Niemiecka choroba

Bogdan Konopka, Warszawska Gazeta, nr 40/590, 5-11.10.2018

Każdy atak na imigranta jest uznawany za przejaw nienawiści rasowej. Gdy zaś imigrant dopuszcza się przemocy, to jest chory psychicznie.

Niemieckim instytucjom publicznym zabroniono nawet tworzyć statystyki przestępstw dokonywanych przez imigrantów i podawać je do publicznej wiadomości. Zostało to bowiem uznane za niebezpieczne dla spokoju publicznego.

W Dolnej Saksonii za 92 proc. wzrostu przestępczości odpowiadają imigranci. O ile w 2014 r. imigranci byli winni 4,3 proc. aktów przemocy w tym landzie, to dwa lata później ten odsetek wyniósł już 13,3 proc. Podobny wzrost zaobserwowano w całych Niemczech.

Niemcy zaczynają mieć dość emigrantów i związanej z nimi przemocy. Ale jeszcze bardziej zaczyna przeszkadzać im wszechobecna poprawność polityczna, która każe rozgrzeszać przestępstwa imigrantów (tłumacząc je chorobą psychiczną) i stygmatyzować te popełniane przez miejscowych (zawsze z powodu nienawiści rasowej). Ów terror wspierany jest represyjnym prawem obowiązującym od 1 stycznia br. Aż 50 min euro (ponad 200 min zł) grozi mediom internetowym, które w ciągu 24 godzin nie usuną wpisu uznawanego (całkowicie arbitralnie!) za mowę nienawiści.

Z tego powodu kilka miesięcy temu zablokowane zostało konto na portalu Twitter Beatrix von Storch, posłanki Alternatywy dla Niemiec (AfD). Grzechem von Storch była złośliwa odpowiedź niemieckiej policji z miasta Leverkusen, która w sylwestrową noc złożyła życzenia… po arabsku. „Co, do diabła, dzieje się w tym kraju? Czy uważacie, że w ten sposób ujarzmicie hordy barbarzyńskich, muzułmańskich, zbiorowo gwałcących mężczyzn?” – a przecież von Storch nawiązywała tylko do tego, co Niemcy mogą oglądać na ulicach. Przypomnijmy: z okazji Nowego Roku wyznaczano kobietom specjalne strefy bezpieczeństwa w miastach, w których mogłyby się bawić bez ryzyka napaści seksualnej. Wiadomo, z czyjej strony.

Niemiecka choroba poprawności politycznej sieje prawdziwe spustoszenie. Jej istnienie podtrzymują jeszcze zdyscyplinowane niemieckie media, nie ujawniając narodowości, wyznania i rasy sprawców aktów przemocy. Ale w dobie mediów elektronicznych cenzura tylko rozjusza ludzi. Rocznie stwierdza się już ponad 50 tys. tzw. przestępstw z nienawiści (a rok się jeszcze nie skończył). Dla porównania w Polsce jest ich ponad 30 razy mniej. Za większość z nich odpowiadają… sami imigranci. Za jaki odsetek, tego się nie dowiemy – to oznaczałoby bowiem zachętę do siania nienawiści… Czasem jednak jakieś dane nieopatrznie przeciekną do mediów. Okazuje się np., że w Dolnej Saksonii za 92 proc. wzrostu przestępczości odpowiadają imigranci. O ile w 2014 r. imigranci byli winni 4,3 proc. aktów przemocy w tym landzie, to dwa lata później ten odsetek wyniósł już 13,3 proc. Podobny wzrost zaobserwowano w całych Niemczech.

Tłuczenie termometru

Lech Wałęsa, będąc prezydentem, lansował kiedyś oryginalną metodę walki z gorączką – postulował, że najlepszym lekarstwem jest stłuczenie termometru. Innymi słowy, wyrażał przekonanie, że jeżeli jakieś zjawisko nie zostanie nazwane lub stwierdzone, to nie będzie wywoływało negatywnych skutków. Takie myślenie, charakterystyczne dla kilkuletnich dzieci, jest dziś podstawą niemieckiej polityki informacyjnej. Skoro przemoc i gwałty są domeną imigrantów, zakazuje się więc mediom informowania, kto dokonał przestępstw. Kiedy zaś prawda mimo wszystko wychodzi na jaw, to próbuje się działania imigrantów przedstawić jako incydentalny przykład ćhoroby psychicznej. Lewackie elity rwą włosy z głowy, że oto od 2013 r. liczba ataków na ośrodki dla uchodźców w Niemczech wzrosła 20-krotnie, a liczba rasistowskich i ksenofobicznych przestępstw z nienawiści z użyciem przemocy ponad dwukrotnie. Te dane nie są jednak zestawiane z danymi przemocy imigrantów wobec Niemców. A przecież nie trzeba być naukowcem, aby wiedzieć, że reakcje wywołuje akcja. Niemieckim instytucjom publicznym zabroniono nawet tworzyć statystyki przestępstw dokonywanych przez imigrantów i podawać je do publicznej wiadomości. Zostało to bowiem uznane za niebezpieczne dla spokoju publicznego.

Koniec kłamstw

Nie da się dłużej utrzymywać kłamstwa, że imigranci są pokojowo nastawieni, a ich przyjęcie, integracja i socjalizacja jest interesem ogółu. Niemiecka choroba poprawności politycznej miała swoje odpowiedniki praktycznie we wszystkich krajach Europy Zachodniej, które przyjmowały emigrantów. To jednak się już skończyło. Teraz głównym problemem lewackich mediów jest, jak rozwiązać problem zmiany narracji i zgody na wstrzymanie napływu uchodźców z wcześniejszą retoryką. Jest też problem, co robić z tymi, którzy są już na miejscu i nie wykazują żadnej chęci integracji. Z danych niemieckiego MSW wynika, że wśród 3 min pobierających zasiłek dla bezrobotnych ponad jedna trzecia to imigranci. Nie mają praktycznie żadnego wykształcenia i nie zamierzają się uczyć ani pracować. Kolejnym przeliczalnym problemem są znikający ludzie.

Kilka miesięcy temu zablokowane zostało konto na portalu Twitter Beatrix von Storch, posłanki Alternatywy dla Niemiec (AfD). Grzechem von Storch była złośliwa odpowiedź niemieckiej policji z miasta Leverkusen, która w sylwestrową noc złożyła życzenia… po arabsku.„Co, do diabła, dzieje się w tym kraju? Czy uważacie, że w ten sposób ujarzmicie hordy barbarzyńskich, muzułmańskich, zbiorowo gwałcących mężczyzn?”

W Niemczech nie można się już doliczyć 300 tys. uchodźców, którzy rozpłynęli się po złożeniu wniosków o azyl.

W Szwecji szuka się ok. 15 tys. „zaginionych” uchodźców. To pokazuje skalę problemu. Poprawność polityczna i udawanie, że wzrost przemocy nie ma nic wspólnego z naturą i kulturą imigrantów ekonomicznych (niesłusznie nazywanych uchodźcami), wyczerpały swoje możliwości. Skoro jednak tłuczenie termometru okazało się nieskuteczne, to trzeba znaleźć inny sposób na walkę z gorączką. I to jest kłopot lewicowych elit w Brukseli. Bo żadne z rozwiązań, które ma sens (deportacja nielegalnych imigrantów i tych, którzy popełnili przestępstwa) im się nie podoba. Na szczęście już wkrótce mogą zmienić się decydenci i nowi już nie będą mieć takich oporów.

Opracowanie: Wiesław Norman – działacz opozycji antykomunistycznej legitymacja nr 264, Wolni i Solidarni, Solidarność Rolników Indywidualnych