Prymas Wyszyński, władca dusz polskich

Krzysztof Masłoń, DoRzeczy, nr 16, 14-19.04.2020 r.

Był kard. Stefan Wyszyński Polakiem wybitnym, Polakiem wyjątkowym.

Po Bogu, po Marii najważniejsza dla niego była Polska. Co dzisiaj, w obliczu i dawnych, i zupełnie nowych zagrożeń, powiedziałby Prymas Tysiąclecia Polakom?

Na 7 czerwca zaplanowano w Warszawie uroczystości beatyfikacyjne kard. Stefana Wyszyńskiego.

W sytuacji, gdy nie wiemy, co będzie jutro, trudno zawyrokować, co stanie się prawie za dwa miesiące, ale niezależnie od tego, jak potoczą się wypadki, wyniesienie na ołtarze Prymasa Tysiąclecia jest spełnieniem ponad 30-letnich starań o jego beatyfikację, zwieńczeniem tego długiego, za długiego procesu.

Miał prymas swoich przeciwników za życia, miał ich po śmierci. Czesław Ryszka w wydanej ostatnio jego biografii twierdzi, że „różne środowiska tzw. katolików otwartych w Polsce drażniło odwoływanie się przez Prymasa Wyszyńskiego do katolicyzmu ludowego i kultu Maryjnego. Jak wspominał po latach jeden z pisarzy należących wówczas do grona »postępowych katolików«: »Nas, głupich inteligencików warszawskich, rozwijanie kultu Maryjnego strasznie raziło« (Bohdan Cywiński], Raził te środowiska fakt, że Prymas »poszedł w masowość«, forsując przez to »mało pogłębiony katolicyzm«. Nie ulega jednak wątpliwości, że ta krytykowana »masowość«, czyli de facto forsowanie przez Prymasa znaczenia rodziny i narodu, odbierane w środowiskach »postępowych katolików« jako niebezpieczne ocieranie się o nacjonalizm, była najlepszym sposobem opierania się komunistycznej »masowości«, marksistowskiej urawniłowce, pozbawiającej jednostkę niezbywalnego i niepowtarzalnego podobieństwa do Boga”.

WYBUCH ZŁA I NIENAWIŚCI

Ksiądz prymas niemal od pierwszej chwili znalazł się na celowniku komunistycznej władzy. Śledzono każdy jego krok, podsłuchiwano rozmowy, nękano go na najrozmaitsze sposoby, niebawem też dokonano zamachu na jego osobę, na szczęście nieudanego. Kiedy się czyta relację Janusza Zabłockiego o tym, co zdarzyło się 5 lutego 1949 r. na trasie z Gniezna do Warszawy, automatycznie nasuwa się skojarzenie z morderstwem ks. Jerzego Popiełuszki. Poprzednicy Piotrowskiego i wspólników z tego samego resortu „bezpieczeństwa” rozciągnęli w poprzek drogi, na trakcie do Wrześni, pomalowaną na czarno stalową linę i przymocowali ją do drzew na wysokości kierowcy samochodu osobowego. Ksiądz prymas rzecz skwitował jednym zdaniem: „Na szczęście nie miałem zamiaru jechać do Wrześni, a na linę wpadł samochód ciężarowy z Gniezna, który jechał z Witkowa do Wrześni”.

Czyż było możliwe – pytał Zabłocki – żeby prymas, „dawny żołnierz AK, zaprzysiężony jako kapelan oddziałów bojowych pod pseudonimem Radwan III – nie zdawał sobie sprawy z rzeczywistego znaczenia tego wydarzenia, z całego grożącego wówczas jego życiu niebezpieczeństwa”? Przecież „ten niepojęty wybuch zła i nienawiści musiał go zapewne głęboko poruszyć. Równocześnie jednak zdawał sobie sprawę, że w zamierzeniach sprawców zamach ten – choć bezpośrednio wymierzony w niego – ugodzić miał w cały polski Kościół”.

Pomimo zamachu i całej bezprzykładnej kampanii nienawiści wymierzonej w Kościół Stefan Wyszyński konsekwentnie dążył do jakiegoś ułożenia stosunków z nieprzyjazną władzą. I w końcu doprowadził do zawarcia w 1950 r. porozumienia z rządem, pierwszej tego rodzaju umowy w bloku państw komunistycznych. Po latach prymas przyznał, że doprowadzili do tego we trzech, z biskupami Choromańskim i Klepaczem, „znosząc cierpliwie bezadresowe humory” kard. Sapiehy, niezamierzającego „babrać się z komunistami” w dysputy. Poszczególne punkty porozumienia budzą dziś, podobnie jak wtedy, uzasadnione wątpliwości. Episkopat zadeklarował w nim m.in., że będzie zwalczał – jak to zostało ujęte w tekście – „zbrodniczą działalność band podziemia”.

Biskupi zobowiązali się też nie sprzeciwiać kolektywizacji wsi. W zamian rząd gwarantował Kościołowi swobodę w prowadzeniu działań charytatywnych, dobroczynnych i, co najważniejsze, katechetycznych. Miały zostać zachowane szkoły katolickie, prasa i stowarzyszenia. Zobowiązano się również do odraczania służby wojskowej alumnom i zwalniania z niej księży, a także zapewnienia swobody działania zakonom.

Porozumienie przyjęte zostało z rezerwą, a Wyszyńskiego nie tylko na emigracji zaczęto nazywać „czerwonym kardynałem”. Dzisiaj, w przededniu beatyfikacji księdza prymasa, wydaje się to niewiarygodne, ale i w Watykanie krytykowano go za nadmierne ustępstwa wobec władz. Nie pojmowano tego, co dla Wyszyńskiego było najważniejsze – że w ten sposób daje szansę na ocalenie Kościoła w Polsce, uchronienia go przed rozdarciem i losem, jaki zgotowano katolikom w innych państwach komunistycznych. Jak mówił kard. Stanisław Dziwisz: „Prymas myślał o tym porozumieniu do końca życia. Był przekonany, że tak należało postąpić”.

Pewny był również, gdy w maju 1953 r. pisał na memoriale Episkopatu do władz sławne odtąd słowa: „Non possumus” („Nie możemy”]. Biskupi polscy protestowali tym samym nie tylko przeciw zadekretowanemu obsadzaniu przez władze stanowisk kościelnych, lecz także usuwaniu religii ze szkoły, a Boga z serc młodzieży, politycznej presji i dywersji prowadzonej wśród duchowieństwa, działalności „księży patriotów”, niszczeniu prasy i wydawnictw katolickich, ingerencji w wewnętrzne sprawy Kościoła, słowem – temu wszystkiemu, co sprawiało, że położenie Kościoła w Polsce ulegało stałemu, postępującemu pogorszeniu.

„[…] gdyby postawiono nas wobec alternatywy: albo poddanie jurysdykcji kościelnej jako narzędzia władzy świeckiej, albo osobista ofiara, wahać się nie będziemy. Pójdziemy za głosem apostolskiego naszego powołania i kapłańskiego sumienia, idąc z wewnętrznym pokojem i świadomością, że do prześladowania nie daliśmy powodu, że cierpienie staje się naszym udziałem nie za co innego, lecz tylko za sprawę Chrystusa i Chrystusowego Kościoła. Rzeczy Bożych na ołtarzach Cezara składać nam nie wolno. NON POSSUMUS!”.

Po memoriale los prymasa Wyszyńskiego został przesądzony. Aresztowano go 25 września 1953 r. W izolacji spędził ponad trzy lata. Więzionemu prymasowi towarzyszyły dwie osoby: ksiądz i zakonnica, obie na usługach bezpieki. Dla Wyszyńskiego nie było w tym nic dziwnego; przed aresztowaniem donosili na niego „Kowalski” i „Heniek”, „Bogucki” i „Żagiełowski”, „Niewiadomski” i „Jerzy”. A to tylko sam wierzchołek długiej listy agentów Urzędu Bezpieczeństwa inwigilujących księdza prymasa. I nie tylko jego; w latach PRL z UB, a następnie z SB współpracowało od 10 do 12 proc, księży.

Bezpieka nie dawała spokoju także rodzinie Wyszyńskich. W1948 r. aresztowany został jego przyrodni brat – Tadeusz, w czasie wojny członek NSZ, oskarżony o zabójstwo komunistów. Zabrakło jednak dowodów zbrodni, by urządzić aresztowanemu bratu ówczesnego biskupa lubelskiego pokazowy proces, ale w więzieniu trzymano go bez wyroku przez cztery lata. Po zwolnieniu w 1952 r. znów go zatrzymano na dwa tygodnie, po czym wypuszczono, tłumacząc, że to była pomyłka. Być może wtedy już planowano całkiem inne aresztowanie…

26 października 1956 r. w swoich „Zapiskach więziennych” Stefan Wyszyński odnotował: „O godzinie 9.00 rano zgłosił się do klasztoru w Komańczy wiceminister sprawiedliwości Zenon Kliszko i poseł Władysław Bieńkowski z polecenia Władysława Gomułki […]. Oświadczyli mi, że przybywają z ramienia towarzysza Wiesława, dla przedłożenia pewnych spraw do rozważenia. Nowy Sekretarz PZPR stoi na stanowisku, że konieczny jest jak najszybszy powrót Prymasa do Warszawy i objęcie urzędowania. […] Moja odpowiedź: »Jestem tego zdania od trzech lat, że miejsce Prymasa Polski jest w Warszawie«”.

W tym, co prymas mówił i pisał, doszukiwano się aluzji w co drugim zdaniu. I słusznie; w stulecie powstania styczniowego tak na przykład powiadał: „Gdy człowiek czy naród czuje się na jakimkolwiek odcinku związany i skrępowany, gdy czuje, że nie ma już wolności opinii i zdania, wolności kultury i pracy, ale wszystko wzięte jest w jakieś łańcuchy i klamry, wszystko skrępowane jest stalowymi gorsetami, wtedy […] wystarczy być tylko przyzwoitym człowiekiem, mieć poczucie honoru i osobistej godności, aby się przeciwko takiej niewoli burzyć, szukając środków i sposobów wydobycia się z niej”. Temat tych rozważań był wprawdzie historyczny, ale wnioski wyciągnięte przez kardynała – całkiem współczesne. Także taki: „Nie jestem historykiem, ale też nie wszystkim »historykom« wierzę, bo chociaż historia to magistra vitae, ale nie wszyscy historycy są nauczycielami życia. Można ich czytać, ale własny zmysł rodzimy i narodowy każę mi myśleć samodzielnie nawet wtedy, gdy przewracam foliały prac historyków”. Trzy lata później, przy okazji słynnego orędzia, przekaże biskupom niemieckim pracę Oskara Haleckiego „Tysiąclecie Polski katolickiej”, będzie się na nią powoływał, a żyjącego na emigracji autora zaprosi na milenijne obchody do Rzymu. Wszystko to wywoła wściekłość Gomułki, któremu podsunięto inną zresztą książkę Haleckiego z cytatem podającym w Wątpliwość – jak uznał przywódca PZPR – trwałość granicy na Odrze i Nysie. Zapluwał się więc ze złości, obrzucając inwektywami świetnego historyka, a w liście do Wyszyńskiego z 2 kwietnia 1966 rf pisał:

„Muszę zakomunikować księdzu Kardynałowi, że nie interesuje mnie, jak wysoko cenią sobie koła rzymskie wroga Polski Ludowej Oskara Haleckiego. Jeśli ksiądz Kardynał zdecydował się na wysłanie listu do mnie, to przynajmniej mógł sobie podarować tej impertynencji. Kłamstwo i obłuda należą do złych cech człowieka. Ksiądz Kardynał zapomniał o tym widocznie, pisząc w swym liście – »nie mogliśmy powierzyć odczytu na akademii w Rzymie żadnemu historykowi z kraju, gdyż nie mieliśmy pewności, czy dostałby paszport. Obawa całkowicie uzasadniona na moim przykładzie«. Jest to typowy przykład przeinaczania prawdy. W czasie kiedy Haleckiemu zlecono wygłoszenie odczytu, ksiądz Kardynał dyplomatyczny paszport zagraniczny posiadał. Zaliczał się zatem do ludzi uprzywilejowanych i jeśli uprawnienia te utracił, to tylko z powodu swego działania szkodliwego z punktu widzenia interesów Państwa Polskiego”.

ŻADNYCH PYTAŃ

Pomijając buractwo Gomułki bijące z każdego zdania tego listu, przynosi on potwierdzenie dwóch faktów: że kard. Wyszyński bezbłędnie oceniał poziom krajowej nauki, którą stalinizm wpędził w niewyobrażalny kanał (w 1953 r. robiący błyskawiczną karierę przyszły pupil komuny Janusz Tazbir oskarżył Haleckiego, że zatruwa naród polski „jadem historycznie umotywowanej” nienawiści w interesie obcych imperialistów i rodzimych ldas posiadających), i że szantażowanie prymasa łaskawym przyznawaniem mu i znacznie częstszym odbieraniem paszportu stanowiło przez wiele lat lejtmotyw działań partii wobec człowieka, który nazwany zostanie Ojcem Ojczyzny.

Odbieraniem paszportu prymasowi chwalili się towarzysze Gomułka i Cyrankiewicz (uchodzący, a jakże, za liberała) podczas spotkania z delegacją Rumuńskiej Partii Komunistycznej, oczywiście na czele z Ceausescu, które odbyło się na przełomie marca i kwietnia 1966 r. w Moskwie na zjeździe KPZR. Gomułka opowiedział towarzyszom rumuńskim, czym – jego zdaniem – jest orędzie biskupów polskich do biskupów niemieckich („to próba, u której podstaw leży polityka zmierzająca do likwidacji NRD”), wyjaśnił, dlaczego odmówił zgody na przyjazd do Polski papieża Pawła VI („uzasadnialiśmy to tylko jednym punktem – antypolską polityką Wyszyńskiego”), oraz zapowiedział, że „nie mamy zamiaru wypuszczać Wyszyńskiego poza granice Polski dotąd, dopóki on nie zmieni postawy”. Na koniec oznajmił, że na organizowane przez Kościół obchody 1000-lecia Polski zagraniczni biskupi nie będą wpuszczani („Pewną część Polonii, która zgłasza się jako turyści, puścimy. Ale bez biskupów”), po czym potwierdził, że każdy w Polsce uprawiać może kult religijny, i poprosił o ewentualne pytania. Nicolae Ceausescu nie miał żadnych pytań, a dziękując Gomułce za wyczerpującą informację, zauważył: „Jest zrozumiałe, że u nas takich spraw nie ma w ogóle. Mamy mało katolików”. Liberał Cyrankiewicz westchnął w tym momencie: „Lżej żyć”.

„O wiele” – zgodził się Geniusz Karpat.

CZŁOWIEK Z ŻELAZA

Ciekawe, że ksiądz prymas, nigdy nie- mający złudzeń co do Gomułki, wykazywał trudno zrozumiałą słabość do Bieruta. Najprawdopodobniej wzięła się ona z czasów, gdy był jeszcze biskupem lubelskim. W każdym razie usiłował doszukać się w działaniach towarzysza Tomasza jakichkolwiek pozytywnych intencji. „Wydaje się, że ten człowiek chce Polski” – tłumaczył jego postępowanie w „Zapiskach więziennych”. Szybko się jednak przekonał, że dzielenie aparatczyków z Biura Politycznego KC PZPR na dobrych i złych, niczym dobrych i złych policjantów, nie ma żadnego sensu. A Gomułkę, w przeciwieństwie do Bieruta, stać było przynajmniej na samodzielną politykę wobec Kościoła. Wcześniej, za rządów Bieruta, dekretowana była ona w Moskwie.

Nazywano niekiedy Wyszyńskiego Żelaznym Prymasem. Był w tym określeniu podziw dla jego nieugiętości wobec władzy, a także odwagi, którą wykazywał, podejmując decyzje trudne i niepopularne.

A także mówiąc wiernym nie zawsze te słowa, których oczekiwali. Tak właśnie stało się 26 sierpnia 1980 r. na Jasnej Górze, kiedy w kontekście strajków na Wybrzeżu prymas przypominał, że to „praca, a nie bezczynność jest sprzymierzeńcem człowieka w jego życiu osobistym, w dobrobycie rodzinnym i domowym oraz w dobrobycie narodowym”. Władza dodatkowo zmanipulowała tekst kazania i po kraju rozlała się fola rozgoryczenia, że oto przywódca narodu czyni ukłon wobec władzy, nawołującej przecież do pracy właśnie i zaniechania strajków. Niełatwo było księdzu kardynałowi uspokoić co bardziej zapalczywe głowy, przedstawić swoje prawdziwe intencje, a wreszcie uświadomić, że w tamtej atmosferze wystarczyłaby iskra, żeby podpalić płomień, który mógłby strawić to, co najcenniejsze – Polskę.

Tutaj warto przypomnieć, że w 1946 r. we Włocławku wydał Stefan Wyszyński książkę „Duch pracy ludzkiej” w której dał przejrzysty wykład katolickiej nauki społecznej. (Opublikował również pod pseudonimem Stefan Zuzelski broszurę „Stolica Apostolska i świat powojenny”, z której czyniono zarzut, jakoby autor nadmiernie sympatyzował z włoskim korporacjonizmem, stąd krok tylko był do posądzenia o kryptofaszyzm). I polemizował w niej zarówno z socjalistycznym, jak i liberalnym rozumieniem ludzkiej pracy. „W komunizmie – pisał – na czoło wysuwa się dobro państwa, w kapitalizmie – dobro przedsiębiorcy: tu i tam robotnik jest tylko siłą, czynnikiem produkcji; i komunizm, i kapitalizm oceniły stanowisko robotnika w procesie wytwórczym jako czynnik drugorzędny; tu i tam wysuwa się na czoło mistyka maksymalnej produkcji”.

W procesie pracy prymas stawał zawsze po stronie wykorzystywanego i wyzyskiwanego. Musiała być więc mu bliska Solidarność, której powstanie powitał z satysfakcją i radością. Jednak też przestrzegał związkowców, mówiąc: „Ruch, który zrodził się w Polsce – odnowy moralnej i społecznej – jest wybitnie polski. Ten ruch musi służyć przede wszystkim sprawie Polski, to znaczy ludności polskiej, czy to będzie ludność rolnicza, czy robotnicza, dla zaspokojenia jej potrzeb. Trzeba się strzec, żeby się nie wplątali tacy ludzie, którzy mają inne założenia, którzy są gdzieś uzależnieni i chcą przeprowadzić niepolskie sprawy. Trudno to po nazwisku wymieniać”. Darujmy sobie i my te nazwiska, poprzestając na stwierdzeniu, że i w tym przypadku, i w dziesiątkach innych ksiądz kardynał miał stuprocentową rację.

Prymas Tysiąclecia zmarł w wyniku choroby nowotworowej 28 maja 1981 r. Piętnaście dni wcześniej w Rzymie przeprowadzono zamach na życie Jana Pawła II. Ze zrozumiałych względów Ojciec Święty nie mógł być obecny 31 maja na uroczystościach pogrzebowych, porównywanych do tych, które odbyły się po śmierci Józefa Piłsudskiego. Ceremonii przewodniczył specjalny delegat papieski kard. Agostino Casaroli, po czym kard. Stefan Wyszyński pochowany został w podziemiach bazyliki archikatedralnej św. Jana Chrzciciela.

„Prymas nie doczekał 80. rocznicy swych urodzin, nie doczekał jubileuszu 600-lecia czci Matki Bożej Jasnogórskiej, do których przygotowywał Kościół w Polsce – pisze Czesław Ryszka w »Ojcu Ojczyzny«.

– Natomiast wyprorokował polską wolność i doczekał sierpniowego zrywu narodowego, który tak mocno korzeniami tkwi w jego nauczaniu. Dziś wiemy, że zanim wolność przyszła, komuniści postanowili zdławić zrodzony z polskiego natchnienia ruch »Solidarności«. Gen. Wojciech Jaruzelski wydał wojnę narodowi, wprowadzając 13 grudnia 1981 roku stan wojenny w Polsce. Tego już na szczęście nie oglądał ziemskimi oczyma Prymas Tysiąclecia”.

Był Stefan Wyszyński Polakiem wybitnym, Polakiem wyjątkowym. Po Bogu, po Marii najważniejsza dla niego była Polska. W jednym z kazań mówił: „Trzeba zerwać z manią obrzydzania naszych dziejów i dowcipkowania z tragicznych niekiedy przeżyć Narodu. Trzeba myśleć o tym, że młode pokolenie ludzi żyjące na przełęczy świata musi być wychowane w duchu głębokiej czci dla przeszłości Narodu, jeśli ma ono dzisiaj ofiarnie wypełniać swoje obowiązki i pracować dla przyszłości […]. Nie lękajmy się, najmilsi, że zejdziemy na manowce szowinizmu i błędnego nacjonalizmu. Nigdy nam to nie groziło”.

Co dzisiaj, w obliczu i dawnych, i zupełnie nowych zagrożeń, powiedziałby Prymas Tysiąclecia Polakom? Niewykluczone, że powtórzyłby słowa, które w styczniu 1981 r., u schyłku swego życia, skierował do kombatantów: „Czasy, które idą, żądać będą od nas nowych mocy moralnych, duchowych, społecznych, zawodowych kompetencji, a także wysokiego poziomu kultury ojczystej, rodzimej, która będzie pokarmem dla tych, co po nas przyjdą. Naród przecież nie umiera, tylko my się wymieniamy, a Naród trwa”.

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych