Z premierem Mateuszem Morawieckim rozmawia Marcin Makowski, DoRzeczy, nr 41, 8-14.10.2018 r.
MARCIN MAKOWSKI: jakie to uczucie usłyszeć swój głos na taśmach z Sowy i Przyjaciół? Do tej pory głównie politycy PO mieli taką „przyjemność”.
MATEUSZ MORAWIECKI: Prawdę mówiąc, nie byłem zaskoczony, bo słyszałem te taśmy w całości kilka lat temu, gdy zostałem wezwany do prokuratury i składałem zeznania. Mam status osoby pokrzywdzonej w tej sprawie. Na pewno nie pod wszystkim, co tam mówiłem, podpisałbym się dzisiaj, ale jeśli są tacy, którzy podczas takich rozmów wszystko po latach mogą powtórzyć, to zazdroszczę.
Ano właśnie. Wcześniej PiS udowadniał, że „knajacki język” ministrów i posłów pokazuje prawdę o ich rządach. I nagle bumerang taśm wraca.
Ja bym powiedział inaczej: kto nie przeklina, niech pierwszy rzuci kamieniem. Być może istnieją podobni święci, ale ja, gdy poruszam się w obszarze bardziej prywatnym, czasem użyję niecenzuralnego słowa.
Taki grzeczny i poukładany premier, a jednak…
Przede wszystkim byłem wtedy osobą prywatną, nie pełniłem żadnej funkcji publicznej. Poukładany to mogę się zgodzić. Ale czy grzeczny? Jeżeli przez „grzeczność” rozumiemy uprzejmość, to się staram, ale jeśli to miałoby oznaczać uległość albo bierność, to nie. Nigdy nie będę grzeczny wobec tych, którzy od lat okradają obywateli z pieniędzy, którzy okradają Polskę. Podjęliśmy się stanowczej walki z mafiami VAT-owskimi i przestępcami. Tutaj nie ma i nie będzie miejsca na uprzejmości. To codzienne mierzenie się z brutalnym i bezwzględnym światkiem przestępczym. Sprytnym, wyrachowanym. Mającym wpływy i ogromne pieniądze, by walczyć z państwem polskim. Na szczęście dziś to państwo w końcu wygrywa, odzyskało siłę i moc.
Prawo i Sprawiedliwość skutecznie walczy z przestępcami, mafiami VAT-owskimi od blisko trzech lat. Weszliśmy ostro w to zwarcie. Stąd takie, a nie inne następstwa. Coś nagle wycieka, za chwilę mamy wybory samorządowe, natężenie ataków rośnie.
To wszystko scala się w pana głowie jako ciąg przyczynowo-skutkowy?
Powiem tak – znamy już dokładne analizy podatku VAT za sierpień i wrzesień, których ściągalność wzrosła o 2,5 mld zł. Komuś przecież musieliśmy te pieniądze zabrać, ktoś straci ogromne nielegalne dochody. Tutaj warto zaznaczyć: mamy wzrost gospodarczy, dzieje się tak m.in. kosztem przestępców podatkowych, którzy przez dekady mieli tu swoje eldorado. To uszczelnienie zaczęło działać dzięki wdrożeniu instrumentów korporacyjnych i informatycznych jeszcze w czasach mojego urzędowania w Ministerstwie Finansów. Nie dziwię się, że gdy mafie tracą przychody, zrobią wszystko, by się temu przeciwstawić. Będą atakować różnymi sposobami i metodami. Oskarżać, insynuować, straszyć. 1 to się właśnie dzieje, co nie jest zaskakujące. Gdy szliśmy na tę wojnę, wiedzieliśmy, że przestępcy łatwo nie skapitulują.
Bardzo mocne oskarżenie. Chce pan powiedzieć, że dziennikarze Onetu mogli być inspirowani do publikacji taśm przez przestępczość zorganizowaną?
Tego nie powiedziałem. Chcę wierzyć, że dziennikarze działają z dobrymi intencjami. Jednak korelacja tych wydarzeń z uruchomieniem kolejnych mechanizmów blokujących wyłudzenia VAT oraz kontekst kampanii wyborczej niestety mnoży pytania. Czemu nagle czymś, co przecież nowe nie jest, bo mówimy o upublicznionym materiale, który ma kilka dobrych lat, próbuje się brutalizować kampanię? A dodatkowo podlewa się to sosem jakiejś pseudosensacji i nowości? Nie wiem, ale myślę, że należy tu postawić znak zapytania.
Odchodząc od tematu dziennikarzy – gdzie pana zdaniem leży źródło realnej przestępczości VAT-owskiej?
Te patologie nawarstwiały się jak różne epoki geologiczne przez całą III RP. Od postkomuny, przez układ liberalny i półświatek, do zagranicznych przestępców, w których z całą mocą uderzyliśmy. Zwracam uwagę, że w czasach naszych poprzedników do Polski wjeżdżało 750 cystern z paliwem dziennie, a w tej chwili jest ich 150. Gdzieś to lewe paliwo lądowało i komuś nabijało kieszenie. Rozpoznaliśmy całą precyzyjnie zorganizowaną strukturę – dystrybutorów, pośredników, sprzedawców – którzy działali jak państwo w państwie. I nikt tego nie widział? Władza była ślepa? Prawo i Sprawiedliwość zaorało ten patologiczny układ. To oczywiste, że są wciąż środowiska, które na to reagują wściekłością i atakiem.
Widzi się pan tutaj w roli samozwańczego szeryfa albo prokuratora, który jak Eliot Ness w „Nietykalnych” nagina zasady, aby tylko dorwać Ala Capone? Taki obraz w TVN zarysował ostatnio Marcin Horała. W „brudnej grze” samemu łatwo się jednak pobrudzić.
Ciekawe porównanie. Eliot Ness, jak pamiętam, doprowadził słynnego gangstera Al Capone za kratki właśnie za niepłacenie podatków. Świetnie to pokazuje film „Nietykalni” z Kevinem Costnerem. Al Capone przemycał głównie alkohol w czasach prohibicji, a my mamy do czynienia z równorzędnie funkcjonującymi grupami zajmującymi się paliwem, tytoniem, skażonym alkoholem, stalą, elektroniką i wieloma innymi branżami. Liczba pogróżek, które dostaję ze wszystkich stron, świadczy, że pewne status quo zostało bezpowrotnie zaburzone. Wracając do liczb – w tym roku cała ściągalność VAT wzrośnie o 40 mld względem analogicznego okresu w 2016 r. Od Unii Europejskiej w ramach wszelakich dotacji otrzymujemy rocznie od 25 do 27 mld netto, a cała Polska słyszy o tych środkach. Niech z pańskiego wywiadu ludzie się dowiedzą, że z rąk przestępców odzyskaliśmy półtora raza więcej. Myślę sobie, trochę przekornie, że skoro na przeróżnych tablicach przy inwestycjach widnieje napis „dofinansowane ze środków unijnych”, to może…
Chce pan pisać przy budowie przedszkola: „Sfinansowane z pieniędzy zabranych mafii VAT-owskiej”?
No właśnie tak bym chciał, ale mówiąc poważnie, te rzeczy przekładają się przecież na bardzo realne sprawy. Finansowanie „500+”, wyprawki do szkoły, programu drogowego, obniżenie wieku emerytalnego. Nagle wszystkie te wydatki, przy malejącym deficycie budżetowym, mają stabilne podstawy bez konieczności dodatkowego zadłużania się.
Nie obawia się pan, że owa „nietykalność” może się obrócić przeciwko panu, jeśli każdy atak, błąd, próbę zwrócenia uwagi na złą politykę rządu będzie pan tłumaczyć zemstą mafii?
Każdy sam może ocenić, kto stracił, a kto zyskał na rządach Prawa i Sprawiedliwości. Trafnie to zostało ujęte na naszym billboardzie: „PiS zabrał pieniądze złodziejom i dał je dzieciom…” Walka z mafiami VAT jest faktem. Nie zgadzam się z samą tezą, którą postawił pan w pytaniu, ponieważ uważam, że mamy głębokie podstawy konstytucyjne do przeprowadzania naprawy państwa polskiego – zarówno w sferze dotychczasowych patologii w systemie podatkowym, jak i np. reformy wymiaru sprawiedliwości.
Jednak przecież aż się prosi powiedzieć: „Krytykują nas za Sąd Najwyższy, bo stracili wpływy”. To bardzo łatwy unik.
Akurat atak na nas w tym obszarze, moim zdaniem, powoduje nieznajomość polskiej specyfiki politycznej i historycznej przez elity europejskie, które nigdy nie doświadczyły systemu postkomunistycznego w praktyce. Zamiast tego dobrze znają polityków obecnej opozycji, którzy przez lata ponawiązywali kontakty w Brukseli i nieustannie przekazują bardzo jednostronną relację na temat naszych reform. I opozycji w to mi graj, bo ona te nastroje świadomie podkręca, widząc w „zagranicy” jedyny ratunek powrotu do władzy. A wcześniej nie protestowała, gdy Sąd Najwyższy zmienił sankcję VAT-owską z karnej, na karnoskarbową, przez co sprawcy karuzel VAT-owskich na 100, 200 min zł kończyli co najwyżej z wyrokami roku w zawieszeniu. To było „zaproszenie” dla świata przestępczego, aby dokonywać przekrętów nad Wisłą. Przez osiem lat PO-PSL CIT i VAT niemal nie rosły, a CIT wręcz zmalał przy równoczesnym wzroście realnego PKB o 30 proc. Gdzie wtedy było oburzenie obrońców praworządności? PiS odwrócił ten paradygmat i nie jest silny wobec staruszki, która zabrała batonik ze sklepu, bo była głodna, tylko wobec zatwardziałych kryminalistów i złodziejów okradających państwo na setki milionów złotych. Jestem naprawdę przekonany że robimy w tym zakresie coś historycznego.
Kiedy w takim razie możemy się spodziewać skutecznej komisji VAT-owskiej, która rozliczy | winnych i wsadzi ich do więzienia? Do tej pory | nieustannie o nich słyszymy, ale pod względem | prawnym wygląda to jak zbrodnia bez kary. Wciąż nie ma obiecywanej rewolucji.
Widzieliśmy w prasie niedawno czubek góry lodowej tych patologii. Są liczne zatrzymania, wstępne konfiskaty, zabezpieczenia finansowe, areszty i postawione zarzuty. Wielu przestępców nie pływa już w swoich przydomowych basenach, tylko bierze prysznic raz na tydzień w areszcie śledczym. Wkrótce komisja VAT ruszy pełną parą, wraz z przesłuchaniem kluczowych świadków. Mam nadzieję, że w ciągu najbliższych miesięcy rozmaite mechanizmy patologii, zaniechania i przestępczości zostaną napiętnowane. Równolegle toczą się w tych sprawach śledztwa w prokuraturze. Obiecuję, że wskażemy Polakom, kto odpowiada za zabieranie z budżetu, czyli ich kieszeni, pieniędzy, które mogły być przeznaczone na pomnażanie dobrobytu polskich rodzin.
Chciałbym zapytać jeszcze o kilka cytatów z taśm, które żyją już własnym życiem. Mówił pan m.in. o narodowości „chciwych bankierów”, którzy nie chcą się dzielić swoim bogactwem, wymieniając obok Niemców czy Amerykanów również Żydów. Ta zbitka słowna „chciwy Żyd” została uznana przez „Times of Israel” za antysemityzm.
Ta moja prywatna, bo nie byłem wtedy politykiem, wypowiedź sprzed dobrych kilku lat wskazywała na egoizm globalnych elit finansowych w kontekście niedoboru kapitału na rozwój w różnych częściach świata, a nie na przywary jakiegokolwiek narodu. Pełny kontekst wypowiedzi dotyczy okoliczności wybuchu światowego kryzysu i roli właścicieli skumulowanego kapitału, bez względu na ich narodowość. Mówiłem o nadmiernej chciwości elit i krytycznie odnosiłem się do tego, że dla wielu ludzi mających wpływ na gospodarkę „Greed is good” – jak mawiał Gordon Gekko w filmie „Wall Street”. Koncentracja kapitału u jednego procentu czy nawet jednego promila najbogatszych obywateli i narastające nierówności dochodowe długoterminowo nie sprzyjają zrównoważonemu rozwojowi. To był sens i teza tego, o co pan pyta. Dzisiaj nasz rząd realizuje inkluzywny model rozwoju gospodarczego, w którym owoce wzrostu dzielone są bardziej sprawiedliwie niż za naszych poprzedników i trafiają do zdecydowanej większości polskiego społeczeństwa.
Mówi pan teraz Pikettym…
Dobrze pan rozpoznaje, ale już wtedy tak mówiłem. I to nie ma nic wspólnego z konkretnymi narodami, ale za to dużo z najbogatszymi państwami i podmiotami, wykorzystującymi dodatkowo raje podatkowe. Wykorzystując te środki na obrót produktami z najwyższą wartością dodaną, powodują, że bogactwo tworzy więcej bogactwa, pogłębiając strukturalne nierówności społeczne i petryfikując biedę. Gdzie tutaj antysemityzm?
To teraz drobna złośliwość. Nadal jest pan wielkim fanem polityki Angeli „Merklowej”? A mówiąc wprost – utrzymuje pan zdanie sprzed kilku lat, że ówczesna polityka niemieckiej kanclerz była korzysta dla Polski i Europy?
Mówiąc wtedy o Angeli Merkel, miałem na myśli pewien mechanizm: Europa wychodziła wtedy z drugiej fali kryzysu i kanclerz wraz z Europejskim Bankiem Centralnym stała za skupowaniem aktywów przez Bank Centralny, czyli coś, co robi np. Bank Anglii, ale czego nie robił np. NBP. Dzięki tej polityce promowanej przez panią Merkel udało się uniknąć pogłębienia kryzysu gospodarczego. Dzisiaj rozwinąłbym również twórczo ówczesne słowa i dodał, że Angela Merkel jest lepszym dla nas partnerem niż Gerhard Schroder czy Martin Schulz. Merkel też wie, jak najlepiej stawiać na pierwszym miejscu interes Niemiec. My przez dekady nie stawialiśmy na pierwszym miejscu interesu Polski.
Tak, za to ją szanuję i podążamy w tym podejściu za jej przykładem od przejęcia władzy w Polsce z rąk PO-PSL.
Nie ma pan wrażenia, że przynajmniej w warstwie narracyjnej mediów publicznych oraz polityków Prawa i Sprawiedliwości Niemcy przedstawiane są jednak – niemal – w szatach wroga numer jeden polskich interesów narodowych? Wystarczy włączyć „Wiadomości”, aby usłyszeć, że Niemcy podkopują polski sukces gospodarczy, chcą ingerować w politykę wewnętrzną, zapraszają za plecami służb Ludmiłę Kozłowską, jak tu w takim razie lubić Merkel?
Moje widzenie pozytywów w tej sytuacji wynika z tego, że wiem, iż mogło być znacznie gorzej, i na tym skończę ten wątek Są jednak realne problemy i trudno odwracać od nich wzrok, a mowa tutaj przede wszystkim o gazociągu Nord Stream 2, budowanego nad głową Europy Środkowo-Wschodniej do spółki z Rosjanami. Na obszarze energetyki Niemcy faktycznie naruszają nasze interesy narodowe, wyłącznie patrząc na własne korzyści. Mówię to z ubolewaniem, ale Niemcy nie zrobiły właściwie niczego, aby złagodzić spór na linii Warszawa – Bruksela, a często go pogłębiały. Cały czas wracam jednak do myśli, która towarzyszyła mi wtedy – naprawdę znam osoby, które byłyby na stanowisku kanclerza znacznie mniej obliczalne i bardziej niechętne wobec naszego kraju.
Czyli Angela Merkel to „mniejsze zło”?
Tego już nie powiedziałem.
