NOWE SZATY CESARZA

Radosław Omachel, Newsweek, nr 21, 20-26.05.2019 r.

Za nierozliczone prywatne transakcje ścigają Ryszarda Krauzego wierzyciele. Bez skutku, bo były miliarder formalnie nie ma większego majątku. Nieformalnie wiadomo, że pogłoski o jego biznesowej emeryturze są przesadzone

Wśród byłych współpracowników w ubiegłym tygodniu gruchnęła wieść, że dom biznesmena w Gdyni został wystawiony na sprzedaż. Cena za willę na Kamiennej Górze, z urzekającym widokiem na Zatokę Gdańską, nie wydaje się wygórowana: niecałe 10 min zł. – Sprzedaje Kalina, żona Ryszarda – mówi były wysoki menedżer jednej z jego spółek. I dodaje: – Dla mnie jest jasne, że Krauze wyprowadza się z Polski.

PIONIER

– Bez Ryszarda Krauzego nie byłoby polskiego IT. To w dużej mierze za jego sprawą powstała potężna branża informatyczna kontrolowana przez polskich właścicieli – twierdzi

Wiesław Walendziak, były polityk z dobrymi kontaktami na prawicy. Krauze jego transfer z Elektrimu uzgadniał w 2005 roku z Zygmuntem Solorzem. Menedżer Walendziak był mu potrzebny do nadzorowania mocno regulowanego przez państwo biznesu biotechnologicznego.

Bez Krauzego nie byłoby też sukcesów polskiego tenisa. Dzięki jego pieniądzom swoje talenty rozwijali Agnieszka Radwańska, Łukasz Kubot i Jerzy Janowicz. To jego firma łożyła grube miliony na organizację Prokom Open w Sopocie, gdzie swój pierwszy turniej ATP wygrał Rafael Nadal. Bez Krauzego nie byłoby też spektakularnych jak na polskie warunki sukcesów koszykarskiego klubu Prokom Trefl Sopot.

Ale przede wszystkim nie byłoby jednej z najbarwniejszych i najbardziej kontrowersyjnych biznesowych biografii III RP. Krauze był spiritus movens imperium wartego u szczytu potęgi kilkanaście miliardów złotych. A potem, w dużej mierze na własne życzenie, został sprawcą jego upadku.

SPRZEDAWCA

35 tys. dolarów, które w połowie lat 80. ubiegłego wieku przywiózł z saksów w Niemczech, mogłoby nie wystarczyć na rozkręcenie wielkiego biznesu, gdyby 30-letni wtedy gdynianin nie poznał małżeństwa Kajkowskich. Informatyk Ryszard Kajkowski uchodził wtedy za geniusza w swoim fachu i w PRL kierował sporym przedsiębiorstwem. Do jednej z kolejnych firm zakładanych przez Kajkowskich dołączył Krauze. Tak powstał Prokom, zalążek przyszłego potentata.

Krauze nie miał większego pojęcia o komputerach. Wyczuł jednak, że informatyzacja firm i instytucji to przyszłościowa branża. – Był naprawdę dobry w uwodzeniu potencjalnych klientów – mówi jeden z byłych współpracowników. – Po godzinnej rozmowie z Ryszardem każdy był nim oczarowany.

W latach 80. Kajkowski wielokrotnie zabiegał o specjalny status naukowo-badawczy dla swojej firmy, ale dopiero podmiot prowadzony przez Krauzego i żonę Kajkowskiego (po latach okazało się, że miała związki z SB) otrzymał taki przywilej. U progu lat 90. Krauze spłacił Kajkowską i rozpoczął poszukiwanie zleceń w przedsiębiorstwach i instytucjach państwowych.

Jak pisze Krzysztof Wójcik w książce „Depresja miliardera”, model biznesowy polegał na docieraniu do decydentów i sprzedawaniu im wizji informatyzacji. Rekomendacje od jednej państwowej instytucji pomagały zdobywać kolejne kontrakty. A raz zdobytego klienta Krauze wiązał z Prokomem na lata, rezerwując sobie prawo do konserwowania systemu, aktualizacji czy serwisu sprzętu.

Zanim zagraniczna konkurencja zorientowała się, co się dzieje, Krauze, a potem jego rodzimi konkurenci, Comarch czy Softbank, opanowali polski rynek. IBM, Hewlett-Packard czy Oracle pełnili funkcje poddostawców. Marże, jakie zgarniał Krauze, obrosły legendami. „W branży mówiło się, że Rysiek żyje z trzech procent. Kupuje za 3 proc., a sprzedaje za sto” – pisze Wójcik.

Prokom zdobywał zlecenia na obsługę kopalń węgla, wyborów parlamentarnych, potem Ruchu, Telekomunikacji Polskiej, PZU, by w końcu związać się na lata wartym 1,4 mld zł kontraktem na wdrożenie systemu informatycznego w ZUS.

Sprawne lawirowanie między prawą a lewą stroną sceny politycznej gwarantowało kontynuację biznesowej passy niezależnie od tego, czy u władzy był SLD, czy AWS. Na turniejach w Sopocie bywali ci z prawa i ci z lewa. Regularnie zatrudniał w Prokomie doradców ze świata polityki, którzy czuwali nad bezpieczną informatyzacją państwowych firm i administracji.

– Prezes pracował w innej strefie czasowej – mruga okiem Krzysztof Król, który w poprzedniej dekadzie pracował w Prokom Software. Krauze dzień rozpoczynał na pływalni albo na korcie, a w siedzibie Prokomu w Gdyni zjawiał się po południu, by do późnych godzin nocnych przyjmować gości i współpracowników.

– Któregoś późnego popołudnia w firmie pojawiła się ekipa od katamaranu Bioton. Czekali do północy, a wtedy Krauze wyszedł z gabinetu i poprosił o jeszcze trochę cierpliwości, bo musi wyskoczyć na chwilę do Warszawy – dodaje Król. Prokom dzierżawił wtedy odrzutowego gulfstreama.

Rynek informatyczny szybko stał się dla niego za ciasny, więc Krauze lokował własny kapitał – za pośrednictwem spółki Prokom Investments – w inne branże. Zachłysnął się wizją opracowania w Biotonie zaawansowanej technologicznie rekombinowanej ludzkiej insuliny. Wraz z cenionym amerykańskim architektem Guyem Perrym stworzył koncepcję Miasteczka Wilanów, na której urosła firma deweloperska Polnord. Rozwój biznesowego imperium dał gdynianinowi domy w Szwajcarii i na Sardynii oraz miejsce w ścisłej czołówce najbogatszych Polaków. Oraz przydomek Cesarza.

METODA „NA TRUMPA”

W 2005 roku, przed końcem władzy SLD, zaczął układać się m.in. z Samoobroną. Kiedy do władzy doszło PiS, zapowiadające wojnę z mitycznym układem i miliarderami, szef Prokomu ściągnął do firmy m.in. Walendziaka. – Walendziak, który znał się na telewizji, zaproponował, żeby dla poprawy wizerunku Krauze wystąpił w show wzorowanym na „The Apprentice”, gdzie jako wszechwładny szef brylował wtedy Donald Trump. Krauze odmówił. Lubi brylować, ale nie znosi publicznych wystąpień – mówi jeden z byłych menedżerów Prokomu.

Wierzył, że pod rządami PiS jego interesy są bezpieczne. – Z Lechem Kaczyńskim łączyła go przyjaźń, spotykali się na wigiliach w środowisku kancelarii prawnej znanej jako kancelaria prezydencka – mówi Król. Kaczyński był w tej kancelarii ekspertem prawa pracy, potem praktykowała tam jego córka. – Znam jednego wielkiego biznesmena i nigdy się tego nie bałem. To Ryszard Krauze. Poznałem go, gdy byłem poza polityką, i cenię sobie, że był miły dla mnie w czasie, gdy w sensie politycznym nic nie znaczyłem – mówił kilka miesięcy przed wygranymi wyborami. – Ryszard myślał, że Kaczyński to jego gwarancja bezpieczeństwa. Nie docenił tego, że Lech ma jeszcze brata Jarosława – mówi były współpracownik Krauzego.

W lipcu 2007 roku wybuchła afera gruntowa. Prowokacja w sprawie odrolnienia gruntowna Mazurach, zainicjowana przez Mariusza Kamińskiego i CBA, miała doprowadzić do zatrzymania Andrzeja Leppera. Ale Leppera ktoś ostrzegł. W biurach Prokomu zjawili się agenci ABW. Prokuratura nie udowodniła Krauze- mu udziału w przecieku, choć wiele dowodów wskazywało, że to on był źródłem. W gorącym okresie Krauze był na liście osób do zatrzymania w tej sprawie, Zbigniew Ziobro miał po niego nawet wysłać wojskowe śmigłowce. Kilka godzin przed spodziewanym zatrzymaniem Krauze wyjechał jednak do Szwajcarii.

JASNOWIDZ SZUKA ROPY

Nieco wcześniej kontrolowana przez Krauzego drobna spółka handlująca paliwami kupiła złoża węglowodorów w Kazachstanie. Krauze przechrzci! ją na Petrolinvest i w euforii ruszył na podbój Kazachstanu, ciągnąc za sobą tabuny inwestorów giełdowych. W dniu debiutu Petrolinvestu na warszawskiej giełdzie kurs akcji sięgał 660 zł w porównaniu do 227 zł ceny emisyjnej.

– Szalony czas. Mieliśmy na głowie Kazachów, drobnych inwestorów, dopinaliśmy finansowanie w bankach i plany eksploatacji złóż. I do tego wszystkiego szefa na uchodźstwie w Szwajcarii – wspomina były menedżer Petrolinvestu.

Ku zaskoczeniu inwestorów Krauze sprzedał Prokom Software swojemu wielkiemu konkurentowi, Adamowi Góralowi z Asseco. I to stosunkowo tanio, za niespełna 600 min zł. Postawił wszystko na jedną kartę. Szkopuł w tym, że obiecujące koncesje, w tym na poszukiwanie i wydobycie ropy z jednego z największych w Kazachstanie złóż OTG, choć teoretycznie warte miliardy dolarów, wymagały równie wielkich nakładów. Biznesmen upłynniał, co się dało, z błogosławieństwem Lecha Kaczyńskiego w PKO BP i Banku Gospodarstwa Krajowego pożyczył 300 min zl pod zastaw akcji Biotonu i Polnordu (szefem PKO BP był wtedy Marek Głuchowski, szycha we wspomnianej prezydenckiej kancelarii).

Ale nie miał szczęścia: kiedy w końcu jeden z koszmarnie drogich próbnych odwiertów (50-60 min dolarów) dawał nadzieję na rozpoczęcie wydobycia ropy, na głębokości kilku kilometrów urządzenia wiertnicze zostały zmiażdżone i zakleszczone. Byli współpracownicy miliardera utrzymują, że w akcie desperacji Krauze jeździł z mapami kazachskich stepów do jasnowidza Krzysztofa Jackowskiego, który też miał za sobą romans z Samoobroną. Bez efektów. W dodatku cena ropy po wybuchu kryzysu finansowego w 2008 roku zanurkowała.

Operację w Kazachstanie miał uratować francuski potentat Total.

– Uzgodniliśmy warunki transakcji, pomoc finansową EBOiR i refinansowanie z amerykańskich funduszy. Umowy z Totalem i EBOiR zobowiązywały jednak Krauzego, że nie będzie sprzedawał swoich akcji Petrolinvestu. Nigdy się nie dowiedziałem, dlaczego nie dotrzymał tych warunków – mówi były menedżer Petrolinvestu.

Wiesław Walendziak: – Firmy ze Stanów, z Francji czy Włoch, które próbują sił na polach naftowych na Wschodzie, zawsze dostają wsparcie od państwa: dyplomatyczne, wywiadowcze i organizacyjne. Krauze zamiast wsparcia miał na karku prokuraturę.

Były menedżer Prokomu Investments: – Petrolinvest to nie był zły pomysł, tyle że niewłaściwie przeprowadzony. Z giełdy można było ściągnąć znacznie więcej pieniędzy, a środki przeznaczyć w pierwszej kolejności na szybkie uruchomienie eksploatacji na płytkim złożu, ledwie 300 m pod powierzchnią. Tymczasem firma od razu rzuciła się na najtrudniejsze złoże i kilka innych kapitałochłonnych projektów naftowych w Kazachstanie i Rosji.

Petrolinvest zaczął tracić płynność. Banki wystąpiły o przejęcie akcji Polnordu i Biotonu zabezpieczających kredyty, co zachwiało kursami akcji tych spółek. Pod koniec 2013 roku Krauze wycofał się z Prokomu Investments, potem także z rad nadzorczych spółek giełdowych. Stało się to wkrótce po tym, jak jego syn w ulicznej przepychance został zaatakowany nożem pod jednym z sopockich klubów.

SPRZĄTANIE BAŁAGANU

Zdruzgotany serią niepowodzeń Krauze wycofał się z życia publicznego, był widywany tylko na spacerach koło swojej willi w Gdyni i na turniejach tenisowych. Niedawno jeden z byłych pracowników wypatrzył go w pociągu PKP. Sprzątaniem bałaganu, jaki został po Petrolinveście, szacowanych na ponad 400 min zł długów, zajęli się jego byli pracownicy. Spółka Futurionl, czyli dawny Prokom Investments, kontrolowana obecnie przez podmiot zarejestrowany na Cyprze, powoli wyprzedaje majątek.

Wbrew pozorom jest on całkiem spory. Nad Futorionem wciąż wisi konieczność spłaty około 150 min zł plus odsetki, ale firma nadal dysponuje aktywami w postaci nieruchomości (willa Krauzego w Konstancinie wystawiona na sprzedaż za 30 min zł, posiadłość ziemska na Pomorzu z kopalnią piasku). Ma też dwa niewielkie budynki biurowe w Gdyni i to tam dziś znajduje się faktyczna siedziba Futuriona. Spółka kontroluje także Petrolinvest, który choć nie ma pieniędzy nawet na upadłość likwidacyjną, to nadal dysponuje potencjalnie atrakcyjnymi koncesjami w Kazachstanie. – Trwają próby ich upłynnienia, ale zainteresowanie jest umiarkowane. Podobnych złóż jest w Kazachstanie sporo – mówi były pracownik PI.

A Ryszard Krauze?

W pierwszej fazie biznesowego kryzysu nie szczędził pracownikom odpraw, jeden z byłych menedżerów otrzymał nawet służbowego mercedesa. Pod koniec funkcjonowania PI rozstania nie były już tak aksamitne. – Skończyła się kasa, skończyła się klasa – zżyma się wieloletni współpracownik Krauzego. Po rynku krąży opinia, że w prywatnych rozmowach Krauze spycha winę za niepowodzenia na współpracowników. – Ci, którzy sprzątają bałagan po Prokomie, mogliby liczyć na więcej szacunku u byłego szefa – mówi jeden z naszych rozmówców.

W lutym w sieci pojawiła się strona dlugryszardakrauze.pl. Stoi za nią włosko-skandynawska rodzina, która przed ponad dekadą sprzedała Krauzemu okazały dom na północy Włoch za ponad 6 min euro. Biznesmen popadł jednak w kłopoty i z zakupu zrezygnował. – Tyle że już po złożeniu podpisów na umowach – mówi Anna Glaubicz-Garwolińska, właścicielka agencji PR, która reprezentuje interesy owej włoskiej familii. Przez kilka lat trwały sądowe przepychanki o stwierdzenie faktu, czy Ryszard Krauze przejął dom, i czy ma za niego zapłacić, skoro z transakcji się wycofał. Orzeczenie arbitrażu w Mediolanie w 2012 roku potwierdził polski sąd: Krauze ma prawa do willi i musi za nią zapłacić. Dziś z odsetkami to już suma prawie 7,7 min euro. Wiadomo, że zakupem długu interesowały się polskie firmy windykacyjne, m.in. podmiot powiązany ze spółką GetBack, ale ostatecznie do transakcji nie doszło. Próba egzekucji długu, mimo wyroku sądowego, nie powiodła się. Komornika odprawiono z kwitkiem, bo formalnie Krauze nie dysponuje większym majątkiem, wiele lat temu podpisał z żoną umowę o rozdzielności majątkowej.

Plotki o przedwczesnej emeryturze są jednak przesadzone. Z naszych ustaleń wynika, że już po wycofaniu się z Prokomu i odejściu w cień zaangażował się w działalność spółki CI ND. Ten niewielki podmiot nie ma nawet strony internetowej, ale wynajmował biuro w ekskluzywnym biurowcu Metropolitan przy pl. Piłsudskiego w Warszawie. Z zapisów KRS wynika, że spółkę kontrolowała firma zarejestrowana na Cyprze. Według dwóch naszych rozmówców CI ND miała być jednym z podmiotów, przez które zniechęcony do Polski Ryszard Krauze próbował zaistnieć na Bliskim Wschodzie. – Powiązana z nim spółka ubiegała się m.in. o koncesję na budowę drogi w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, ale przetargi publiczne na Bliskim Wschodzie to tort, do którego niełatwo się dopchać – mówi nasz rozmówca.

Nieoficjalnie wiadomo, że przynajmniej część pracowników CI ND oraz członków ochrony osobistej Ryszarda Krauzego domaga się od niego zaległych wynagrodzeń.

Były miliarder próbował także sił na trójmiejskim rynku nieruchomości. Z naszych ustaleń wynika, że spółka związana z Ryszardem Krauzem kupiła od podmiotu kontrolowanego przez Marcina Dubienieckiego, byłego zięcia Lecha Kaczyńskiego, udziały w spółce, do której należy zrujnowane sanatorium w ekskluzywnej dzielnicy Gdyni. W jego miejscu miał stanąć apartamentowiec. Wiadomo, że Krauze zapłacił tylko część umówionej ceny. Od ponad roku biznesmen tym projektem się nie interesuje, za to pozaciągał – jak twierdzi nasz rozmówca znający sprawę – ogromne zobowiązania, których część jest zabezpieczona na hipotece owego sanatorium. – Pozostały niespłacone długi, rozgoryczeni pracownicy i wierzyciele, którzy liczą, że znajdzie się inwestor który kupi tę nieruchomość i spłaci choć cześć zobowiązań – mówi były biznesowy partner Ryszarda Krauzego.

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych