Ogniem i mieczem w imię Pana

Kamil Nadolski, Newsweek, nr 24/2019, 10-16.06.2019 r.

„Krew Boga” Bartosza Konopki pokazuje chrystianizację naszych przodków bez najmniejszego retuszu. Na pogan bardziej działał miecz niż ewangelia.

Ekspansja chrześcijaństwa w średniowieczu, choć zakończona ogromnym sukcesem, cementującym fundamenty łacińskiej Europy, miała dwa oblicza. To dworskie – chrzest króla i jego świty – było dostojne i szlachetne. Drugie zaś, o którym mówi się mniej, pospolite i brutalne. Im dalej od stolicy, tym przyjmowanie nowej wiary postępowało trudniej. Wielkiej misji nawracania Słowian towarzyszyły hektolitry przelanej krwi, stosy trupów i niewyobrażalne tortury.

Takie jest tło najnowszego filmu Bartosza Konopki „Krew Boga”. Reżyser nominowanego do Oscara „Królika po berlińsku” zabiera nas na jedną z ostatnich wysp na Bałtyku, na którą nie dotarło jeszcze chrześcijaństwo. To tam pewnego dnia przybywa rycerz i biskup Willibrord (Krzysztof Pieczyński) oraz towarzyszący mu chłopak bez imienia (Karol Bernacki). Mają tylko kilka miesięcy, by nawrócić zamieszkujące wyspę plemię, bo gdy dotrze tu król z uzbrojonym po zęby wojskiem, chrystianizacja będzie przebiegać inaczej: ogniem i mieczem. Twórcy filmu odważnie proponują nam opowieść o świecie zapomnianych wartości i wierzeń, konfrontując je z tym, co nieuniknione – nadchodzącymi zmianami.

W IMIĘ PANA

Kiedy w roku 313 n.e. cesarz Konstantyn podpisał edykt mediolański, dający wyznawcom Jezusa wolność, sam był dosyć sceptycznie nastawiony do ekstrawaganckiej jak na tamte czasy religii. Chrzest zdecydował się przyjąć dopiero na łożu śmierci (337 r. n.e.). Komuś, kto wychował się w kulturze politeistycznej, trudno było z dnia na dzień przestawić się na monoteizm. Tym bardziej że wyznawcy Jezusa nie tylko nie tolerowali innych bóstw, ale wręcz nakazywali ich zniszczenie. Podobny problem będzie miało wielu późniejszych monarchów, którzy uczynią z chrześcijaństwa własną religię.

Ekspansja na Słowiańszczyznę rozpoczęła się w IX wieku. O ile dla możnowładców przyjęcie nowej religii oznaczało realne korzyści polityczne, wynikające z przyłączenia się do wielkiej europejskiej wspólnoty, zwykli mieszkańcy musieli przyjąć brutalnie narzucony im model religii. Dla pospólstwa oznaczało to wyrzeczenie się wierzeń ojców w imię nowej, nieznanej wiary. Poddani najczęściej nawet nie wiedzieli, że zmienili religię, dopóki nie uświadomili im tego żołnierze króla lub księcia.

Owszem, zdarzało się, że na skutek charyzmy misjonarza proces postępował pokojowo. Cyryl i Metody, greccy misjonarze, którzy przybyli w 863 r. na tereny Moraw, potrafili zjednać sobie miejscową ludność, bo znali jej język. Mało tego – przełożyli na słowiański fragmenty Biblii i tekstów liturgicznych oraz stworzyli alfabet zwany głagolicą, który dał podstawy późniejszej cyrylicy.

Ale takie działania nie spodobały się duchowieństwu frankijskiemu, które uważało, że Boga można chwalić wyłącznie po hebrajsku, grecku i łacinie. Uzasadniali to tym, że właśnie w tych językach Piłat umieścił napis na krzyżu Chrystusa. Cyryl i Metody musieli udać się do Rzymu, by wytłumaczyć spór papieżowi. Poparł ich w sporze z Frankami, ale nie zdołali nacieszyć się zwycięstwem. Po ich śmierci państwo wielkomorawskie jeszcze jakiś czas zmagało się z kryzysem, a nieprzejednana postawa części duchowieństwa sprawiała, że pierwszą reakcją Słowian na chrześcijaństwo był opór. Najczęściej zbrojny.

Jak inaczej reagować na wojsko, które wkracza do osady, morduje niepokornych, pali święte gaje, wycina obdarzone kultem dęby, a do ludności zwraca się w nieznanym języku. Na dodatek w obcym języku każe czcić nowego boga.

Helmold, XII-wieczny niemiecki kronikarz i naoczny świadek chrystianizacji Polabia i Pomorza Zachodniego, pisał, że „ze wszystkich krajów północy sama tylko ziemia słowiańska pozostała surowszą od innych i do nawrócenia mniej skłonną”. Udało się jednak poskromić lwa, wchodząc wprost do jego paszczy. Chrystianizacja w praktyce wyglądała tak, że na tereny uznawane za pogańskie najpierw wysyłano wojsko, które siłą łamało wszelki opór, a dopiero później zjawiali się misjonarze.

Taka postawa w średniowieczu nie była niczym nadzwyczajnym. Dominował bowiem pogląd, że wiarę należy krzewić za pomocą siły. Pogan trzeba zmusić do przyjęcia chrześcijaństwa, a w razie oporu wyciąć ich w pień, ponieważ mają niebezpieczne konszachty z siłami zła. Taki punkt widzenia popularyzował m.in. Bernard z Clairvaux, jeden z najwybitniejszych doktorów Kościoła średniowiecznej Europy. Poglądy te stały u podstaw powstania zakonów rycerskich i krucjat krzyżowych w latach późniejszych. Walcząc z takim przekonaniem, można było doświadczyć różnych rzeczy. Bycerze duńskiego króla Waldemara I, paląc w 1168 r. posągi Swiętowita w Arkonie na Bugii, zarzekali się, że widzieli wylatujące z ognia diabły. Doszło do masakry obrońców.

OBCIĘTE CZŁONKI

Królom przymusowa chrystianizacja była na rękę, bo dzięki niej zyskiwali legitymizację dla swoich wojennych, czyli tak naprawdę łupieżczych wypraw, nie wspominając już o tym, że nawrócone plemiona stawały się spokojniejszym i bardziej przewidywalnym sąsiadem. Był tylko jeden problem – przekonywanie do wiary siłą raczej nie budowało jej trwałych fundamentów, dlatego gdy tylko Słowianie wyczuwali słabość swoich ciemiężycieli, szybko wzniecali bunt.

W wyjątkowo spokojnej diecezji merseburskiej opór przebiegał względnie łagodnie. Biskup Thietmar, spisując w latach 1012- -1018 słynną „Kronikę”, wspomina o tym, jak tamtejsi Słowianie drwili sobie z łacińskich modlitw, celowo przekręcając starannie wyuczone słowa: „Aby łatwiej nauczać powierzone swej pieczy owieczki, biskup Bozo spisał Słowo Boże wjęzyku słowiańskim i polecił im śpiewać Kyrie eleison, wskazując na wielki płynący stąd pożytek. Ci nierozumni Słowianie jednak przekręcili te słowa gwoli szyderstwa na pozbawione sensu ukrivolsa” – denerwował się duchowny.

Brak postępów w chrystianizacji krain słowiańskich spowodowany był niezwykłym uporem ich mieszkańców. Wspomniany już Helmold pisał w tym kontekście o zakonnikach działających pośród nadmorskiego plemienia Ranów. Ewangelizatorzy odnieśli początkowo pewne sukcesy, udało im się nakłonić mieszkające na wyspie plemię do zmiany religii. Założyli tam nawet dom modlitwy pod wezwaniem św. Wita. Jednak po pewnym czasie Ranowie porzucili nową wiarę, wygnali kapłanów, a swojego patrona – św. Wita – uczynili najwyższym bogiem, oddając mu cześć. Tym samym całkowicie wypaczając idee wpajane im przez misjonarzy.

Znacznie częściej bunty były jednak krwawe, co nie przysparzało Słowianom popularności i musiało się spotkać z równie ostrą reakcją. Jedno z takich powstań z roku 983 wybuchło wśród Słowian Połabskich, a Thietmar opisuje je następująco: „Zaczęła się ta zbrodnia 29 czerwca od wyrżnięcia załogi w Hobolinie i zniszczenia tamtejszej katedry. W trzy dni potem zjednoczone siły Słowian napadły, w chwili gdy dzwoniono na jutrznię, na katedrę brenneńską. (…) Zamiast Chrystusowi i jego zacnemu rybakowi Piotrowi zaczęto oddawać cześć różnym bożkom z diabelskiej herezji poczętym i tę żałosną zmianę pochwalali nie tylko poganie, lecz także chrześcijanie. Po tych wypadkach Słowianie zniszczyli klasztor św. Wawrzyńca w mieście Kalbe, a następnie ścigali naszych uciekających jak pierzchliwe jelenie”.

Znacznie bardziej drastyczny jest opis buntu Słowian z roku 1066, do jakiego doszło w Meklenburgu. W „Kronice Słowian” Helmold wspomina o biskupie Janie, którego najpierw pobito kijami, a następnie wleczono od miasta do miasta, by go ośmieszyć. Gdy zaciągnięto go do słowiańskiej stolicy Retry, biskup wciąż nie chciał wyrzec się imienia Chrystusa. „Obcięto mu więc członki, pozbawione ich ciało wyrzucono na ulicę, a nabitą na włócznię głowę poświęcono na znak zwycięstwa Radogostowi” (lokalnej odmianie kultu Swarożyca). Tego typu zdarzenia kończyły się najczęściej tak jak w przypadku powstania w roku 997. „Nawieść o buncie Słowian [cesarz] wyruszył do kraju Stodoran, który nazywa się także krajem Hobolan i spalił go oraz złupił doszczętnie, po czym jako zwycięzca powrócił do Magdeburga” – czytamy u Thietmara.

TRUDNY WYBÓR

Utrzymanie słowiańskiej społeczności w duchu myśli CHRZEŚCIJAŃSKIEJ NIE NALEŻAŁO DO ZADAŃ ŁATWYCH. Robiono to na dwa sposoby: pierwszy zakładał pokaz siły, drugi – sprytną propagandę. Aby osiągnąć sukces, władcy i duchowieństwo uciekali się do obydwu równocześnie.

W utrzymywaniu porządku wyjątkową gorliwością wykazywał się nasz Bolesław Chrobry. O metodach księcia piastowskiego wieści szybko rozchodziły się po całej Europie. Tym, którzy nie przestrzegali postu, Chrobry kazał wybijać zęby. Jeszcze gorsza kara spotykała mężów przyłapanych na zdradzie.

Thietmar praktyki na ziemiach polskich opisał następująco: „Jeśli kto spośród tego ludu ośmieli się uwieść cudzą żonę lub uprawiać rozpustę, spotyka go natychmiast następująca kara: prowadzą go na most targowy i przymocowują doń, wbijając gwóźdź poprzez mosznę z jądrami. Następnie umieszcza się obok nóż i pozostawia mu trudny wybór: albo tam umrzeć, albo obciąć ową część ciała”.

Po śmierci Chrobrego również doszło do buntu. Jak czytamy w „Powieści minionych lat” Nestora, „tegoż czasu umarł Bolesław Wielki w Lachach i był bunt w ziemi lackiej; ludzie powstawszy pozabijali biskupów i popów [księży], i bojarów swoich”.

Proces wypierania religii etnicznych nie byłby możliwy bez walki o symbole. Oznaki rodzimej wiary zastępowano symboliką chrześcijańską – w miejscu świętych gajów i świątyń wznoszono kościoły, a w dniach, w których obchodzono słowiańskie uroczystości religijne, ustalano święta kościelne. Takie działania swoje początki miały jeszcze w Cesarstwie Rzymskim, a najdobitniejszym przykładem są obchody Bożego Narodzenia wyznaczone na 25 grudnia. Problem w tym, że nikt nie wie, kiedy tak naprawdę narodził się Jezus. Nie wspomina o tym ani Biblia, ani apokryfy, a najpopularniejsze daty, jakie przewijały się przez stulecia, podawały: 19 kwietnia, 20 maja i 17 listopada. Ostatecznie zdecydowano się na 25 grudnia jako datę umowną.

Skąd ten pomysł? By zniwelować oddziaływanie pogańskiego święta, jakim były w Rzymie Saturnalia. W przypadku Słowian było podobnie. Popularną Noc Kupały, podczas której celebrowano letnie przesilenie, zastąpiono wigilią Świętego Jana, a celtyckie Samhain czy słowiańskie Dziady – uroczystością Wszystkich Świętych.

Chrześcijaństwo ostatecznie zatriumfowało, na co niemały wpływ miały przemiany geopolityczne. Średniowiecze to dla Słowian początki formowania się państwowości. Do tej pory plemiona słowiańskie były mocno rozproszone i niejednolite. Chrystianizacja sprawiała, że po falach buntu i narodzin kolejnych pokoleń dostrzeżono zyski płynące z przynależności do zachodniego kręgu kulturowego. Liczba niewiernych stopniowo malała, a przedmurze chrześcijaństwa przesuwało się coraz bardziej na wschód. Z biegiem czasu schrystianizowane ludy słowiańskie same zaczęły podejmować się wypraw pod sztandarem krzyża.

Opracował: Leon Baranowski, Buenos Aires – Argentyna