Morawiecki od środka

Kamila Baranowska, DoRzeczy, nr 1/304, 6.01.2019 r.

Jak na co dzień funkcjonuje Mateusz Morawiecki? jaki ma styl zarządzania i jaki jest dla swoich współpracowników?

Jest jak cyborg, nie do zdarcia – odpowiada półżartern jeden z politycznych znajomych Mateusza Morawieckiego, gdy pytamy o to, jak na co dzień funkcjonuje premier.

Dzień premiera zaczyna się wcześnie. Już od godz. 7 rano wysyła pierwsze e-maile, ostatnie pisze i wysyła ok. godz. 1.30-2 w nocy. Tak samo funkcjonował, gdy był prezesem banku. Po prostu, jak opowiadają jego współpracownicy, potrzebuje mało snu, wystarcza mu jakieś pięć godzin.

Duża wytrzymałość fizyczna to, wbrew pozorom, w polityce rzecz dość istotna. I to nie tylko w kampanii wyborczej, gdy polityk jeździ po Polsce i musi wygłaszać kilka przemówień dziennie, kierując je często do mieszkańców różnych regionów. Jeden ze znajomych premiera opowiada, jak Morawiecki po powrocie z USA udał się prosto do pracy. Reszta ekipy była „padnięta”, bo podróż, bo zmiana czasu, bo intensywne rozmowy tam na miejscu. Podobnie było ostatnio, gdy po dwóch dniach spędzonych na spotkaniu Rady Europejskiej w Brukseli premier pojechał do Sejmu na debatę nad złożonym przez Platformę wnioskiem o wotum nieufności.

Do godz. 22.45 odpowiadał na zarzuty posłów opozycji. Podczas swojego wystąpienia – w przeciwieństwie do Grzegorza Schetyny – mówił bez kartki.

WYMAGAJĄCY ZADANIOWIEC

Niektórzy, obserwując to, jak pracuje Morawiecki, uważają, że jest w tym pewna ostentacja neofity, bo premier ma poczucie, że wciąż musi udowadniać, iż w polityce daje radę. Komu udowadniać? Wyborcom PiS, partyjnym działaczom, parlamentarzystom, a także samemu prezesowi Kaczyńskiemu. Chociaż temu ostatniemu najmniej, bo on akurat jest najbardziej przekonany co do tego, że Morawiecki jest właściwą osobą na właściwym miejscu. Swojej decyzji powierzenia mu stanowiska premiera nie żałuje.

Prezes niezmiennie uważa, że Morawiecki ma duży polityczny potencjał, choć wiele będzie zależało od tego, jak wykorzysta obecny czas. Ostatni rok pokazał zaś, że Morawiecki nie zasypia gruszek w popiele. Wykonał niemałą pracę, by przekonać do siebie partyjne doły, a także elektorat PiS, który cały czas z tęsknotą wspomina Beatę Szydło. W kampanii samorządowej jeździł od powiatu do powiatu, ściskał ręce, pozował do zdjęć, słuchał problemów i uczył się tego, jak do ludzi mówić, by chcieli słuchać. Pierwsze efekty widać choćby w jego publicznych przemówieniach. Te z początku premierowania i te obecne dzieli przepaść, jeśli chodzi o sam styl i sposób mówienia.

Ci, którzy go znają i mieli okazję z nim współpracować, podkreślają jedno i to samo – że jest bardzo wymagający. Zarówno wobec siebie, jak i innych. Dlatego praca z nim do najłatwiejszych nie należy. Jest zadaniowcem i jeśli zleca komuś jakąś rzecz, to chce otrzymać konkretne rezultaty. Najlepiej szybko.

– Przyjście na rozmowę nieprzygotowanym i liczenie na to, że jakoś się uda to przykryć dobiym wrażeniem i laniem wody, to jak samobójstwo – opowiada jeden z naszych rozmówców. – On lubi konkret. Od razu zadaje mnóstwo pytań, dopytuje o każdy szczegół, chce znać jak najwięcej danych, porównań i statystyk. Nie ma możliwości ściemniania – dodaje. I śmieje się, że to budzi przerażenie u części ludzi z PiS.

Dlaczego? Politycy PiS są bowiem przyzwyczajeni do innego modelu uprawiania polityki. Takiego, w którym dużo się dyskutuje, rozmawia, spotyka. Nie zawsze coś z tego wynika, ale liczy się sam proces, bo w ten sposób buduje się relacje na lata. – Mateusz kompletnie tego nie rozumie, dla niego większość takich spotkań to strata czasu. Gdyby mógł, to w ogóle wszystko załatwiałby e-mailem. Niestety, z prezesem tak się nie da, choć i tak sporo z nim ustala telefonicznie, co jest postępem, bo w PiS większość wybiera jednak tradycyjną drogę pielgrzymowania na Nowogrodzką – dodaje nasz rozmówca.

E-maile premier często dyktuje, ma taką funkcję w telefonie i lubi z niej korzystać, pisząc zaś używa emotikonów, co w pierwszej chwili bywa zaskakujące dla nowych współpracowników, bo średnio pasuje do wizerunku surowego bankowca. Mimo to ów wyniesiony z banku nawyk „e-mailowego zarządzania” to zmora ministrów – premier potrafi słać ich dziesiątki, jeden po drugim, wchodząc w wielowątkowe dyskusje i prowadząc w ten sposób rozmowy.

Przy tej okazji ujawnia się jeszcze inna cecha. – Ma skłonność do mikro- zarządzania, bardzo głęboko wchodzi w poszczególne sprawy, którymi zajmują się resorty, lubi wszystko wiedzieć, wikła się w rozstrzyganie jakichś nie zawsze istotnych sporów na niższym szczeblu.

To z jednej strony bardzo imponuje Kaczyńskiemu, ale z drugiej nie wiem, czy nie pozbawia go pewnego dystansu. Koncentrując się bowiem na detalach, można stracić ogląd sytuacji z lotu ptaka – wskazuje jeden z naszych rozmówców.

Słyszymy, że chętnie słucha innych i nie udaje, iż wie wszystko najlepiej.

– Potrafi siedzieć na spotkaniu i przez 40 minut w ogóle się nie odzywać, bo ktoś o czymś ciekawie mówi. Byłem z nim kiedyś na kolacji, podczas której nagle, siedząc przy stole, wyciągnął notes i zaczął coś notować, bo zaintrygował go jakiś wątek rozmowy – opowiada jego znajomy.

Jeden z polityków PiS dobrze życzących Morawieckiemu zwraca uwagę na dużą rotację ludzi w otoczeniu premiera.

– Część osób nie wytrzymuje presji oraz tempa pracy i przypłaca to problemami w życiu prywatnym, więc na jakimś etapie odpada, ale często jest tak, że odchodzą do innych zadań, odsapną trochę, poukładają swoje sprawy i wracają – opowiada.

Być może powodem jest to, że ludzie, których Morawiecki przyprowadził ze sobą z banku, nie zawsze dobrze odnajdują się w świecie polityki. Byli przyzwyczajeni do innego świata. – Tutaj ciągle się okazuje, że tego się nie da, tego nie wolno zwolnić, bo jest z czyjegoś nadania, tego nie można zatrudnić, bo coś tam, i nagle się okazuje, iż nawet premier nie może sobie poukładać spraw w kancelarii premiera po swojemu – opowiada jego współpracownik. – Pod tym względem lepiej było w Ministerstwie Finansów. Proszę spojrzeć, jak tam wszystko teraz działa. To nie kwestia mechanizmów, ale ludzi, których Mateusz powymieniał. W KPRM jest mniej swobody pod tym względem – dodaje.

ON I JEGO LUDZIE

W PiS o współpracownikach Morawieckiego mówi się z lekkim przekąsem per „młode otoczenie premiera”. Z naciskiem na „młode”, co w domyśle ma oznaczać przede wszystkim niedoświadczone. Jednak w polityce umiejętność wyłuskiwania zdolnych ludzi, promowania ich, a następnie obsadzania w kluczowych miejscach jest nie do przecenienia. – U niego jest tak, że jeśli jest się dobrym, to szybko można z etapu asystenta przeskoczyć wyżej, obrać sobie konkretną ścieżkę rozwoju i iść dalej.

Nie jest tak, że przez 20 lat nosi się tylko teczkę i odbiera telefon – opowiada jeden z jego bliskich współpracowników.

O swoich ludzi Morawiecki stara się dbać. Robił to, będąc w banku, robi i w kancelarii premiera. Pamięta o ślubach, chrztach, urodzinach, rocznicach. Jednemu ze swoich współpracowników jeszcze w czasach bankowych kupił na święta strój Realu Madryt razem ze wszystkimi klubowymi gadżetami, bo doszły go słuchy, że ten jest fanem i bardzo chciałby taki zestaw mieć. Z kolei podczas ostatniej kampanii wyborczej przejechał wraz z żoną pół Polski, by być na ślubie swojej asystentki.

Ludzie z jego otoczenia podkreślają, że nigdy nie widzieli go, by krzyczał na współpracowników. Gdy jest z czegoś niezadowolony, mówi o tym i każe poprawiać do skutku. W tym swoim opanowaniu, jak słyszymy, przypomina Kaczyńskiego. Prezes też rzadko pokazuje nerwy, chyba że w bardzo wąskim gronie, wtedy potrafi wybuchnąć. Morawieckiego współpracownicy krzyczącego jeszcze nie widzieli. Za to przeklinającego – owszem. Zresztą nieparlamentarny język premiera można było usłyszeć na opublikowanych przez Onet taśmach. Sam Morawiecki tłumaczył się potem w wywiadzie dla „Do Rzeczy”: „Kto nie przeklina, niech pierwszy rzuci kamieniem. Być może istnieją podobni święci, ale ja, gdy poruszam się w obszarze bardziej prywatnym, czasem użyję niecenzuralnego słowa” – podsumował.

Posłowie PiS żartują, że właśnie za ten język na taśmach Morawiecki dostał największego minusa od prezesa Kaczyńskiego. Nie za to, co mówił, tylko jak. Kaczyński bowiem nie przeklina w ogóle.

– Mateusz jest specyficzny, to nie jest typ człowieka, z którym masz ochotę od razu konie kraść. Ma duże poczucie humoru, ale takie, które nie każdy od razu chwyta. Ma coś takiego w sobie, że niektórzy przy pierwszym spotkaniu się go boją – wskazuje jeden ze znajomych premiera, polityk.

Z tym właśnie wizerunkiem oschłego, nieco wyniosłego bankowca, który budzi pewien lęk, próbuje walczyć otoczenie premiera. Trudno jednak z Mateusza Morawieckiego, choćby nie wiem, jak bardzo się starał, zrobić drugą Beatę Szydło. Ilekroć próbuje się go wsadzić w jej buty – a to spot, w którym maluje jajka na Wielkanoc, a to podrygiwanie na urodzinach Radia Maryja – tylekroć nie wypada wiarygodnie. W PiS swego czasu popularny był żart, że niedługo ktoś wpadnie na pomysł, by w ramach ocieplania wizerunku premiera przypiąć mu broszkę.

Bliscy współpracownicy denerwują się, gdy pytamy ich o wizerunek premiera, bo uważają, że to, jak jest postrzegany, ma się nijak do rzeczywistości. Wymieniają liczne przykłady tego, jak angażuje się w pomoc ludziom: finansuje studia dzieci z wielodzietnej rodziny, którą poznał, będąc na urlopie, opiekuje się ludźmi z Solidarności Walczącej, którym różnie poukładało się w życiu, wspiera i finansuje mnóstwo inicjatyw społecznych, jeździł porządkować cmentarz Orląt Lwowskich, pomagał w pracach na „Łączce”. Podkreślają też, że jest normalnym facetem, takim, który nie zbzikował od nadmiaru pieniędzy Mówią, że nie nosi ostentacyjnie drogich garniturów ani zegarków. Lubi placki ziemniaczane. W ciągu dnia zamiast kolejnej kawy popija „miętkę”, a z alkoholi lubi nalewki i czasem wino do kolacji. Od lat w sierpniu z okazji rocznicy powstania warszawskiego przez 63 dni nie pije alkoholu w ogóle. Lubi powieści Józefa Mackiewicza i poezję Baczyńskiego, którego cytował w swoim expose.

Ma fajną rodzinę, dobre relacje z dziećmi i udane małżeństwo. Do tego piękną kartę opozycyjną i ojca, założyciela Solidarności Walczącej, z którym łączy go szczególna więź.

JAK PREMIER Z PREZESEM

Sęk w tym, że szerszej prawicowej publiczności to wszystko wciąż nie do końca przekonuje. I wyborcy PiS, i sami działacze tej partii wciąż nie rozumieją, dlaczego Morawiecki musiał zastąpić Beatę Szydło, która cieszyła się ich ogromną sympatią i zaufaniem. Skoro zmiana była z jakichś powodów konieczna, to dlaczego Kaczyński sam nie stanął na czele rządu? Dlaczego rzucił na głęboką wodę właśnie Morawieckiego, osobę spoza partii, bez politycznego doświadczenia? Nic dziwnego, że najczęściej powtarzaną odpowiedzią jest ta, iż widzi w nim swojego politycznego następcę, być może przyszłego lidera prawicy.

Ich relacja jest specyficzna. Dużo ich łączy. Obaj pasjonują się historią i potrafią godzinami o niej rozmawiać, wchodząc w szczegóły, skacząc po epokach i przerzucając się anegdotami.

Do tego Kaczyński ceni Morawieckiego za jego idealizm i patriotyzm, który – jak uważa prezes – wynosi się z domu.

– To nie jest usynawianie, jak twierdzą złośliwi, bo to nie jest relacja emocjonalna, lecz bardziej oparta na zbliżonym poziomie intelektualnym i tym samym kodzie kulturowym – ocenia nasz rozmówca. Inny dodaje, że w Morawieckim Kaczyński widzi „młodszą i doskonalszą wersję samego siebie”. Dlaczego doskonalszą? – Bo bardziej światową i znającą języki – odpowiada bez namysłu.

Jarosław Kaczyński ma do Morawieckiego zaufanie także dlatego, że ten daje mu wyraźnie odczuć, iż wie, jakie jest jego miejsce w tej układance. Konsultuje decyzje, dzwoni, pyta, nie udaje, że jest ważniejszy, niż jest. I potrafi przekonać prezesa do swoich racji. Nawet jeśli są niepopularne w partii, tak jak chociażby wyciszanie sporu z Brukselą o reformę sądownictwa.

Morawiecki, jak słyszymy, po roku intensywnej pracy i rozmaitych zakrętach (kilka dni po objęciu funkcji premiera musiał zmierzyć się z kryzysem w stosunkach polsko-izraelskich, wywołanym nowelizacją ustawy o IPN) wejścia do polityki nie żałuje. Gdyby miał decyzję podjąć jeszcze raz, byłaby identyczna.

– On od dziecka żył w świecie wielkiej polityki i od dziecka jest to, obok historii, jego pasja. To nie jest tak, że jest bankierem, który zboczył w stronę polityki, to raczej wejście w bankowość było tylko pewnym etapem jego życia – tak to widzi nasz rozmówca.

Podczas wywiadu dla „Dziennika Gazety Prawnej” dziennikarze zapytali Morawieckiego, jak to jest, że tak bardzo krytykuje establishment, skoro do niedawna sam jako prezes wielkiego banku był jego częścią. – To nie funkcja oznacza, że jestem częścią tego czy innego korpusu, lecz to, co mam w głowie i sercu. Proszę spojrzeć na to, co robiłem przez 25 lat, a będziecie wiedzieć, że mój system nazywał się Polska – odpowiedział Morawiecki. Jarosław Kaczyński mi wierzy. I na razie nie wydarzyło się nic, z taśmami włącznie, co by tę jego wiarę w Morawieckiego istotnie zachwiało.

Opracowanie: Leon Baranowski, Buenos Aires – Argentyna