Wielcy Polacy, Rycerze i Wojownicy

General Jan Henryk Dąbrowski (1755-1818)
Pułkownik Józef Sułkowski (ok. 1771-1798)
Pułkownik Józef Drzewiecki (1772-1852)

General Jan Henryk Dąbrowski (1755-1818)

Na dalekiej ziemi włoskiej, w słonecznej Ferrarze, oficerowie legionów polskich zwracając się do generała Dąbrowskiego w roku 1797 tak m.in. pisali: „Twoja odezwa generale, natchniona uczuciami zgromadziła nas na ziemię włoską… Nasze legiony pod Twym dowództwem zdołały zrodzić na nowo nadzieje w łonie naszej ojczyzny, skłoniły Europę do uszanowania nieszczęścia Polski i przygotowały Ci wieniec obywatelski i wdzięczność.

Bez wątpienia nieprzemijającą zasługą Dąbrowskiego było właśnie to, iż w najtragiczniejszej chwili, gdy trzeci rozbiór zda się ostatecznie wykreślił Rzeczpospolitą z mapy Europy, on ani na moment nie założył rąk i nie stracił nadziei. Pierwszy dał hasło do dalszej walki, wierząc, iż w ten sposób wstępuje na słuszną drogę wiodącą do odzyskania niepodległości przez Polskę.

Jan Henryk Dąbrowski urodził się w Pierzchowcu koło Bochni. Ale w kraju spędził tylko dzieciństwo i wczesne lata młodzieńcze. Pragnął poświęcić się karierze wojskowej, zaś w szeregach armii polskiej nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. W roku 1771 zaciągnął się więc jako ochotnik do wojska saskiego. Awansował tam z czasem i został rotmistrzem gwardii królewskiej. Bardzo wiele pracował, a przede wszystkim uczył się pilnie. Zdobył też solidne wykształcenie wojskowe, oparte na gruntownej znajomości sztuki wojennej.

Do kraju wrócił po z górą dwudziestu latach w 1792 r. zaproszony do prac nad rozbudową wojska polskiego. Otrzymał stopień pułkownika, a wkrótce potem brygadiera oraz zadanie przeprowadzenia reorganizacji i rozbudowy oddziałów jazdy wielkopolskiej. Po zakończeniu wojny z Rosją, w której nie zdążył wziąć udziału, zajął się z właściwą mu „dokładnością i pilnością w służbie” ćwiczeniami I brygady wielkopolskiej. Gdy na mocy drugiego rozbioru Prusacy wkroczyli do Wielkopolski, usiłował opierać się im w Gnieźnie. Wycofawszy się następnie bliżej stolicy podjął śmiałą myśl „przerzucić spiesznie dywizyją całą pod Warszawę, zająć arsenał, iść potem przeciw Prusakom i zaczepić ich”. Układając swój plan Dąbrowski rachował, iż wojska rosyjskie zachowają się neutralnie. Tak się jednak nie stało. Zamiary dowództwa carskiego niedwuznacznie ujawnił Igelstrom, który „kazał przed Wolą ustawić bateryją z dwudziestu armat i wzmocnił garnizon moskiewski w mieście”.

Dąbrowski musiał więc porzucić swoje zamiary. W kwietniu 1793 r. przechodzi wraz z dywizją wielkopolską na nowe kwatery pod Sandomierzem. Nadal jednak nie chce pogodzić się z bezczynnością. W porozumieniu z generałem Wodzickim wysuwa nową ideę zgromadzenia całej armii polskiej w okolicach Krakowa a następnie przebicia się z nią do rewolucyjnej Francji. „Radzono się w tym celu kart geograficznych — pisze w swym pamiętniku — i umyślono pokierować jej marsz na Śląsk, Morawy, Bawarię i Szwabię, ku Sztrasburgowi”. Dąbrowski obliczał, że ani wojska pruskie, ani austriackie nie będą w stanie przeszkodzić w tym marszu. Jednak również i ten zamiar nie doszedł do skutku z powodu chwiejności jednych generałów, a otwartej niechęci innych, związanych z Targowicą.

Musiał więc Dąbrowski pogodzić się na razie z zaistniałą sytuacją. Wobec nieuchronności redukcji wojska, zabrał się do takiego zorganizowania armii, aby ocalić przynajmniej najcenniejsze jej elementy. Temu celowi poświęcał swe wysiłki pracując w komisji wojskowej.

Podczas insurekcji kościuszkowskiej Dąbrowski przystąpił do powstania zaraz po wyzwoleniu Warszawy. Pierwszy dostrzegł niebezpieczeństwo zagrażające od strony

Prusaków i doradzał, aby uprzedzić ich zamiary. Zorganizował też osłonę stolicy od zachodu. Zyskał tym uznanie Kościuszki, który mianował go generałem.

W następnych miesiącach Dąbrowski był bardzo aktywny w obronie oblężonej Warszawy. Szczególnie odznaczył się odpierając atak Prusaków od strony Powązek dnia 28 sierpnia 1794 r.

Potem, z rozkazu Kościuszki, podejmuje się trudnego zadania przedarcia się na czele trzytysięcznego oddziału na tyły pruskie do Wielkopolski, by wesprzeć tamtejszych powstańców. Umiejętnie manewrując zdołał dotrzeć do Gniezna i Bydgoszczy, zaalarmować Poznań, Toruń a nawet Gdańsk, ściągając wielkie siły pruskie przeciwko sobie. Ale mimo dziesięciokrotnej przewagi Prusacy nie byli w stanie go uchwycić. Działania Dąbrowskiego miały wielkie znaczenie, gdyż przyczyniały się do odciążenia Warszawy.

W końcowym okresie powstania Dąbrowski nie chce pogodzić się z myślą o klęsce. Proponuje przenieść ośrodek oporu z Warszawy do Wielkopolski, a wreszcie przebijać się z resztkami sił do Francji. I tym razem śmiałe jego plany nie zostały zrealizowane.

Dwa lata później generał Dąbrowski staje się jednym z inicjatorów utworzenia polskich formacji wojskowych u boku Francji. W grudniu 1796 r. stawił się w kwaterze Bonapartego i podjął rozmowy na ten temat, zaś 9 stycznia 1797 r., po pokonaniu wielu trudności, podpisał z rządem Lombardii umowę, powołującą do życia „polskie legiony posiłkowe we Włoszech”. 21 stycznia w specjalnej odezwie wzywał już w ich szeregi rodaków: „Przychodźcie, towarzysze moi! Rzućcie broń, którą was nosić zmuszono. Walczmy za wspólną sprawę narodów, za sprawę wolności pod walecznym Bonapartem…”

Od tego momentu losy Dąbrowskiego splatają się nierozerwalnie na lat kilka z dziejami legionów. Dąbrowski myśli początkowo, iż już wkrótce na czele nowo utworzonych formacji, wsparty przez Francję, pomaszeruje przez Chorwację i Węgry do Polski. Przedstawia nawet memoriał Bonapartemu. Ale wódz francuski inną miał koncepcję wykorzystania polskich legionów, biorąc pod uwagę wyłącznie interesy Francji.

Zamiast na północ legiony ruszają z Lombardii na południe. W triumfalnym pochodzie wkraczają do Rzymu, odnoszą zwycięstwa nad Neapolem. Jednakże w roku 1799, na wieść o przekroczeniu Alp przez znaczne siły austriackie i rosyjskie, legiony zostały pospiesznie zawrócone, by zmierzyć się z nowym wrogiem. We Florencji Dąbrowski otrzymał dowództwo kombinowanej dywizji polsko-francuskiej, z zadaniem opanowania przejść przez Apeniny. Wywiązał się z niego doskonale, otwierając drogę do północnych Włoch głównym siłom francuskim.

W czerwcu 1799 r. Dąbrowski uczestniczy w krwawej bitwie nad Trebbią. W drugim dniu boju walcząca na lewym skrzydle dywizja Dąbrowskiego wytrzymała straszliwy atak wszystkich sił nieprzyjacielskich. Sam Dąbrowski dotkliwie raniony, otoczony już przez Kozaków i dragonów, drogę do wolności wyrąbał sobie pałaszem i wpław przebył Trebbię. Po trzydniowej bitwie generał powiódł szczątki legii do Nizzy, na odpoczynek.

Nie trwał on jednak długo. Wkrótce trzeba było znowu stanąć do walki. W morderczej bitwie sierpniowej pod Novi Polacy osłaniali odwrót pobitej armii francuskiej. Walczyli następnie pod Acqui, pod Bosco, znowu pod Novi. Dąbrowski był stale w pierwszym szeregu, służąc przykładem dla innych. Niejeden raz cudem tylko uniknął śmierci. Na przykład w bitwie pod Bosco „w tej samej chwili, w której odcinał pałaszem kanonierowi austriackiemu lont od jego działa, kula karabinowa trafiwszy w niego przeszła przez książkę, którą miał przy sobie i straciła tym sposobem siłę zranienia go niebezpiecznie”.

W grudniu 1799 r. Dąbrowski udał się do Paryża, gdzie uzyskał zgodę Bonapartego na reorganizację legii. W roku 1800 prace organizacyjne postępowały naprzód. Liczba żołnierzy polskich, którymi dowodził Dąbrowski, przekracza 10 tysięcy. Aż oto nadchodzi w lutym 1801 r. wieść o pokoju w Luneville, który kładzie kres rosnącym nadziejom.

W tej ciężkiej sytuacji Dąbrowski potrafił utrzymać żołnierzy subordynacji, powściągnął rozpacz oficerów. Osobiście zabiegał u władz francuskich, u Bonapartego, wierząc, że nie wszystko jest jeszcze stracone.

A jednocześnie snuł fantastyczne plany przedzierania się do kraju bądź zdobycia okrętów na adriatyckim wybrzeżu i pożeglowania na nich do Grecji, by walczyć o jej wolność.

Realia były jednak bardziej przyziemne. Nie udało mu się obronić znacznej części legionów przed wysłaniem na San Domingo. Generał mógł tylko jako inspektor wojsk polskich czuwać nad ocalałą we Włoszech półbrygadą.

Aż wreszcie po kilku latach wybuchła nowa wojna i wówczas Napoleon przypomniał sobie znowu o Dąbrowskim. W październiku 1806 r. wezwał go do swej kwatery. 3 listopada Dąbrowski podpisuje odezwę wzywającą ludność polską do powstania przeciwko Prusakom. W trzy dni potem przybywa do Poznania, gdzie rozwija niezwykle aktywną pracę nad tworzeniem nowych oddziałów. Wkrótce staje na czele nowo sformowanej III legii i 23 lutego 1807 r. zdobywa Tczew. Stamtąd podąża pod Gdańsk i uczestniczy w oblężeniu miasta.

Po zakończeniu działań wojennych, na skutek nieporozumień z dowództwem francuskim, które wyznaczało Polakom rolę podrzędną, Dąbrowski prawie zupełnie postradał komendę. Sytuację zmienił znowu wybuch wojny 1809 r. Dąbrowski pracuje nad rozbudową wojska i uczestniczy w początkowej fazie ofensywy na Galicję. Następnie przedostaje się do Wielkopolski, skąd na czele zaimprowizowanej siły zbrojnej następuje na pięty cofającemu się wrogowi. Pod Krakowem łączy się z armią księcia Poniatowskiego, który odstępuje mu zaszczyt triumfalnego wkroczenia do Warszawy.

Podczas kampanii 1812 roku dowodził dywizją i został ranny w czasie odwrotu, osłaniając przeprawy na Berezynie. Mimo to uczestniczył także w dalszych walkach 1813 roku, m.in. w bitwie narodów pod Lipskiem. W roku następnym usiłował organizować Polaków do walki, sam jednak nie był już zdolny do służby frontowej.

Ostatnią kartę w jego karierze wojskowej stanowiła praca nad organizacją armii Królestwa Kongresowego. Chociaż awansowany do rangi generała jazdy, nie odegrał już większej roli. Żył głównie wspomnieniami i przeszłością. Zmarł 6 czerwca 1818 r. w swej posiadłości Winnogórze.

Pułkownik Józef Sułkowski (ok. 1771-1798)

Życie Sulkowskiego zajaśniało jak spadający meteor, krótkim, lecz; jaskrawym blaskiem i zgasło przedwcześnie. Postać to niezwykła, pobudzająca zainteresowanie, pełna nierozwikłanych tajemnic. Wychowanek magnackiego rodu, a jednocześnie radykał i rewolucjonista. Człowiek obdarzony nieprzeciętnymi zdolnościami! Jakby w przewidywaniu rychłej śmierci Sułkowski był niebywale aktywny, łącząc czyny żołnierskie, pracę emisariusza-rewolucjonisty z okresami skupionej nauki i działalności pisarskiej, w której wyniku powstawały dzieła historyczne, wojskowe i filozoficzne.

Bodaj nikt inny nie ucieleśnia w sposób tak pełny rozdarcia i tragizmu losów polskich w latach rozbiorów i początków epoki napoleońskiej jak właśnie Sułkowski.

Ówczesnym zwyczajem jak i inne dzieci rodów magnackich pobierał początkowo nauki w domu. Wiele przy tym skorzystał od swego starszego kolegi i przyjaciela Michała Sokolnickiego, późniejszego generała wojsk polskich. W wieku młodzieńczym odbył wraz ze stryjem długą podróż po Europie. Po powrocie do kraju w 1786 r. wstąpił do wojska i służył najpierw jako podporucznik w pułku Działyńskiego.

W chwili wybuchu wojny 1792 r. wysłany został do armii litewskiej. Podczas odwrotu wojska, oskrzydlanego już przez nieprzyjaciela, znajdował się w straży przedniej. Nad rzeczką Zelwianką napotkał żołnierzy carskich, obsadzających dogodny bród, i wyparł ich błyskawicznym uderzeniem. Następnie powierzono mu osłonę odwrotu sił głównych, przydzielając 500 żołnierzy i dając rozkaz obrony mostu pod Zelwą. Mimo dwunastokrotnej przewagi wroga Sułkowski wytrwał na pozycji, dając swym żołnierzom przykład zimnej krwi i męstwa. Gdy wyczerpanego wielogodzinnym bojem chciano go zastąpić, Sułkowski miał odpowiedzieć: „Mam rozkaz bronić tej pozycji i będę jej bronił, dopóki ostatni z moich żołnierzy nie polegnie”. Do takiej ostateczności jednak nie doszło. Z chwilą gdy odstępująca armia cofnęła się na wystarczającą odległość, również oddział osłonowy dostał rozkaz odwrotu.

Za bój pod Zelwą Sułkowski jako jeden z pierwszych otrzymał nowo ustanowiony krzyż Virtuti Militari, awansowany został do stopnia pułkownika, z jednoczesnym powierzeniem dowództwa pułku.

Po przystąpieniu króla do Targowicy i zakończeniu wojny Sułkowski postanawia wyjechać do rewolucyjnej Francji, by tam pracować nad przywróceniem Polsce niepodległości, w myśl głoszonej przez siebie zasady: „Polska jest wszędzie tam, gdzie bronią wolności”.

Nosi się z rozległymi i daleko sięgającymi planami. Przede wszystkim pragnie pogłębić swą wiedzę wojskową: „Znam naukę inżynierii i artylerii — pisał w związku z tym — mam zamiar kształcić się jeszcze w sztuce wojskowej; ta wielka dźwignia tyranów winna im być wydartą przez ludzi wolnych. Aby wyswobodzić kraj własny z jarzma siły cudzoziemskiej, trzeba przyjść do możliwości dowodzenia armią..,”

Ale Sułkowski zdawał sobie jednocześnie sprawę, iż sama wiedza teoretyczna nie wystarczy, że poprzeć ją musi czyn żołnierski. „Pragnę wrócić do Polski z bronią w ręku — podkreślał — trzeba mi więc nabyć sławy wojskowej”.

Zwraca się do rządu rewolucyjnej Francji z prośbą o przyjęcie do wojska. Nie udaje mu się jednak uzyskać nominacji. W zamian za to otrzymuje propozycję podjęcia się poufnej misji dyplomatycznej w Turcji. Zgadza się i mianowany charge d’affaires poselstwa francuskiego wyjeżdża do Konstantynopola. Do zadań Sułkowskiego miało należeć w szczególności przeciwdziałanie wpływom angielskim w Turcji, a także nawiązanie i rozwinięcie, poprzez Bałkany, kontaktów z siłami rewolucyjnymi w Polsce.

Jednakże do wykonania tych zadań Sułkowski nie przystąpił. Nim przybył do stolicy Turcji wybuchło powstanie kościuszkowskie. Na wieść o tym podjął starania o wyjazd do kraju. Wkrótce rusza w drogę zaopatrzony w tajne instrukcje i fałszywe paszporty. Jechał przebrany za kupca ormiańskiego. Ale władze austriackie dowiedziały się o misji emisariusza i wyznaczyły 50 dukatów za ujęcie go. Sułkowski w pełnej przygód podróży był kilkakrotnie aresztowany i rewidowany i tylko cudem uniknął sideł, które zastawiali na niego Austriacy.

W rezultacie jednak przybył do Polski, gdy powstanie już upadało, po zdobyciu Warszawy przez wojska carskie. Sułkowski próbuje jeszcze na własną rękę organizować oddział powstańczy, lecz zostaje rozbity w pierwszym starciu. Musi ponownie uchodzić z Polski.

Mimo że brał w insurekcji tylko epizodyczny udział, zainteresował się nią bardzo. Po przyjeździe do Paryża na podstawie zebranych materiałów napisał Historię rewolucji polskiej w roku 1794, w której zawarł wiele celnych sądów ogólnych, a także analizę przyczyn upadku Polski.

Jednocześnie występuje do władz francuskich z memoriałem zawierającym plan wojskowego i politycznego wyzwolenia Polski. Oprócz powstania, opartego na poruszeniu mas ludowych, Sułkowski wskazywał w nim na konieczność pomocy dla Polski z zewnątrz. Kładł też wielki nacisk na korzyści, jakie otrzyma rewolucyjna Francja w następstwie powstania niepodległej, republikańskiej Polski. Memoriał ten nie odniósł skutku, lecz sam Sułkowski otrzymał wreszcie upragnioną nominację w armii francuskiej.

Dostaje patent na kapitana i przydział do sztabu generała Berthiera w północnych Włoszech. „Odtąd — jak podaje jego dziejopis Saint Albin — widziano tego młodego, lecz zimnego i poważnego człowieka zasiadającego spokojnie za stołem, piszącego ważne rozkazy, a w wolnych chwilach zatopionego w przeglądzie map wojennych”.

15 września 1796 r. Sułkowski usłyszał, że generał Bonaparte nie może znaleźć wykonawcy swego zamiaru zdobycia górującej nad francuskimi pozycjami baterii austriackiej St. Georges i bez chwili namysłu zgłasza się na ochotnika. Otrzymuje 260 grenadierów i niezwykle trudne zadanie zniszczenia umocnionej baterii. Próbuje zdobyć ją od czoła, ale zostaje przygnieciony ogniem armat. Szybko orientuje się jednak w topografii terenu i prowadzi następnie swych żołnierzy do natarcia inną drogą. Bateria zostaje wkrótce zajęta, a działa jej obrócone przeciwko Austriakom umożliwiają Francuzom przełamanie umocnień wroga.

Czynem tym Sułkowski wzbudza podziw i zyskuje uznanie Bonapartego. Od tego momentu zaczyna się jego bliska współpraca z Bonapartem. Generał mianuje go swoim adiutantem. Z czasem powierza coraz ważniejsze zlecenia, a nawet upoważnia do wydawania rozkazów we własnym imieniu. Sułkowski, korzystając ze swych wpływów, zabiegał u Bonapartego w sprawach polskich, jednakże bez większego powodzenia.

Po zakończeniu kampanii włoskiej Sułkowski wraca do Paryża. Zakłada tu bibliotekę wojskową dla Bonapartego, a równocześnie pisze liczne rozprawy na tematy aktualne, a także i bardziej odległe,, jak np. traktat o filozofii wojny.

W roku 1798, otrzymując nominację na brygadiera, wyrusza wraz z Bonapartem do Egiptu. W drodze na Morzu Śródziemnym napotkano opór mistrza kawalerów maltańskich, który nie zgadzał się na przybicie floty francuskiej do brzegów wyspy. Wówczas, w nocy na 11 czerwca 1798 r” Sułkowski na czele 500-osobowego desantu wylądował na Malcie i zajął nadbrzeżne baterie.

Wielostronna była działalność Sułkowskiego podczas pobytu w Egipcie. Zostaje członkiem Instytutu Egipskiego założonego przez Bonapartego w Kairze i przygotowuje słownik arabsko-francuski przystosowany dla potrzeb wojska. Znajduje również czas na prowadzenie badań archeologicznych, których rezultatem było m.in. odnalezienie pomnika bogini Izydy oraz licznych tablic z hieroglifami.

Bierze też aktywny udział w walkach koło Aleksandrii, pod Piramidami, w Salihijeh. Z tej ostatniej bitwy wynosi kilka ran.

W październiku 1798 r. wybucha w Kairze powstanie ludności przeciwko Francuzom. Pragnąc dowiedzieć się o siłach wroga poza miastem Bonaparte proponuje Sułkowskiemu wyjazd na rozpoznanie. Sułkowski był jeszcze chory i osłabiony ranami. Bliscy przyjaciele odradzali mu tej wyprawy, mówiąc: „Wygój się wprzód z ran twoich”. Na to Sułkowski miał odpowiedzieć: „Nieprzyjaciel nie ma tyle cierpliwości, trzeba iść naprzeciw niemu”. Nie zwlekając, na czele piętnastu konnych, ruszył na rekonesans. W drodze powrotnej napadnięty został przez powstańców. Traf chciał, że koń jego prowadzony osłabłą ręką pośliznął się i upadł, a wówczas Sułkowski rozniesiony został na szablach.

Dowiedziawszy się o śmierci Sułkowskiego Bonaparte wyrażał żal i zmartwienie, zaś dla uczczenia pamięci zmarłego jeden z fortów pod Kairem nazwał jego imieniem. Przypuszczać można jednak, że żal ten nie był w pełni szczery. St. Albin pozwala się domyślać, że Bonaparte „po najszczerszych wylewach przyjaźni, jakie Sułkowskiemu okazywał, poznawszy w tym mężu wielki i niezłomny republikański charakter, lękać się go zaczął od czasu, gdy powziął zamiar ogłosić się cesarzem”.

W dodatku w Sułkowskim mógł dojrzeć niebezpiecznego dla siebie konkurenta, zważywszy, iż np. taki autorytet w dziedzinie wojskowej jak Lazare Carnot powiedzieć miał na posiedzeniu Dyrektoriatu: „Jeśli stracimy Bonapartego, mamy gotowego wodza w Sułkowskim”. Nieodparcie też nasuwa się pytanie: Czy wysłanie chorego, nie* okrzepłego jeszcze po otrzymanych ranach, Sułkowskiego na niebezpieczny rekonesans nie było podyktowane ukrytym zamiarem pozbycia się go?

Pułkownik Józef Drzewiecki (1772-1852)

Postać Drzewieckiego — ciekawa i barwna — jest nadzwyczaj charakterystyczna dla epoki Oświecenia i pierwszych walk o niepodległość Polski na przełomie XVIII i XIX wieku. Drzewiecki nie dokonał jakichś czynów nadzwyczajnych, ale przez cały czas żył i walczył dla kraju. Szczery patriota, wielbiciel Kościuszki, nie żałował ani wysiłku, ani krwi w służbie ojczyzny. Nie opuszczała go nigdy otucha i wiara w zwycięstwo, a humor towarzyszył mu w najcięższych nawet chwilach. Tacy właśnie jak on pełni animuszu ludzie walczyli pod Kościuszką i wypełniali szeregi legionów polskich we Włoszech. To oni dowiedli, że Polska jeszcze nie zginęła.

Urodzony na Wołyniu, ukończył Drzewiecki szkołę ze złotym medalem. W roku 1792 — jako dwudziestoletni młodzieniec — bardziej jeszcze za zasługi ojca niż własne wybrany został posłem do sejmu. W imieniu województwa wołyńskiego dziękował w Izbie królowi za ogłoszenie Konstytucji 3 maja, a w kilka tygodni później bronił jej przed Targowicą jako komisarz wojskowo-cywilny swego województwa. Podczas powstania kościuszkowskiego Drzewiecki, mianowany pułkownikiem, otrzymał zadanie sformowania milicji narodowej na Wołyniu. Na skutek zajęcia Wołynia przez nieprzyjaciela nie mógł przystąpić do wykonania tego obowiązku i w zamian, z polecenia samego Kościuszki, dwukrotnie wyjeżdżał w ważnych misjach do Galicji. Należał też do założycieli patriotycznego „klubu miejskiego11 w Warszawie. Podczas nieszczęsnej batalii maciejowickiej znalazł się przy boku Kościuszki.

Wraz z adiutantem Naczelnika, Niemcewiczem, usiłował powstrzymać pierzchających z pola bitwy ułanów królewskich, sam jednak wkrótce trafił do niewoli. Nie troszcząc się o los własny uprosił zwycięzców o prawo odnalezienia na pobojowisku ciała Kościuszki. Odszukawszy ciężko rannego, zbroczonego krwią Naczelnika udzielił mu pierwszej pomocy, być może uratował od śmierci. Czyn ten stał się dla Drzewieckiego przedmiotem dumy na całe życie.

Wkrótce udało mu się wydostać z niewoli. Dopomógł też generałowi Kniaziewiczowi w odzyskaniu wolności. Odtąd datuje się między tymi ludźmi wieloletnia, szczera przyjaźń. Razem też z Kniaziewiczem postanawia Drzewiecki udać się do legionów polskich. Jadą w pełnej przygód podróży przez całe Niemcy — Kniaziewicz jako kupiec futer, udający się na targi we Frankfurcie, Drzewiecki jako jego sługa. Szczęśliwie docierają do Francji, stamtąd do Włoch. Drzewiecki znów staje się żołnierzem. Mianowany dowódcą kompanii prowadzi wkrótce swych żołnierzy na mury papieskiej twierdzy San Leo. „Darliśmy się na góry ponad przepaściami — pisze w swym pamiętniku — prowadzenie ogromnych dział najczęściej odbywało się siłą żołnierza; wielu z nich z pracy omdlewało, lecz ich innymi zmieniano… Z hałasem wielkim szliśmy do szturmu, a czapki na bagnetach olbrzymią wojsku nadawały postać”. Wróg nie ostał się przed impetem uderzenia, w dwie godziny San Leo było w ręku polskim.

Potem dla Drzewieckiego zaczyna się pasmo zwycięskich walk: zdobycie Rzymu i wojna z królestwem Neapolu, która zaprowadziła legiony polskie aż do odległej Gaety. Wraz z Kniaziewiczem wiezie następnie zdobyte na wrogu sztandary do Paryża. Tam właśnie zaczyna się dla Drzewieckiego najważniejszy okres w jego życiu wojskowym — udział w formowaniu legii naddunajskiej. Mianowany szefem batalionu z zapałem przystępuje do działalności rekrutacyjnej. Pracować wypada w najcięższych warunkach, nieraz klepiąc biedę. Wiele charakterystycznych po temu scen znaleźć można w jego pamiętniku. Raz wyszedł z generałem Fiszerem na przechadzkę. Nagle generałowi zrobiło się słabo: „Jam nie dochodził przyczyny — nadmienia dyskretnie Drzewiecki — lecz że to było na ulicy fiakrów, jeden zawołał: »Pan jesteś osłabiony, oto powóz na usługi«„. Fiszer mu odpowiedział porywczo: „Jam dwa dni nie jadł, a ty chcesz, abym ci za przejażdżkę płacił!”.

O tym, że i w najgorszej biedzie Drzewiecki nie tracił otuchy, świadczyć może inny fragment z jego pamiętnika. Formowane oddziały legii otrzymały rozkaz przemarszu do Metzu. Była zima, a żołnierz głodny i bosy. „Stanęliśmy na placu, aż tu narzekanie powszechne — pisze Drzewiecki. — Przywołałem pierwszego, co się skarżył, i rozzuć siebie kazałem. — Ubierz się w moje buty, mam jedne i te są twoje, rzekłem, a pełń powinność twoją. Zakomenderowałem i sam przed frontem boso idąc, wprędce od grudy do krwi- się pokaleczyłem… Zebrałem skrzypków, dudziarzy… rozstawiłem, aby grali i nie tylkośmy nasz marsz pomyślnie zaczęli, ale po dniach kilkunastu w Metz bez dezerterów stanęliśmy”.

Wiosną ruszyła ofensywa francuska. Legia naddunajska brała w niej najaktywniejszy udział. Drzewiecki ze swym batalionem odznaczył się w bitwach pod Bergen, Bornheim, Offenbach i w tej najsławniejszej — pod Hohenlinden. Dotarł daleko w głąb Austrii — już tylko 420 kilometrów dzieliło go od granic kraju. Pokój w Luneville zmusił jednak legię polską do odwrotu. I wówczas, w chwili ogromnej depresji, Drzewiecki podtrzymywał kolegów na duchu, nie przestawał wierzyć w wyzwolenie Polski.

Taki był ten żołnierz odważny, a jednocześnie poeta, który na włoskich biwakach przetłumaczył z francuskiego niezłym wierszem katechizm republikański, a potem opowiedział swe dzieje w doskonałej pamiętnikarskiej gawędzie. Żył jeszcze długo — do roku 1852 — zdziałał wiele na polu oświaty i pracował nad gospodarczym ożywieniem kraju.

Opracowanie: Leon Baranowski
Buenos Aires, Argentyna