Spod murów jasnogórskich do ministerstwa rolnictwa

Ks. Jarosław Rodzik Sac, Gazeta Częstochowska, nr 51/52, 20.12.2018 – 9.01.2019

Rozmowa z sekretarzem stanu w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi, posłem SZYMONEM GIŻYŃSKIM

Jak polonista odnajduje się jako wiceminister rolnictwa?

– Chciałbym zrobić chociaż cząstkę tego, co dla polskiego rolnictwa i przemysłu uczynił polonista i gimnazjalny profesor literatury polskiej Hipolit Cegielski. Cegielski nie byłby tak znakomitym przemysłowcem, gdyby nie był humanistycznym erudytą, filozofem i filologiem. Twórcy francuskiego przemysłu motoryzacyjnego -panowie: Peugeot, Renault, Citroen, na stanowiska szefów swoich wielkich fabryk wybierali wyłącznie absolwentów dobrych uniwersytetów, z solidnym doktoratem z filologii klasycznej.

Co zatem łączyło Cegielskiego i sławnych francuskich przemysłowców i stanowi tajemnicę sukcesów w gospodarce?

– Kreacja i wyobraźnia. A te można kształtować tylko poprzez intensywną lekturę dzieł wielkich pisarzy i myślicieli.

No dobrze, ale przecież myśliciele i pisarze nie tworzą programów dla rolnictwa?

– Jakżeż nie! Przecież program dla polskiego rolnictwa, jakby idealnie skrojony pod potrzeby naszych czasów, stworzył sam Henryk Sienkiewicz ustami pana Onufrego Zagłoby: „Zjadłbym co dobrego, byle dużo”. Nic bardziej lapidarnego i genialnego. Znakomitą, najwyższej jakości, smaczną i zdrową, wyprodukowana w Polsce żywność powinni spożywać sami Polacy, a gigantyczne nadwyżki eksportować z sukcesem na cały świat. Przecież jest to esencja całościowego programu, nie tylko dla polskiego rolnictwa, ale i dla całej polskiej gospodarki, w zakresie potrzeb krajowych i zagranicznej ekspansji na najbliższe dziesięciolecia. A któż prześcignie takiego Juliana Ursyna Niemcewicza w proroczym Ustanowieniu gospodarczych i cywilizacyjnych relacji pomiędzy Polską a Unią Europejską: „Lepiej by było w domu siedzieć! Pójść do stajni, obory, liczyć w polu snopy. Niźli się rozglądać, co tam robią w sercu Europy”.

No, ale przecież na polonistyce nie miał Pan wykładów z rolnictwa. Co tak naprawdę dała Panu sosnowiecka polonistyka?

– Na sosnowieckiej polonistyce dowiedziałem się, kiedy mamy do czynienia z poezją.

…?

– Do czynienia z poezją mamy wtedy, kiedy wyrazy kończą się tak samo. Na przykład: kijaszek – wujaszek. A wiersz biały powstaje wtedy, kiedy do kijaszek – wujaszek dodamy jeszcze wyraz trąbka.

Przecież to absurd!

– Ma Pani rację, bo to cytat z Mrożka.

Zatem utrudnię Panu zadanie i spytam wprost. Jak wyglądała Pana polityczna droga do stanowiska wiceministra rolnictwa w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi?

– Na tej drodze starałem się, by osobiste doświadczenia stały się odpowiedzią na potrzeby otoczenia. Już jako pełnomocnik rządu do spraw reformy samorządu terytorialnego w województwie częstochowskim, w latach 1990-1991, byłem odpowiedzialny za jej wdrożenie we wszystkich, z górą pięćdziesięciu gminach, przecież w znakomitej większości wybitnie rolniczej, co oznaczało możliwość poznania właśnie w tym zakresie ich walorów i specyfiki. Jako wojewoda częstochowski, w latach 1997-1998 tę praktyczną wiedzę tylko pogłębiłem. No, a potem przyszedł czas na instalację w Częstochowie, już niestety nie wojewódzkiej, kluczowych dla rolnictwa instytucji dla całości województwa śląskiego: Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, której zresztą, w latach 2000-2001, byłem pierwszym dyrektorem; Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego; Śląskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego. W każdym z tych trzech przypadków, choć w różnym stopniu, miałem jednakże sprawczy udział. Dzieła dokończyłem, już jako wiceminister w resorcie rolnictwa, gdy z dniem 30 sierpnia 2018 roku wojewódzki oddział Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa został zainstalowany w Częstochowie. Stworzyliśmy w ten sposób pewien częstochowski precedens i fenomen: nigdzie w Polsce, poza Częstochową, nie ma zlokalizowanych w jednym mieście, poza stolicą województwa, wszystkich czterech, kluczowych, wojewódzkich instytucji pracujących na rzecz rolnictwa.

Czy również w Sejmie zetknął się Pan z problematyką rolniczą?

– Ładnie powiedziane. Jestem posłem od 2001 roku i w każdej z pięciu kadencji pracowałem w Sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi, jako zresztą jedyny przedstawiciel całego województwa śląskiego. Notabene, jest to koronny dowód na to, że rolnictwo w województwie śląskim, w dużym, zwartym obszarze, istnieje tylko w okręgu częstochowskim. Gdyby było inaczej, miałbym w Komisji Rolnictwa kolegów z Katowic, Bytomia, Mikołowa, a nawet Rybnika czy Bielska. Tak, od 2001 roku do dzisiaj nie jest, bo w województwie śląskim, poza okręgiem częstochowskim wszędzie dominują inne, pozarolnicze priorytety.

Dobrze. Kroczy Pan w polityce także rolniczą drogą, ale, co o tym zdecydowało? Geny, wychowanie, doświadczenia dzieciństwa i młodego wieku?

– Coś w tym po trosze jest Rodowodowo jestem komplementarną mieszanką znamienitych genów ziemiańskich i równie znamienitych, wyrazistych genów chłopskich. Mój rodzinny dom, w dzieciństwie i młodości, często odwiedzały kuzynki i kuzyni mojej Mamusi z pod- częstochowskich miejscowości: Gęzyna, Drochlina, Hutek czy okolic Myszkowa. Wychowałem się i mój rodzinny dom stoi w dzielnicy podjasnogórskiej, w jej zachodniej stronie. Wiatach 50., 60., to tyła jeszcze dzielnica półrolnicza, z codziennym porykiwaniem krów, stukotem końskich zaprzęgów i cudownymi zapachami, nie tylko przewożonego siana. Domeną mojej, podjasnogórskiej dzielnicy były wówczas pielgrzymkowe wizyty, zwłaszcza w czasie odpustów 26 sierpnia i 8 września, setek chłopskich wozów, pokrytych efektownie uchwyconym brezentem, zaprzęgniętych w dorodne, mocne konie. Dla małej i dużej dzieciarni było to jakby przeniesienie w inny, cudowny, bajkowy świat. Piesze, tradycyjne pielgrzymki, nocujące w okolicznych domostwach, także w moim domu, miały wówczas swój arcypolski, czyli jednoznacznie wiejski charakter. Albo inny widok; z Jasnej Góry w noc poprzedzająca największe uroczystości Wniebowzięcia Maryi i Matki Bożej Częstochowskiej: Sala Rycerska szczelnie wyścielana przez Ojców Paulinów masywnymi, czerwonymi dywanami, by utrudzeni pielgrzymi „dla których zabrakło miejsca w gospodzie” mogli choć trochę odpocząć. Tym klimatem, niczym nie podrobionej polskości – wiejskości – żyję do dziś. Całkowicie to rozumie i dobrze się z tym czuje moja żona Urszula, która, chociaż urodzona i wychowana w Szczecinie, w tę częstochowską, wspomnieniową, rodzinną sielskość wzrosła bardzo naturalnie i mocno, podobnie jak nasi synowie – Łukasz i Norbert.

Czy tylko przychodzące na Jasną Górę i przechodzące przez dzielnicę, w której Pan mieszkał pielgrzymki kształtowały Pańską dziecięcą i młodzieńczą religijność i wrażliwość?

Zdjęcie rodzinne Szymona Giżyńskiego – z żoną Urszulą oraz z synami Łukaszem i Norbertem, wykonane w Seceminie w 1998 roku. W latach 1997-1998 Szymon Giżyński był wojewodą częstochowskim

– Domyślam się do czego Pani zmierza. Zycie mieszkańców zachodniej części dzielnicy podjasnogórskiej przemożnie kształtowała wówczas, istniejąca po dziś dzień, tamtejsza parafia Miłosierdzia Bożego Księży Pallotynów. To był wpływ integralny i kompletny, w tym jeszcze niezapomnianym, niepowtarzalnym, świętym, tradycyjnym, duszpasterskim wymiarze Kościoła Trydenckiego. Nie było żadnego chłopczyka, dziewczynki, dziewczyny i chłopaka, aż do później młodości, wyłączonych spod tego parafialnego oddziaływania. W parafii było wszystko. Nie tylko bogata, dla wszystkich dostępna biblioteka, ale codzienne uganiania się za piłką, „stukanie” w pingponga, a z racji tej, że nie w każdym domu był wówczas telewizor, w moim akurat nie było, wspólne oglądanie „Zorra”, „Tolka Banana” czy „Bonanzy”, dalsze i bliższe wędrówki i wycieczki. No i oczywiście ministranci, bielanki – dziewczęta sypiące płatki kwiatów podczas procesji, nie tylko Bożego Ciała. Ołtarze na Boże Ciało, każdorazowo nowe, solidne, drewniane, budowali mężczyźni; ich żony i dorosłe córki prześcigały się w jak najpiękniejszym dekorowaniu wszystkich czterech, tradycyjnych ołtarzy. Oczywiście na zasadzie honorowej rywalizacji: który piękniejszy. Pamiętam znakomite przedstawienia teatralne, które wystawialiśmy w gronie parafialnej młodzieży i dzieci, czasami w zespołach kilkudziesięcioosobowych – podczas jasełek czy wystawień Męki Pańskiej. Nie wiem skąd się to brało, ale inscenizacyjny rozmach i wysoki artystyczny poziom z głębokim podziwem pamiętam do dziś. Podobnie jak postaci wielkich, ówczesnych kapłanów, z wybitnym proboszczem księdzem Edmundem Boniewiczem na czele, czy kochanym przez wszystkich parafian księdzem Wacławem Nałkowskim. Szczególny, duchowy wpływ z grona księży Pallotynów wywarł na mnie właśnie ksiądz Boniewicz: misjonarz na obszarze Sowietów, święcący w latach 70. w Moskwie Plac Czerwony i odmawiający na nim różaniec; wieloletni spowiednik Księdza Prymasa kardynała Stefana Wyszyńskiego; częsty rozmówca wielkiego filozofa, Władysława Tatarkiewicza. Księdza Boniewicza słuchałem zawsze z rozpalonymi policzkami.

W tej bardzo osobistej opowieści odeszliśmy daleko od spraw polskiego rolnictwa.

– Ależ wprost przeciwnie. Jesteśmy w jego obszarze i to w sercu, i centrum, bowiem polskie rolnictwo, gdy go pojmujemy jako wielkie, narodowe dobro, bez praktykowanego wymiaru religijnego i patriotycznego – po prosu nie istnieje. Przekonuje o tym dowodnie cała polska rolnicza tradycja. Przecież roczny cykl pracy polskiego rolnika to po prostu rok obrzędowy, obramowany kultem Matki Bożej Siewnej i Zielnej, i Pańskich Świętych, jak choćby świętego Izydora Oracza.

Skoro zatem polskie rolnictwo to Pańskim zdaniem wielkie, narodowe dobro, to w jaki sposób chce Pan pracować na jego rzecz jako wiceminister rolnictwa i rozwoju wsi?

– „Nic ponad przydatność” – jak to pięknie ujął potomek jednego z wielkich, przedwojennych ziemiańskich rodów Janusz Przewłocki, autor przepięknego albumu „Wokół pałacu i dworu”. Jestem w resorcie od 2 lipca 2018 roku i miałem to szczęście, że jeszcze zdążyłem uczestniczyć w kilku dyskusjach dotyczących „Planu dla wsi” Pana Premiera Mateusza Morawieckiego i Pana Ministra Krzysztofa Ardanowskiego. Tak jak zadaniem programu „500 Plus” jest wzmocnienie polskich rodzin na krajowym konsumenckim rynku, tak istotą „Planu dla wsi” Premiera Morawieckiego i Ministra Ardanowskiego jest dopuszczenie do krajowych i zagranicznych rynków rolnych nowych polskich producentów i umocnienie na tych rynkach polskich rolników, którzy do tej pory funkcjonowali na nich w statusie – powiedzmy najoględniej – nie- uprzywilejowanym. Służy temu wzmocnienie sprzedaży bezpośredniej rolniczego handlu detalicznego. Limit nieopodatkowanej sprzedaży bezpośredniej wzrasta z 20 tysięcy do 40 tysięcy złotych w skali rocznej. Powyżej tej kwoty – nieduży 2-procentowy podatek obrotowy. Do tego: podstawowe i zrozumiałe przepisy sanitarne i nie- prześladowcze kontrole. Stawiamy na produkcję żywności wysokiej jakości ekologicznej, wolnej od GMO, tradycyjnej, regionalnej. Chcemy by takie produkty spożywali Polacy, a jej polscy producenci panowali na eksporterskich rynkach. Ma temu także służyć organizowany na bazie spółek zarządzanych przez Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa – holding Polska Grupa Żywnościowa. Dzięki niej ma się dokonać, między innymi, ważny proces przekształcenia polskich producentów rolnych w polskich przetwórców, by wygrać konkurencję z przetwórcami zagranicznymi, którzy wskutek fatalnych błędów transformacji w latach 90. i późniejszych, panują dziś na polskim rynku, bezpardonowo wykorzystując swą przewagę.

Jak inaczej jeszcze rząd Mateusza Morawieckiego chce wspomóc polskie rolnictwo?

– Przede wszystkim wprowadzeniem z inicjatywy ministra Ardanowskiego regulacji poprawiających opłacalność produkcji rolnej. Na przykład: dofinansowanie do paliwa rolniczego z 86 do 100 litrów na hektar i wprowadzenie dopłaty 30 złotych od dużej jednostki przeliczeniowej dla producentów bydła mlecznego opasowego. Przygotowywana jest ustawa pozwalająca na wykorzystanie użytków zielonych (dzisiaj praktycznie: nieużytków zielonych i to w liczbie 4 milionów hektarów) pod produkcję bydła mięsnego. Staraniem ministra Ardanowskiego powstaje wielki program zorganizowania rodzimej produkcji pasz białkowych celem wyeliminowania bardzo kosztownego importu śruty sojowej. Nie zapominamy i o innych ważnych sprawach, na przykład o rolnictwie na obszarach górskich, gdzie trzeba postawić na zwiększenie hodowli owiec i kóz oraz wsparcie sadownictwa i winiarstwa. Problemem polskiego rolnictwa już na dzisiaj staje się brak wody. Będziemy współpracować z innymi resortami, by w perspektywie najbliższych lat cały kraj objęty został nowoczesnym i efektywnym systemem retencji i irygacji.

Co na to wszystko opozycja? Jak oceniają Państwa wysiłki, choćby politycy z PSL?

– Żeby ułatwić opozycji totalnej przełknięcie tego, co dobrego dla polskiego rolnictwa robi minister Jan Krzysztof Ardanowski gotowi jesteśmy utrzymywać, że nie poprawiamy po przedrukach, lecz naprawiamy sytuację, podnosimy poprzeczkę i śrubujemy wynik.

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych