Prezydent Wieniawa

Paweł Smoleński, Newsweek, nr 39, 23-29.09.2019 r.

Wszystkie jego zalety i wady są to te właśnie, których trzeba, by być ułanem polskim, w którym od czasów Somosierry zakochała się dusza polska – pisał o nim Jan Lechoń

To on po jakiejś tęgiej popijawie powiedział „skończyły się żarty, zaczęły się schody”, dzięki czemu ma nieśmiertelne miejsce nie tylko w panteonie wielkich pijaków polskich, lecz także aforystów i diagnostów narodowych nieszczęść.

Był birbantem i kawalarzem. Kochał konie, ułanów, literaturę, kobiety i Józefa Piłsudskiego (z wzajemnością). Polskę też kochał bezgranicznie, choć do władzy i zaszczytów nie pchał się wcale – po nominacji generalskiej wydrukował wizytówkę „Generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski, były pułkownik”.

Był wieloletnim adiutantem Marszałka i świadkiem na jego ślubie z Aleksandrą Szczerbińską, depozytariuszem najtajniejszych misji państwowych (w 1933 r. pojechał do Paryża zaproponować Francji pomysł Piłsudskiego – prewencyjny atak na Niemcy, gdy Hitler właśnie został kanclerzem. Był też ambasadorem w Bzymie, a przez kilkadziesiąt godzin we wrześniu 1939 r. prezydentem Rzeczypospolitej.

Na dodatek – mawiali nawet jego wrogowie – kierował się honorem i był wierny zasadom, a to czyni go w polskich dziejach postacią osobliwą i nietuzinkową.

Pewnego razu Piłsudski opowiedział Wieniawie o rozmowie, jaką na jego temat przeprowadził z generałem Jakubem Krzemińskim, kolegą z czasów gimnazjalnych: „Nalegałem nań, by mi szczerze powiedział, czyście kiedykolwiek nie zrobili jakiegoś świństwa. I wie pan, pułkowniku, co odpowiedział generał? »Panie Marszałku, głupstw na pewno bez liku, ale świństwa nigdy żadnego«”.

Antoni Słonimski, przyjaciel z kawiarni Ziemiańska, uważał, że „warto by odełgać legendę o Wieniawie – bawi- damku i fanfaronie w stylu gaskońskim – legendę, która utrwaliła się, fałszywie przekazując nam tę malowniczą postać dwudziestolecia międzywojennego”.

Jan Lechoń, który lata po Wieniawie też skończył w Nowym Jorku śmiercią samobójczą, napisał: „(…) wszystkie jego zalety i – co równie ważne – wady są to te właśnie, których trzeba, by być ułanem polskim, by z pieśnią czy żartem na ustach, manierką i dziewczyną w myśli, szablą przy boku wieść owo życie zbratane ze śmiercią, życie, w którym od czasów księcia Józefa i szwoleżerów spod Somosierry zakochała się dusza polska”.

* * *

Urodził się w 1881 r. w Maksymów- ce na Ukrainie, ale rodzina szybko przeniosła się do Bobowej opodal Gorlic. W dzieciństwie słuchał opowieści o powstaniu styczniowym, zaczytywał się Sienkiewiczem, a psoty podpowiadał mu stryjeczny dziadek Florentyn, który poczęstował wnuka pierwszym kieliszkiem jarzębiaku.

Wyrzucono go z kilku lwowskich gimnazjów za niechęć do greki, zawalił pierwsze podejście do matury. Studia medyczne skończył z wynikiem celującym, choć uważał się za artystę. Poznał wtedy Przybyszewskiego i Wyspiańskiego, Makuszyńskiego, Staffa, Micińskiego i Kasprowicza. Siadywał z nimi do białego rana w kawiarni u Sznajdra, „punkcie zbornym hetmanów kultury artystycznej” i pił wodę z sokiem, jako zdeklarowany abstynent.

Po ślubie ze Stefanią Calvas, śpiewaczką operową, państwo Długoszowscy wyjechali do Berlina i Paryża, gdzie Bolesław, zamiast dokształcać się w medycynie, próbował wierszy, pobierał nauki malarstwa i knajpianego życia, by od czasu do czasu rozmawiać o Polsce w domu sędziwego już Władysława Mickiewicza, syna Adama. Międzynarodowa bohema nazwała Wieniawę „brave Polonais”.

Był Długoszowski, obok Olgi Boznańskiej, Władysława Reymonta, Stefana Żeromskiego czy Xawerego Dunikowskiego, założycielem paryskiego Towarzystwa Artystów Polskich. I pewnie przepadłby dla sztuki oraz – jak pisał Makuszyński – „zbijał złote, polskie bąki”, gdyby nie przystąpił do niepodległościowego Strzelca. A kiedy zimą 1914 r. w Paryżu pojawił się Piłsudski, Wieniawa napisał do brata, że już może być żołnierzem, bo znalazł wodza.

Z krakowskich Oleandrów wyrusza z Pierwszą Kadrową, by po kilku dniach, na zarekwirowanym koniu, przystać do ułanów gen. Władysława Beliny-Prażmowskiego. Oddział liczył 10 jeźdźców.

Bił się w wojsku „okrutnie na bohaterstwo zażartym”, zdobywał krzyże za odwagę i układał sprośne kuplety. Wziętemu do niewoli carskiemu oficerowi powiedział: „Bijecie się o honor? A my o naszą wolność. Czyli każdy walczy o to, czego mu brak”. Po kryzysie przysięgowym i aresztowaniu Piłsudskiego jako lekarz szpitala w Nowym Sączu doradzał polskim żołnierzom, co i jak symulować.

Od jesieni 1917 r. jest w komendzie głównej Polskiej Organizacji Wojskowej. Kolejnej wiosny wyrusza incognito do Rosji z listami dla generała Józefa Hallera. W zrewoltowanej Moskwie trafi na Łubiankę złapany przez bolszewików, ale wyjmie go zza krat Feliks Dzierżyński, namówiony przez swojego adwokata z czasów antycarskiej konspiracji, Leona Berensona. W celi odwiedza Wieniawę Bronisława Berenson, żona prawnika, którą niebawem uwiedzie i poślubi, zmieniając dla ożenku wyznanie na ewangelickie.

* * *

Żarty Długoszowski wyczyniał RÓŻNE, WYRAFINOWANE I KOSZAROWE, często niedopuszczalne. Kiedyś w Zakopanem klepnął w pupę pewną mężatkę, Żydówkę. Rozgniewany mąż żądał satysfakcji. Wieniawa, daleki od antysemityzmu, odpowiedział: „Proponuję ugodę. Klepnij pan moją żonę, też jest Żydówką”.

Po wielu skandalach kajał się przed Piłsudskim, jedynym człowiekiem, którego się bał jak sztubak profesora, a Piłsudski wybaczał, choćby groziło to kryzysem towarzyskim, politycznym, a nawet międzynarodowym. Wieniawa stawał przed Naczelnikiem w pokorze i mówił, że zasługuje na pranie po pysku (pojawiał się wówczas w garniturze, żeby ewentualnym policzkowaniem nie szargać munduru). Warszawa plotkowała na przykład, że wjechał konno na wirujący parkiet nocnej restauracji Adria. To mit, lecz bardzo do niego pasujący.

Miał Wieniawa stałe miejsce przy stoliku na półpiętrze w Ziemiańskiej, gdzie zasiadali najlepsi poeci międzywojnia, a był z nimi serdecznie zaprzyjaźniony. Nie dostał go tylko na okoliczność nieposkromionej fantazji. Jego przekłady wierszy Charles’a Baudelaire’a równają się tłumaczeniom Miłosza i Szymborskiej, sam Joseph Conrad autoryzował przekład swoich opowiadań „Laguna”. Pisywał piosenki żołnierskie, najczęściej sprośne, próbował wspomnień i powieści, dał polskiemu kinu dwa scenariusze, rzecz jasna o ułanach, oprotestowane jako szkalowanie armii i wstrzymywane przez cenzurę.

Przyjaźń z poetami nie przetrwała. Tuwim, Słonimski, Wierzyński krzywili się na Wieniawę już po zamachu majowym – Długoszowski stał przy Piłsudskim podczas jego rozmowy z prezydentem Wojciechowskim na moście Poniatowskiego – a odwrócili po Brześciu i Berezie Kartuskiej. Marian Hemar, jakby w usprawiedliwieniu, pisał: „Żył dla Piłsudskiego; żył dlatego, że czuł, iż w ten sposób najpiękniej żyje dla Polski”. Marszałkowi Wieniawa asystował do ostatnich sekund życia.

A jednak poeci żegnali go na peronie, gdy w 1938 r. odjeżdżał na placówkę dyplomatyczną do Rzymu. Ambasadorem został przypadkiem. Podczas popijawy w restauracji Oaza wywołał karczemną burdę. Zeźlony prezydent Ignacy Mościcki zadzwonił do marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, co zrobić z tym awanturnikiem. Rydz zaproponował kryminał, przygłuchy Mościcki usłyszał Kwiryna! i uznał to za świetny pomysł.

* * *

Brygadier Józef Piłsudski i porucznik Bolesław Wieniawa-Długoszowski, Zakopane, wrzesień 1916 r.

Gdy dostał ambasadorski fotel, powiedział witającej go w Rzymie garstce Polaków: „Ludzie szanowani są dla swoich zalet i cnót, a łubiani tylko dzięki wadom. Ja podobno w Warszawie bardzo byłem łubiany. Obawiam się jednak, że wy tutaj będziecie mnie szanowali”.

Postawił sobie zadanie niewykonalne: wyrwać faszystowskie Włochy z sojuszu z III Rzeszą. Nie pomogła nawet przyjaźń z włoskim ministrem spraw zagranicznych i zięciem Mussoliniego, hrabią Galeazzo Ciano. Ale spisywał się dobrze, więc płk Józef Beck, przyjaciel z legionowych czasów, proponował mu w listach fotel ministra spraw zagranicznych, gdy sam zostanie premierem.

Od bycia ministrem Wieniawa wolał los szwoleżera. 1 września 1939 r. na próżno prosił o powrót do Polski i jakikolwiek przydział wojskowy. Załamał się 17 września, po sowieckiej agresji, a ucieczkę władz BP i wodza naczelnego oraz internowanie ich w Rumunii potraktował jak osobistą klęskę. Ale wnet zaczął organizować przejazdy do Francji „robotników z południowej Polski, którzy pod naporem wojsk niemieckich przeszli granice Rumunii i Węgier”, czyli żołnierzy udających się do armii we Francji. Włosi z początku przymykali na to oko. Był lojalny wobec rządu emigracyjnego gen. Sikorskiego, ale bez wzajemności. Zostałby najpewniej odwołany, gdyby nie przekonanie nowego rządu BP, że Włosi nie zgodzą się na kolejnego ambasadora.

Misja Długoszowskiego wygasa, gdy w czerwcu 1940 r. Włochy przystępują do wojny. Minister Ciano oferuje bezpieczne pozostanie w Rzymie. Wieniawa odmawia.

* * *

Lecz zanim przestał być ambasadorem, otrzymał z Rumunii list, napisany 20 września 1939. „Kochany Panie Generale. Nie jest rzeczą wykluczoną, że ani ja, ani marszałek Rydz-Śmigły, ani rząd – nie będziemy mieli możliwości działania. Gdyby ten stan rzeczy utrzymywał się przez czas tak długi, że byłoby to ze szkodą dla najżywotniejszych interesów Państwa – w takim razie zrezygnowałbym z urzędu, ażeby panu, którego w załączonym zarządzeniu wyznaczam na następcę Prezydenta BP, umożliwić powołanie nowego rządu i podjęcie odpowiednich prac i akcji”. Podpisał Ignacy Mościcki.

Wieniawa wiedział, że taki list to przyznanie się do bezkrólewia i kompletnej niemocy. Lecz pamiętał czasy, gdy Polski nie było na mapie, więc rozumiał, że brak oficjalnego polskiego głosu (władze są internowane) może sprowokować najbardziej ponury scenariusz: zostaje zawarty pokój, a niemiecko-radziecki rozbiór zatwierdzony na lata.

25 września w lichej drukarni w Paryżu złożono pierwszy na obczyźnie numer „Monitora Polskiego”. Od tej pory gen. Długoszowski mógł być tytułowany Panem Prezydentem. Dokument datowano na 17 września – ostatni dzień, gdy Ignacy Mościcki przebywał jeszcze w Polsce.

Przeciwnicy sanacji uznali, że wyznaczenie Wieniawy to policzek dla kraju i narodu. W Paryżu gen. Sikorski, endek Stanisław Stroński, a nawet piłsudczyk płk Adam Koc postanowili wysadzić pomysł Mościckiego. W kręgach dyplomatycznych rozpuszczono plotkę, że Wieniawa to pijak, morfinista, zachowuje się skandalicznie. Na prywatnych spotkaniach z francuskimi politykami przekonywano, że Wieniawa prezydent to niedorzeczność.

Rząd francuski przekazał notę Polakom i Anglikom, że nie ma zaufania do Długoszowskiego i nie uzna ewentualnego rządu, który Wieniawa zaproponuje. Oficjalnym powodem była zażyłość z zięciem Mussoliniego, ale prawdziwym – polska intryga. Ludzie Sikorskiego wykupywali egzemplarze „Monitora Polskiego”, które dostały się do kolportażu, resztę nakładu skonfiskowano, drukarni pilnowała francuska policja.

27 września gen. Bolesław Długoszowski poprosił w oficjalnym liście nie- urzędującego już formalnie prezydenta Mościckiego o zgodę na złożenie urzędu. Dwa dni później w „Monitorze Polskim” oznajmiono, że następcą Mościckiego będzie Władysław Raczkiewicz. Było to w sposób oczywisty bezprawne, bo Raczkiewicza mógł lege artis mianować tylko Wieniawa.

* * *

Do USA PRZYBYŁ Z NADZIEJĄ, Że Znów jakimś cudem trafi na służbę. Słał listy do gen. Sikorskiego, zapewniając honorem kawalerzysty, że podczas wojny bardziej od politycznych waśni liczy się jedność Polaków. Lecz legenda piłsudczyka i nieodpowiedzialnego pijaka wlokła się za nim jak cień. Sanacyjni oficerowie byli w niełasce, przedwojenni przeciwnicy Marszałka brali na nich odwet za prawdziwe, ale też wyimaginowane grzechy.

Był w odstawce i nie umiał się z tym pogodzić. Zdziwili się więc emigranci w USA, zresztą po obu stronach barykady, że kiedy Sikorski odwiedził USA, rozmawiał z Wieniawą kilka kwadransów twarzą w twarz, a potem gruchnęła bomba: Długoszowski zostanie posłem na Kubie. Dla piłsudczyków była to jawna zdrada. Dla Wieniawy upokorzenie, bo przecież służba w Hawanie nie miała żadnego wpływu na losy Polski.

Skoczył z trzeciego piętra 1 lipca 1942 r. Zostawił listy pożegnalne, w których prosił o opiekę nad żoną i córką. Pochowano go w Nowym Jorku. W1990 r. prochy gen. Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego zostały złożone w kwaterze Legionów na krakowskim cmentarzu Rakowickim.

Korzystałem z książki Mariusza Urbanka „Wieniawa. Szwoleżer na pegazie”, Iskry

Opracował: Aron Kohn, Hajfa – Izrael