Podpułkownik Jan Samuel Chrzanowski (zm. w 1668 r.)
Jan III Sobieski (1629-1696)
Generał Marcin Kątski (1635-1710)
Podpułkownik Jan Samuel Chrzanowski (zm. w 1668 r.)
Gdy spoglądamy dziś na mapę południowo-wschodniej Europy, trudno sobie wprost wyobrazić, jak Turcja oddzielona od nas kilkoma krajami, zza siedmiu gór i rzek, mogła dawniej zagrażać Rzeczypospolitej. A jednak niegdyś niebezpieczeństwo takie było i bliskie, i realne. W roku 1672 Turcy zdobyli Kamieniec i zamierzali przekształcić Lechistan w kraj hołdowniczy. Osłabiona zaś od wewnątrz szlachecką anarchią, nie mająca pieniędzy na opłatę żołnierza Rzeczpospolita mimo wysiłków Jana Sobieskiego z najwyższym trudem przeciwstawiała się tym zakusom.
Szczególnie ciężki był rok 1675. Znad Bosforu wyruszył na północ zięć sułtana serdar Ibrahim Szyszman (Tłuścioch), wiodąc liczne zastępy wojska i 70 armat. Koło Kamieńca dołączył się do niego z 100-tysięczną ordą chan krymski. 27 lipca Turcy zdobyli Zbaraż, 11 września Podhajce, wycinając załogi, a kobiety i dzieci biorąc w jasyr. Na ich drodze w głąb Polski wznosiła się już tylko samotnie Trembowla. Załogę niewielkiego zamku stanowiło zaledwie 80 regularnych żołnierzy, trochę okolicznej szlachty i około 200 chłopów i mieszczan. Na czele tej garści stał jednak doświadczony i dzielny oficer — kapitan Jan Samuel Chrzanowski.
19 września pierwsze zagony wroga pokazały się pod Trembowlą, 21 przybył Ibrahim Szyszman z głównymi siłami. Jak okiem sięgnąć, ustawiły się wojska. Turcy zraz wysłali czausza niosącego żądanie natychmiastowego poddania się. Byli pewni, że sam ich widok skłoni załogę Trembowli do kapitulacji. Chrzanowski jednak odpowiedział Ibrahimowi, że się nie boi jego potęgi i zamku nigdy nie podda.
Rozpoczęła się wałka. Janczarowie przekopami podsunęli się na 300 kroków od zamku. Od strony północnej ustawili 8 dział burzących. Artyleria turecka bez przerwy biła w grube mury, stromotorowe moździerze rzucały granaty zapalające na dachy i dziedziniec zamkowy. Jeden z nich zniszczył kołowrót przy głębokiej studni. Wydobycie wody stało się tak trudne, że na dzień tylko „beczkę jaką” można było wyciągnąć. Pod ziemią prowadzili Turcy wykopy, cztery razy wysadzając miny — na szczęście niegroźne dla murów zamkowych.
Chrzanowski dwoił się i troił, osobistym przykładem zachęcając żołnierzy do walki. Na kanonadę turecką odpowiadał celnymi strzałami. Sam rychtował armaty i mimo dużej odległości zarwał most na rzece Gruźnie, właśnie w momencie, gdy Turcy przewozili przez niego ciężką kolubrynę. Jak skrzętny gospodarz kazał zbierać kule tureckie dla zasilenia swego arsenału, uczył, jak gasić lonty wpadających granatów, nim zdążą wybuchnąć. Ową beczkę wody dzielił łyżkami pomiędzy załogę, kobiety i dzieci „sobie jej więcej nie biorąc”. Trwał nawet wówczas, gdy spośród 80 jego dragonów padło 48. Legenda głosi, że i komendantowi, i całej załodze otuchy dodawała w najcięższych chwilach żona Chrzanowskiego, Anna Dorota. Wdzięczni mieszkańcy Trembowli wystawili jej nawet po latach pomnik.
Dwa tygodnie trwał ten nierówny, heroiczny bój, w którym garstka dzielnych żołnierzy stawiła czoła dziesiątkom tysięcy wrogów. Turcy byli zdumieni i rozwścieczeni oporem, nic jednak poradzić nie mogli. W tym czasie udało się wreszcie królowi zebrać jakie takie wojsko i ruszyć na odsiecz Trembowli. Ibrahim dowiedziawszy się o tym, zniechęcony bezowocnym dwutygodniowym wysiłkiem, zwinął w nocy na 5 października oblężenie i jak niepyszny drogą na Husiatyń — Kamieniec, powrócił za Dunaj.
Jan Sobieski pisał z tej okazji: „Pokazała Trembowla, że i Turkom obronić się można, kto cnotliwie miejsca poruczonego broni”. Król przyjął serdecznie Chrzanowskiego w obozie pod Buczaczem i mianował go oberstlejtnantem (podpułkownikiem).
Czyn Chrzanowskiego stał się głośny w całym kraju, W roku następnym Chrzanowski, pochodzący z „pospólstwa”, stanął przed sejmem i został nobilitowany, otrzymując jednocześnie pięć tysięcy złotych nagrody. Był później komendantem miasta Lwowa. Zmarł w roku 1688.
Jan III Sobieski (1629-1696)
Sobieski należy do grona najznakomitszych wojskowych polskich. Zasługi jego zarówno na polu walki, jak i w dziedzinie organizacji sił zbrojnych malują się wyraziście na tle ogólnego upadku, w którym znajdowała się już wówczas Rzeczpospolita. Gdy inni zabiegali o pomnożenie swych fortun, Sobieski nie żałował pieniędzy dla sprawy publicznej, niejednokrotnie własnym sumptem ubierając i żywiąc podległe mu wojsko. Gdy inni trwonili czas na hulankach i zabawach — on spędzał całe miesiące w obozach i dzielił z żołnierzem trud i niewygody, zyskując miłość i przywiązanie wojska.
Był chyba najbardziej rodzimym, szczeropolskim władcą na naszym tronie, a ponieważ życie jego i panowanie przypadły na okres nieustannych niemal wojen — sprawom wojskowym poświęcił najwięcej uwagi. Osiągnął też w dziełach wojennych tak znaczne sukcesy, iż czynami swymi wzbudził podziw wodzów tej miary co król szwedzki Karol XII i Napoleon.
Jan Sobieski pochodził z bogatej w tradycje i wielce zasłużonej dla Rzeczypospolitej rodziny. Wychowany został w duchu tradycji rodowej i gorącego patriotyzmu. Sam po latach tak o tym wspominał: „Oboje rodzice nasi zrodzeni byli silnymi z silnych, bo i matka nasza nie białogłowskiego, ale męskiego była serca, największe sobie za nic mając niebezpieczeństwa. Wprawowali nas z młodu, abyśmy nie byli od przodków swoich odrodni, wystawiając nam na oczy, jeszcze w dziecinnych będąc latach, sławę ich, ochotę i odwagę”.
Po edukacji domowej Jan Sobieski dalszą naukę pobierał w Akademii Krakowskiej. Następnie wraz ze starszym bratem Markiem odbył podróż do Niemiec, Francji, Anglii, Holandii, ucząc się obcych języków i poznając sztukę wojenną.
Powrócił do kraju w chwili rozpoczęcia wojen kozackich. Wziął w nich udział, otrzymując ciężką ranę pod Beresteczkiem.
W roku 1654 w składzie poselstwa polskiego jeździł do Stambułu. Obejrzał wówczas z bliska potęgę turecką, ale jednocześnie poznał niedolę i aspiracje wolnościowe południowej Słowiańszczyzny.
Podczas najazdu szwedzkiego znalazł się przejściowo wraz z wojskiem koronnym w obozie wroga. Po powrocie pod sztandary Jana Kazimierza walczył mężnie przeciwko Szwedom, otrzymując w nagrodę chorąstwo koronne.
W 1665 r. Sobieski otrzymuje laskę marszałkowską, zaś w roku następnym buławę hetmana polnego koronnego. Odpowiedzialny odtąd za ochronę południowo-wschodnich granic Rzeczypospolitej, prowadził nieustanne walki z najazdami Tatarów i Turków.
W roku 1667 odnosi wielki sukces w bitwie pod Podhajcami. Udaje mu się wówczas powstrzymać kilkakrotnie silniejszych Tatarów.
Powracającego z tej wyprawy Sobieskiego Warszawa powitała owacyjnie i już w roku następnym otrzymał on buławę wielką koronną.
Tymczasem stosunki z Turcją uległy dalszemu zaostrzeniu. Po zakończeniu wojny z Wenecją sułtan Mahomet IV zaczął myśleć o pokonaniu Rzeczypospolitej, przekształceniu jej w kraj lenniczy. W grudniu 1671 r. wypowiada on wojnę Polsce.
Zadanie obrony kraju spadło na barki hetmana Sobieskiego. Niełatwe było ono do wykonania, zważywszy że skarb państwa był pusty, a stany liczebne wojska znikome. Sejm paraliżowany wewnętrzną słabością nie potrafił podjąć wiążących uchwał o rozbudowie armii stałej.
W tej sytuacji Sobieski próbuje organizować obronę w oparciu pograniczne zamki. Nie są one jednak w stanie sprostać potędze wroga. Najważniejszy z nich — Kamieniec — zostaje w sierpniu 1672 r. zdobyty. Wojska nieprzyjaciela, siejąc śmierć i spustoszenie, podejmują pochód w głąb kraju. Turcy docierają do Lwowa, zaś Tatarzy przenikają jeszcze dalej. Hetman dysponujący zaledwie 4000 żołnierzy, nie mogąc stawić czoła głównym siłom wroga, postanowił przynajmniej uderzyć na czambuły tatarskie grasujące po kraju.
Pobiwszy kilka pomniejszych zagonów w rejonie Zamościa, rozgromił następnie większy obóz tatarski pod Krasnobrodem, odbijając 2,5 tysiąca jeńców. Wsiadłszy na karki uciekających Tatarów, pędził ich na południowy wschód, zadając wciąż nowe ciosy.
6 października 1672 r. bije Tatarów pod Narolem, uwalniając 12 tysięcy jasyru. 9 października zadaje im jeszcze cięższą klęskę pod Komarnem, wyzwalając dalszych 20 tysięcy ludzi. W pięć dni później znosi liczący 8 tysięcy czambuł i wyzwala kolejnych 10 tysięcy jeńców. W sumie wśród nieustannych walk i pościgu przebywa w dwa tygodnie 400 kilometrów, gromiąc łącznie kilkadziesiąt tysięcy Tatarów.
Kampanię Sobieskiego przerywa traktat buczacki (16.X. 1672) bardzo niekorzystny dla Polski. Dopiero teraz, w obliczu bezpośredniego zagrożenia, sejm decyduje się uchwalić większe środki na wojsko.
Wiosną 1673 r. działania wojenne zostają wznowione, zaś Sobieskiemu do jesieni tegoż roku udaje się zebrać 30 tysięcy wojska z 50 działami. Powiódł je bez zwłoki przeciwko wrogowi, który rozłożony był obozem pod Chocimiem.
Tutaj w walnej bitwie dnia 11 listopada 1673 r. Sobieskiemu udaje się pobić Turków na głowę, przy czym o zwycięstwie rozstrzygnęła szarża ciężkiej jazdy polskiej, wdzierająca się za uciekającym nieprzyjacielem do obozu wroga. Z 35-tysięcznej armii tureckiej ocalała zaledwie dziesiąta część, zaś w ręce zwycięzców wpadło 66 dział i całe obozowisko.
Pod wrażeniem tej wspaniałej wiktorii w maju 1674 r. na sejmie elekcyjnym Jan Sobieski obrany został królem polskim. Jednak nie od razu wypadło mu urządzić koronację. Na wieść o ponownym zjawieniu się wroga na rubieżach, niezwłocznie podążył na plac boju i dopiero wypędziwszy nieprzyjaciół z kraju, włożył koronę na swe skronie.
I tym razem niedługo nowy król zaznawał wytchnienia. Wiosną 1675 r. sułtan wysłał przeciw Polsce doborową armię, liczącą 60 tysięcy żołnierzy. Na wsparcie Turkom wyruszyli niezwłocznie Tatarzy. Natomiast król polski zdołał zgromadzić zaledwie 6 tysięcy wojska, gdyż szlachta upojona poprzednimi zwycięstwami znowu zaczęła skąpić na rzecz obrony. Jan III ściągnął swe siły pod Lwów, zarządzając jednocześnie wzmocnienie fortyfikacji obronnych miasta.
24 sierpnia 1675 r. zjawili się pod Lwowem Tatarzy w sile około 40 tysięcy. Sobieski nie uląkł się przeważającego wroga i błyskawicznym uderzeniem husarii zmusił go do bezładnej ucieczki.
W tym czasie główna armia turecka zajęta była oblężeniem Trembowli, której nie udało się zdobyć wrogowi (obszerniej o tym mówi poprzedni życiorys — Jana Samuela Chrzanowskiego — Red.). Zniechęceni tym niepowodzeniem Turcy, na wieść o klęsce Tatarów i zbliżaniu się Sobieskiego, jak niepyszni zwinęli swój obóz i odstąpili za Dniestr.
Na sejmie 1676 r., w przewidywaniu nowego najazdu wroga, Sobieski przeprowadził uchwałę o znacznym zwiększeniu wojska. Okazało się to jak najbardziej na czasie, gdyż wkrótce otrzymano przesadzone wiadomości, że licząca ponad 80 tysięcy Turków i 100 tysięcy Tatarów armia zbliża się znowu do granic Polski. Przeciwko tym siłom Jan III zdołał zgromadzić około 20 tysięcy wojska i bez zwłoki ruszył na wroga.
Król polski zdawał sobie sprawę, iż nie jest w stanie stawić czoła nieprzyjacielowi w otwartym polu. Obrał też inną taktykę. Zamknął się w obozie warownym pod Żórawnem, leżącym na linii marszu wojsk tureckich. Nieprzyjaciel z pogardą potraktował niewielką armię polską licząc, iż rozprawi się z nią w krótkim czasie. Ale bitwa przeciągnęła się przez dni kilkanaście i Turcy mimo wielkich strat nie byli w stanie zdobyć obozu polskiego. Sobieski osobiście z wielką umiejętnością kierował walką, zaś żołnierze, nie patrząc na rosnące ofiary, walczyli pod jego dowództwem z rozpaczliwą odwagą. Wreszcie bój pod Żórawnem zakończył się kompromisem i podpisaniem pokoju w dniu 17 października 1676 r.
Uzyskawszy w ten sposób swobodę ruchów od strony Turcji Jan III obrócił swe myśli w kierunku północnym, planując, w przymierzu z Francją i Szwecją, odebrać elektorowi brandenburskiemu Prusy Książęce. Byłby to doniosły i pozytywny krok dla wzmocnienia Rzeczypospolitej. Został on jednak udaremniony, gdyż Niemcy nie stroniąc od przekupstwa i podstępnej intrygi zdołali wytworzyć w sejmie silną opozycję przeciwko zamiarom króla. W rezultacie Sobieski zmuszony został powrócić do spraw tureckich tym bardziej, iż ekspansja Wysokiej Porty nie ustawała, kierując co prawda swój główny impet przeciwko Austrii, ale w sposób pośredni zagrażając także i Polsce. Wiosną 1683 r. zawarte zostało polsko-austriackie przymierze zaczepno-odporne, a już latem tegoż roku król Jan poprowadził 27 tysięcy żołnierzy na odsiecz Wiednia.
Nie ulega wątpliwości, że zarówno rola wojsk polskich, jak i króla Jana w wielkiej bitwie pod Wiedniem dnia 12 września 1683 r. była decydująca. Sobieski był zarówno autorem planu operacji, jak i głównym jego wykonawcą jako naczelny wódz sprzymierzonych wojsk. Bitwa wiedeńska, która zakończyła się klęską Turków i pośpiesznym ich odwrotem spod Wiednia, stanowiła jedno z przełomowych wydarzeń w dziejach Europy. Od tego momentu odwrócone zostało grożące jej niebezpieczeństwo ze strony Turków, którzy powoli, lecz nieodwracalnie, zaczęli tracić na siłach i ustępować ze zdobytych terytoriów.
Patrząc z perspektywy historycznej pomoc dla Austrii była błędem ze strony Polski, która ocaliła w ten sposób jednego ze swych przyszłych rozbiorców. Czyż można jednak robić z tego powodu zarzuty Sobieskiemu, jak czyniło to wielu autorów? Łatwo jest wyrokować po czasie, trudniej jednak przewidywać na wiele lat naprzód.
Jest rzeczą bezsporną, iż z wyrazami jaskrawej niewdzięczności ze strony Austriaków spotkał się król polski wkrótce po odpędzeniu Turków spod bram Wiednia. Cesarz austriacki Leopold, który w krytycznej chwili zachował się tchórzliwie, wzdragał się przed wypowiedzeniem słowa podzięki Polakom. O okolicznościach rozmowy Jana z Leopoldem krążyła nawet zabawna anegdota. Gdy po bitwie nastąpiło spotkanie dwóch monarchów, mijały długie chwile, a żaden z nich nie kwapił się pierwszy z powitaniem. W pewnym momencie król polski z fantazją podniósł rękę, aby… podkręcić swego wspaniałego wąsa. Cesarz myśląc, że król podnosi rękę na powitanie, skwapliwie sięgnął po kapelusz. Sobieski dopiero wówczas grzecznie się odkłonił.
Po zwycięstwie wiedeńskim Jan III opowiedział się za dalszym energicznym prowadzeniem działań wojennych aż do całkowitego rozbicia sił tureckich. Poprowadził też wojska polskie i austriackie na Węgry, gdzie Turcy próbowali w oparciu o liczne zamki uporządkować swą armię. W październiku 1683 r. pod Parkanami nad Dunajem dochodzi dwukrotnie do bitwy i w ostatecznym rezultacie Sobieski niszczy niemal całkowicie 36-tysięczne wojsko tureckie, prawie całą kawalerię wroga.
Myślał także król Jan o wznowieniu działań w roku przyszłym, chciał nawet część oddziałów pozostawić na Węgrzech, jednakże napotkał w tym względzie opór ze strony otaczających go magnatów. Z nastaniem zimy wojska polskie wróciły do kraju.
W latach następnych Sobieski nie porzucał myśli o całkowitym pobiciu Turcji. Stał się rzecznikiem wielkiej, antytureckiej ligi. Ze swej strony organizował wyprawy do Mołdawii i na Wołoszczyznę, próbował odzyskać Kamieniec, lecz szczęście mu już nie dopisywało. Wysiłki króla paraliżowała przede wszystkim rosnąca opozycja magnacka, obawiająca się wzrostu władzy centralnej i podejrzewająca Sobieskiego o prowadzenie polityki dynastycznej. Król osaczony zewsząd intrygami, znękany niepowodzeniami załamywał się, podupadał na zdrowiu. W ostatnich latach życia już nie przypominał człowieka tryskającego dawną energią i inicjatywą.
Zmarł w 67 roku życia, wycieńczony długoletnią chorobą. Ciało Jana III pochowano początkowo w kościele Kapucynów w Warszawie, zaś w roku 1734 złożono do grobów królewskich na Wawelu.
Kraj w tym czasie coraz bardziej pogrążał się w mroku ciemnoty i upadku. Świetne zwycięstwa Sobieskiego spod Chocimia, Wiednia i Parkanów pozostawały już tylko odległym wspomnieniem. Nawiążą do nich dopiero po latach dalsze pokolenia i będą czerpały z nich otuchę i wiarę w walce o wolność ojczyzny.
Generał Marcin Kątski (1635-1710)
Mało kto w dawnej Rzeczypospolitej mógł dorównać Marcinowi Kątskiemu długotrwałością służby wojskowej, zasługami położonymi w polu i w pracach organizacyjnych, wreszcie — osobistym męstwem i bitnością. Na tle postępującego na przełomie XVII i XVIII wieku upadku polskiej siły zbrojnej zasługi Kątskiego rysują się tym wyraźniej.
Pochodził z drobnej szlachty małopolskiej. Rodzinna jego wioska to Kąty, niedaleko Nowego Sącza. Spędził tam dzieciństwo i lata chłopięce, następnie wyjechał do Krakowa, na studia do Akademii. Mając lat 18 pojechał do Francji. Przez dwa lata uczył się tam sztuki wojennej, służąc pod dowództwem wodza tej miary co Kondeusz.
Do kraju sprowadziła go wiadomość o najeździe szwedzkim. Walczył na wielu frontach tej ciężkiej wojny. M. in. w roku 1657 uczestniczył w zdobywaniu zajętego przez Szwedów Krakowa i podczas szturmu na pozycje artylerii wroga został ciężko ranny. Po zawarciu pokoju w Oliwie w roku 1660 pozostał na stałe w wojsku. W trzy lata później widzimy go już jako oberstlejtnanta (podpułkownika) na stanowisku dowódcy regimentu dragonów królewskich. W roku 1667, mając zaledwie 32 lata, zostaje generałem, dowódcą całej artylerii koronnej.
W tym właśnie czasie rozpoczął się długi, ponad trzydzieści lat trwający, okres nieustannych wojen z Turcją. Co roku prawie wyruszały z Krymu czambuły tatarskie, a z dolin Mołdawii występowały wojska tureckie i atakowały południowo-wschodnie rubieże Rzeczypospolitej, paląc, rabując i uprowadzając tysiące ludzi w jasyr. Tam też właśnie, na południowym wschodzie, czynny był wielokrotnie Kątski, walcząc u boku hetmana, a potem króla Jana Sobieskiego.
Jesienią 1667 r. poprowadził on po raz pierwszy artylerię koronną przeciw Tatarom. Pod Podhajcami wspierałjej ogniem wojska hetmana Sobieskiego, pomagając mu okrążyć oddziały chana Krym-Gireja i zmusić wroga do zawarcia pokoju. Za zasługi bojowe sejm nadał mu tytuł starosty przemyskiego.
W roku 1670 Turcy znowu zagrozili granicom Rzeczypospolitej. Kątski bierze udział w kampanii 1671 r., walczy też w 1672 r., gdy potężna wyprawa turecka zdobyta Kamieniec. Nie ustaje w staraniach, aby mimo ciągłego braku funduszy wzmocnić artylerię polską, tak ażeby mogła ona stawić czoła silniejszemu wrogowi. Z jego to inicjatywy powstaje specjalny regiment piechoty artyleryjskiej, mający na celu osłonę dział w boju. W ten sposób artyleria Kątskiego staje się samodzielnym rodzajem broni.
Pięćdziesiąt dział poprowadził Kątski w 1673 r. na wsparcie wyprawy Sobieskiego pod Chocim. Rankiem 11 listopada, podczas ogólnego szturmu, jako jeden z pierwszych wdarł się do obozu tureckiego. Nie zapomniał równocześnie o swych obowiązkach dowódcy artylerii i tak umiejętnie pokierował ogniem dział, iż zburzył most na Dniestrze, przez który uciekali Turcy. Przyczynił się walnie do pełnego zniszczenia nieprzyjaciela. Chlubny był również udział Kątskiego w obronie obozu polskiego pod Żórawnem w 1676 r. Kilka lat zawieszenia broni, które potem nastąpiły, wykorzystał Kątski na prace nad rozbudową artylerii, wznoszenie cekhauzów itp. Przygotował się na najważniejszą próbę, która czekała go w 1683 r.
W roku tym pociągnął król Jan III na odsiecz otoczonemu przez Turków Wiedniowi. Przeprawiwszy się przez Dunaj, powyżej Wiednia, wojsko polskie stanęło przed trudnym zadaniem sforsowania pasma górskiego, tzw. Lasu Wiedeńskiego, by od strony wschodniej uderzyć na oblegających miasto Turków. Polacy posuwali się na prawym skrzydle sprzymierzonych, mieli też do przejścia najwyższe wzniesienia. A mimo to, w tym czasie gdy Austriacy i Niemcy zrezygnowali z prowadzenia dział, Kątski zabrał armaty ze sobą. Żołnierze polscy z wielkim wysiłkiem, przez strome góry, przeciągnęli dwutonowe działa. Przydały się one stokrotnie, wspierając celnym ogniem konnicę i piechotę atakującą Turków.
Po wiktorii wiedeńskiej Kątski brał udział w dalszych walkach na Węgrzech. Wsławił się szczególnie w drugiej bitwie pod Parkanami, gdzie, podobnie jak przed laty pod Chocimiem, zniszczył most przez Dunaj, odcinając drogę odwrotu uciekającym Turkom.
Wróciwszy do kraju Sobieski energicznie zabrał się do wypędzania Turków z Podola i w 1684 r, podjął działania zaczepne. Nie do zdobycia okazał się jednak silnie umocniony przez wroga Kamieniec. Aby zagrozić komunikacjom tej twierdzy Kątski wybudował następnie w widłach Zbrucza i Dniestru sławny szaniec: Okopy Św. Trójcy. Stał się on bazą wypadową Polaków w kierunku południowo-wschodnim.
W roku 1685 Kątski pociągnął z hetmanem Jabłonowskim na daleką wyprawę do Mołdawii. Ciężki był zwłaszcza powrót przez gęste lasy Bukowiny w obliczu kilkakrotnie silniejszego wroga. Kątski dowodził strażą tylną, odpierając ataki Turków ogniem piechoty i artylerii i utrzymując przez cały czas porządek. Jemu przede wszystkim zawdzięczać należy ocalenie całego oddziału polskiego.
Nie schodzi Kątski z pola i w latach następnych. Po śmierci króla Jana służył pod Sasem. Ostatnią walką, w której uczestniczył 67-letni generał, była bitwa ze Szwedami pod Kliszowem 15 lipca 1702 r. Artyleria, którą wówczas dowodził Kątski, liczyła sobie zaledwie 4 działa. Ale i z nią wiele dokonał stary generał. Sam narychtował działo i celnym strzałem zranił śmiertelnie księcia holsztyńskiego Fryderyka — szwagra króla szwedzkiego.
Marcin Kątski zmarł w 1710 r. Był to prawdziwy żołnierz z krwi i kości, chociaż, jak na swoje czasy, i szlachecki zawadiaka (zabił np. w pojedynku, choć były one zabronione, magnata Karola Kedrę, za co odsiadywał karę więzienia). Kątski był niezrównanym artylerzystą, jakich niewielu miała Polską.
Opracowanie: Leon Baranowski
Buenos Aires, Argentyna