Natomiast marszałek Beata Mazurek – w temacie niemieckim – powiedziała nawet nieco więcej. Powiązała bowiem niemiecko-szwajcarskiego właściciela Onetu z wizytą Grzegorza Schetyny u kanclerz Merkel i wyciągnęła wniosek, że mówimy o „ataku niemieckich mediów”, inspirowanych przez Berlin i polską opozycje. Czy pana zdaniem to pośrednia zapowiedź powrotu do tematu dekoncentracji mediów z zagranicznym kapitałem? jakaś groźba wobec nich?
Dlaczego uważa pan, że to groźba? Powiem tak, gdy „Berliner Zeitung” miał być kupiony przez Amerykanów, podniosła się w Niemczech wielka wrzawa i nie dopuszczono do tej transakcji. Tymczasem główne media w Polsce są w posiadaniu głównie niemieckich wydawców. A kapitał ma narodowość, ma swój interes. Dlatego są pytania o obiektywizm.
Wspomniał pan o projekcie Nord Stream 2 zagrażającym naszej części Europy. Siłą rzeczy jego głównym inspiratorem jest Rosja, którą z kolei pański ojciec – marszałek senior Kornel Morawiecki – chciałby widzieć w roli strategicznego sojusznika Polski. Mówi nawet wprost o konieczności dokonania renesansu w relacjach Warszawa – Moskwa. Czy pana to niepokoi?
Bardzo kocham mojego ojca, ale kompletnie się z nim nie zgadzam i uważam, że prezentuje błędne patrzenie na te relacje. Rosja uderza w Polskę na bardzo wielu polach, trudno tego nie zauważyć. Jestem diametralnie innego zdania niż marszałek senior. Jego poglądy są w moim odczuciu błędne i niewłaściwe.
Grzegorz Schetyna twierdzi, że „kłamca nie może być premierem” i apeluje o pańską dymisję. Na spotkania wyborcze Koalicji Obywatelskiej przychodzą ludzie ubrani w maski z pańską twarzą i nosem Pinokia…
Szok po stronie Platformy, która jeszcze niedawno mówiła, że „500+” to „rozdawnictwo”, albo po stronie Koalicji Obywatelskiej, której posłowie nazwali „300+” „ochłapem”, jest wielki. Ich pomysłem na uprawianie polityki jest nieustanne podkręcanie sporu, który dzieli Polaków. Ja się na to nie godzę, ale wiem, że ich język z bezradności będzie się zaostrzać. Nie zostaje się jednak premierem, mając cienką skórę, więc takimi docinkami po prostu się nie przejmuję i nie obrażam. Nie kto inny zresztą jak Grzegorz Schetyna, kiedy został w 2007 r. szefem MSW, powiedział, że jego celem będzie „otworzyć policję na oczekiwania społeczności lokalnych”.
I tak się „otworzyli”, że w ciągu ośmiu lat zlikwidowali w społecznościach lokalnych ponad 400 posterunków policji. Kto tu kłamał i zaszkodził Polsce realnie?
Wie pan, do czego piję? Pytam oczywiście w kontekście sprostowania, które musiał pan opublikować po słowach o mostach i drogach, których Platforma rzekomo miała nie budować przez swoją kadencję.
Jeżeli sąd tak zadecydował, to podporządkowałem się jego decyzji, przypominam tylko, że sądy niższej instancji postanowiły dwa razy inaczej, a Grzegorz Schetyna powiedział głośno i publicznie, że zapamięta nazwiska tych sędziów. I tym się różnimy – ja nie wystosowywałem wobec wymiaru sprawiedliwości gróźb, gdy wyrok okazał się nie po mojej myśli. Chciałbym jednak jeszcze wrócić do meritum – sąd w mojej wypowiedzi zakwestionował jedno słowo, nie podważono sensu wypowiedzi, który był prawdziwy: PO przez osiem lat wydała na drogi lokalne 5,3 mld zł, a rząd PiS zaplanował i wdrożył fundusz, który w półtora roku na drogi lokalne wyda ok. 6,5 mld zł. To fakt przez nikogo niekwestionowany. Ja użyłem po prostu błędnego czasownika, sprostowałem.
Chciałbym teraz porozmawiać o sprawach geopolitycznych. Polska buduje swoje bezpieczeństwo energetyczne oraz militarne na zacieśnianiu sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi. Wrócił pan niedawno z podróży do Ameryki. Czy podejmował pan temat właśnie tych dwóch sektorów – dostaw gazu i budowy stałej bazy US Army?
Oczywiście. W kontekście bezpieczeństwa energetycznego uważam, że Polska może być hubem gazowym, zapewniając sobie dywersyfikację źródeł dostaw energii poprzez ściślejsze relacje z naszym sojusznikiem zza Atlantyku. Cały czas liczę na to, że Nord Stream 2 zostanie objęty amerykańskimi sankcjami. Rozmawiam na ten temat.
Ten scenariusz jest realny? Donald Trump unikał jednoznacznej deklaracji podczas wizyty prezydenta Dudy w Waszyngtonie.
Rozmowy trwają i strona polska cały czas argumentuje, że warto wykonać ten krok. Myślę, że do końca roku wszystko w tej sprawie będzie już jasne. Przechodząc do bezpieczeństwa militarnego – jest rzeczą oczywistą, że jego filar stanowi dla nas NATO, co nie zmienia faktu, iż możemy równocześnie pracować nad intensyfikacją współpracy z jego największym członkiem – Ameryką.
Czy Polska jest w stanie za tą bliskość płacić miliardy i zaoferować dogodny teren pod budowę stałej bazy? Jak zaawansowane są to rozmowy?
Mogę powiedzieć tylko tyle, że rozmowy trwają, przeprowadzane są również szczegółowe analizy lokacyjne, militarne i finansowe. Warto podkreślić jeden, już dzisiaj realny aspekt tej sprawy, mianowicie jeszcze trzy, cztery lata temu na ziemi polskiej stacjonowało ponad 200 żołnierzy amerykańskich. Dzisiaj, za naszych rządów, mówimy o 4,6 tys. żołnierzy rozlokowanych w różnych bazach, m.in. w Orzyszu, Bolesławcu, Skwierzynie czy bazie Redzikowo. 1 te liczby stale rosną, nie tylko w kontekście piechoty, lecz także sprzętu.
A jak się panu podoba sama nazwa: Fort Trump? Ciekawy chwyt psychologiczny Andrzeja Dudy?
To nie byłaby wysoka cena, jeśli mielibyśmy za nią otrzymać bezprecedensowe wzmocnienie polskiego bezpieczeństwa.
A jaką cenę byłby pan w stanie zapłacić za zażegnanie sporu z Komisją Europejską? W środę 3 października do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w trybie przyspieszonym trafiła skarga KE odnośnie do reformy Sądu Najwyższego. Jest jakieś wyjście z tego klinczu?
Polska znajduje się w dialogu z Unią Europejską od samego początku tego sporu. Od stycznia do września odbyłem kilkanaście rozmów, zatem mówimy o rzeczywistym dialogu. Mało tego, doprowadziliśmy do wielu zmian, których część jest przez Unię chwalona, np. losowa dystrybucja spraw sądowych albo zakaz przesuwania sędziów pomiędzy wydziałami sądów, czyli prezes nie ma już pośredniej władzy nad sędziami. Nasz obóz polityczny chce jednak dokonać również głębokiej reformy Sądu Najwyższego, ona postępuje, ale na razie nie byłbym pesymistą i nie tracę nadziei, że uda się wypracować rozwiązania akceptowalne dla obu stron. Czekamy cierpliwie na ostateczny wyrok TSUE.
W jakim celu spotkał się pan z prof. Małgorzatą Gersdorf, skoro rząd uważa, że nie jest już I prezesem Sądu Najwyższego?
Myślę, że uczciwe będzie powiedzenie, iż pośrednicy z obu stron namówili nas na takie spotkanie.
Coś z niego wyniknęło?
Nie mogę przekazywać szczegółów, ponieważ umówiliśmy się z panią prezes, że nie mówimy o tej rozmowie.
Tyle że druga strona już je po części zdradziła.
Chyba nie ujawniła za wiele.
To niech pan chociaż powie, czy „powiało optymizmem”?
W tej chwili to bez większego znaczenia, ponieważ spotkanie zostało błyskawicznie przykryte informacją o zaostrzeniu sporu ze strony komisji, o której pan wspomniał. I tak koło się zamyka.
Jesteśmy na ostatniej prostej wyborów samorządowych. Jakie polskie „swing states” i sejmiki wojewódzkie wymarzyłby pan sobie, jako premier, odbić z rąk opozycji? Jaki wynik uzna pan za zadowalający?
W tej chwili wolę niczego nie zakładać i nie planować. Piłka cały czas w grze, walczymy o jak najlepsze wyniki we wszystkich możliwych samorządach, a jest o co walczyć, bo zarejestrowaliśmy największą liczbę kandydatów – ponad 33 tys. osób. Wiem jednak, że to część bardzo ważnego sporu o Polskę, który toczymy na poziomie lokalnym. Chciałbym, abyśmy właśnie tam pokazali, że dotrzymujemy słowa.
W kwietniu przedstawiliśmy pięć naszych objetnic: drogi, obniżony CIT, wyprawkę dla uczniów i „Dostępność+”, wprowadzenie małej składki ZUS dla firm z małymi obrotami. Wszystko obecnie jest albo zrealizowane, albo w toku. Wiarygodność. Mówimy – robimy. Dlatego podkreślam podczas spotkań z wyborcami, że również piątka samorządowa doczeka się takiej samej skuteczności we wcielaniu w życie. Przekazujemy tę informację na wiecach, nie mając takiej siły mediów, bo akurat ogromna ich większość nastawiona jest wrogo wobec nas. Jakoś trzeba z tym żyć.
Powiem panu szczerze, że będę zadowolony wtedy, gdy wynik będzie po prostu lepszy niż cztery lata temu.
Kiedy wchodził pan do rządu, mówiono o panu, że jest pan liberalnym technokratą.
I banksterem (śmiech).
O tak. Banksterem siedzącym w liczbach, prezentacjach w PowerPoincie i tabelkach w Excelu. Aż tu nagle objawia się nowy, ludowy Mateusz Morawiecki. Jeździ po wsiach i miasteczkach, zdejmuje marynarkę, podwija rękawy i zagrzewa do boju. Spodobała się panu rola trybuna ludowego?
Dla rządzących, w ogóle dla polityka, nie ma nic ważniejszego niż spotkanie z obywatelami. To wspaniałe doświadczenie. To coś, co nie tylko daje energię, ale przede wszystkim wyznacza kierunek, w którą stronę powinniśmy jako rząd iść. Obiecaliśmy Polakom słuchać ich i rozmawiać o ich potrzebach, problemach czy aspiracjach. I te nasze spotkania w całej Polsce są wypełnieniem tego zobowiązania. Dotrzymujemy słowa. Jesteśmy dla Polaków. I to nie jest tylko kampania wyborcza. Od kwietnia niemal każdy weekend spędzam na takich spotkaniach. Czuję się w tej roli bardzo dobrze, mam wrażenie, że w badaniach opinii publicznej jakoś się to odzwierciedla. Robię swoje, mamy konkretny plan, kierunek To bardzo pomaga. Zawsze uważałem, że w polityce trzeba umieć liczyć i wyciągać wnioski ze statystyk. Na tym polega ten nasz minicud gospodarczy, że potrafimy spiąć budżet, bez gwałtownego przyrostu długu publicznego przy historycznie niskim bezrobociu. Jeśli dodamy do tego pieniądze zabrane mafiom, to już nawet bez PowerPointa dobrze to wygląda.
Ma pan przy tym wszystkim czas zajrzeć do domu, zobaczyć żonę i dzieci? Ostatnio pochwalił się pan zdjęciem z synem podczas oglądania finału mistrzostw świata w siatkówce.
Faktycznie, bardzo mi tego brakuje i chciałbym spędzać więcej czasu w domu, ale ani przez sekundę nie żałuję decyzji, którą podjąłem. Może to brzmi jak sprzeczność, ale taka jest prawda.
Opracowanie: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych