladem Grzegorza Schetyny, lider Wiosny zapowiedział likwidację Instytutu Pamięci Narodowej. Pieniądze z tego tytułu mają zasilić jego program socjalny.

Ileż to razy od rozpoczęcia działalności IPN w 2000 r. słyszeliśmy takie deklaracje?

Gdzie są ci, którzy je głosili? Zastanawiam się tylko, jak w oczach naszych niedoszłych „likwidatorów” wyglądałaby Polska bez instytucji, która opowiada o najnowszej historii, ujawnia archiwalia komunistycznego aparatu bezpieczeństwa, poszukuje szczątków naszych bohaterów, wydała ponad tysiąc naukowych publikacji, prowadzi działalność edukacyjną, w kraju i poza nim, przed którą stawia się coraz to nowe zadania… Choćby opiekę nad grobami weteranów…

Jak pan rozumie te apele? W jaki sposób środowiska, które chciałyby zawieszenia działalności IPN, mogłyby z tego faktu politycznie skorzystać?

Nigdy powstania IPN nie zaakceptowały środowiska postkomunistyczne oraz wielu ich ideowych sojuszników, którzy tworzyli fundamenty tego sytemu w jego najbardziej krwawej odsłonie przed 1956 r., a dopiero później zaczęli go kontestować. Blisko 100 km akt, które znajdują się w naszym archiwum – w większości mających nigdy nie zostać ujawnionymi – pokazuje rzeczywistą, nieludzką twarz komunizmu dławiącego wolnościowe i niepodległościowe aspiracje narodu. Ludzi, którzy go tworzyli, oraz tych będących w mniejszości, którzy się mu przeciwstawiali – stojących po stronie prawdy, wolności, uczciwości, czyli niepodległej Polski. Być może prawda o tych czasach jest też wyrzutem sumienia, więc ją odpychają. Ludzi bezkompromisowych, odważnych jest zawsze zdecydowana mniejszość

„Imperium Pamięci Nacjonalistycznej” – tak na łamach „Gazety Wyborczej” sparafrazował nazwę Instytutu Pamięci Narodowej prof. Jan Grabowski z uniwersytetu w Ottawie. On, podobnie jak część środowiska historycznego, również apeluje o rozwiązanie instytucji. Pana zdaniem z tych samych powodów?

Jaka jest wartość takich wypowiedzi? Przecież to inwektywy, nigdy w ten sposób nie będziemy rozmawiać. Oczekujemy rzeczywistego odnoszenia się do naszych publikacji i do konkretnych treści. Tymczasem najczęściej pojawiają się ideologiczne napaści na Instytut Pamięci Narodowej. Mylą się ci, którzy myślą, że to zniechęci nas do budowy niezależnego środowiska historyków, dla których jedynymi kryteriami będą rzetelność i wierność prawdzie. I w ten sposób badamy okupację niemiecką, wielowymiarowe relacje polsko-żydowskie. Za kilka miesięcy ukaże się pierwszy numer międzynarodowego pisma „Polish-Jewish Studies”, które będzie forum takiej dyskusji. Gdy tylko pojawiły się pierwsze informacje na ten temat, już wezwano do jego bojkotu. Niestety, to prawdziwa twarz niektórych środowisk – chęć posiadania monopolu. Jednak czy to nie jeden ze spadków po systemie totalitarnym?

Podobny scenariusz mogliśmy ostatnio obserwować w przypadku wezwania do bojkotu tworzonego właśnie Muzeum Getta Warszawskiego.

Przed czym ten lęk? Przed opowiedzeniem fragmentu naszej historii? Możemy się nie zgadzać co do interpretacji, ale nie znajdzie pan w naszych publikacjach naukowych ideologicznych treści, przeczytamy o Janie Józefie Lipskim i Adamie Doboszyńskim. Nie znajdzie pan redaktor ani jednego tekstu pisanego językiem, którym posługują się nasi przeciwnicy. Być może pewnym środowiskom nie podoba się, że zagrażamy ich monopolowi na badania m.in. Holokaustu. Profesor, o którym pan wspomniał, mówił o bardzo dużej liczbie Żydów zamordowanych przez Polaków. Później, gdy zaczęto weryfikować jego tezę, zaczął się wycofywać.

Środowisko skupione wokół prof. Grabowskiego, ale również Barbary Engeiking, odpiera zarzuty o brak merytoryczności poprzez odwołanie do wydanej niedawno dwutomowej monografii „Dalej jest noc”. Historycy dowodzą w niej, że polskie zaangażowanie w mordy na żydowskich sąsiadach było większe, niż do tej pory sądziliśmy. W domyśle – IPN boi się do tych faktów przyznać.

Zachęcam wszystkich do sięgnięcia po najnowszy numer „Biuletynu IPN”, do którego została dołączona 70-stronicowa, krytyczna recenzja „Dalej jest noc”, napisana przez dr. Tomasza Domańskiego. W kolejnych tygodniach opublikujemy kolejną. Już teraz możemy powiedzieć, że mamy do czynienia z wydawnictwem wysoce nierzetelnym. Nie ukrywam, że sami w Instytucie byliśmy zdumieni, iż można dopuszczać się takich rzec2y. Chyba od lat 50. XX w. w polskiej historiografii nie było tak wybiórczego podejścia do źródeł, a nierzetelność pojawia się na kilku płaszczyznach: od pisania pod określoną tezę, przez wybranie niereprezentatywnego obszaru okupacji niemieckiej, do czy pomijania sprawczej roli okupanta niemieckiego. Nierzadkie są ingerencje w tekst źródeł, a najbardziej jaskrawym przypadkiem usuwanie „Niemców” i takie prowadzenie narracji, by ich zbrodnie przypisywano „Polakom”.

Czy to działanie w złej woli? Chyba nie da się mówić w takich sytuacjach o niedopatrzeniu?

Recenzja powstawała bardzo długo, bo weryfikowaliśmy źródła, z których korzystali autorzy monografii. Dopiero wtedy dało się stwierdzić, jak manipulowali cytatami. Można przez brak dokładności pominąć pewne kwestie, nawet się pomylić – po to są recenzje, aby takie uchybienia wyeliminować. Można się spierać co do wniosków, ale podstawą takiej dyskusji musi być zaufanie. A jak je mieć wobec zgody na takie praktyki? Nasz niepokój budzi to, że często są to ludzie z tytułami naukowymi, będący mentorami w swym środowisku, więc ten problem jest o wiele poważniejszy.

„Żądam publicznie od IPN przeproszenia za sfabrykowanie prowokacji pod nazwą Teczki Kiszczaka, jeśli to nie nastąpi, spotkamy się na drodze sądowej krajowej lub międzynarodowej. Dysponuję wystarczającą ilością niepodważalnych dowodów” – napisał na Twitteize Lech Wałęsa. Szykuje się pan na proces?

Czy to jednak Lech Wałęsa nie powinien zacząć od przeproszenia swych dawnych kolegów ze stoczni, na których donosił?

Nie wspominając o ludziach Solidarności obrażanych wypowiedziami, które nigdy nie powinny paść?

Czy myśli pan, że wraz ze śmiercią premiera Jana Olszewskiego symbolicznie kończy się czas sporu o lata PRL? Jaką był on dla pana osobą?

Te spory się nie skończą, ale niestety nie usłyszymy w nich już głosu Jana Olszewskiego – człowieka symbolu – cywilnego, niezłomnego oporu przeciwko systemowi komunistycznemu, który dowiódł, że przez PRL można było przejść jako człowiek przyzwoity. Dzisiaj, gdy czytam słowa uznania wobec niego ze strony ludzi reprezentujących środowiska, które lżyły go – już w wolnej Polsce – tylko za to, że chciał niepodległej ojczyzny budowanej przez ludzi uczciwych, niepowiązanych z sowieckim systemem, to budzi nadzieję. Bowiem mimo kryzysu cywilizacji, w której żyjemy, próby odwracania pojęć – jego honorowanie jest zwycięstwem wartości, które głosił, a przecież był bohaterem okładek, z tak modnym znowu słowem „nienawiść”, nie było obelgi, którą by go nie obrzucono. Pamięta pan, jak nazywano jego sympatyków?

Olszewikami?

Tak nazywano człowieka niezłomnych zasad, wykpiwanego przez określenie będące nawiązaniem do najbardziej zbrodniczego systemu w historii, z którym walczył całe życie. Tylko za to, że nie chciał budowy okrągłostołowej republiki, ale niepodległej Polski. Czy może być większa niegodziwość i jeszcze ze strony ludzi, w których obronie kiedyś stawał?

A propos Okrągłego Stołu. Czyjego bilans, pomimo pewnych zastrzeżeń, tak jak prezydent Andrzej Duda uważa pan za dodatni?

Okrągły Stół, konstrukcja przygotowana przez komunistyczny aparat bezpieczeństwa, był – jak to zresztą określono w Moskwie – laboratorium pierestrojki. Czyli przebudową sytemu, wobec jego widocznej ruiny i groźby wybuchu niezadowolenia, która zabezpieczy interesy ludzi czerwonego ancien regime’u. Sposobem było dokooptowanie części opozycji do władzy. Oczywiście operacja nie w pełni się udała, jednym z elementów był wynik kontraktowych wyborów, zakres wolności i możliwości się powiększył, ale budowa Polski niepodległej – uwolnionej od komunistycznego spadku – została zahamowana, a 4 czerwca 1992 r. jest jedną z ilustracji, w jaki sposób to się odbywało. Na długie lata całe obszary życia zostały obciążone tą fatalną spuścizną, co zaważyło na naszej kondycji w wielu wymiarach.

Opracował: Leon Baranowski, Buenos Aires – Argentyna