Piotr Milewski, Newsweek,
nr 9/2018, 19-25.02.2018 r.
Architekt odprężenia w stosunkach USA z ZSRR Henry Kissinger nie przestawia już figur na szachownicy świata, ale wciąż uczy amerykańskich polityków zasad gry
W październiku ubiegłego roku przed wejście do zachodniego skrzydła Białego Domu podjechała limuzyna z przyciemnionymi oknami. Ostrzyżony na jeża, siwy staruszek w czarnym garniturze powstrzymał gestem ochroniarza, który chciał mu pomóc przy wysiadaniu, i dziarsko jak na swoje 94 lata podreptał do budynku.
Był to Henry Kissinger – człowiek, który przez ostatnie pół wieku mniej lub bardziej oficjalnie doradzał w sprawach polityki zagranicznej wszystkim republikańskim prezydentom. Tym razem zaproszono go na konsultacje, bo Donald Trump wybierał się do Azji i rząd gorączkowo pracował nad nowymi założeniami strategii dalekowschodniej.
Podczas kampanii wyborczej magnat budowlany groził wprowadzeniem karnych ceł na chińskie towary i zerwaniem porozumień handlowych z Pekinem. Tymczasem okazało się, że północno-koreański dyktator Kim Dzong Un wyprodukował rakiety dalekiego zasięgu, które teoretycznie umożliwiają atak jądrowy na USA.
Ponieważ Chiny są jedynym krajem zdolnym okiełznać Kima przy użyciu presji gospodarczej i politycznej, należało nie tylko złagodzić retorykę, lecz także zaproponować konkretną doktrynę po wstrzymywania Pjongjangu. A Kissinger to niekwestionowany numer jeden wśród ekspertów od regionu. W1972 r. dokonał jednego z najbardziej ryzykownych posunięć XX-wiecznej dyplomacji. Nakłonił prezydenta Richarda Nixona, by ten spotkał się z przywódcą rewolucji Mao Zedongiem i wsparł ekonomicznie ubogie wówczas i wyizolowane na arenie międzynarodowej Chiny.
JAK HEINZ ZOSTAŁ HENRYM
Zanim poproszono nestora o radę, Trump tylko zaogniał sytuację nieodpowiedzialną retoryką. W sierpniu oświadczył, że zwróci przeciw Korei Północnej „ogień i furię, jakich jeszcze nie widział świat”. Przemawiając na sesji ONZ, jątrzył: „Rakietowiec podjął misję samobójczą”; „banda kryminalistów uzbroiła się w głowice nuklearne”; „zmieciemy Koreę Północną z powierzchni ziemi”. A ponieważ sekretarze stanu Rex Tillerson i obrony James Mattis zachowywali umiar i rozwagę, Chińczycy sami już nie wiedzieli, czy Ameryka gra z nimi w złego i dobrego policjanta, czy może jej przywódca naprawdę zwariował.
Wizyta Kissingera w Białym Domu miała stanowić dla Pekinu sygnał, że lokator pałacyku przy 1600 Pennsylvania Avenue mimo wszystko jest zdrowy psychicznie. Liderzy Chin uważają bowiem dawnego doradcę Richarda Nixona do spraw bezpieczeństwa i późniejszego sekretarza stanu za starego przyjaciela – polityka, który zna ich kraj i potrafi spojrzeć na obecną sytuację w kontekście historycznym.
Gość zalecił Trumpowi aktywną współpracę na tych polach, gdzie interesy Waszyngtonu i Pekinu są zgodne. W książce „On China” nazywa to formułą „antagonistycznej koegzystencji”.
Niestety, nie da się usmażyć jajecznicy bez rozbicia jajek. Lewica zarzuca Kissingerowi nie tylko błędy, ale wręcz zbrodnie wojenne. O ile przed ostatnimi wyborami Hillary Clinton nie kryła przyjaźni z legendarnym mężem stanu, wręczyła mu nawet Nagrodę Przywództwa przyznawaną przez Radę Atlantycką, o tyle socjaldemokrata Bernie Sanders twierdził: „Mogę z dumą zapewnić, że Henry Kissinger nie jest moim przyjacielem i pod żadnym pozorem nie skorzystałbym z jego rad”.
Losy przyszłego Metternicha amerykańskiej dyplomacji splątały się z dziejami świata, gdy miał 15 lat. Pochodzi z zasymilowanej żydowskiej rodziny, która od początku XIX wieku mieszkała w bawarskim Ftirth. Chłopak kochał piłkę nożną, grał jako bramkarz w drużynie młodzików należącego wówczas do ligowej czołówki klubu SpVgg Greuther, ale w 1938 roku jego ojciec podjął decyzję o ucieczce i ostatecznie cała rodzina wylądowała na nowojorskim Washington Heights.
Heinz stał się Henrym, zgłębił pogmatwane reguły bejsbola, pokochał Johna Wayne’a, Jamesa Stewarta, Judy Garland, Katharine Hepburn, jednak rodzina klepała biedę. Po pierwszej klasie liceum świeżo upieczony Amerykanin musiał przenieść się do wieczorówki, a równocześnie zarabiać na chleb w fabryce pędzli do golenia. Nigdy nie zgubił niemieckiego akcentu, bo wstydząc się nędzy, unikał bliższych kontaktów z rówieśnikami.
Naukę księgowości w miejskim college’u przerwała wojna, 20-latek poszedł w kamasze, lecz zamiast do okopów, trafił pod skrzydła nieco starszego uciekiniera z Niemiec Fritza Kraemera, który poznał się na inteligencji ziomka i skierował go do jednostki wywiadu. Z 84. Dywizją Piechoty Henry walczył w Ardenach, przekroczył Ren i zdobywał Meklemburgię. Językowa skaza okazała się skarbem. Zwykły szeregowiec został komendantem Krefeld i w ciągu ośmiu dni odbudował cywilny samorząd miasta. Wkrótce awansował na sierżanta, przeszedł do kontrwywiadu, tropił ukrywających się gestapowców i esesmanów.
ODWILŻ W ŚRODKU ZIMY
Jako zasłużony weteran wojenny Kissinger nie musiał wracać na wydział buchalterii szkoły pomaturalnej, bo państwo fundowało żołnierzom studia. Skończył nauki polityczne na Harvardzie i napisał doktorat o polityce lorda Castlereagha oraz księcia von Metternicha, którzy po krwawej łaźni zgotowanej Europie przez Napoleona zaprowadzili pokój oparty na równowadze sił i trwający blisko sto lat.
Już w 1955 r. został konsultantem rządu, a konkretnie Rady Operacji Psychologicznych koordynującej propagandowe zmagania z ZSRR. Pracował też dla Agencji Rozbrojenia i licznych think tanków – m.in. dla prestiżowej Rady Stosunków Międzynarodowych (CFR) i RAND Corporation. Zaniepokojony narastaniem zimnowojennej psychozy, która groziła wybuchem kolejnej wojny i zagładą cywilizacji, porzucił teorię dla praktyki. Doradzał umiarkowanemu, republikańskiemu gubernatorowi Nowego Jorku Nelsonowi Rockefellerowi, który trzykrotnie walczył o prezydencką nominację, zaś w roku 1968 talent Kissingera docenił Nixon i mianował go szefem Rady Bezpieczeństwa Narodowego.
Świat zawdzięcza strategowi odwilż w środku zimy, czyli trwające przez dekadę odprężenie w stosunkach między mocarstwami. Kissinger wzorem Metternicha uprawiał politykę realną, akceptującą podział świata na strefy wpływów. Amerykanie przestali masowo budować schrony przeciwatomowe, ale z punktu widzenia Polski oznaczało to zamknięcie więzienia na cztery spusty i wyrzucenie kluczy.
Stany Zjednoczone zaakceptowały dominację ZSRR w Europie Środkowo-Wschodniej. Prezydent Gerald Ford pojechał do Władywostoku na szczyt z I sekretarzem KPZR Leonidem Breżniewem, niecały rok później odwiedził Warszawę. Pochwalił Edwarda Gierka za politykę gospodarczą, a przed wyborami w 1976 r. bzdurzył, że Polska to wolny kraj, który ma niezawisły rząd, „podobnie jak Jugosławia czy Rumunia”. Apollo połączył się na orbicie z Sojuzem, podpisano układy rozbrojeniowe SALT i ABM, jałtańskie status quo przypieczętował akt końcowy KBWE. Gdyby prezydentem USA nie został zajadły antykomunista Ronald Reagan, a Breżniew nie zdecydował się wziąć pod but Afganistanu, nasz kraj mógłby wciąż pozostawać członkiem Układu Warszawskiego.
Choć, kto wie? Kissinger grał równocześnie na wielu szachownicach, pertraktacje z rosyjskimi komunistami uznawał za zło konieczne, do przyjęcia gałązki oliwnej zmusił ich wcześniejszym otwarciem na Chiny, które też miały broń jądrową, a ponadto pół miliarda potencjalnych żołnierzy. Aby przygotować grunt pod spotkanie Nixona i Mao, jeździł do Pekinu dwukrotnie, w głębokiej tajemnicy wykorzystując pośrednictwo władz Pakistanu i rumuńskiego reżimu Nicolae Ceausescu.
Za wynegocjowanie i podpisanie układów paryskich, kończących wojnę w Wietnamie, dostał wraz z Le Duc Tho Pokojową Nagrodę Nobla. Decyzja była tak kontrowersyjna, że dwóch z pięciu członków Norweskiego Komitetu Noblowskiego złożyło rezygnacje. Satyryk Tom Lehrer oświadczył: „Od dziś dowcipy polityczne straciły sens”. Dlaczego? Bo w 1969 roku Kissinger zlecił bez wiedzy Kongresu trwające rok dywanowe naloty na Kambodżę, wskutek których zginęło 50 tys. cywilów, a władzę zdobyli Czerwoni Khmerzy. Tho odmówił przyjęcia Nobla, gdyż walki wciąż trwały (i miały się ciągnąć jeszcze dwa lata). Kissinger przekazał pieniądze na cele charytatywne, a w 1975 roku usiłował zwrócić medal.
RODACY Z MANHATTANU
Negocjując zakończenie wojny Jom Kippur, nakłonił Izrael do ustępstw terytorialnych wobec Egiptu i tym samym wprowadził Kair w orbitę amerykańskich wpływów na następne cztery dekady. Z drugiej strony, zgodził się na aneksję Timoru Wschodniego przez indonezyjski reżim Suharto, który wyrżnął 200 tys. mieszkańców wyspy. Nie próbował też wstrzymać krwawej rzezi 1,5 min Bengalczyków walczących o niepodległość w Pakistanie Wschodnim (dziś Bangladesz).
To Kissinger przekonał Nixona do zamachu na socjalistycznego prezydenta Chile Salvadora Allende. Kiedy zabójstwo się nie powiodło, CIA wsparło Augusta Pinocheta, który obalił demokratycznie wybrany rząd. Podobnie było w Argentynie, gdzie Ameryka pomogła generałom odsunąć od władzy prezydent Isabel Perón, ale jej akurat nie warto żałować, bo drugą Evitą nie była – kazała zamordować co najmniej 600 przeciwników politycznych.
Sekretarz stanu stał się ikoną popkultury. Miał romanse z wieloma słynnymi pięknościami: dziennikarką Dianę Sawyer, Shirley MacLaine, Candice Bergen, Jill St. John (dziewczyna Bonda w filmie „Diamenty są wieczne”). Liv Ullmann stwierdziła, że Kissinger jest najbardziej interesującym mężczyzną, jakiego spotkała w życiu. On powiadał: „Władza to najsilniejszy afrodyzjak”.
Mao, znając słabość partnera do pań, żartował: „Nie jesteśmy bogaci, ale kobiet mamy nadmiar. Możemy ci dać parę tysięcy”. A gdy „Kisser” (jak nazwały dyplomatę nowojorskie tabloidy) puścił mimo uszu ofertę, wódz przeprosił za niedocenienie jego możliwości i zaproponował parę milionów. Pod koniec lat 70. emerytowany mąż stanu był stałym bywalcem klubu Studio 54, gdzie alkohol lał się strumieniami, kokaina sypała kilogramami, a najsłynniejsi ludzie świata uprawiali publicznie seks. Czasem udawało się tam wejść również Trumpowi.
Potem obaj panowie widywali się na nowojorskich galach i wernisażach, a pierwsze spotkanie robocze odbyli w maju 2016 r., gdy wiadomo już było, że Trump dostanie nominację republikanów do Białego Domu. Prezydent nie kryje fascynacji Kissingerem, ten zaś ani razu nie skrytykował rodaka z Manhattanu. Łączy ich m.in. przekonanie, że Putina można obłaskawić – nestor chciał nawet pośredniczyć w rozmowach, ale reset uniemożliwiła afera wokół ingerowania przez Kreml w wybory prezydenckie.
Choć Trump nie jest skłonny do słuchania ekspertów, to Kissingera sam prosi o rady i wynosi pod niebiosa. Po jesiennych konsultacjach przestał publicznie ubliżać Kim Dzong Unowi, a miesiąc temu powiedział „Wall Street Journal”, że jest gotów do negocjacji z reżimem. Ile w tym zasługi byłego sekretarza stanu, trudno orzec. Jeśli w ogóle zabiera głos na temat własnych poczynań, mówi jak Pytia, a wszystkie jego sukcesy były wynikiem zakulisowych naciskowi manipulacji. Jedno jest pewne: umiał przekonywać do swych racji fanatyków, tyranów, zbrodniarzy, więc zasiadający w Gabinecie Owalnym bufon to dla niego pestka.
Opracowanie: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętyc