Nikt nie spostrzega w tym zgiełku, część 1

Agnieszka Dębska, Karta, nr 56/2008

Listopadowa niepodległość była chyba jednak zaskoczeniem. Choć wyczekiwana i spodziewana od dawna, przyszła nagle — jakby trochę niezauważona. W relacjach z tamtych wydarzeń zapisane zostało co prawda poczucie niezwykłości chwili, ale też zdziwienie, że „niepodległość rodzi się bez trudu”. Ta zdobyta „bez trudu” tym łatwiej stawała się wkrótce przedmiotem rozmaitych przetargów.

Częstochowa. Uczniowie gimnazjum Wincentego Szudejki z bronią odebraną Niemcom. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe (NAC)

Jednak zanim ów akt stanowienia niepodległości — rozłożony właściwie na wiele dni i tylko symbolicznie związany z datą 11 listopada (zarazem dniem kapitulacji Niemiec) — się dokonał, kilkakrotnie na przestrzeni całego roku szarpały Polakami paroksyzmy nadziei i zwątpienia.

Nadzieje wiązano między innymi z zapowiedziami przywódców ententy, widzących Polskę w gronie niepodległych państw powojennej Europy. Szczególne znaczenie miał tu zwłaszcza 13 punkt styczniowego programu pokojowego prezydenta USA Woodrowa Wilsona.

Wielkim wstrząsem był z kolei traktat brzeski podpisany 9 lutego 1918, pomiędzy państwami centralnymi i nowo powstałą Ukraińską Republiką Ludową, przyznający tej ostatniej Chełmszczyznę i część Podlasia. Fala protestu, która przetoczyła się wówczas przez miasta Królestwa Polskiego (istniejącego formalnie od listopada 1916 jako odrębne państwo, ale całkowicie podporządkowanego Niemcom) i pozostającej pod władzą austriacką Galicji, była doświadczeniem wzmacniającym poczucie świadomości narodowej.

Brzoza (okolice Tarnobrzega), 4 listopada. Wykopywanie słupa granicznego między Galicją a Królestwem Polskim. Fot. Muzeum Niepodległości w Warszawie (MN)

Przez całą wiosnę i lato trwał stan wyczekiwania. Niejednoznacznie, choć raczej negatywnie postrzegane były polskie władze Królestwa — Rada Regencyjna, powołany przez nią rząd i Rada Stanu — namiastka parlamentu. W ich działaniach widziano nie tyle szansę na minimalne choćby samostanowienie, ile wierne realizowanie woli okupantów. Prawdziwego przywódcy sprawy polskiej upatrywano w wielkim nieobecnym — uwięzionym po kryzysie przysięgowym [zob. „Karta” 51], w lipcu 1917, w magdeburskiej twierdzy — Józefie Piłsudskim. Komendanta nie było, lecz wciąż dawała o sobie znać założona przez niego i działająca w konspiracji Polska Organizacja Wojskowa.

Na rzecz niepodległości działał także w Paryżu, pod przywództwem Romana Dmowskiego, Komitet Narodowy Polski, uznawany przez państwa ententy za oficjalne przedstawicielstwo przyszłej Polski. Nagłe przyspieszenie nastąpiło jesienią — militarna i gospodarcza klęska państw centralnych skłoniła je do wystąpienia z propozycją rokowań pokojowych. Na wieść o tym Rada Regencyjna wydała 7 października 1918 odezwę zapowiadającą utworzenie niepodległego państwa polskiego. W Warszawie powitano ten krok z entuzjazmem. Jednak dopiero pod koniec miesiąca, i nie w Warszawie, a w Galicji, wydarzenia ruszyły w tempie lawinowym. Wobec coraz bardziej widocznego rozprzężenia władzy cesarsko-królewskiej, w Krakowie 28 października zawiązała się Polska Komisja Likwidacyjna. Trzy dni później, dzięki akcji zainicjowanej przez polskiego konspiratora, por. Antoniego Stawarza, miasto było wolne. Za przykładem Krakowa poszły kolejne miasta Galicji.

Tak zaczął się Listopad.

Władysław Szczypa (członek Polskiej Organizacji Wojskowej):

Lwów, 1 listopada. Odezwa Ukraińskiej Rady Narodowej do mieszkańców Lwowa, ogłaszająca przejęcie władzy w mieście. Fot. z albumu Dziesięciolecie Polski Odrodzonej. Księga pamiątkowa 1918-1928, Kraków-Warszawa 1928 (DPO)

Kurier wyjął ukrytą za podszewką, zapieczętowaną kopertę i podał mi ją, prosząc o pokwitowanie, gdyż ma rozkaz natychmiastowego powrotu. Po odejściu kuriera […] zapaliłem lampę, złamałem pieczęci wyjąłem rozkaz. Po przeczytaniu pierwszych zdań pisma, coś dziwnego stało się ze mną. Litery biegały mi przed oczami. Rozkaz brzmiał wyraźnie: „Jutro, tj. dnia Z bm., o godzinie 2 (po południu) rozbroić oddziały wojska austriackiego, komendy, posterunki, żandarmerię itd…”. Sprawdziłem podpis i pieczęć. Nie ulegało wątpliwości, że prawdziwe. Po przeczytaniu instrukcji co do rozbrojenia i przejęcia władzy w nasze ręce, na razie, chwil parę siedziałem jak odurzony. A więc już… Boże! Że też ja dożyłem tych dni. Puławy, 1 listopada 1918

Jan Gaździcki (członek POW):

Wreszcie pada rozkaz: „Rozbrajamy!”. Zbieram kilkunastu chłopców na furmanki i je- dziemy do Sułowa, najbliższego nam posterunku austriackiego. Żandarmi okazali się potulni i grzeczni. Żaden z nich nie chciał ginąć za Austrię. Stamtąd ruszyliśmy do sąsiedniego posterunku w Nieliszu. Tutaj zastaliśmy żandarmów już rozbrojonych. Na miejscu spotkaliśmy się jednak ze zjawiskiem, które nas zasmuciło i zaszokowało.

Kiedy oświadczyliśmy tutejszym działaczom, że w Klemensowie tworzy się znaczniejszy oddział wojska polskiego, że oddział ten potrzebuje broni, którą my mamy dostarczyć między innymi z rozbrojonych posterunków żandarmerii — otrzymaliśmy na to zdecydowanie odmowną odpowiedź. Ponieważ ze swej strony napieraliśmy energicznie o oddanie nam tej broni, podszedł do nas jeden z nich (był w szynelu żołnierza rosyjskiego) i pokrzykując kazał nam się natychmiast wynosić z ich „republiki”, potrząsał przy tym znacząco karabinem. […] Podobnej sceny […] nie przewidywaliśmy. Pragnęliśmy wówczas tylko Polski, nie pytając nikogo, czyja i jaka ona będzie.

Zamojszczyzna, początek listopada

Jędrzej Moraczewski (członek Polskiej Komisji Likwidacyjnej):

Lwów, listopad. Podczas walk. Fot. Muzeum Narodowe w Warszawie (MNW)

W każdym mieście, ba — miasteczku tworzono samorzutnie oddziały wojskowe, bez związku z sobą, bez planu, bez komendy ogólnej, dopóki starczyło broni i mundurów. Inicjator mianował się sam komendantem miasta czy okręgu i uważał się za właściciela wojska przez siebie lub wokoło siebie zgrupowanego. A ponieważ obawiał się, że będzie mieć trudności z wyżywieniem oddziału, zamykał na swoją rękę wywóz żywności, przekraczającej granicę jego państewka, jego republiki powiatowej…

Galicja, początek listopada

Jan Gaździcki:

Widzę włóczących się obok ludzi, którzy zamiast zbierać te dobra [z pól] i magazynować je na potrzeby zimowe ludzi i zwierząt — szukają podziału ziemi, jakby tego później uczynić nie można było. […] Czy z tymi sprawami fornale nie mogliby poczekać […] do czasu, dopóki przynajmniej nie odpędzimy Ukraińców z ziemi chełmskiej i hrubieszowskiej? W rozmowie na ten temat z zainteresowanymi ludźmi pytałem, dlaczego jeszcze miesiąc temu nie stawiali podobnych żądań i nie strajkowali. Dlaczego musieli to uczynić dopiero wówczas, kiedy cały naród wydał walkę okupantom?

Zamojszczyzna, początek listopada

Kazimierz Władysław Kumaniecki (pracownik administracji austriackiej w Lublinie):

Lwów. Członkowie Naczelnej Komendy Obrony Lwowa. W środku jej dowódca kpt. Czesław Mączyński. Fot. Instytut Polski i Muzeum im. Gen. Sikorskiego w Londynie

Musieliśmy czekać na pociąg wiedeński, idący do Krakowa. Przystanąłem na peronie. Wtem zbliżył się do mnie kapral krakowskiego pułku piechoty i stanąwszy na baczność rzekł: „Melduję posłusznie, że tu już jest Polska i proszę — tu jest orzełek do czapki”. Mimowolnie zapytałem, skąd mnie zna, na co mi kapral odpowiedział dobrodusznie: „Melduję posłusznie, że poznałem Polaka z twarzy”.

Trzebinia, początek Listopada

Jędrzej Moraczewski:

Zaczęła się formalna wędrówka narodów. Setki tysięcy żołnierzy rosyjskich dążyły z Niemiec i Austrii do swej ojczyzny. Równocześnie odbywał się powrót żołnierzy austriackich z ziemi polskiej, z Ukrainy, z Rosji, jeńców wracających z niewoli rosyjskiej. Naraz zachodnia i wschodnia granica wyzwolonej części Polski zapełniła się tłumami Rosjan, Niemców, Węgrów, Czechów, Serbów, Kroatów… Wygłodzonych, wynędzniałych żołnierzy należało przewieźć jak najszybciej przez Polskę, chcąc ochronić kraj od zupełnego zniszczenia. […]

A tymczasem ze wszystkich stron napływały polskie oddziały byłej armii austriackiej — z Włoch, Ukrainy i Polski. Niektóre wracały obdarte do szczętu po drodze w Wiedniu, Budapeszcie, Stanisławowie czy Stryju. Inne wracały z bronią i całym rynsztunkiem wojennym. Żołnierz, skoro tylko stanął w Galicji, porzucał szeregi i spieszył do domu. Samowolna, dzika demobilizacja przepełniła cały kraj bandami żołnierzy, […] rabującymi po drodze miasta, miasteczka i wsie. Równocześnie wracały bandy żołnierzy z Królestwa. Zrabowali Szczakowę, Jaworzno, Trzebinię, Chrzanów, Krzeszowice. Bandy żołnierzy szły już na Oświęcim, Andrychów, Kęty — cofnęły się, skoro złożono im okup.

Żydzi podnieśli wielki krzyk w prasie zagranicznej na „pogromy żydowskie” dokonywane w Galicji. Jednakże zajścia te pogromami żydowskimi nie były. Prawda, że dużo sklepów i mieszkań żydowskich padło ofiarą rabunków, ale też jest ich tam bardzo dużo. Przeszło 90 procent sklepów w tych miasteczkach i wsiach znajduje się w rękach żydowskich. Plądrowano domy jeden przy drugim, kolejno, bez względu na religię i pochodzenie właścicieli.

Herman Lieberman (poseł do parlamentu Austro-Węgier):

Lwów. Ulica Słowackiego podczas walk. Fot. Ośrodek KARTA (OK)

W pociągu, którym […] zdążałem do kraju, znajdowali się także posłowie ukraińscy z Galicji — z nimi posłowie polscy i ja nawiązaliśmy rozmowę, aby sobie wyklarować stosunek wzajemny Polaków i Ukraińców po upadku Austrii. Usiłowaliśmy nawet wyszukać drogę kompromisu, aby rzucić fundament dla stworzenia zgodnego i na zasadzie słuszności opartego współżycia. Ukraińcy jednak nam wciąż odpowiadali: „Dużo krwi się poleje”.

Odezwa Ukraińskiej Rady Narodowej:

Z woli narodu ukraińskiego na ukraińskich ziemiach byłej austro-węgierskiej monarchii utworzyło się państwo ukraińskie. Najwyższą władzą rządową państwa ukraińskiego jest Ukraińska Rada Narodowa. Z dniem dzisiejszym Ukraińska Rada Narodowa objęła rząd w stołecznym mieście Lwowie i na całym terytorium państwa ukraińskiego. Dalsze zarządzenia będą wydane przez cywilne i wojskowe organy URN.

Wzywa się ludność do spokoju i posłuchu tym zarządzeniom. Pod tym warunkiem, bezpieczeństwo porządku publicznego, życia i majątku, tudzież zaopatrzenie w żywność, w pełni się poręcza.

Lwów, 1 listopada

Maria Kasprowiczowa (pisarka):

Pierwsze uczucia, kiedy rano obudziliśmy się w „ukraińskim” Lwowie, to były zdumienie i wstyd, że Polacy dali się podejść — i to komu? Garstce „hajdamaków”, nie posiadających ani władzy, ani wpływów moralnych.

Lwów, 1 listopada

Roman P. (uczeń V klasy, syn konduktora):

Wyszedłem drogą do dworca, naprzeciw mego taty, który miał przyjechać z Tarnopola — i ku wielkiemu zdziwieniu ujrzałem karabin maszynowy nastawiony na ludzi oraz samochód, na którym znajdował się również karabin maszynowy, a stojący obok żołnierze ukraińscy strzelali w górę i wołali: „Rozchodyty-sia”. Zdziwiony zapytałem, co to wszystko znaczy. Odpowiedziano mi, że to jest Ukraina. Doznałem bardzo przykrego uczucia, jakiś dziwny żal i lęk mnie ogarnął i z tą przykrą wiadomością pobiegłem do mamy. […] W domu zapanowało wielkie przygnębienie i rozpacz.

Lwów, 1 listopada

Zofia Romanowiczówna (działaczka społeczna) w dzienniku:

Rzeszów, listopad. Manifestacja z okazji przejęcia władzy przez Polaków. Fot Biblioteka Narodowa w Warszawie

Znowu pytać się chce, czy to być może, czy to nie sen. A[e nie cudnie piękny […], lecz straszny sen. Dziś w nocy Ukraińcy zbrojnie zajęli Lwów. Więc nowy wróg, może jeszcze gorszy od tamtych, więc złe żywioły wzięły górę! A ja tak wierzyłam w zwycięstwo dobrego, w pojednanie i dobre stosunki z bratnim ludem — wszak w ostatnich czasach nieraz odzywały się, nie tylko wśród nas, ale i wśród nich, głosy nawołujące do porozumienia się, do braterstwa i zgody […].

Nie wychodziłam z domu, bo w dodatku okropna słota, prawie nieustająca ulewa, ale mówią mi, że roi się od „zacnych” mołojców, że napadają Ludzi, rozbrajają wojskowych, grożąc rewolwerami, że w niektórych punktach miasta strzelają, że na ratuszu już powiewa ruska chorągiew; wreszcie — to dopiero okropne — że Austria nas nie broni, bo z nimi trzyma, a polski pułk, który szedł do Lwowa, nie mógł dojść, bo most zerwany!

Co to będzie, co będzie? Ktoś pociesza, że „krótkie ich panowanie”, ale na czym to opiera? Drżę o przyszłość, o moje miasto drogie, a także polskie przecież — drżę o tych, których kocham, żeby się komu z nich co nie stało…

Lwów, 1 listopada

Z ogłoszenia komendanta milicji żydowskiej:

Po raz pierwszy powiewa nad budynkiem gminy żydowskiej we Lwowie chorągiew o biało-niebieskich barwach. Tym samym wyrażono, że my Żydzi występujemy zupełnie samodzielnie i tę niezależność pragniemy zachować na lewo i na prawo. Pragniemy służyć tylko interesom żydowskim i bronić ludności żydowskiej według sił. Z całą energią będziemy się starali przeszkodzić, by ludność żydowską wciągnięto wbrew jej woli w wir sporu walczących narodów.

Lwów, 1 listopada

Aleksander Czołowski (dyrektor zbiorów miejskich Lwowa):

Zdziwiłem się bardzo na widok licznych grup […] Żydów z białymi przepaskami, uzbrojonych w karabiny i przystrojonych kokardami niebiesko-żółtymi. Na wszystkich twarzach malowało się podniecenie i zadowolenie jako wyraz nietajonej sympatii dla ukraińskiego zamachu. Była to milicja żydowska, która już 1 listopada rozpoczęła swe urzędowanie pod hasłem „neutralności”. […] Gdy przechodziłem koło pierwszej zaraz grupy dyskutującej żywo, usłyszałem, jak jeden z jej członków, patrząc na mnie, odezwał się głośno: „Tu teraz Ukraina, tu ni ma żadnej Polski. Polaki mogą się stąd zabirać!”.

Lwów, 2 listopada

Tadeusz Wereszycki (uczestnik walk):

Lublin, 10 listopada. Manifestacja poparcia dla Tymczasowego Rządu Ignacego Daszyńskiego. Fot. Muzeum Historii Miasta Lublina

Od strony miasta słychać szaloną strzelaninę. Nasi zdobywają dworzec kolejowy. Wreszcie dworzec został zdobyty przez 25 morusów. Ukraińcy, uciekając, zapalili magazyny zboża. Od strony dworca kolejowego bije szalona łuna, tak że na naszym odcinku robi się całkiem jasno. Jakiś studencik przylatuje do mnie i mówi: „Obywatelu, ja się strasznie boję”.

— „Czego się boisz, do stu piorunów, masz karabin w garści, patrz przed siebie i czekaj.”

— „Ale kiedy tam tak strasznie się pali” — i rozpłakał się.

Lwów, 2 listopada

Z komunikatu Naczelnej Komendy Obrony Lwowa:

Dziś oddziały nowe ze szkoły Sienkiewicza oraz tworzące się z napływających z miasta ochotników oczyściły z patroli ruskich część ulic Leona Sapiehy, Gródeckiej, plac Bilczewskiego. Obsadziły ponadto były austriacki szpital zapasowy „Technika”. Zdobycz: dwa automobile, karabin maszynowy i dużo broni ręcznej i amunicji. Walki dalsze w toku.

Lwów, 2 listopada

Z polsko-ukraińskiej odezwy do mieszkańców Lwowa wydanej po próbie negocjacji pokojowych:

Obywatele!

Wobec wypadków, które od wczoraj rozgrywają się w naszym mieście, pierwszą potrzebą jest, by bezpieczeństwo życia mieszkańców i normalny tok codziennego życia zostały utrzymane. Polacy i Ukraińcy, w zrozumieniu tej potrzeby i tego obowiązku wobec miasta, weszli w porozumienie. Na mocy tego porozumienia, utworzono wspólny komitet w celu utrzymania spokoju i bezpieczeństwa publicznego oraz zapewnienia aprowizacji miasta.

Was, Obywatele, wzywamy do zachowania bezwzględnego spokoju. Unikać należy tak ze strony polskiej, jak i ukraińskiej wszystkiego, co by mogło mieć charakter jakiejkolwiek agresywnej akcji zbrojnej.

Lwów, 2 listopada

Z informacji w „Kurierze Lwowskim”:

Na ulicy Leona Sapiehy i okolicznych odbyła się […] formalna walka, w czasie której było dużo rannych i zabitych. Tramwaje poczęły kursować rano, lecz około godziny 11.00 ruch ustał i nie był już podjęty przez cały dzień. W południe zamykano sklepy, a po południu nie było już ani jednego otwartego sklepu. Ruch na ulicach aż do wieczora był zupełnie normalny. Ulicą Karola Ludwika i Akademicką spacerowały tłumy publiczności. Strzały nie ustawały po południu i trwały aż do wieczora.

Lwów, 3 listopada

Z komunikatu komendy ukraińskiej:

Magdeburg. Józef Piłsudski w towarzystwie Kazimierza Sosnkowskiego (z lewej) i niemieckiego oficera. Fot. Centralne Archiwum Wojskowe (CAW)

Polacy splądrowali magazyn amunicyjny, zdobyli dynamit i liczną broń. Sił Polaków nie można obliczyć, ponieważ przyłączają się do nich cywilni. My, Ukraińcy, zażądaliśmy ze wszystkich stron posiłków, które już są w drodze do Lwowa. Połączyliśmy się również telefonicznie z rządem w Kijowie i poprosiliśmy o przysłanie materiałów i żywności.

Jesteśmy przygotowani na najtwardsze walki i pod żadnym warunkiem pozycji naszej we Lwowie nie opuścimy. Gotowi jesteśmy chętnie przystąpić do układów i dojść do porozumienia z Polakami. Pragniemy bowiem ze wszystkimi narodami żyć w zgodzie. Nie nasza to wina, że musieliśmy użyć broni. Na dowód, że postępujemy lojalnie, należy przytoczyć, że nie wzięliśmy żadnych zakładników.

Lwów, 3 listopada

Płk Antoni Kamieński (uczestnik walk):

Nie ma dla nas wyboru: jesteśmy żołnierzami Niepodległości Polski, jesteśmy na polskiej ziemi; mamy obowiązek bronić jej — prawo nasze wynika z naszego obowiązku. Mamy prawo na gwałt zadany naszej ziemi odpowiedzieć po żołniersku, twardo; uczynić wszystko, aby obowiązek obrony wykonać dobrze — a zgoła nie troskać się następstwami politycznymi, bo one obciążą tych, co nas, żołnierzy, wtrącili w sytuację, z której jest jedno tylko wyjście: strzelać.

Lwów, początek listopada

Por. Antoni Jakubski (członek Naczelnej Komendy Obrony Lwowa):

Oddziały nasze, składające się z rodowitych przeważnie lwowian, znających na wylot wszelkie zaułki, wszelkie zakamarki kamienic, domków, szop czy ogrodów, umiały znakomicie przystosować się do warunków „polowania”. […] Tu strychami lub piwnicami, ówdzie nawet dachami przerzucali się na tyły patroli ukraińskich, tu obchodzili ich przejściami im tylko znanymi, tu pokazywali się nagle głęboko na tyłach ukraińskich, by za moment zniknąć bez śladu i znowu wypłynąć na nowym stanowisku.

Lwów, początek listopada

Maria Kasprowiczowa:

Na ulicach, we wszystkich częściach miasta, nieustające strzały. Patrole ukraińskie chodzą po ulicach z karabinami w pogotowiu i strzelają, gdzie i jak im się podoba, nieraz do przechodniów. Rozbijają się automobilami pancernymi. Sterczą z nich na wszystkie strony karabiny maszynowe.

Ruch uliczny mimo to ani na chwilę nie ustaje. Tramwaje nie chodzą. Ludzie przekradają się, jak mogą. Widząc z daleka zbliżający się patrol, chowają się do bram. Czekają chwilę i biegną dalej. Spotyka się więcej kobiet aniżeli mężczyzn. Chcąc nakarmić rodzinę, muszą wychodzić. W mieście coraz trudniej cokolwiek dostać. Chleba nie ma zupełnie. Mięso na wagę złota. Przestraszona ludność okoliczna przestała dostarczać produktów. Jeszcze trochę i zapanuje głód. Jesteśmy całkiem odcięci od świata.

Lwów, początek listopada

Z listu mieszkańców Lwowa do Polskiego Komitetu Narodowego (cywilnych władz miasta):

Czwarty dzień toczy się bratobójcza walka! Nazywamy ją bratobójczą, boć przecież ci walczący, zrodzeni na jednej ziemi, skazani na współżycie, obywatele jednego miasta są braćmi. Nie oszukujmy się, że to jest walka z najazdem! Nie jest to walka z wrogiem, którego wyprzeć można. […] Zła jest ta walka i jak wszystko złe prowadzi do nieszczęścia, a nie do pożytku. Bronią nie zdusimy pretensji ukraińskich; bronią nie zawładniemy ani Galicją, ani Lwowem.

Lwów, 4 listopada

Władysław Szczypa:

Na skrzyżowaniach ulic oddział nasz z trudem mógł przejść przez tłumy. Ulicą Księcia Adama przemaszerowaliśmy ku powiatowej komendzie wojskowej w byłym pałacu ks. Czartoryskich, która już była opanowana przez naszych i gdzie oddaliśmy jeńców i broń. Ze stacjonującym wojskiem w koszarach załatwiliśmy się szybko; jedni złożyli broń, drudzy przeszli na naszą stronę. Do godziny szóstej po południu opanowaliśmy wszystko. […] Z balkonu pałacowego, zamiast czarno-żółtej, powiewała biało-czerwona chorągiew. Okrzyki ani na chwilę nie ustawały. Po odebraniu raportu, obywatel Rawicz krótko, po żołniersku, przemówił do nas i ludności. Wzniósł okrzyk na cześć Polski.

Puławy, początek listopada

Ks. Józef Rokoszny:

Pogoda. Tłumy na ulicach, już rozlepiono trzy rozkazy nowej władzy. Już nasze chłopaki jeżdżą na koniach, uwijają się; dzisiaj widać więcej starszych, byłych legionistów i muśnicczyków [żołnierzy Dowbora-Muśnickiego], Mówią, że idzie pułk z Lublina. Ciągle coś rekwirują nasi: wiozą tabory mąki, mięsa, świń, pędzą bydło; całe kawalkady idą przez ulice. Straż przy budynkach i na rogach trzymają uczniowie z karabinami. […] Zaczepił mnie jakiś uczeniaszek z Glinie: „Co robić? Bo u nas dużo broni mają złodzieje notoryczni! Wczoraj napadli furę Żydów i ograbili”. Żołnierze austriaccy chodzą z przypiętymi orzełkami i kokardkami czerwono-białymi. Radość, ruch. Oficerowie austriaccy i Niemcy oburzeni, że im nic nie pozwalają wywieźć od nas, tylko osobiste rzeczy.

Radom, 4 listopada

Franciszek Żurek:

Wierzono, że teraz, w Polsce niepodległej, wszystko zło zostanie naprawione, że nic nie stanie na przeszkodzie ku temu; w każdym Polaku upatrywano brata, sługę sprawiedliwości społecznej i politycznej. To rozbudzenie się uczuć braterskich sprawiło, że wszelacy szpicle, służący przedtem wiernie Austriakom, i krzywdziciele rozmaitego rodzaju — uniknęli kary. W całym powiecie nie było w owym czasie ani jednej ofiary zemsty. Największa radość i najgłębsza wiara były udziałem peowiaków — to przecież właśnie oni umożliwili przyjście momentu, kiedy wolna Polska naprawi wszelkie krzywdy społeczne.

Krasnystaw, początek Listopada

Jędrzej Moraczewski:

Niepodobna oddać tego upojenia, tego szału radości, jaki ludność polską w tym momencie ogarnął. Po 120 latach prysły kordony! Nie ma „ich”! Wolność! Niepodległość! Zjednoczenie! Własne państwo! Na zawsze! Chaos? To nic! Będzie dobrze. Wszystko będzie, bo jesteśmy wolni od pijawek, złodziei, rabusiów, od czapki z bączkiem, będziemy sami sobą rządzili. W ciągu dwóch dni nie było śladu po symbolach panowania Austriaków. Kto tych krótkich dni nie przeżył, kto nie szalał z radości w tym czasie wraz z całym narodem, ten nie doznał w swym życiu najwyższej radości. Cztery pokolenia nadaremno na tę chwilę czekały, piąte doczekało.

Od rana do wieczora gromadziły się tłumy na rynkach miast; robotnik, urzędnik porzucali pracę, chłop porzucał rolę i leciał do miasta, na rynek, dowiedzieć się, przekonać, zobaczyć wojsko polskie, polskie napisy, orły na urzędach, rozczulano się na widok kolejarzy, ba — na widok polskich policjantów i żandarmów.

Galicja, początek listopada

Bogusław Miedziński (referent polityczny sztabu POW):

Późnym wieczorem, 4 lub 5 listopada, w jakimś mieszkaniu prywatnym, w źle oświetlonym pokoju na poddaszu zebrało się grono dla powzięcia decyzji, co należy uczynić w nowo powstałej sytuacji. [Płk Edward Rydz-] Śmigły i ja reprezentowaliśmy POW. Po dłuższych obradach ustalono, że wobec trwającej niezachwianie okupacji niemieckiej, która — według posiadanych przez nas wiadomości — nie zdradzała jeszcze żadnych objawów zachwiania się, nie możemy dopuścić do rozciągnięcia władzy Rady Regencyjnej i jej rządu, jako czynników zależnych od Berlina, na wolny już obszar okupacji austriackiej.

Lublin

Z odezwy Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej:

Stolico Polski, Warszawo!

Do Ciebie zwracamy pierwsze słowo nasze, jako Rząd Tymczasowy Wolnej Republiki Ludowej. Oznajmiamy ludowi stolicy i ludowi dzielnic opanowanych jeszcze przez wroga, że ujęliśmy władzę w nasze ręce. Dokonało się to w momencie przełomu, kiedy spadły z nas obce więzy. […] Pełnimy dzieło nasze wszędzie, skąd ustąpił obcy najeźdźca, a Wam, zostającym jeszcze w zależności od wroga, ślemy słowa otuchy, słowa braterskie. Gotujcie się do czynu, zbierajcie siły, czekajcie od nas hasła.

Lublin, 8 listopada

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych