Kornel

Andrzej Gelberg, Obywatelska, nr 203, 11-24.10.2019 r.

Na cmentarnych nagrobkach można od czasu do czasu spotkać wyrytą łacińską sentencję „non omnis moriar” lub jej spolszczoną wersję „nie wszystek umrę”. Taka deklaracja wyraża nie tylko żal rodziny i przyjaciół, ale także przekonanie, że ten, który odszedł, zasiał ziarno, które w przyszłości wyda plon.

Kornela poznałem w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, w dosyć szczególnych okolicznościach. Od pierwszego dnia stanu wojennego konspirowałem w warszawskich strukturach solidarnościowego podziemia. Od dłuższego już czasu docierały do nas informacje, że we Wrocławiu prężnie działa Solidarność Walcząca, założona przez Kornela Morawieckiego. Nie bardzo wtedy wiedzieliśmy, jak ta nowa struktura ma się do TKK (podziemnych władz NSZZ Solidarność). Czy jest to uzgodniona z Gdańskiem osobna struktura Solidarności, czy jest to całkowicie odrębna organizacja, czy też – i takie wątpliwości też się pojawiały – nie jest to ubecka prowokacja, coś na kształt V Komendy WiN? Ta ostatnia obawa po jakimś czasie okazała się absurdalna, do Warszawy przyjeżdżali z Wrocławia zaufani ludzie zapewniający, że SW jest w porządku. Gdy zaczęły docierać ich podziemne wydawnictwa, uznaliśmy, że może warto nawiązać jakąś współpracę. Z Wrocławia dostaliśmy odpowiedź, że też są tym zainteresowani, wsiadłem więc do Fiata 126p, dbając przede wszystkim, żeby nie pociągnąć za sobą „ogona”.

We Wrocławiu wszystko na początku wyglądało jak na filmach z Jamesem Bondem. Zawieziono mnie do jakiegoś mieszkania i kazano czekać, co trwało dobre dwie godziny. Następnie zawieziono mnie do drugiego mieszkania i tam też czekaliśmy godzinę. W końcu ruszyliśmy do trzeciego – i tam był Kornel. Potem mi wyjaśniono, że była to metoda „śluz”, że mieli do mnie ograniczone zaufanie (ja po jakimś czasie do nich też), że w ten sposób chronią swojego przywódcę.

Jego wygląd mnie zaskoczył, myślałem, że spotkam rosłego, dobrze zbudowanego mężczyznę, z mocno zarysowaną szczęką, wyrażającą siłę woli i przekonanie do własnych racji, a tymczasem stał przede mną młody człowiek (Kornel przekroczył wtedy ledwie czterdziestkę, ale wyglądał na znacznie mniej) – i nieśmiało się uśmiechał. W pokoju były jeszcze dwie osoby, rozmawialiśmy przez godzinę, coś tam ustaliliśmy, nie pamiętam szczegółów, minęło wszak 35 lat, ale to co do dzisiaj mam przed oczami, to właśnie ten uśmiech.

Okrągły stół

Na kolejne spotkanie z Kornelem musiałem czekać kilka lat. Współpraca SW z warszawskim solidarnościowym podziemiem jakoś tam się układała, wymienialiśmy drukowaną u nas i u nich „bibułę”, książki, znaczki, były jakieś konsultacje dotyczące budowy nadajników podziemnego radia. W Warszawie powstała komórka Solidarności Walczącej, czasami wysyłałem przez łącznika gryps do Kornela, czasami on do mnie. Nie było tego wiele, gdyż w Solidarności Walczącej dominował pogląd, że podziemie solidarnościowe jest zinfiltrowane przez agentów SB i że kontakty z nami mogą przynieść więcej szkody niż korzyści. Dzisiaj już wiemy, że opinia ta nie była zbyt przesadzona.

A tymczasem podziemie solidarnościowe wyraźnie słabło, w odróżnieniu od SW, która przekroczyła rogatki Wrocławia i zakładała swoje komórki w wielu miastach Polski. Patrzyłem na to z zazdrością, ale szybko zrozumiałem, że nieustanne apele TKK o rozmowy z rządem Jaruzelskiego o relegalizację Solidarności, przypominające skomlenie psa przed zamkniętymi drzwiami, niewielu już porwie do aktywnego działania. Co innego postulat odzyskania niepodległości będący pry- marnym celem Solidarności Walczącej – to działało na wyobraźnię i było wyzwaniem dla odważnych ludzi. Warto w tym miejscu przypomnieć, że nawet w okresie „karnawału”, gdy Solidarność liczyła 10 milionów i wydawała się potężna, jej elity dyskutowały półgębkiem o „finlandyzacji” Polski, kraju formalnie niepodległym, ale o ograniczonej suwerenności.

Nie będę ukrywał, że mnie również śniła się Niepodległa i swoją aktywność w podziemiu antykomunistycznym traktowałem jako udział w sztafecie pokoleń, którym od czasów konfederacji barskiej chodziło o to samo. Ale nie wierzyłem, że dożyję wolnej Polski, myślałem, że może moje dzieci, wnuki… Bo przecież prognoza radzieckiego dysydenta Andrieja Amarlika zawarta w książce o znamiennym tytule: „Czy Związek Sowiecki dotrwa do 1984 roku” – nie spełniła się. Pamiętam jak w roku 1988 wydaliśmy w podziemiu książkę wybitnego -jak był przedstawiany – sowietologa Zbigniewa Brzezińskiego pt. „Plan gry” I tam nasz rodak, doradca do spraw bezpieczeństwa prezydenta Cartera, wyraźnie rozważał sytuację dwubiegunową świata (po jednej stronie USA, po drugiej ZSRS) w perspektywie co najmniej 100 lat. I jak tu można było być optymistą. A zaledwie parę lat później Związek Sowiecki rozpadł się jak domek z kart i mogliśmy cieszyć się niepodległością.

Wróćmy jednak do Kornela. Za uporczywe i bezkompromisowe domaganie się przez stworzoną przez niego organizację, niepodległości naszej ojczyzny, uznany został przez „realpolityków” za wariata i szaleńca, a w najlepszym razie za nieodpowiedzialnego marzyciela. A to jednak on miał rację, czego, już w wolnej Polsce, nie mogli mu wybaczyć jego strachliwi oponenci.

Jesienią 1987 roku łapsy Kiszczaka odtrąbiły sukces – najdłużej działający z ukrycia antykomunistyczny opozycjonista, Kornel Morawiecki, został schwytany. Gdyby aresztowano go cztery lata wcześniej, na pewno otrzymałby wysoki wyrok za kierowanie organizacją terrorystyczną, bo tak go przedstawiała propaganda PRL. Teraz czasy były już inne, w Związku Sowieckim pierwszym sekretarzem komunistycznej partii został Gorbaczow zapowiadający „głasnost”, więc i u nas kurs złagodniał. I wtedy Kornel dostał propozycję nie do odrzucenia: jeśli wy- jedzie z Polski razem z aresztowanym również Andrzejem Kołodziejem, który z uwagi na zdiagnozowanego u niego raka przewodu pokarmowego powinien leczyć się na Zachodzie, gdyż w Polsce nie ma takich możliwości, to uniknie procesu. Na pytanie: ale dlaczego ja mam wyjechać, przecież jestem zdrowy? – padła odpowiedź. Albo wyjedziecie razem, albo nikt – tak zdecydował Czesław Kiszczak. Potem okazało się, że był to szantaż moralny, ulubiona ubecka zagrywka, Andrzej Kołodziej nie miał żadnego raka. Gdy po kilku dniach Kornel próbował wrócić do Polski, aresztowano go na Okęciu i siłą wsadzono do samolotu odlatującego bodajże do Berlina. Kilka miesięcy później jednak wrócił, przekraczając nielegalnie granicę z fałszywymi dokumentami.

I znowu zaczął się ukrywać, chociaż trwało to krótko, łapsy Kiszczaka nie wykazywały specjalnej gorliwości, a kiedy zaczęły się obrady „okrągłego stołu” – całkowicie machnęły ręką. Wtedy doszło do naszego drugiego po latach spotkania, tym razem bez konspiracyjnych zabezpieczeń. Kornel był przeciwnikiem „okrągłego stołu”, ja podzielałem jego pogląd, chociaż z nieco odmiennych przesłanek. On uważał, że z komunistyczną władzą nie należy rozmawiać, tylko trzeba ją obalić. Nie byłem wtedy aż tak radykalny, ale widziałem całą teatralność toczącego się spektaklu, tak naprawdę przy zamkniętych drzwiach i opuszczonej kurtynie. Nie trzeba było wielkiej przenikliwości, żeby obawiać się oszustw, przekrętów i niejednego szwindla. Po latach okazało się, że zabrakło mi jednak wyobraźni – do głowy mi wtedy nie przyszło, że niektórzy przedstawiciele tzw. strony solidarnościowej będą się w Magdalence trącali kieliszkami z Kiszczakiem, wznosili toasty, fraternizowali się z komunistami i dogadywali, bynajmniej nie mając dobra Polski na względzie.

Gdy po latach wspominaliśmy z Kornelem „okrągły stół”, nie był on w stanie – człowiek ciepły, empatyczny, szukający w każdym jakiejś choćby cząstki dobra – ukryć obrzydzenia do takich knajacko-biesiadnych zachowań.

W wolnej Polsce

Demokracja w III RP Kornela nie rozpieszczała, właściwie można mówić o niekończącym się paśmie niepowodzeń. Gdy chciał wystartować w wyborach prezydenckich, warunkiem wstępnym było zebranie poparcia 100 tysięcy osób. Zabrakło dwóch tysięcy. Rok później zarejestrował Partię Wolności i wystartował w wyborach parlamentarnych – bez powodzenia.

W roku 1993 w kolejnych wyborach parlamentarnych znalazł się na listach RdR – skutek ten sam. W 2007 w wyborach do Senatu jako kandydat PiS. Trzy lata później w wyborach samorządowych do sejmiku województwa dolnośląskiego – porażka. W roku 2010 w wyborach prezydenckich (udało się zebrać 100 podpisów) -10 miejsce. W roku 2011,znowu do Senatu – i znowu to samo. W roku 2015 w wyborach prezydenckich – nie zebrał 100 tys. podpisów. W tym samym roku w wyborach do sejmu, startując z list Ku- kiz-15 – został posłem.

Spotykałem się wtedy z Kornelem dosyć często, kiedy przyjeżdżał do Warszawy, czasami u mnie nocował. Dużo wtedy rozmawialiśmy, jedyny temat, który go naprawdę interesował, to była Polska. Jego pełna porażek „wyborcza droga krzyżowa” i jego upór, żeby po raz kolejny wystartować w wy borach, sugerowałaby, że był to przypadek ambicjonera i megalomana. Nic bardziej mylnego! Kornel ukochał Polskę ponad wszystko i chciał jej służyć – jako radny, poseł, senator, prezydent. Był marzycielem, ale również – jako dr fizyki – realistą. Dobrze wiedział, że bez zaplecza partyjnego, bez odpowiednich pieniędzy, jego szanse są niezbyt duże. Ale się nie poddawał i z uporem szedł do przodu. Kiedyś, po kolejnej porażce wyborczej, chciałem go jakoś pocieszyć, chociaż wcale tego nie oczekiwał. Wiesz, Kornel – zacząłem – był taki amerykański polityk, który jak ty miał w różnych wyborach pod górę: przegrał wybory na gubernatora, nie dostał się do Izby Reprezentantów, podobnie było z wyborami do Senatu. Nie załamywał się, był uparty – w końcu został prezydentem Stanów Zjednoczonych. Co więcej, jednym z najwyżej ocenianych, nazywał się Abraham Lincoln. Ale mam również dla ciebie łyżkę dziegciu, tylko się nie obrażaj. Moim zdaniem ty się nie nadajesz do praktycznego uprawiania polityki. – Dlaczego? – Kornel wykazał zainteresowanie. – W tobie jest za dużo Mahatmy Gandhiego, a za mało Józefa Piłsudskiego. Kornel zareagował śmiechem.

Klisze pamięci

Na wiosnę roku 2003 zadzwoniła do mnie pani Anna Walentynowicz. Usłyszałem w słuchawce: – Panie Andrzeju, w związku ze zbliżającym się referendum w sprawie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej organizuję trzy sympozja – w Krakowie, Warszawie i Gdańsku. A skąd pani wie, jaki jest mój pogląd w tej sprawie? Już ja swoje wiem – usłyszałem – pan pojedzie do Krakowa. – Ale dlaczego do Krakowa, skoro jedno sympozjum ma być w Warszawie, w której mieszkam. – Jadwiga Staniszkis może pojechać do Gdańska, pan może do Krakowa. Uznałem, że wszelki opór jest daremny. W Krakowie wygłosiłem referat o zagrożeniach dla polskiej duchowości po przystąpieniu do UE.

Dwa tygodnie później odbyło się w jednej z sal Pałacu Kultury sympozjum warszawskie. Trochę się spóźniłem, gdy wszedłem, przemawiał Kornel. Bardzo szybko zorientowałem się, że sala odnosi się wrogo do tego, co mówił. Znałem poglądy Kornela na temat naszego przystąpienie do UE – nie był euroentuzjastą, wyrażał obawy, dostrzegał zagrożenia, był lekko eurosceptyczny, ale sala wypełniona narodowcami oczekiwała czegoś innego. Gdy Kornel, jak to on, użył perswazyjnej metafory, że Polska jest naszą matką, a Europa oddaloną w czasie praprababką – publiczność zaczęła wyć, tupać, walić w blaty i gwizdać, padały również wyzwiska. Ania Walentynowicz siedząca w prezydium, próbowała zapanować nad salą – bezskutecznie. Zerwałem się o podbiegłem do Kornela, żeby manifestacyjnie uścisnąć mu dłoń. Na ten gest solidarności z Kornelem sala zaczęła się wydzierać jeszcze głośniej.

15 czerwca 2007 roku – w 25 rocznicę powstania Solidarności Walczącej – odbyła się uroczystość wręczenia odznaczeń ponad siedemdziesięciu działaczom tej organizacji. Wśród odznaczonych nie było Kornela Morawiec- kiego. Odmówił przyjęcia Krzyża Wielkiego Orderu Odroczenia Polski, uważając, że Solidarności Walczącej należy się, w sensie symbolicznym jego osobie, Order Orła Białego. W tym miejscu trzeba raz jeszcze stwierdzić, a dobrze wiem, co piszę, że Kornel był nadzwyczaj skromnym człowiekiem, obce było mu pchanie się do zaszczytów, ale oczekiwał szacunku dla SW, Gdy jego „podkomendni” dowiedzieli się, jak wygląda sytuacja, chcieli gremialnie również odmówić przyjęcia odznaczenia, czego im Kornel stanowczo odradzał. Skończyło się tak, że uroczystość w Pałacu Prezydenckim się odbyła, a Kornel wziął w niej udział w charakterze gościa.

Próbowałem – nie ja jeden – przekonać Lecha Kaczyńskiego, że nie ma racji, odmawiając przyznania Orła Białego Kornelowi Morawieckiemu. Ale pan prezydent się uparł, nie podając zresztą powodu swojego uporu. Jak wiemy, order ten, Kornel w końcu otrzymał od prezydenta Andrzeja Dudy – na trzy dni przed śmiercią. Nie było uroczystości w Pałacu Prezydenckim – prezydent pofatygował się osobiście do szpitala.

Gdzieś pod koniec 2011 r. Kornel wręczył mi na spotkaniu trzydziestostronicowy maszynopis. – Co to jest? – spytałem. – Napisałem traktat filozoficzny, chciałbym żebyś przeczytał, naniósł ewentualne poprawki, powiedział mi, co myślisz o tym tekście i poradził, co z tym dalej zrobić. – Ale ja się na tym nie znam – nie zdążyłem ochłonąć ze zdumienia – moja edukacja filozoficzna zakończyła się na Platonie i Arystotelesie.

– Nie szkodzi, wiem, że umiesz czytać ze zrozumieniem teksty, a to mi wystarczy. Zabrałem się do lektury z długopisem w ręku, naniosłem kilka drobnych poprawek stylistycznych i interpunkcyjnych, a potem dałem do przeczytania znajomemu doktorowi filozofii. – Ciekawe – usłyszałem – nie wiedziałem, że zajmujesz się również filozofią. – To nie ja – mój znajomy filozof puścił to mimo uszu i dodał. – Podobne teksty publikują zeszyty filozoficzne Instytutu Filozofii PAN. Przekazałem tę informację Kornelowi, ale jakoś zapomniałem potem spytać, czy posłuchał takiej rady.

Obywatelska

Pięć lat temu Kornel przyniósł mi na spotkanie czasopismo formatu A3 o nieco dziwacznym dwusegmentowym tytule: Gazeta Obywatelska i Prawda jest ciekawa. Na pierwszy rzut oka wydawnictwo to, które okazało się dwutygodnikiem, wyglądało mało profesjonalnie. – Czy przyjmiesz zaproszenie do współpracy w założonym przeze mnie nowym piśmie? Odpowiedziałem twierdząco, dodając, ze trzeba będzie dużo zmienić w dwutygodniku – począwszy od samego tytułu, sposobu łamania, rodzaju i wielkości stosowanych czcionek, aż po uporządkowanie wszystkich 24 kolumn. I tak też się stało, chociaż opór materii wcale nie był mały. Dzisiaj dwutygodnik ma jednowyrazowy tytuł „Obywatelska”, opublikowałem w nim ponad sto felietonów i komentarzy, ale swoje zadanie potraktowałem szerzej – stałem się „kaperownikiem” nowych autorów. A nie było to łatwe, gdyż „Obywatelska”, będąc na dorobku, nie płaciła honorariów, a ponieważ była i jest wydawnictwem niszowym, o niezbyt dużym nakładzie, to autorzy nie mogli specjalnie liczyć na sławę mołojecką. Udało się jednak przyciągnąć do pisma kilkunastu znakomitych autorów, którzy – jak mi mówią – eon amore i pro publiko bono.

Dzisiaj, po odejściu Kornela, los „Obywatelskiej” jest zagrożony. Wprawdzie jej założyciel zdążył przed śmiercią wyrazić życzenie, żeby pismo dalej istniało i się rozwijało, ale jak będzie – czas pokaże.

Epilog burzy

W roku 2014 Kornel przeżył ciężki zawał serca. Wszczepiono mu kilka bypassów i zdumiewająco szybko wrócił do zdrowia. Potem była kampania wyborcza, w której jako rekowalestent wziął czynny udział, zakończona wreszcie sukcesem i zdobyciem mandatu poselskiego. O inauguracyjnym wystąpieniu marszałka seniora nie będę pisał, kwitując to jedynie stwierdzeniem, że bezspornie przejdzie do historii. W czasie gdy był posłem i zamieszkał w Warszawie, widywaliśmy się częściej, ale pamiętam najbardziej naszą długą rozmowę na temat relacji polsko-rosyjskiej. Było to po ukazaniu się w rosyjskiej prasie wywiadu, którego udzielił Kornel. Zacząłem ostro. – Słuchaj, moi przyjaciele i znajomi, którzy wiedzą, że się przyjaźnimy, zadają mi pytanie, dlaczego Kornel zachowuje się tak, jakby był zausznikiem Putina? Kategorycznie zaprzeczałem, ale po odcięciu się od wyrażanych w tym wywiadzie poglądów przez twojego syna, brakuje- mi dzisiaj argumentów. Rozmowa była dosyć, nazwijmy to, dynamiczna, ale ciągle pamiętałem o przebytym kilka lat wcześniej zawale, W końcu stanęło na tym, że zaproponowałem Kornelowi kilka opracowań historycznych dotyczących relacji polsko- -rosyjskich, począwszy od „sejmu niemego”, a także zadeklarowałem pośrednictwo przy zorganizowaniu konsultacji u najwybitniejszego specjalisty od tej tematyki – prof. Andrzeja Nowaka. Do tych konsultacji nigdy nie doszło, gdyż niedługo potem dotarła do mnie straszna wiadomość: Kornel trafił do szpitala we Wrocławiu i tam stwierdzono u niego raka trzustki, następnie przewieziono go do szpitala MSW w Warszawie, gdzie zrobiono operację wycięcia guza.

Zostałem kierowcą marszałka seniora

Następnego dnia po operacji poszedłem do szpitala i rozmawiałem z profesorem, który operował Kornela. Pamiętam do dzisiaj to co usłyszałem. – Guz był skonsolidowany i został usunięty, żadnych przerzutów nie stwierdziliśmy, pan marszałek już nie ma raka i będzie wracał do zdrowia. Zabrzmiało to optymistycznie. Zajrzałem na moment do pokoju, w którym leżał Kornel, gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się.

W ciągu tych ostatnich miesięcy widywaliśmy się bardzo często i nasze relacje stały się tak bliskie, jak nigdy dotąd. I tak serdeczne. Nie wiedziałem, jak mu pomóc, więc na razie, zostałem jego kierowcą. Odwoziłem go ze szpitala do mieszkania na MDM-ie i z mieszkania do szpitala – na zdjęcie szwów, na badania kontrolne, na chemię.

A w walce z chorobą Kornel miał, jak to u niego, też pod górę. Raz było lepiej, raz gorzej, ale gdy teraz patrzę na to z perspektywy czasu – niestety ciągle gorzej. Kornel znosił uciążliwości i cierpienia związane z chorobą niezwykle mężnie. Gdy wpadałem do niego i zaczynałem od pytania: jak się czuje? – zawsze otrzymywałem odpowiedź, że albo „dobrze”, albo „nieźle”. Wtedy dowiedziałem się od jego żony, pani Anny, która nie odstępowała Kornela ani na krok i w sposób wzruszający opiekowała się nim zarówno w domu, jak i mieszkaniu, że jego syn Mateusz zaproponował ojcu wyjazd na leczenie do jakiejś znanej kliniki europejskiej lub amerykańskiej. Kornel kategorycznie odmówił. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, dobrze wiem, że uczynił to z pobudek patriotycznych.

10 marca – Kornel był jeszcze w niezłej formie – odbyła się w Ambasadzie Węgier niezwykła uroczystość. Premier tego kraju, Wiktor Orban, specjalnie przybył do Warszawy, żeby udekorować Kornela jednym z najwyższych odznaczeń państwowych – Krzyżem Orderu Zasługi Węgier. Uroczystość była kameralna: rodzina, marszałkowie sejmu i senatu, zaproszeni przez Kornela przyjaciele, pracownicy ambasady. Stałem w pobliżu Kornela, żeby w razie czego służyć mu ramieniem, gdyż kategorycznie odmówił skorzystania z podsuwanego mu krzesła.

Jak już wspomniałem, ciągle zastanawiałem się, jak można byłoby mu pomóc. I w końcu wpadłem na pomysł zorganizowania grup modlitewnych. Zwróciłem się do kilkunastu moich przyjaciół z apelem, żeby codziennie o godzinie 20 pomodlili się w intencji wyzdrowienia Kornela, a jednocześnie poprosiłem, żeby rozpropagowali tę akcję wśród swoich znajomych. Nikt mi nie odmówił, co więcej wtedy w naszych rozmowach o Kornelu uznaliśmy zgodnie, że jest on „dobrem narodowym”. 22 maja, w dniu św. Rity, patronki spraw beznadziejnych, zamówiliśmy w jednym kościołów żoliborskich mszę świętą w intencji wyzdrowienia Marszałka Seniora.

Niestety z Kornelem było coraz gorzej – po przyjęciu pierwszej chemii obniżyła się jego bariera immunologiczna i złapał jakiegoś gronkowca. Zrobiono posiew, żeby znaleźć właściwy antybiotyk na tę infekcję, co zajęło kilka dni i przesunęło termin kolejnej chemii. Pamiętam, że ścisnęło mi gardło, gdy zaczął używać kuli. Kiedy podprowadzałem go do samochodu, musiałem go dodatkowo mocno podtrzymywać, co go trochę krępowało. Zaczął wyrażać wdzięczność, ale mu przerwałem: – Kornel, co ty gadasz, przecież gdyby była sytuacja odwrotna, to ja wisiałbym na tobie.

A potem była druga infekcja i jeszcze kolejna – i wtedy padło groźne słowo „sepsa”. Gdy na początku wrześnie wyjechałem na kilka dni z Warszawy, Kornel był znowu w szpitalu. Zadzwoniłem do pani Anny z pytaniem: jak jest z Kornelem? Usłyszałem, że źle, więc natychmiast wróciłem do Warszawy. Uzgodniłem z panią Anną, że kiedy w niedzielę się obudzi, bo cały czas właściwie spał, to da mi znać, żebym mógł, choćby na chwilę, wpaść do szpitala. Czekałem całą niedzielę, telefon nie zadzwonił. Dopiero w poniedziałek, ze straszliwą dla mnie wiadomością, że Kornel zmarł. Straciłem przyjaciela.

Non omnis moriar

Pogrzeb Kornela Morawieckiego odbył się 5 października 2019 r. Był to pogrzeb państwowy. Gdy o godz. 15 rozpoczęły się uroczystości na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach, we Wrocławiu – mieście, w którym Kornel spędził większą część życia i gdzie narodziła się z jego inicjatywy Solidarność Walcząca – ruszał tęczowy marsz „Miłość przeciwko nienawiści”. Prezydent Wrocławia Jan Sutryk nie tylko nie odwołał, z uwagi na okoliczności, tego marszu, ale objął go własnym patronatem. Postąpił nikczemnie i głupio.

Za kilkadziesiąt lat nikt już nie będzie pamiętał, kto w roku 2019 był prezydentem Wrocławia, ale postać Kornela Morawieckiego – symbolu wolności i szlachetnego patriotyzmu – będzie świeciła pełnym blaskiem. Nie mam wątpliwości, że już dosyć szybko wiele szkół w Polsce zapragnie mieć za patrona Kornela Morawieckiego, że w wielu miastach powstaną ulice jego imienia, a we Wrocławiu stanie pomnik najbardziej zasłużonego dla tego miasta obywatela.


Kornel Morawiecki chciał wolnej Polski i nie godził się na żadną inną

Przemówienie podczas mszy żałobnej śp. Kornela Morawieckiego

»Niosę ciebie, Polsko, jak żagiew, jak płomienie. Gdzie cię doniosę – nie wiem«. To słowa z podziemia, autor nieznany. Po latach 80. donieśliśmy Polskę do naszych dni. Panie Prezydencie! Wysoki Sejmie! Drodzy Rodacy! Niesiemy ciebie, Polsko, jak żagiew, jak płomienie, gdzie cię doniesiemy?

My, Polacy, jesteśmy wielkim, dumnym narodem. Mamy wielką przeszłość. Jesteśmy narodem z pokoleń przed nami, w pokolenia, które przyjdą po nas. Jesteśmy cząstką dziejów. Rośliśmy z chrześcijańskiego, z europejskiego ducha, z naszej mowy i kultury, z umiłowania wolności, z pracy i walki o niepodległość, z fenomenu Solidarności.

Nam, posłom, przypadł zaszczyt reprezentowania obywateli – tych, którzy poparli obecne tu, w Sejmie, ugrupowania, tych, których głosy nie zostały uwzględnione, a także tych, którzy nie poszli do wyborów. Mamy obowiązek mówić wspólnym głosem. Mamy obowiązek, spierając się, dochodzić do porozumienia i służyć Polsce, służyć wszystkim obywatelom. To nasza wielka odpowiedzialność i nasze wyzwanie.

Czy prawo stanowione przez Sejm obecnej kadencji pomoże Polsce? Czy potrafi poprawić dolę mieszkańców naszego kraju? Czy biednych uda się wyrwać z biedy? Czy da perspektywę ambitnym, pracowitym i zdolnym? Czy przywróci cześć bohaterom Solidarności?

Na co dzień widzimy bezprawie, draństwo i rozpacz. Rządzą ci, którzy mają pieniądze i siłę. Ludziom potrzeba uczestnictwa, możliwości wypowiadania się, decydowania o sobie, o kraju. Takie są nasze cele, takie będą nasze czyny. Tu, z tej trybuny, padło przed laty dramatyczne pytanie: Czyja jest Polska? Jest jednak jeszcze bardziej doniosłe, ważniejsze pytanie: dla kogo jest Polska? Żyjemy nie tylko dla siebie, żyjemy i umieramy dla innych.

Przeczytałem ten długi fragment inauguracyjnego wystąpienia Marszałka Sejmu Seniora, Pana Kornela Morawieckiego, z 12 listopada 2015 roku, ponieważ myślę, że cały jest ważny, gdy mówimy o jego postaci, patrząc na tło całego jego życia i historii – tej zresztą, o której była już tutaj dzisiaj mowa.

Kim był? Jakim był człowiekiem? Ten ważny element jego życia: dążenie do wolnej, suwerennej, niepodległej Polski w zasadzie przez cały czas, od samego początku. Może ktoś, kto wierzy, że data urodzin determinuje życie człowieka, powie: urodził się 3 maja 1941 roku w 150. rocznicę uchwalenia konstytucji majowej. Ale my, wierzący, powiemy: po prostu takim był człowiekiem – niezwykle głębokich przekonań, niezwykłej wewnętrznej siły, niezłomności w dążeniu do wolności.

Lata 1968,1970,1976 to chwile, gdy ten wciąż jeszcze młody człowiek cały czas coraz mocniej wzbiera w swoich przekonaniach, w dążeniu, by Polska była niepodległa. To właśnie dlatego na tamtym ba- nerze, który rozwinął razem z kolegami w Warszawie w czasie pierwszej pielgrzymki Ojca Świętego, było napisane: „Wiara, niepodległość”. Jak wspomniał Ekscelencja Ksiądz Arcybiskup, ludzie się dziwili. Nikt wtedy nie ośmielał się tak ostro występować. Niepodległość – to znaczy żądamy niepodległości. Czyli Polska nie jest niepodległa.

Kornel Morawiecki miał jasno sprecyzowany pogląd: kraj, w którym nie z naszej woli stacjonuje kilkaset tysięcy obcych żołnierzy, w którym władze są dyktowane z innego wielkiego mocarstwa, gdzie władze dostają prikaz, co mają robić – to nie jest kraj niepodległy i suwerenny. A on chciał wolnej, niepodległej Polski. Nie godził się na żadną inną. Był pod tym względem niezłomny. Był wyśmiewany, atakowany, krytykowany, więziony, deportowany – właśnie dlatego, że chciał Polski niepodległej i nie godził się na żadne kompromisy. Taki był.

W czasach, gdy część ludzi działających w opozycji szukała kompromisu, on nie godził się na żaden kompromis. To najprawdopodobniej właśnie dlatego w roku 1988 po roku więzienia został z Polski wyrzucony. Do historii przeszedł materiał filmowy, na którym widać, jak funkcjonariusze SB siłą ciągną Kornela Morawieckiego do samolotu, by go wysłać do Wiednia, poza granice kraju. A on się nie godził, mimo że nadal czekało go tutaj więzienie – chciał zostać w swoim kraju, w Polsce, chciał walczyć. Wiedzieli, że nie będzie się godził, że będzie krytykował, podważał porozumienie.

Nigdy zresztą nie pogodził się choćby z Okrągłym Stołem. Demonstracyjnie w 1991 roku w czasie kampanii wyborczej do parlamentu w Polsce wywrócił model Okrągłego Stołu. Można się z nim nie zgadzać, można dyskutować, patrząc z perspektywy tych 30 czy 40 lat na naszą historię i dyskutować, jaką drogą rzeczywiście powinniśmy byli iść. Można dyskutować, ale nie można go nie szanować. Nie można nie szanować Kornela Morawieckiego – jego nie- złomności, patriotyzmu, walki.

Gdy zajrzycie do internetu, dostrzeżecie to. Właśnie przez szacunek dla niego nawet ci, którzy się z nim bardzo głęboko nie zgadzali, nie nazywają go na różnych stronach w internecie opozycją demokratyczną, tylko antykomunistyczną. Bo był opozycją antykomunistyczną!

Można się uśmiechnąć, że w jakimś sensie z tego punktu widzenia Rzeczpospolita – rozumiana jako jej naród, społeczeństwo – uczyniła zadość Kornelowi Morawieckiemu, albowiem wtedy, gdy po raz pierwszy wszedł do polskiego Sejmu VIII kadencji, nie wybrano do tego Sejmu pogrobowców partii komunistycznej. Ludzie ich odrzucili. Nie musiał zasiadać z nimi w sejmowej ławie. Ale chcę bardzo mocno zwrócić uwagę na końcowe fragmenty wypowiedzi pana marszałka seniora Kornela Morawieckiego, które przytaczałem.

Gdy mówi o Polsce, o wspólnocie, że razem musimy ją realizować. To pokazuje, że miał szacunek do każdego, że on – człowiek tak niezwykle doświadczony prześladowaniem, wyśmiewaniem, brakiem szacunku – doskonale rozumiał, co to znaczy wolność gromadzenia się, wolność wypowiedzi, słowa, demokracja i wspólnota. I że właśnie wspólnym działaniem najprędzej zbudujemy silne państwo, rzeczywiście niepodległą Rzeczpospolitą, której tak bardzo pragnął. Dzisiaj ją ma, walnie się do niej przyczynił.

A to, kim był, pokazuje także druga historia, już dalece bardziej współczesna, sprzed zaledwie kilku lat, gdy był już parlamentarzystą, Marszałkiem Seniorem. W czasie protestu pod Sejmem przechodził i zablokowano mu drogę – potrącano go, szturchano, szarpano, nawet mu ubliżano. Wytrzymał to ze stoickim spokojem. Przeszedł. Potem policjanci pytali, czy chce wnieść skargę – był przecież Marszałkiem Sejmu Seniorem, posłem, funkcjonariuszem polskiego państwa.

Powiedział: „Nie, nie, to są Polacy, to moi rodacy. Oni po prostu nie zgadzają się ze mną i nie chcieli mi dać przejść. Absolutnie nie wniosę skargi. Oni mają prawo mieć swoje poglądy i je wyrażać, ja to uznaję” – to powiedział Kornel Morawiecki. Takiej właśnie Polski pragnął i taką Polskę budował.

Jednocześnie miał jasne przekonanie, kto powinien nią rządzić. Bo to, czy się szanujemy, a to, kto rządzi, to dwie różne sprawy. Dlatego także jako kandydat Zjednoczonej Prawicy chciał startować w zbliżających się wyborach, chciał sprawować w Polsce władzę, chciał Polskę zmieniać, uczestniczyć w tym procesie. Uważał to za ważne. Do samego końca, do ostatniej swojej chwili, w czasie, gdy był już bardzo ciężko, śmiertelnie chory – cały czas był gotowy do służby.

To właśnie dlatego jest ten wielki ceremonialny pogrzeb, na który przybyło tylu ludzi. Wielce Szanowny Panie Marszałku Seniorze, dobrze Pan się zasłużył Rzeczypospolitej i ta Pańska służba jest doceniana. Ja Panu z całego serca w imieniu Rzeczypospolitej za nią dziękuję. Spoczywaj w pokoju, cześć Twojej pamięci!

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Andrzej Duda Katedra Polowa Wojska Polskiego, Warszawa, 5 października 2019 r.


Wzruszające przemówienie premiera Mateusza Morawieckiego przy grobie ojca

Czy nasza miłość do ciebie jest silniejsza niż śmierć? Tak. Tak wierzyłeś i ja tak wierzę. Twoje czyny, twoje dobro, wszystko co zostawiłeś nam w szerszym i węższym wymiarze jest silniejsze od śmierci. Ziarno, które zasiałeś wydało plon stukrotny. Czerpałeś to ziarno z głębi naszej chrześcijańskiej wiary, naszej europejskiej kultury, tradycji, nauki, Wszystkie twoje czyny, twoje słowa, dobro, które dałeś innym, twoja walka o wolność wydała wielki plon. Ten plon rośnie, pęcznieje, potężnieje. Dlatego nasza miłość, twoja miłość jest silniejsza niż śmierć. Twój ukochany poeta mówił:

A jednak ona, gdziekolwiek dotknęła,

Tło – nie istotę, co na tle – rozdarłszy,

Prócz chwili, w której wzięła, nic nie wzięła – Człek od niej starszy!

Człek od niej starszy, silniejszy, ważniejszy. My, ludzie z naszymi myślami, z naszą wiarą jesteśmy silniejsi od śmierci. Ważniejsi od śmierci. Śmierć nie jest końcem. Jest może dopiero początkiem. Jezus w dzisiejszej Ewangelii mówił do uczniów: „Nie cieszcie się z tego, że możecie pokonywać duchy, cieszcie się z tego, że wasze imiona są zapisane w niebie”. Co to znaczy? Rdzeń Twojej koncepcji kształtowania rzeczywistości duchowej nazwałeś ONON z greckiego „imię”. Czy to nie to samo imię, które jest zapisane w niebie, czy to nie ten sam duch ludzki, który jak w „Fides et Ratio” na dwóch skrzydłach – wiary i rozumu – unosi się ku górze, ku kontemplacji prawdy, w poszukiwaniu sensu. Właśnie to poszukiwanie sensu życia i umierania, sensu dobra i zła, cierpienia, przyświecało twojej drodze duchowej, intelektualnej.

Stawiałeś najważniejsze pytania i wzorem swojej wielkiej filozoficznej miłości Simone Weil i wielkich filozofów, szedłeś tą drogą, jednocześnie dochodząc do jakże chrześcijańskiego wniosku, że nasze dusze są ważniejsze od losów poszczególnych ludzi, tu i teraz, że one tworzą inną perspektywę. Poprzez umieranie tworzymy wartość wielkiego ludzkiego ducha, który dąży na tych dwóch skrzydłach ku Bogu. Zbliża się do niego. Dlatego zawsze, kiedy namawiałeś do wiary, to podkreślałeś jednocześnie, żeby nasze wyobrażenie Boga było zawsze inne, wyższe, większe niż to, co jesteśmy sobie dzisiaj w stanie pomyśleć. To dlatego wierzę w to, że jesteś dzisiaj tutaj z nami i że będziesz z nami, kiedy nas już nie będzie, bo będziemy w naszych czynach, w tym dobru, które uczyniliśmy.

Wiara i niepodległość. Właśnie – nie tylko niepodległość, właśnie również wiara. Ojciec wierzył, że człowiek i społeczności, Polacy, możemy wybić się ku wielkości. Sławny wódz mawiał, że już samo dążenie do wielkich celów jest wyrazem największego męstwa. Ojciec właściwie zawsze takie cele miał na uwadze. W mrocznych latach komuny – pełna niepodległość, wolność. Upadek Związku Sowieckiego – w czasie, kiedy mało kto o tym myślał, mało kto w to wierzył. Zjednoczona Europa, z Polską oczywiście, ale również z Litwą, Gruzją, Białorusią, Ukrainą, a w przyszłości również z Rosją. Taka mu się marzyła, od Atlantyku do Pacyfiku. Europa, matka, wszystkiego dobrego, co się na świecie dzisiaj dzieje, dobrobytu, zamożności, matka wielkiej chrześcijańskiej kultury. Taka Europa mu się marzyła, o nią chciał walczyć, do końca swych dniu w taką Europę wierzył.

Stawiając te najważniejsze pytania, jednocześnie poszukiwał sensu, odnajdywał go w dobrych czynach. Dlatego te czyny mają w sobie, choć są skończone jak nasze ludzkie życie według naszych kategorii, mają w sobie rdzeń nieśmiertelności. Jak godzina jest jednocześnie skończona, ale i nieskończona, bo składa się z nieskończonych kawałków czasu. Z ułamków, ułamków sekund. Jak fraktale, które składają się z kolejnych frakta- li, tak też Twoje myśli, Twoja wiara jest nieskończona. W Bogu nieskończona.

Jak fraktale, powiedziałem? Po czasie zdaliśmy sobie sprawę z tego, że organizacja, którą zbudowałeś w latach osiemdziesiątych – Solidarność Walcząca – była zbudowana właśnie jak fraktale. Dlatego może Służba Bezpieczeństwa, mimo rozkazów najwyższych władz PRL nie była w stanie jej rozbić. Mimo rozkazów, które mówiły o zaangażowaniu wszelkich sił i środków w likwidację tej organizacji. Ale historycy, którzy głowią się nad tym: dlaczego Solidarność Walcząca była organizacją, najmniej spenetrowaną przez agenturę, czasami pomijają jeden czynnik, bo on jest trudny do wychwycenia. To jest lojalność. Lojalność setek tysięcy działaczy, ludzi Solidarności, Solidarności Walczącej. Lojalność wobec Ojca, wprost proporcjonalna do wiary, jaką on miał, w ludziach.

Ojciec był wielkim wojownikiem wolności. Jestem pewien, że gdyby urodził się kilkanaście lat wcześniej i przyszło mu żyć w strasznych latach II wojny światowej, jako młodzieńcowi, byłby pierwszy na barykadach Powstania Warszawskiego i jeśliby miał szczęście przeżyć, wychodziłby kanałami z ostatnią drużyną. Żył według wartości, w które wierzył.

A kiedy nadeszły nowe czasy, kiedy dawny tyran zmienił ideologię, przeoblekł się w nowe szaty, kiedy trubadurzy nowego systemu potrafili skutecznie tumanić i mamić, on był jednym z nielicznych,, którzy byli głosem wołającego na puszczy, głosem przestrogi, głosem poszukiwania nowej lepszej Polski, nowego lepszego systemu, nowego lepszego ustroju.

W swojej inauguracyjnej mowie, cztery lata temu, pytałeś: „Czy zdołamy poprawić dolę mieszkańców kraju? Czy wyrwiemy biednych z biedy? Czy zdolnym i ambitnym damy przestrzeń do rozwoju, do spełniania ich aspiracji? Czy przywrócimy cześć ludziom Solidarności?”. Tak, Drogi, może jeszcze nie wszystko, ale wiele zrobiliśmy, zrobiliśmy duży postęp na drodze do tej umiłowanej, ukochanej Solidarnej Rzeczpospolitej. Twojej Rzeczpospolitej.

Patrząc na Ojczyznę po uzyskaniu niepodległości, widziałeś jej wielkie deficyty. Do starego, tradycyjnego podziału władz, według Monteskiusza, radziłeś dodać władzę pieniądza, wielkich korporacji i władzę mediów, które kreują, ale też często manipulują rzeczywistością. O te korporacje sprzeczałem się z Tobą często, ale myślę, że miałeś rację.

Kornelówka, Pęgów miejsce konspiracji, kuźnia kadr, miejsce spotkań setek, tysięcy ludzi. Miejsce dla wszystkich, którzy pragnęli porozmawiać. Jednocześnie miejsce, w którym rodziła się Solidarność, później Solidarność Walcząca. Miejsce otwarte, takie jakim ty byłeś dla wszystkich ludzi. Patrząc na tę dzisiejszą, współczesną rzeczywistość, miałeś jeszcze jedno wielkie pragnienie – pragnienie jedności. Pragnienie pojednania. Chciałeś, żeby w najważniejszych sprawach Polacy potrafili ze sobą rozmawiać, lepiej niż do tej pory. Chciałeś, żeby ten duch jedności chciałeś, żeby przyświecał naszym marzeniom, naszym działaniom. Zostawiłeś nas z tym zadaniem.

Powiedziałem o ojcu jako o myślicielu, o jego działalności na rzecz wolności. Chciałem jeszcze kilka zdań powiedzieć o nim, o człowieku, o ojcu. Był wrażliwy na krzywdę ludzką, na słabszego, pokrzywdzonego. Do naszego ciasnego mieszkania we Wrocławiu ściągał biednych, żeby ich nakarmić. Pijanych, żeby wytrzeźwieli, pokrzywdzonych łaknących pociechy Nigdy nie przeszedł obok leżącego człowieka, bez zwrócenia na niego uwagi, bez zajęcia się nim. Przez takie myśli i takie czyny wobec bliźniego, wyrażał swoją miłość do Boga, do człowieka, do Polski. Taki był i tę wrażliwość zaszczepiał również w swoich dzieciach, przyjaciołach. To był kręgosłup jego Rzeczpospolitej Solidarnej.

Razem z mamą czytał mi „Trylogię”, zanim sam nauczyłem się czytać. Uczył mnie grać w szachy, zanim się sam nauczyłem liczyć. Uczył mnie, czym jest Polska, uczył lekcji patriotyzmu. Dziękuję Bogu za to, że miałem, że mam takiego ojca.. Ale nie umarłeś cały. Tak jak powiedziałem, wielkie czyny, wielkie dzieła. Wielkie przez to, że dotyczą każdego najmniejszego człowieka, dają mu dobro, mogą przetrwać ponad czasem. Nie pomnę ulotności o kruchości naszego życia.

Nic ciemność. Przez nią przepłyniem,

a ręce na niej-promień

w błogosławionym czynie

Płaczemy po tobie mój kochany. Płaczą po tobie modrzewie i lipy, które sadziłeś, płaczą sady, które grodziłeś, płaczą pszczoły, które karmiłeś, płaczą księgi, które czytałeś. Płaczemy my. Ale w tych łzach, tak jak tego pragnąłeś, niesiemy dalej Polskę.

Jak żagiel, jak płomienie. Niesiemy ją ku przyszłości. Ku nowym obszarom, nowym epokom, nowym wyzwaniom. Polskę wolną i czystą jak łza. Polskę prawą i sprawiedliwą. Na pożytek nam i przyszłym pokoleniom. Na chwałę Bogu.

 

Szanowni Państwo,

pragnę z całego serca podziękować wszystkim, którzy towarzyszyli Ojcu w Jego Ostatniej Drodze. Dziękuję za wzruszające dla mnie – pełne mądrości i ciepła – wystąpienia w Katedrze i na Cmentarzu. Dziękuję wszystkim, którzy uczestniczyli we Mszy, w pożegnaniu na Cmentarzu i wszystkim Rodakom, którzy pamiętali w tym dniu o Ojcu. W modlitwie i refleksji. Moje wyrazy uznania i szacunku kieruję też do organizatorów pogrzebu Ojca, w tym służb mundurowych i osób wspierających nas spontanicznie, społecznie.

Nikt nie zrozumie mego Ojca, jeśli nie spojrzy na jego działalność przez pryzmat ludzi. On kochał ludzi. „To społeczny wymiar człowieka stanowi o jego wartości” – jego słowa sprzed dwóch lat.

Mając chyba 21 lat, spytałem go: „Tato, czemu Ty po maturze zdawałeś najpierw na medycynę? Przecież nie mamy w rodzinie tradycji lekarskich”. Pamiętam dokładnie jego odpowiedź: „Wtedy, w 1958 roku, widziałem na ulicach jeszcze mnóstwo ludzi kalekich po wojnie, ludzi słabych i głodnych. Szukałem zawodu, w którym najbardziej będę mógł pomóc ludziom”. Cała działalność Ojca,, jego aktywność i jego służba była napędzana umiłowaniem ludzi. Jako mały chłopiec, niejednokrotnie czytałem książki siedząc pod stołem, bo w naszym wrocławskim mieszkaniu, przyjaciele domu i ludzie postronni, którym ojciec i mama pomagali, zajmowali każdy kawałek podłogi.

Stosunek Ojca do ludzi jest kluczem do zrozumienia jego wyborów i jego czynów. Zresztą… nie tylko do ludzi. Jego współpracownik opowiedział mi taką sytuację, gdy Ojciec jechał samochodem, a wówczas ukrywał się przed esbecją, i zauważył rannego psa. Zabrał go do samochodu i jeździł potem po całym Wrocławiu szukając weterynarza. W tamtej chwili dla niego najważniejsze było to, aby temu rannemu psu pomóc. Taki był. Autentyczność i oddanie innym były jego siłą, pochlebstwa go onieśmielały i ich nie lubił.

Patrząc na wczorajsze uroczystości cieszył się na pewno ludźmi. Reszta go onieśmielała.

Wszystkim Rodakom dziękuję za słowa wsparcia, otuchy, pamięci. Solidarności. Umiłowane słowo Taty. Właśnie solidaryzm był wymarzonym przez niego ustrojem demokratycznej Polski.

I w tym kierunku idziemy.

Wszystkim Państwu, którzy skierowaliście w tych bardzo trudnych dniach, w jakiejkolwiek formie, dobre słowo – jestem bardzo wdzięczny. Dziękuję po stokroć.

Mateusz Morawiecki, Premier RP


Wiara w Niepodległą – pożegnanie Kornela Morawieckiego

Agnieszka Wojciechowska Van Heukelom

Odszedł niezłomny Bohater Solidarności Walczącej, Marszałek Senior Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej VIII kadencji, dla wielu z nas Mentor i Przyjaciel, Kornel Morawiecki.

Tłumy ludzi szły w kondukcie pogrzebowym ulicami Warszawy, gromadziły się przed Katedrą Polową Wojska Polskiego i na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. Jechali z całej Polski, aby złożyć hołd Wybitnemu Polakowi, który swoim życiem dał świadectwo wartościom, które wyznawał. Szedł „wyprostowany wśród tych, co na kolanach, wśród odwróconych plecami, obalonych w proch.” Nieugięty, pochylał się nad każdą ludzką krzywdą, ale odważnie patrzył w dal.

W trudnych czasach reżimu komunistycznego Kornelowi Morawieckiemu udało się wyedukować i przygotować do podziemnej walki rzesze ludzi. Zaufali mu i uwierzyli, że każdy z nich jest bardzo ważny, ale razem stanowią wartość. Do dziś są o tym przekonani.

Gdy komunistyczne Służby Bezpieczeństwa inwigilowały opozycję, działacze SW umiejętnie je podsłuchiwali. Dzięki temu mogli wyłapać opozycyjnych konfidentów czy uniknąć zasadzek.

Kornel był idealistą w każdym calu. Gotowym dzielić się wszystkim, co miał. Również drogą do wolności. Dlatego jako jedyny w tamtym czasie zabiegał o to, aby posiać ziarno transformacji w sąsiednich krajach bloku sowieckiego. Gdy istniało realne zagrożenie interwencją wojsk radzieckich w Polsce, na napisanej cyrylicą ulotce wezwał do żołnierzy radzieckich, aby w razie wydania takiego rozkazu nie strzelali do Polaków. Któż inny potrafiłby się na coś takiego odważyć?

Kornel Morawiecki szanował wszystkich ludzi. Miał świadomość, że wśród narodu rosyjskiego, w Czechosłowacji, na Węgrzech można było znaleźć w tamtych czasach sprzymierzeńców idei Solidarności. Ci ludzie, podobnie jak my, byli ofiarami totalitarnego systemu A przecież Kornel rozumiał, że razem znaczymy więcej.

Zagorzały przeciwnik okrągłego stołu i kompromisu z komunistami po 1989 roku był niestety marginalizowany, ale i wtedy się nie poddawał Prowadził wykłady, publikował, jeździł po Polsce. Kandydował na urząd Prezydenta RP, choć miał znikome szanse na zwycięstwo, bez realnego wsparcia dużej formacji czy ogromnych finansów. Wiedział, że liczy się każde działanie, które odsuwa od władzy ludzi niegodnych reprezentowania Ojczyzny czy też jej zdrajców.

Dopiero rok 2015 okazał się przełomowy. Kornel Morawiecki zdobył mandat posła w Sejmie RP VIII kadencji i honorowy tytuł Marszałka Seniora. Przemówienia inauguracyjnego, które wygłosił, nie sposób zapomnieć. Polacy słuchali z zapartym tchem, wielu cisnęły się łzy do oczu. Takim go zapamiętali… On od pierwszej chwili miał świadomość, że udział w realnej władzy, przyszedł zbyt późno. Mógł zrobić o wiele więcej. Był taki szczęśliwy gdy rząd Prawa i Sprawiedliwości realizował postulaty solidaryzmu społecznego, który całe życie propagował, szczerze wzruszony gdy jego najstarszy syn Mateusz został ministrem, a potem premierem.

Kornel Morawiecki był Człowiekiem Wielkim w swej skromności. Dla niego liczyła się przede wszystkim Polska. Nie dbał nigdy o własne wygody, nawet zdrowie. Zawsze gotów służyć Ojczyźnie i ludziom. Nie udało się Go przekonać, że musi się o siebie bardziej dbać, bo jest dobrem publicznym. Kwitował to uśmiechem. I zawsze się stawiał na równi z innymi. Nigdy ponad. Był zakłopotany, gdy Kancelaria Sejmu podstawiała mu samochód, pozostał sobą. Nieraz podróżowaliśmy do różnych redakcji metrem czy autobusem.

Z czasów, gdy się latami ukrywał przed komunistyczną bezpieką, zostały mu fatalne nawyki: nie dojadał, nie dosypiał, pracował intensywnie. Tak jakby wyczuwał, że ma tyle do zrobienia, a czasu tak mało.

Ciekaw ludzi, szanował ich, każdego życzliwie słuchał.

Gdy podczas grudniowego pseudopuczu działacze KOD szarpali Go na Wiejskiej, obrzucali obelgami, krzyczeli: „Będziesz siedział”, odpowiedział z dobrotliwym uśmiechem: „Przecież ja już siedziałem”. I szedł dalej. Odmówił policjantom złożenia skargi na agresorów.” Powiedział: „To są przecież moi rodacy, tylko trochę się pogubili”. Bardzo bolały go narastające podziały społeczne, bo rozumiał, że podzieleni, jesteśmy słabym narodem. A Kornel tak bardzo pragnął zgody.

„Polska ponad wszystko” mówił. Miłość do Ojczyzny kosztowała Go wiele wyrzeczeń. Jako dojrzała kobieta, dzięki Kornelowi uświadomiłam sobie, jak trudno mu było z powodu lat spędzonych w ukryciu nie widywać się z rodziną, nie móc realizować się jako Ojciec, Mąż, Brat. Dzięki Niemu zrozumiałam, że i dla mojego

Ojca, który też ukrywał się miesiącami, to były oczywiste, ale jakże trudne wybory. Kornel bardzo kochał swoje dzieci. I taki był z nich dumny. W odczuciu wielu ludzi najstarszy syn Mateusz – ideowy, świetnie wykształcony, doskonale przygotowany do służby publicznej, wierny Polsce – to najlepsze świadectwo, jakie pozostawił. Widziałam, że Kornel był dumny ze wszystkich swoich dzieci. Tak ciepło o nich mówił. A i obce traktował jak swoje

Byłam zaszczycona, gdy zwracał się do mnie czasami „córeńko”.

Pełnienie warty honorowej przy trumnie Kornela Morawieckiego, wystawionej w Sali Kolumnowej Sejmu, okazało się trudnym wyzwaniem. Dla mnie to nie był tylko Niezłomny Bohater, Wielki Polak, Marszałek Senior, który zapisał się trwale na kartach historii Polski, ale ktoś bliski, życzliwy Przyjaciel, który miał tyle zrozumienia dla innych.

Człowiek, którego nikt nie zastąpi.


Niósł Polskę „jak żagiew, jak płomienie”

Homilia abp Jędraszewskiego podczas Mszy świętej pogrzebowej śp. Kornela Morawieckiego.

Niemal dokładnie cztery lata temu, 12 listopada 2015 roku, otwierając pierwsze posiedzenie Sejmu VIII kadencji śp. pan marszałek senior Kornel Morawiecki nawiązał do słów nieznanego autora z podziemia za czasów PRL: „Niosę Ciebie Polsko, jak żagiew, jak płomienie, gdzie cię doniosę, nie wiem”. I zaraz potem odniósł je do współczesnych nam czasów: „Po latach (…) donieśliśmy Polskę do naszych dni. Niesiemy Ciebie, Polsko, jak żagiew, jak płomienie, gdzie cię doniesiemy?”.

Nieść Polskę. Nieść Ojczyznę. Nieść Matkę naszą. Nieść z dumą i radością „jak żagiew, jak płomienie” – w chwilach jej tryumfu i chwały. Nieść z wielką troską i tkliwą miłością – gdy dotyka ją słabość i gdy trzeba jej bronić i o nią się zmagać. To w takich właśnie chwilach na naszych ustach niemal spontanicznie pojawiają się słowa narodowego hymnu: „Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy, co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy. Marsz, marsz Dąbrowski…”. Marsz z dalekiego kraju, marsz „z ziemi włoskiej do Polski”… Marsz… To wszystko wpisuje się w los wiernych, kochających Matkę-Ojczyznę jej dzieci. Jednakże zanim te dzieci wypełnią swoją wobec niej powinność, trzeba, aby właśnie ona, Matka – jak wszystkie człowiecze matki – najpierw je w sobie pod sercem nosiła. Aby ogarnęła je i przeniknęła swoją miłością’. Aby nauczyła je tak kochać, by w stosownej chwili byli gotowi i potrafili jej bronić i ją nieść…

Kornel Andrzej Morawiecki urodził się 3 maja 1941 roku w Warszawie. Szczególny był to dzień i równie szczególny rok. Szczególne także samo miejsce urodzenia.

Dzień 3 maja – dzień, w którym to Polska niesie swoje dzieci i uczy je miłości do siebie. Miłości w dwóch wymiarach. Najpierw w wymiarze religijnym – bo jest to Święto Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, ustanowione przez papieża Benedykta XV w 1920 roku na prośbę polskich biskupów po zwycięskiej dla nas wojnie bolszewickiej. Biskupi polscy chcieli w tym właśnie dniu upamiętnić śluby króla Jana Kazimierza, który 2 kwietnia 1656 roku, w czasie klęski potopu szwedzkiego, w katedrze lwowskiej powierzył opiece Matki Bożej całe swoje królestwo. A równocześnie, kierując taką właśnie prośbę do Benedykta XV, polskiemu episkopatowi zależało na tym, aby religijnemu Świętu 3 Maja nadać także wymiar patriotyczny. Chodziło im bowiem o to, aby Święto Królowej Polski złączyć z rocznicą uchwalenia przez Sejm Wielki w dniu 3 maja 1791 roku Konstytucji, która miała dać I Rzeczypospolitej prawne fundamenty dla jej wewnętrznej odnowy. To połączenie wymiaru religijnego z wymiarem patriotycznym stanowiło kolejne w naszych dziejach potwierdzenie ścisłych więzi dziejów chrześcijaństwa z dziejami narodu i państwa polskiego, które zaistniały w 966 roku, w chwili przyjęcia Chrztu przez księcia Mieszka I. Miłować Kościół katolicki znaczyło bowiem kochać Polskę, a kochać Polskę znaczyło trwać wiernie przy Chrystusowym krzyżu. Wejść w tę historię znaczyło dla Polaków zgodzić się na to, aby Matka-Polska niosła swe dzieci, ucząc je owej podwójnej miłości.

Nie dziwmy się, że nasi wrogowie robili wszystko, aby Polacy nie mogli doświadczyć tej właśnie miłości. Z Konstytucją 3 Maja zaborcy walczyli już od czasów Targowicy. Podobnie zaciekle zmagali się oni z wezwaniem „Królowo Korony Polskiej”, które za zgodą papieża Piusa X w 1908 roku zostało wpisane do Litanii loretańskiej. Tę samą politykę wobec miłości do Kościoła i do Ojczyzny prowadziły wobec Polaków obydwa systemy totalitarne, brunatny i czerwony, od czasu klęski wrześniowej 1939 roku. Niemieckie władze okupacyjne zakazały obchodzenia Święta Królowej Polski, nie uznawały go również władze PRL.

Polakom pozostał więc sprzeciw. Sprzeciw najpierw o charakterze religijnym. Zdawał sobie z niego sprawę nawet największy nasz wróg, generalny gubernator Hans Frank, który w notatkach z 1940 roku zapisał: „Gdy wszystkie światła dla Polski zgasły, to wtedy zawsze była jeszcze Święta z Częstochowy i Kościół”. Zapewne nie wiedział on jednak o tym, że konkretnie znaczyło to między innymi to, iż co roku na Jasną Górę przybywała tajna pielgrzymka akademicka, reprezentująca wszystkie ośrodki uczelniane przedwojennej Polski. Pośród jej uczestników dwukrotnie był – w roku 1942 i 1943 – student polonistyki UJ Karol Wojtyła. W ten sposób z narażeniem życia zmierzając do Czarnej Madonny, a następnie wracając do swych środowisk, nieśli oni Polskę „jak żagiew, jak płomienie”, czerpiąc ich jasność i żar od Tej, co od wieków „Jasnej broni Częstochowy”. To z tego bezgranicznego umiłowania Matki Zbawiciela zrodziło się też męczeństwo Szaleńca Niepokalanej, o. Maksymiliana Marii Kolbe, który w tym samym 1941 roku, 14 sierpnia, trzy miesiące po narodzinach Kornela, dobrowolnie oddał w Auschwitz swe życie za nieznanego mu osobiście współwięźnia. Wydarzenie to stało się najbardziej przejmującym świadectwem tego humanizmu, które zło dobrem zwycięża (por. Rz 12, 21). Równocześnie pokazało ono wszystkim, jak solidarność tych, którzy mieli być tylko i wyłącznie obozowymi numerami, dzięki chrześcijańskiej wierze staje się okazją, by ocalić i zachować człowieczą godność, a przez to nieść Polskę „jak żagiew, jak płomienie”.

Od samego początku, już od września 1939 roku, zrodził się wśród Polaków sprzeciw wobec zakazu owej podwójnej miłości Boga i Ojczyzny, który przyjął także kształt walki. Po upływie przeszło stu czterdziestu lat w nowym kontekście historycznym odwoływano się do słów Mazurka Dąbrowskiego: „co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy”. W tym radykalnym sprzeciwie wobec zła wziął również czynny udział ojciec Kornela, Michał Morawiecki, który wywodził się z rodziny o tradycjach niepodległościowych. Jego dziadek walczył bowiem w powstaniu styczniowym, natomiast ojciec był związany z PPS Józefa Piłsudskiego. W czasie niemieckiej okupacji Michał Morawiecki należał najpierw do Związku Walki Zbrojnej, a potem Armii Krajowej. To taka właśnie Polska – patriotyczna, walcząca – niosła Kornela Morawieckiego od pierwszych dni jego życia.

Określiła ona także los miejsca, w którym się urodził. „Nie sposób zrozumieć tego miasta – mówił czterdzieści lat temu, 2 czerwca 1979 roku, na Placu Zwycięstwa św. Jan Paweł II Wielki – Warszawy, stolicy Polski, która w roku 1944 zdecydowała się na nierówną walkę z najeźdźcą, na walkę, w której została opuszczona przez sprzymierzone potęgi, na walkę, w której legła pod własnymi gruzami, jeśli się nie pamięta, że pod tymi samymi gruzami legł również Chrystus-Zbawiciel ze swoim krzyżem sprzed kościoła na Krakowskim Przedmieściu”.

Taka właśnie Polska najpierw niosła Kornela Morawieckiego, a następnie to on podjął osobisty, w pełni świadomy trud, aby ją nieść „jak żagiew, jak płomienie”. Był przy tym nieustannie zatroskany o to, aby ta żagiew nigdy nie obróciła się w popiół, a jej płomienie nie utraciły swego blasku. To z tego zatroskania zrodził się jego – już jako młodego doktora, pracownika naukowego Uniwersytetu Wrocławskiego – udział w strajkach studenckich w marcu 1968 roku, a następnie w protestach przeciwko interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji w sierpniu tego samego roku oraz przeciwko brutalnej interwencji milicji i wojska podczas strajków na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku.

Powszechna radość i entuzjazm, jakie wybuchły w sercach Polaków po wyborze kardynała Karola Wojtyły na papieża w dniu 16 października 1978 roku, pozwoliły Kornelowi Morawieckie- mu na nowo doświadczyć tego, co znaczy, że Polska niesie swoje dzieci. Równocześnie zapowiedź I Pielgrzymki Jana Pawła II do Polski w czerwcu 1979 roku uświadomiła mu, jak niezbędną jest rzeczą nieść innym Polskę „jak żagiew, jak płomienie”. Niemile zdumiała go bowiem postawa niektórych działaczy warszawskiego KOR-u, dla których przybycie Ojca Świętego do ojczystego kraju była czymś dalekim, wręcz ideowo obcym. Dlatego wraz z grupą swych wrocławskich przyjaciół postanowił udać się na spotkanie z Papieżem na Plac Zwycięstwa w Warszawie z dużym transparentem, nawiązującym do flagi państwowej Polski. U góry transparentu, na białym tle dużymi czerwonymi literami wypisał słowo „Wiara”, natomiast u dołu transparentu, na czerwonym tle białymi literami wypisał słowo „Niepodległość”. Transparent budził powszechne zdumienie pośród zebranych na Placu Zwycięstwa rodaków, natomiast esbecy domagali się, aby go co prędzej zwinąć. On jednak wraz z kolegami nie ustępował. Z ogromnym zaskoczeniem, a równocześnie radością wsłuchiwał się w słowa Jana Pawła II, który w swej słynnej homilii niejako rozwijał sens obydwóch słów wypisanych na transparencie, mówiących o owej podwójnej miłości Polaków do Boga i do Ojczyzny.

W odniesieniu do słowa „Wiara” Papież mówił bowiem wtedy: „Nie można zrozumieć Polski bez Chrystusa. Kościół przyniósł Polsce Chrystusa – to znaczy klucz do rozumienia tej wielkiej i podstawowej rzeczywistości, jaką jest człowiek. Człowieka bowiem nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć, ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie. Nie może tego wszystkiego zrozumieć bez Chrystusa. (…) Nie można też bez Chrystusa zrozumieć dziejów Polski”.

W odniesieniu do słowa „Niepodległość” Jan Paweł II wprost upominał się o nią – wtedy, czterdzieści lat temu, podczas nocy PRL-owskiego -zniewolenia – mówiąc: „Stoimy tutaj w pobliżu Grobu Nieznanego Żołnierza. W dziejach Polski – dawnych i współczesnych – grób ten znajduje szczególne pokrycie. Szczególne uzasadnienie. Na ilu to miejscach ziemi ojczystej padał ten żołnierz. Na ilu to miejscach Europy i świata przemawiał swoją śmiercią, że nie może być Europy sprawiedliwej bez Polski niepodległej na jej mapie? Na ilu to polach walk świadczył o prawach człowieka wpisanych głęboko w nienaruszalne prawa narodu, ginąc «za wolność naszą i waszą»? «Gdzie są ich groby, Polsko! gdzie ich nie ma! Ty wiesz najlepiej – i Bóg wie na niebie!» (Artur Oppman, Pacierz za zmarłych)”.

Rankiem następnego dnia, 3 czerwca 1979 roku, Kornel Morawiecki wraz z kolegami z tym transparentem udali się do kościoła św. Anny na spotkanie Papieża z młodzieżą. Do kościoła nie doszli – tak wiele było wtedy młodych na Krakowskim Przedmieściu i na Nowym Świecie. Kilka tysięcy z nich zgromadziło się wokół transparentu. Z wypisanymi nań słowami „Wiara” i „Niepodległość” przeszli obok złowieszczego budynku Komitetu Centralnego PZPR, kierując się w stronę kościoła Trzech Krzyży. Z poczuciem młodzieńczej, choć w pełni uzasadnionej dumy nieśli wtedy Polskę „jak żagiew, jak płomienie”.

Latem następnego, 1980 roku, te gorące płomienie ogarnęły cały Kraj. Rodziła się „Solidarność”. Kornel Morawiecki od razu stał się jej aktywnym członkiem: tworzył jej struktury we Wrocławiu, wydawał „Biuletyn Dolnośląski”, jesienią 1981 roku wziął udział w I Krajowym Zjeździe Delegatów NSZZ „Solidarność”. Nocą 13 grudnia szczęśliwie uniknął internowania. Od razu zaangażował się w działalność podziemną, w czerwcu 1982 roku utworzył „Solidarność Walczącą”. Nazwa sama w sobie zawiera prawdziwy paradoks, bo na pierwszy rzut oka wydaje się, że solidarność zakłada przede wszystkim wewnętrzną jedność, a walka podział. Jak można pogodzić ze sobą te dwie, tak odległe od siebie rzeczywistości? Jednak niezwykle znamienne światło rzucają na to refleksje kardynała Karola Wojtyły, zawarte w jego najważniejszym dziele z dziedziny antropologii pt. Osoba i czyn. Kiedy poruszał w nim etyczne zasady uczestnictwa w życiu społecznym, nastawionym na urzeczywistnianie dobra wspólnego, zdecydowanie odrzucił tzw. postawy nieautentyczne, czyli konformizm i unik. W jednoznacznej opozycji do nich ukazał natomiast wagę dwóch postaw autentycznych, czyli solidarności i sprzeciwu, co więcej: pewną ich wewnętrzną bliskość. Pisał tam między innymi: „Sprzeciw nie kłóci się zasadniczo z solidarnością. Ten, kto wyraża sprzeciw, nie usuwa się od udziału we wspólnocie, nie wycofuje swej gotowości działania na rzecz wspólnego dobra. (…) Postawa sprzeciwu jest funkcją własnego widzenia wspólnoty, jej dobra – a także żywej potrzeby uczestnictwa we wspólnym bytowaniu, a zwłaszcza we wspólnym działaniu” (K. Wojtyła, Osoba i czyn, Kraków 1985, s. 352, 353). Program założonej przez Kornela Morawieckiego „Solidarności Walczącej” wydaje się być bliski tym właśnie stwierdzeniom kardynała Wojtyły. Dobro wspólne, jakim dla Morawieckiego była w pełni suwerenna i niepodległa Polska, mogło, według niego, stać się udziałem Polaków jedynie na skutek radykalnego odrzucenia przez nich komunistycznego zniewolenia. A to domagało się jednoznacznego sprzeciwu wobec wszelkich form konformizmu, uniku, ugody i zgniłych kompromisów z ciemięzcami.

Niósł więc Kornel Morawiecki Polskę „jak żagiew, jak płomienie” – i za to płacił koniecznością ciągłego ukrywania się przed komunistyczną władzą, a potem aresztowaniem i opuszczeniem Kraju. Za to płacili także jego najbliżsi, pozbawieni na co dzień doświadczanej bliskości męża i ojca. Często nie do końca rozumiany, dla wielu zbyt radykalny, w kolejnych wyborach – już po 1989 roku – przez rodaków kilkakrotnie odrzucany. A jednak – niezłomny. Ostatecznie to właśnie jemu jako posłowi na Sejm VIII kadencji przypadł zaszczyt, by jako marszałek senior uroczyście otworzyć jego obrady i wtedy móc stwierdzić: „Po latach (…) donieśliśmy Polskę do naszych dni. Niesiemy Ciebie, Polsko, jak żagiew, jak płomienie”.

W tym roku chciał nieść ją dalej, tym razem jako senator Ziemi Podlaskiej – ku jeszcze większej solidarności, do bardziej odczuwalnego przez wszystkich dobrobytu. A przede wszystkim pragnął nieść Polskę z przekonaniem, że za wszelką cenę musi ona trwać przy najświętszych wartościach. W przedwyborczej ulotce pisał:,, Witam Was, (…) Patrioci kochający Polskę, twórcy i obywatele największej cywilizacji. Budowanej na fundamencie chrześcijaństwa, na miłości i na sile. (…) Dziś, proszę Was o dumę i odwagę. (…) My współtwórcy najwspanialszej religii, musimy dziś bronić przekazu Założyciela, Jezusa Chrystusa, który jest codziennie atakowany. Dlaczego tak się dzieje, jak temu zapobiec? Kultura tracąca poczucie świętości nie może trwać. Dlatego naszym obowiązkiem jest obrona polskości i wiary chrześcijańskiej, które złączone, są naszym najtwardszym fundamentem”.

Kornel Morawiecki odszedł do wieczności kilka dni temu, 30 września 2019 roku. Dzisiaj, 5 października, Kościół katolicki obchodzi 81. urodziny dla nieba św. Siostry Faustyny Kowalskiej, sekretarki Bożego miłosierdzia. Kilka miesięcy przed swoją śmiercią, pod koniec maja 1938 roku, w swym Dzienniczku zapisała: „Gdy się modliłam za Polskę, usłyszałam te słowa: «Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli Mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście Moje»” (Dz 1732). Te słowa Chrystusa, które Siostra Faustyna usłyszała niemal w przeddzień wybuchu tak tragicznej dla nas drugiej wojny światowej, są szczególnym echem słów Najwyższego, które przed wiekami usłyszeli synowie Izraela poprzez usta proroka Ba- rucha: „Bądź dobrej myśli, narodzie mój! (…) Ufajcie, dzieci, wołajcie do Boga, a Ten, który dopuścił to na was, będzie pamiętał o was. Jak bowiem błądząc, myśleliście o odstąpieniu od Boga, tak teraz, nawróciwszy się, szukajcie Go dziesięciokrotnie” (Ba 4, 5. 27-28). Te słowa są równocześnie fundamentem nadziei dla nas, Polaków, którzy wpatrzeni w dokonania śp. Kornela Morawieckiego również pragniemy nieść Polskę „jak żagiew, jak płomienie”.

Kilka miesięcy wcześniej, 20 stycznia 1938 roku, św. Siostra Faustyna modliła się: „O Boże niepojęty, serce moje rozpływa się w radości, żeś mi dał wniknąć w tajemnice miłosierdzia Swego. Wszystko się zaczyna z miłosierdzia Twego i na miłosierdziu Twoim się kończy…” (Dz 1506). Słowa tej modlitwy opatrzyła następującym komentarzem: „Wszelka łaska wypływa z miłosierdzia i ostatnia godzina pełna jest miłosierdzia dla nas. Niech nikt nie wątpi o dobroci Bożej, (…) miłosierdzie Boże mocniejsze jest niż nędza nasza” (Dz 1507). Wsłuchani w słowa modlitwy św. Faustyny, odkrywamy na nowo głębię naszej chrześcijańskiej wiary ukrytej przed mądrymi i roztropnymi, a objawionej prostaczkom (por. Łk 10, 21): wszystko zaczyna się z miłosierdzia Bożego i na miłosierdziu Bożym się kończy.

Z tej to wiary rodzi się nasza błagalna, a równocześnie pełna ufności modlitwa do Ojca niebieskiego, aby śp. marszałek senior Kornel Morawiecki, którego dzisiaj z tak wielkim żalem żegnamy, łaski Jego nieskończonego miłosierdzia dostąpił. Amen.


ZASZCZYT, NA KTÓRY MUSZĘ ZASŁUGIWAĆ

Artur Adamski

Śmierć Kornela Morawieckiego jest dla mnie oczywiście przede wszystkim wielkim bólem. Zarazem jednak winien jestem Bogu wielką wdzięczność za to, że dane mi było nie tylko z tym wielkim człowiekiem się zetknąć, zostać trybikiem w wielkiej machinie konspiry, której on był twórcą lecz nawet, przez długie dziesięciolecia, być obdarowanym jego przyjaźnią.

Obok tego, że dane mi było urodzić się jako Polak, przyjaźń Kornela Morawieckiego uważam za największy zaszczyt, jaki spotkał mnie w moim życiu.

Najpierw Kornel był dla mnie legendą. Herosem ze spiżu, który na przekór cenzurze i siepaczom totalitarnego reżimu, potrafił wydawać „Biuletyn Dolnośląski” – pierwsze niezależne pismo drugiego obiegu, jeszcze przed Sierpniem 1980 trafiające do moich rąk. Nigdy nie zapomnę wrażenia, jakie na mnie robiło, bo nie dowierzałem temu, co widziałem. Miałem ledwie szesnaście lat, gdy w głowie tętniły mi pytania: „Coś takiego się w naszej zniewolonej Polsce ukazuje? Jest to więc możliwe? Kim są ci niezwykli ludzie, potrafiący się odważyć i dokonywać czegoś takiego?” Potem o Kornelu słyszałem jako o głównym inspiratorze wrocławskiego i dolnośląskiego Sierpnia – czasu, którego też nie zapomnę do końca życia. Jeszcze trochę później okazało się, że Kornel Morawiecki drukuje gazetki rosyjskim alfabetem – dla sowieckich żołnierzy, stacjonujących w naszym kraju. Gazetki pojednania – mówiące o „waszej i naszej wolności”, o wspólnocie losu narodów zniewolonych tą samą komunistyczną opresją. O perspektywie wspólnej wolności. Za zredagowanie i wydrukowanie tych gazetek pojednania (nie nazywały się tak, ale każdy, kto choćby zaczął je czytać tak by je nazwał) jesienią 1981 Kornel Morawiecki został aresztowany. Powodem być miało „podważanie sojuszy z ZSRR”. Uwolniony dzięki solidarnej postawie dolnośląskich związkowców odpowiadał z wolnej stopy. Jego proces ruszył bardzo szybko i był relacjonowany na łamach pisma „Z dnia na dzień”. Pisma, które to on uratował 13 grudnia 1981, natychmiast uruchamiając nową redakcję i sieć doskonale zakonspirowanych drukarni. Od pierwszego dnia stanu wojennego to pismo było znakiem nadziei. Dowodem na to, że Solidarność żyje. Nawet wtedy, gdy mury zakładów pracy, strajkujących w obronie Solidarności, były już stratowane gąsienicami czołgów. To przede wszystkim dzięki Kornelowi „Z dnia na dzień” ukazywało się wtedy co dwa dni, jego nakład sięgał kilkudziesięciu tysięcy egzemplarzy, trafiających często do najmniejszych nawet miejscowości Dolnego Śląska.

W tamtym czasie sam też włączyłem się w działalność podziemia. Aktywności naszej młodzieżowej organizacji zrazu były nieporadne a nasz podziw dla Kornela Morawieckiego i jego organizacji – z miesiąca na miesiąc coraz większa. Bo z miesiąca na miesiąc stawało się coraz bardziej oczywistym, kto w solidarnościowym podziemiu jest postacią największego formatu.

Dniem wielkiego zaszczytu był dla nas pierwszy dzień szkolenia drukarskiego, zorganizowany dla młodzieżowych konspiratorów przez działaczy Solidarności Walczącej. Wiosna 1983 – „Ludzie od Kornela” mieli nas uczyć druku! I nauczyli. A potem przygarnęli część z nas, kiedy nasza pierwsza organizacja poszła w rozsypkę po serii aresztowań, spowodowanych donosami ojca jednego z członków naszej uczniowskiej konspiry. Tak to pewien legendarny wówczas jawny opozycjonista okazał się zwykłym zawodowym zdrajcą. A dowodem zdrady, szerzącej się w innych kręgach, była seria aresztowań kolejnych liderów Regionalnego Komitetu Strajkowego. My mieliśmy wtedy po kilkanaście lat. Takie doświadczenie – mogło złamać kręgosłup. Mogło zabrać wiarę w sens zmagania się z totalitarną opresją. Ale była organizacja, stworzona bez uratowanych osiemdziesięciu milionów. I był jej przywódca – działający z niesłychaną efektywnością, ciągle mnożący formy konspiracyjnej walki, niezłomny i – nieuchwytny. Jego Solidarność Walcząca była dowodem na to, że ta walka ma sens. Każdy dzień działalności najbardziej zwalczanej organizacji – był dowodem jej zwycięstwa. Na szczytach wieżowców Wrocławia bezpieka zamontowała olbrzymie, kosztowne, obrotowe maszty radiopelengacyjne. A my co parę dni słuchaliśmy, grającego tym masztom na nosie, Radia Solidarność Walcząca! A w jego audycjach – głosu Kornela Morawieckiego!

„Nasza Wizytówka”, wydana przez Solidarność Walczącą w początkowym okresie jej działania, składała się między innymi z pytań i odpowiedzi. Jedno z pytań brzmiało: „Ilu nas jest?” I odpowiedź: „Dziś kilkuset. Jutro – i Ty wśród nas”. Ta odpowiedź wręcz mną wstrząsnęła. Niemal krzyknąłem: „Ja też w Solidarności Walczącej”? Jakież musiały być wtedy te nasze młodzieńcze emocje, jeśli na tak sformułowaną odpowiedź poczułem się tak, jakby ktoś mocno wskazał na mnie palcem mówiąc gromkim głosem: „Ty też wśród nas!” I wcale nie trzeba było tak długo czekać, gdy w moim przypadku to stwierdzenie – wskazanie sprawiło, że w sposób jak najbardziej rzeczywisty stałem się członkiem Solidarności Walczącej.

Mijały lata, wypełnione plecakami bibuły, wożonej na trasie Wrocław – Trójmiasto, na powielaniu gazetek, na zmaganiach z własną słabością i zwątpieniem. To były lata mozołu, ale dzielonego z najwspanialszymi ludźmi, jakich spotkałem w swoim życiu. Byli wśród nich studenci Kornela. Zazdrościłem im tej znajomości. Maćka Dziubańskiego zapytałem kiedyś: „Jaki jest ten Kornel?” Maciek spojrzał wtedy jakoś tak uważnie na mnie i powiedział: „Wiesz, on jest trochę taki, jak ty”. W odpowiedzi ryknąłem śmiechem, uważając to za świetny żart – ostatnią odpowiedź, jakiej bym się spodziewał. Kiedy po wielu latach, w czasie spisywania wraz z Kornelem naszego wywiadu – rzeki opowiedziałem mu o tamtej sprzed lat rozmowie z Maćkiem – Kornel uśmiechnął się od ucha do ucha i powiedział ze śmiechem: „A to dobre jest! Napisz o tym w swojej książce!” Potraktowałem to wtedy znów jako dobry żart i niezasłużony komplement. Skoro o żartach mowa dodam, że Kornel lubił moje żarty. Którymś razem, kiedy zastał mnie przy notowaniu czegoś w kajecie zapytał, co robię, na co odpowiedziałem: „Piszę nową książkę: „Solidarność Walcząca – historia prawdziwa, czyli Artur i jego ludzie”. Kornel znów zareagował śmiechem i słowami: „A to musi coś dobrego być! Z przyjemnością bym coś takiego poczytał!” Mój żart miał jednak prawdziwie gorzki posmak. Kornel przecież nie mniej, niż ja, zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo przez jakże wiele lat odzierany był ze swojego solidarnościowego, konspiracyjnego, życiowego dorobku. Świetnie wiedzieliśmy, do czego aluzją jest tytuł książki z mojego żartu.

Dwadzieścia lat przed tym czasem, w którym zacząłem spisywać wywiad – rzekę z Kornelem, ciągle był on dla mnie osobą legendarną. Mitycznym, niewidzialnym wodzem organizacji, w której byłem jednym z małych trybików. Przewodniczącym był on – człowiek, którego nigdy nie widziałem. W końcu nadszedł jednak taki dzień, w którym na zebranie, zorganizowane z wyjątkową troską o jego tajność, przyszedł szczupły człowiek ze słuchaweczką w uchu. Wchodząc odłączył ją od wyjmowanego z kieszeni urządzenia nasłuchowego, które po przestawieniu na tryb głośny postawił na środku stołu, przy którym. siedzieliśmy. Z głośnika dały się słyszeć odległe, urywane rozmowy radiowe jakichś służb. W tym czasie niespodziewany przybysz podawał rękę każdemu z nas. Kiedy witał się ze mną Zbyszek, przewodnik Kornela sadowiący się właśnie w kącie na podłodze, powiedział: „To jest Miś”. „Poznaję” – odpowiedział patrząc mi w oczy przewodniczący Solidarności Walczącej. „Miś” – to był mój konspiracyjny pseudonim. Błyskawicznie zatętniły mi w głowie pytania: „On mnie poznaje?? Jakim sposobem, przecież widzi mnie pierwszy raz w życiu!” Okazało się, że Kornel, mimo że nie spotyka się z większością członków swojej organizacji, dużo o tych ludziach wie. Aleksander Macedoński znał podobno imię każdego z żołnierzy swojej armii. Antyczny wódz jednak tych ludzi codziennie widywał. Walczył z nimi w jednym szeregu, obozował z nimi i przemierzał wraz z nimi tysiące mil. A „armia Kornela” skrywała się w mrokach konspiry! A jednak tak wiele potrafił wiedzieć o swoich ludziach.

Każdy, kto wie, czym była Solidarność Walcząca, musi mieć dla niej podziw, szacunek i musi doceniać wielką rolę, jaką odegrała. Każdy też, kto miał szczęście znać Kornela Morawieckiego wie, że w pierwszej kolejności jemu zawdzięczać trzeba stworzenie tej organizacji, uczynienie jej tak odporną na zwalczanie przez komunistyczną potęgę, używającą „przeciw niej wszystkich sił i środków” (to cytat z gen. Kiszczaka, żądającego za wszelką cenę zniszczenia SW). Zasługą Kornela było też zachowanie spójności tej nadzwyczajnej formacji, będącej istnym rojowiskiem silnych osobowości i „rogatych” indywidualistów. Osiągnąć coś takiego – potrafiłby tylko Kornel.

Zwykło się mówić, że nie ma ludzi niezastąpionych. Kiedy jednak pomyślę o tym, jaką stratą jest odejście Kornela to z najgłębszym przekonaniem stwierdzam, że niniejszy obiegowy pogląd – to nieprawda. Z drugiej jednak strony, wspominając liczne długie rozmowy, których miałem honor odbyć z Kornelem bardzo wiele, przywołać muszę jedną z myśli, która w tych dyskusjach się pojawiała. Wiele razy mówiliśmy bowiem o naszej narodowej historii, w której tyle razy Polacy byli dziesiątkowani. O straszliwych doświadczeniach naszej zbiorowości, polegających na istnych dekapitacjach narodu. Dekapitacjach, czyli – utracie najwspanialszych, na wielokrotnym wytracaniu najlepszych członków naszego narodu. Na ich śmierci w powstaniach, egzekucjach, katowniach, w śniegach Sybiru. Kiedyś rozmawialiśmy o zbrodni katyńskiej, rozumianej nie przez pryzmat suchych liczb czy pojedynczych postaci, ale z perspektywy faktu, że równocześnie z tą zbrodnią wiele polskich stowarzyszeń naukowych traciła połowę swych członków a czasem nawet większość. W tym samym czasie, w ramach niemieckiej akcji AB, mordowano pozostałą część tych samych związków i towarzystw naukowych czy kulturalnych. Prawdziwi geniusze, twórcy, organizatorzy narodowej świadomości, najprawdziwsi narodowi liderzy, największe umysły – czy jesteśmy w stanie ich zastąpić? Czy próba ich zastępowanie – nie byłaby po prostu bezczelną uzurpacją? Odpowiedź na to pytanie może być jednak tylko jedna. Nawet, jeśli współcześni mieliby nie dorastać do pięt swoim poprzednikom, to stoją jednak przez obowiązkiem ich zastąpienia. Nie dorównamy im, nie dorośniemy do ich poziomu, nie będziemy takimi znakomitościami, jakimi byli oni. Ale – fakt ten nie zwalnia nas z obowiązku, by się o to starać. Nie zwalnia nas z zadania kontynuacji ich trudu, ich dzieła, ich myśli. A jeśli wyzwanie to rzeczywiście i ostatecznie okaże się dla nas zbyt wielkie i naprawdę nieosiągalne – rolą naszą jest skarb tegoż dziedzictwa w jak najlepszym stanie zachować. Ocalić i – przekazać możliwie bez uszczerbku w ręce tych, którzy przyjdą po nas. Naszych dzieci, naszych następców. Może, jeśli my zadaniu nie sprostamy, to oni będą lepsi od nas?

„Niosę ciebie, Polsko” – w swym pamiętnym otwarciu Sejmu RP mówił Kornel. On ten swój kawałek niesionej przez niego Polski – oddał już w nasze ręce. To wielki zaszczyt – otrzymać dar z takich rąk. Pierwsza myśl jest w takim momencie oczywista: „Ja na tak wielki dar nie zasługuję. Dar z takich rąk – to zbyt wielki zaszczyt”. Zamiast jednak uchylać się od przyjęcia takiego daru – ze wszystkich sił dążyć należy do sprostania tak wielkiemu, tak „wyśrubowanemu” zadaniu. Zaszczycałeś mnie, Kornelu swoją przyjaźnią. Czuję się dziś zobowiązanym do zasługiwania na ten wielki zaszczyt.

ŻEGNAJ PRZYJACIELU

Mieczysław Góra

Nie zadzwonisz dziś już nocą
Kiedy gwiazdy niebo złocą
Już nie będzie rozmów długich
Wątków puent i planów drugich

Kawy już nie wypijemy
Dłoni też nie uściśniemy
W redakcji się nie spotkamy
O Polsce nie pogadamy

Smutno płaczą dzisiaj deszcze
O Kornelu piszą wieszcze
Wzloty smutki i cierpienia
Stare budzą się wspomnienia

O Kornelu zaś tu będzie
0 człowieku i legendzie
Epizodach o zdarzeniach
I o ważnych wydarzeniach

Czas pomału nam umyka
W czasie przeszłym retoryka
I tak będzie wśród nas wielu
Wspominając o Kornelu

Człek honoru i wspaniały
Wielkie chwile wszak bywały
Duchem ciągle bywał młody
Umiał łamać wszystkie lody

Dobrym słowem nas budował
Złości nigdy też nie chował
Dla każdego był życzliwy
Był wytrwały i cierpliwy

Mądry dzielny i wspaniały
I w działaniach był wytrwały
Tam gdzie trzeba głos zabierał
Sprawiedliwie rzecz oceniał

Kornel bronił i pomagał
Sam od siebie też wymagał
Czynił wiele znakomicie
Kochał ludzi kochał życie

Konsekwentny był w działaniach
Podziwiany w poczynaniach
W planach zawsze był wytrwały
Kornel zawsze był wspaniały

I pracował ponad siły
Był serdeczny i był miły
Umysł miał też błyskotliwy
I był zawsze sprawiedliwy

Autorytetem był dla wielu
Mówił do nas Przyjacielu
Mówił ciepło mówił ślicznie
Działał wciąż patriotycznie

O pokoju zawsze marzył
Życzliwością wszystkich darzył
Chciał by świat był sprawiedliwy
I dla wszystkich był szczęśliwy

Jest i zawsze tak to będzie
W dobrej będzie żyć legendzie
I nie będzie dobrej puenty
Kiedy żal i sentymenty

Smutny zaś październik mamy
W żalu Kornel Cię żegnamy
Z żalem skrobię smutne słowa
Smutna cała moja mowa…

POSTSCRIPTUM

Niechaj mądrzy mądrzej piszą
Resztę zaś wypełnię ciszą
Kornel Morawiecki będzie
W naszych sercach i w legendzie


„Niechaj słowo wolne będzie od nienawiści”

Andrzej Manasterski

Kornel Morawiecki w każdym starał się dostrzec jakieś dobro. Szczególnie wśród swoich wrogów. Adwersarzom nie rzucał słów, które mogłyby siać nienawiść.

Już nie pamiętam, kiedy usłyszałem po raz pierwszy nazwisko Kornel Morawiecki. To było w kontekście artykułu „Jak walczyć”? w jednym z pierwszych numerów „Solidarności Walczącej”. Mógł to być zatem rok 1982. Mnie, wówczas ucznia milickiego ogólniaka zdumiało inne niż dotychczas spojrzenie na walkę z systemem komunistycznym: „Naszą podstawową bronią w tej wojnie ma być informacja i propaganda. Chcemy przeciwników przekonywać, a nie zabijać. Ale nasza taktyka powinna być taka, żeby to nasze straty były możliwie najmniejsze – ich największe”. To ostatnie zdanie, powstało – być może – pod wpływem Józefa Piłsudskiego, który pisał: „Zwycięstwo samo nie jest niczym innym, jak złamaniem woli przeciwnej”.

Istota tego przesłania, nacisk na zapewnienie niezależnej informacji, tkwiła w przekonaniu, że należy liczyć się z walką rozłożoną na lata. Jej skuteczność w dużej mierze zależała od przygotowania do niej społeczeństwa, a bez niezależnej komunikacji – informowania, edukowania i kształtowania odpowiednich postaw, nie było możliwe.

Jak to się stało, że pomimo zaangażowania olbrzymich środków, ludzi, sprzętu, Służba Bezpieczeństwa nie mogła przez sześć lat złapać tego „ekstremisty z Solidarności”? No i pytanie zasadnicze – dlaczego chcieli go złapać? Mój ś.p. Dziadek, kiedy czytał przynoszoną przeze mnie prasę podziemną z tekstami Kornela Morawieckiego, często zadawał pytanie retoryczne: „No i czego te komunisty chcą od Morawieckiego? Przecież prawdę pisze”. No właśnie, prawdę pisze….

Nie był wygodny dla wielu. Bo nie mieścił się w żadnej konwencji. Bo nie dawał się wtłoczyć w obowiązujący schemat, bo nie naginał prawdy, widział rzeczywistość taką, jaka ona była.

I mówił o tym. Przez wiele lat dopominał się o prawdę o Solidarności Walczącej, jej ludziach i ich wkładzie w tworzeniu wolnej Polski. Dopominał się o prawdę dotyczącą układów, zawartych pomiędzy częścią opozycji solidarnościowej i komunistami. Przekonywał, że należy mówić głośno o korzeniach III RP, o „srebrach rodowych”, jakie naród polski tracił w wyniku grabieżczej polityki kolejnych ekip.

Z „ekstremisty solidarnościowego” lat 80. w III RP stał się „kontrowersyjnym politykiem”, jak Go określali „jedynie słuszni”. I stosowali wobec Kornela Morawieckiego, ale też wobec dawnych działaczy Solidarności Walczącej, metodę szklanej ściany, która blokowała możność zaprezentowania swoich racji. I wówczas pojawił się pomysł Wydawania „Gazety Obywatelskiej”, jak wcześniej gazety „Dwa Dni”, a jeszcze wcześniej „Solidarności Walczącej”. Wszystko po to, by „głosy zadżumionych”, były słyszalne, by mogły wejść do powszechnego obiegu. Oczywiście, obecnie źródłem informacji jest jeszcze internet, ale dla wielu ze starszego pokolenia, ta forma przekazu jest niedostępna.

Aż przyszedł moment, kiedy Kornel Morawiecki powrócił do świata polityki, widocznej w mediach i komentowanej. I znowu, jak poprzednio, wielu szokował, gdy mówił np. o współczesnej roli Rosji w Europie. Dla niektórych stał się nawet rusofilem, celem kolejnych ataków. Przyjmował je jako konsekwencję swojej niezależności, niezależności swoich poglądów, do których każdy powinien mieć prawo. „Nie zgadzam się z tobą, ale zawsze będę bronił twego prawa do własnego zdania”, mówił Voltaire. I Kornel Morawiecki do końca bronił tego prawa. Czasami denerwował tym swoje najbliższe otoczenie, ale był konsekwentny.

Kornel Morawiecki odszedł w ważnej dla Polski chwili, kiedy trwa kampania wyborcza. Pomimo swojej choroby ubiegał się o mandat senatora RP, by nadal zmieniać Polskę na lepszą, godniejszą, nowoczesną, ale pamiętającą o swojej historii. Budowa Polski Solidarnej, której suwerenem jest Naród, tworzony przez wspólnotę kultury i tradycji, odbudowa polskiego kapitału, ale i troska o wykluczonych, chorych, ubogich, w końcu, rozsądny i solidarny podział dóbr, który zniweluje pogłębiające się nierówności społeczne, to jest zdaniem Marszałka Seniora najważniejsze w obecnej chwili. Polska może dać przykład światu, w jaki sposób ten solidarny system zbudować, tak samo, jak 450 lat temu zbudowała system tolerancji religijnej.

Kornel Morawiecki pozostał na stanowisku do końca, niczym żołnierz na warcie, pomimo cierpienia spowodowanego chorobą. Żal, że przez wiele lat nie korzystano z Jego wizji, koncepcji, rozwiązań. Była to strata dla Polski i dla Polaków.

Gdzie dzisiaj byłaby Polska bez Kornela Morawieckiego? I jaka będzie Polska bez Kornela Morawieckiego?


KORNEL. MÓDLMY SIĘ W JEGO INTENCJI

Stanisław Srokowski

Tylko tak o Nim w domu mówiliśmy. Kornel. Kornel Morawiecki.

Tak trudno coś oryginalnego powiedzieć o człowieku, który nie tak dawno jeszcze dzwonił do mnie i pytał, jak się czuję. Jak ja się czuję. Nie mówił o sobie, o swojej śmiertelnej chorobie, tylko dopytywał, co u mnie. Dzwonił ze szpitala, kiedy już wiedział, że jest ciężko chory. I pytał o moje zdrowie. Zanim ja go spytałem o Jego. Ten jeden rys charakteru pokazuje, z jakim wymiarem człowieczeństwa mamy do czynienia. Troszczył się o znajomych, biednych, cierpiących, chorych, umierających. Nie zapominał o przyjaciołach z podziemia. Odwiedzał ich, dodawał otuchy. A było kogo odwiedzać. Ukrywał się w ponad pięćdziesięciu domach w stanie wojennym, poznał w ciągu sześciu lat konspiracji ok. 1500 nowych osób. Stworzył w 1982 r. Solidarność Walczącą, bo ta wielka Solidarność powoli gasła, a On chciał, by żyła, dlatego nadał Solidarności nowy impet. Stworzył całą sieć konspiracyjnych wydawnictw. W moim domu powstał tajny punkt kolportażowy. W drugiej połowie lat 80. odwiedzał mnie często, zwykle w nocy. Czasami z konspiratorami ze Wschodu. Ustalaliśmy, jak przenieść idee Solidarności Walczącej do Rosji, Ukrainy, Litwy i Białorusi. Prowadziliśmy długie niekończące się nocne rozmowy. Przyjeżdżał też do mojej daczy, którą wtedy miałem. I w domu wiejskim urządziliśmy pierwsze tajne archiwum „Solidarności Walczącej”. Wspomnę też jednym zdaniem o typie wrażliwości Kornela. Któregoś wieczoru, gdy wracaliśmy Jego starą skodą z daczy, o przednią szybę uderzył ptak. Kornel zatrzymał wóz, wyszedł i podniósł ptaka z ziemi, chuchał na niego, próbował ratować, ale się nie udało. Ptak nie żył. Kornel wykopał dół i go pochował. Był niebywale wrażliwym człowiekiem. A przy tym skromnym. Lecz w sprawach politycznych miał silny kręgosłup.

Nie godził się na współpracę z komunistami i na okrągły stół. Domagał się dekomunizacji i lustracji. Nikt go wtedy nie chciał słuchać. A przecież, gdyby nastąpiła po 1989 r. dekomunizacja i lustracja, nie borykalibyśmy się dzisiaj z wieloma problemami. W sprawach wolności, niepodległości i suwerenności Polski Kornel był radykalny i konsekwentny. Cenił sprawiedliwość. I ludzką solidarność. Opowiedziałem o „Solidarności Walczącej” i jej ludziach we współczesnej trylogii, w której groźni barbarzyńcy atakują cywilizację łacińską. Z takimi barbarzyńcami Kornel się zmagał do końca życia. A tytuły tych powieści, w których Czytelnik spotyka Kornela, brzmią: „Barbarzyńcy u bram”, „Spisek barbarzyńców” i „Barbarzyńcy w salonie”. Kornel doskonale rozumiał, że ci barbarzyńcy grożą likwidacją Polski. Nieraz o tym z Nim rozmawiałem. Był też wrażliwy na głos młodego pokolenia. Nic dziwnego, że jego „Gazeta Obywatelska”, jak żadna inna, od lat systematycznie publikowała twórczość młodych poetów i prozaików. Kornel zdawał sobie sprawę, że RP musi mieć niezależne i wolne elity. Działał na ich rzecz. Kochał dobrą literaturę i sztukę. Znał na pamięć wiele wierszy. Odszedł wielki, człowiek ogromnego serca, głębokim umyśle i pięknej duszy, człowiek z potężną, dalekosiężną wyobraźnią, polityk z moralnym, czystym przesłaniem, przyjaciel i druh naszych codziennych trosk. Odczuwamy wielką pustkę po Jego odejściu.

Łączymy się w bólu z najbliższą Rodziną Kornela. Składam wyrazy głębokiego współczucia Panu Premierowi, Mateuszowi Morawieckiemu i Jego Najbliższym. Módlmy się w Intencji Kornela.

PS. Na zdjęciu Kornel z przyjaciółmi i konspiratorami ze Wschodu w końcu lat 80-tych XX w. w moim domu.


Pamięć jest wieczna

Janusz Wolniak

Odszedł ktoś bardzo mi bliski w całym moim dorosłym życiu.

Solidarność Walcząca to była idea czynu, którą Kornel wcielał w życie w sposób bezkompromisowy. Miał zajadłych wrogów nie’ tylko w czasie komuny, ale i dzisiaj, nawet po śmierci. Było tak i jest dzisiaj, bo on mówił zawsze to, co myślał, robił to, co uważał za słuszne, widział świat w perspektywie tego, co nas czeka w przyszłości.

Takich ludzi nie ma wielu, takich czynów nikt nie dokonał, takich słów nikt nie wypowiedział. Pamięć o takich ludziach jest wieczna, pamięć o takich czynach jest bohaterska, pamięć o takich słowach przechodzi do historii. Żal, że już, że tak krótko, że właśnie teraz. Żegnaj, Przyjacielu!


Jak płomienie…

Paweł Badzio

„Nasza miłość do Ciebie jest silniejsza niż śmierć. Tak. Tak wierzyłeś i ja tak wierzę. Twoje czyny, Twoje dobro, wszystko, co zostawiłeś nam w szerszym i węższym wymiarze, jest silniejsze od śmierci. Ziarno, które zasiałeś, wydało plon stukrotny”. Internet po wielokroć cytował pożegnalne słowa Mateusza Morawieckiego nad trumną ojca. I tak żegnał się z przywódcą Solidarności Walczącej i marszałkiem seniorem.

Cytowano też prezydenta Andrzeja Dudę, który przytoczył przemowę inauguracyjną ś.p. marszałka seniora z 12 listopada 2015 rok. Wówczas podkreślał, że parlamentarzyści mają obowiązek służyć wszystkim Polakom bez względu na to, na jakie partie głosowali oraz czy w ogóle poszli do wyborów. „Tu z tej trybuny padło przed laty dramatyczne pytanie – czyja jest Polska? Jest jednak jeszcze donioślejsze pytanie – dla kogo jest Polska? Żyjemy i umieramy dla innych” – przypominał słowa zmarłego.

Kornel Morawiecki spoczął na Powązkach Wojskowych w Warszawie, blisko swojego obrońcy z czasów PRL, premiera Jana Olszewskiego.

Wspomnienia

J. Kaczyński: „Wystąpienia ś.p. K. Morawieckiego łączyły moralny i polityczny radykalizm z dobrocią i tolerancją. To bardzo rzadko występujące połączenie, to coś, co czyniło Marszałka człowiekiem nie tylko niezwykłym, ale i wielkim. Jednym z ojców prawdziwej polskiej niepodległości”. Prezes #IPN dr J. #Szarek: „Człowiek symbol, całe życie niepodległy. Zawsze stawał w obronie tych, którym odbierano wolność. Całe życie był w sprzeciwie wobec systemu komunistycznego”. @ DominikKucinski: „W tym roku pożegnaliśmy premiera Jana Olszewskiego i marszałka Kornela Morawieckiego. Pierwszy reprezentował Polskę Walczącą, drugi Solidarność Walczącą, obaj całkowicie poświęceni pracy dla Polski. Od nas, naszych wyborów zależy, czy ich testament ideowy będzie realizowany”.

Wojciech Borowik, szef Stowarzyszenia Wolnego Słowa na Facebooku: „Dzień po pogrzebie Kornela Morawieckiego. Mnóstwo pięknych słów, wiele deklaracji i zapowiedzi kontynuacji tego, co było bliskie Kornelowi. Ciekawe, ile z tego zapału i wzniosłych oświadczeń zostanie dotrzymanych? Mam nadzieję, że jak najwięcej, ponieważ Polska, nasza Ojczyzna będzie wtedy piękna, zasobna i sprawiedliwa. Trzymam za to kciuki. Kornelu, przyjacielu wszystkich wolnościowców i niepodległościowców: tak jak tu na ziemi, również na tym lepszym ze światów pamiętaj i dbaj o nas. Potrzebujemy tego, więc nas nie opuszczaj! Żegnaj, przyjacielu! I do zobaczenia!” @WiktorSwietlik: „Zajrzałem (niestety) na wpisy tzw. #silnych razem i mogę stwierdzić jedno: to prawda, że Kornel Morawiecki był empatycznym, skromnym i bohaterskim facetem, ale też prawda, że swoim podwładnym stawiał nieludzkie zadania. Na koniec postawił najtrudniejsze, czyli zgodę narodową. Jak?”

@Farma1956 : „Czy wiedzieliście, że zmarły dziś Pan Kornel Morawiecki Marszałek Senior był fizykiem? Miał doktorat z fizyki kwantowej. Ilu z tej »światłej opozycji nie dorastało mu nawet do pięt”?

@trzaskowski: „Odszedł Kornel Morawiecki – dla wielu bohater podziemnej opozycji antykomunistycznej, a ostatnio Marszałek Senior. Wyrazy współczucia dla premiera @MorawieckiM i całej rodziny”. @Parysmat : „A mógł Pan wziąć przykład ze swojego szefa warszawskich struktur PO. On potrafił zdobyć się na godne słowa”. Bo @AndrzejHalicki napisał: „Dawał nadzieję, kiedy jej brakowało, tworząc #Solidarność Walczącą. Darzył szacunkiem oponentów, także przy politycznych sporach. Kornel Morawiecki – Cześć Jego Pamięci (*)”.

Kierunkowskazy

@tvp_info: „ Jedne z ostatnich słów, które wypowiedział, były takie, żeby cały czas myśleć o Polsce i żeby wypracowywać zgodę narodową”. @Polskie- Radio24 Piotr Naimski, sekretarz stanu w KPRM: „Odejście Kornela Morawieckiego jest ważne dla epoki walki z komuną, o niepodległą Polskę. On zawsze marzył o wielkiej niepodległej Polsce”. Sięgnijmy do najważniejszych opinii @KornelMorawiecki, które cytował Internet: (o zabójstwie Pawła Adamowicza): Nieszczęście ostatecznie nigdy nie odchodzi. I jest naszym stałym towarzyszem – cierpienie i śmierć. Tak jak zbrodnia i zło. Ale na długą metę pozostaje życie i dobro. Morderstwo prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza to krzywda wyrządzona nam wszystkim.(O stanie wojennym): Pierwsza myśl po wprowadzeniu stanu wojennego to było to, że im (komunistom) już nigdy nie uwierzymy. My chcieliśmy większej konspiracji, dlatego powołaliśmy Solidarność Walczącą. Bo chcieliśmy podtrzymać naród i pokonać komunizm. (O nihilizmie): „Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec. Przed czym Powstańczy Szaniec nas chroni? Przed nihilizmem gorszym niż cierpienie, niż śmierć. Przed pustką”. (O Konstytucji) : „Potrzebujemy nowej Konstytucji dla Polski. Konstytucji na miarę XXI wieku. Nie wystarczy jedynie precyzyjnie określić podziały, co może Prezydent, a co władza Sejmu, Senatu. Zatem proszę Pana Prezydenta o odstąpienie od referendum”. Polacy (w materiałach filmowych) wspominają ś.p. Kornela Morawieckiego – Wielki Polak, który zawsze był niezłomny. Uczył nas, jak kochać Polskę. – Niezłomny, wspaniały, bardzo miły, ciepły i sympatyczny. Jesteśmy mu wdzięczni. – Wielki patriota i wojownik o niepodległą Polskę. @DawidWildstein: „Piękny pogrzeb Kornela Morawieckiego. Poza tym dziś: W bezpłatnym dodatku GW Anja Rubik tłumaczy, czemu PiS to faszyzm. Na stronie internetowej Gazety Niesioł tłumaczy, że Jaruzel był fajny. A na twitterze dziennikarz GW pyta, czy Kornel zasłużył na państwowy pogrzeb. Dwie Polski.”

Żagwie

– Kornel Morawiecki podjął osobisty trud, aby nieść Polskę jak żagiew, jak płomienie. Był nieustannie zatroskany, aby ta żagiew nigdy nie obróciła się w popiół – powiedział metropolita krakowski abp Marek Jędraszewski w homilii podczas mszy pogrzebowej przywódcy „Solidarności Walczącej”. Nawiązał do słów, którymi w listopadzie 2015 r. marszałek senior rozpoczął swe wystąpienie na inauguracyjnym posiedzeniu Sejmu VIII kadencji: „Niesiemy Ciebie, Polsko, jak żagiew, jak płomienie, gdzie cię doniesiemy?” Mówił, że Kornela Morawieckiego od pierwszych dni życia niosła Polska patriotyczna, walcząca”. Internet cytuje jego słowa. Fragment wywiadu marszałka seniora do Tygodnika. TVP w 2017 roku. „Każde trwanie ma swój kres, kończy się przemianą, indywidualnie kończy się po prostu śmiercią. Ona też istnieje, jako pewna wartość. To, co następuje po nas, ma nas przerastać, przewyższać. I tak na szczęście na ogół się dzieje. W tym kontekście mówiłem w swoim wystąpieniu, że my, Polacy, jesteśmy potrzebni innym narodom.

Tak było zresztą w historii. Idąc za polskim honorem, za polską wolnością, we wrześniu 1939 roku, bardzo się przydaliśmy światu”.

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych