Waldemar Łysiak, DoRzeczy, NR 45/297, 5-11.11.2018 r.
Felieton ten winienem pisać za dwa lata, gdy stuknie 30. rocznica wybuchu wojny Łysiaka z Michnikiem, lecz świat zmienia się tak błyskawicznie, iż nie wiem czy papierowe media przetrwają do 2020 roku (bądź czyja przetrwam „ na łamach”), więc wolę kronikę rzeczonej wojenki zamieścić już — prerocznicowo.
Zwalczać herszta priwiślińskiego Salonu zacząłem A.D. 1990, rozwścieczony sejmową obroną majątku PZPR przez Michnika. Używałem do tego nie tylko publicystyki (tu wierzchołkiem był duży, wydrukowany w „Tygodniku Solidarność” i prezentujący gazetę Michnika jako kłamliwą gadzi- nówkę artykuł pod orwellowskim tytułem „Ministerstwo prawdy”, przedrukowany w polonijnych czasopismach Australii, Kanady i USA), lecz także beletrystyki (powieść „Najlepszy”, 1992). Nie minął miesiąc od wydania tej książki, a przy jazgocie krzyżujących mnie salonowych mediów zostałem zvendettowany urzędowo: po kilkunastu latach prowadzenia przedmiotu Historia Kultury i Cywilizacji na Wydziale Architektury PW wylano mnie z etatu ciupasem. „Dziennik Katolicki SŁOWO” cytował później (30—III—1993) protesty, jakie stowarzyszenia patriotyczne, kombatanckie i chrześcijańskie wystosowały do władz państwowych przeciwko owej represji, konkludując: „ Wiele środowisk podejrzewa, iż nie tylko prezentowane podczas wykładów poglądy oraz wykrywanie afer dziejących się na wydziale (związanych z zaliczeniami, egzaminami, itp.) przyczyniło się do usunięcia Łysiaka, lecz że ma ono wyraźnie charakter polityczny i jest związane z tekstami, w któych Łysiak nie zostawia suchej nitki na lewicy solidarnościowej, a szczególnie na jej guru, Adamie Michniku. Uruchomiono mechanizm vendetty (…) Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że w latach 80. komuniści dwukrotnie próbowali zwolnić niepokornego wykładowcę oraz wybitnego pisarza z pracy, jednak wobec groźby strajku studenckiego za każdym razem cofano decyzję. Teraz również studenci protestowali, ale «różowi» okazali się twardsi od «czerwonych» i nie anulowali zwolnienia”.
Tę sprawę komentowała wówczas cała prasa. Tygodnik „Polityka” (9/1993) uzasadniał moje wywalenie faktem, że „Łysiak szkaluje bohaterów dawnej demokratycznej opozycji”, tygodnik „Spotkania” (7/1993) precyzował, że ukarano mnie za wrogość wobec Adama Michnika, a Monika Olejnik spytała salonowego „rozgrywającego” we „Wprost” (41/1992) czy wytoczy mi sprawę sądową za szkalowanie. Michnik odparł, że nie wytoczy, gdyż nie chce tym dowartościowywać „ trzeciorzędnego grafomana”. Tak oto wojenka przeniosła się na front jakości artystycznej, ściśle: literackiej. Michnik miał się za wielkiego pisarza, w czym utwierdzała go wtedy nowa jednotomowa encyklopedia firmy PWN (jako czołowych współczesnych literatów polskich wymieniła Michnika oraz pięciu innych pisarzy), więc do szewskiej pasji doprowadzały go liczne wówczas peany pod moim adresem, exemplum tekst Olgierda Uziembły z „Życia Warszawy” (2—XI—1991): „Niech klasyką będzie to, co pozostanie na zawsze i wszędzie, choćby błyskotliwe książki Łysiaka”. Oświadczył Monice Olejnik, że literacko deklasuje Łysiaka: „— Żeby się o tym przekonać, wystarczy przeczytać jego książki i moje. I porównać”.
Porównania dokonywały przez kolejne lata czołowe „cyngle” red. Michnika. Laureat wyróżnienia SDP „Hiena roku”, Wojciech Czuchnowski, wielkim (dwukolumnowym) tekstem próbował też oczerniać mój życiorys, co okazało się zadaniem trudnym, bo cel ataku miał w PRL-u okresowe zakazy druku, był publicznie karcony przez Wydział Kultury KC PZPR i przez głównego ideologa PZPR, towarzysza Andrzeja Werblana (na łamach firmowego organu PZPR „Nowe Drogi”), wreszcie sam Kreml oprotestował via MSZ Łysiakową twórczość (jedyny taki przypadek w PRL-u, mocno nagłośniony przez „Wolną Europę” oraz przez inne zachodnie media) — ale poradzono sobie, Czerska z niejednego piasku kręciła już bicze. Stwierdzono, iż musiałem być pieszczochem reżimu peerelowskiego, bo „po jego (Łysiaka) książki czytelnicy ustawiali się w długich kolejkach, a na czarnym rynku sprzedawano je za cenę kilkakrotnie wyższą”.
Od karygodnej poczytności moich książek zaczął swój duży (pełnokolumnowy) „GW” – paszkwil również Antoni Pawlak: „Łysiak stosunkowo szybko zdobył liczne rzesze wielbicieli (…) I tak oto rynekpolski szturmem zdobyły książki, których skomplikowanie intelektualne nie jest wyższe niż poziom froterki (…) I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że w pewnym momencie Łysiakowi ta popularność przestała wystarczać. I poczuł, że ma do spełnienia Misję.
I stał się, przynajmniej w niektórych kręgach, jeszcze bardziej popularny”. Co skłoniło „ cyngla” do zadania pytania: „ Skąd się bierze fenomen poczytności książek Łysiaka Nosiciela Misji Zbawienia Polski i Świata?”. Pawlak odpowiedział sobie regulaminowo: bo Łysiak „z lubością pisze, iż «triumfują Michniki» (…) Cóż, jednym z poważniejszych kosztów zlikwidowania cenzury jest to, że dziś każdy idiota, także Łysiak, może napisać i opublikować wszystko, co mu ślina na język przyniesie (…) I tak oto Łysiak został Lepperem polskiej literatury i publicystyki”. Na końcu michnikoliz wypisał mi skierowanie do psychiatry: „Panie Łysiak, powinien pan jak najszybciej rozejrzeć się za jakimś kompetentnym lekarzem. Zarówno dla swojego dobra, jak i dla bezpieczeństwa swego najbliższego otoczenia”.
Kolejny „ cyngiel” Michnika, Janusz Anderman, nazwał swój antyŁysiakowy referat: „Król Łysiak I”, nie chcąc być gorszym od autorów innych zjadliwych tytułów (jak „Łysiak Zbawiciel” Pawlaka, czy też „Łysiak baron Munchhausen” Czuchnowskiego, bądź „Łysiak na Wawel!” Jacka Zychowicza). Diagnoza doktora Andermana nie różniła się od diagnozy doktora Pawlaka: obłęd („ten ogromny patriota i strateg może być postrzegany przez zachowawczą część publiczności jako człek niespełna rozumu”, bo jego pisanina „rodzi skojarzenia z niezliczonymi Napoleonami z zakładów zamkniętych”, trzeba mu więc życzyć, by „z czasem jednak Łysiak dojrzał i stuknął się w dyńkę”).
Inny jeszcze „cynglowy” michnikowłaz, Krzysztof Varga, pewną moją antysalonową książkę uznał za „obłąkańczą, szkodliwą, obrzydliwą”, będącą „wynikiem ewidentnej szajby, w sumie jeno emanacją obłędu ”, podkreślając, że „z tejglątwy odór szamba wali niemożebny”. Za równie paskudną uznał całą moją literaturę („wszystko, co Łysiak pisze, z gruntu jest przyziemne i pełzające”), przyczynę widząc w chorobie umysłowej („jego kontakt z rzeczywistością jest bowiem bardzo umowny, a myśl z tego chora w bólu się rodzi”, bo wciąż „ coś Łysiakowi do opętanej głowy przychodzi”). Wedle doktora Vargi przychodzi tam z internetu, tworzy bowiem Łysiak „głównie za pomocą Google”. Tytuł tej diagnozy — „Schiza Łysiaka” — dwoma wyrazami mówił wszystko.
Kiedy kolejni medycy z latryny… pardon, z lazaretu Agory wypisywali sążniste orzeczenia w kwestii niedowładu umysłowego Łysiaka, ja z uporem maniaka vel klinicznego szajbusa batożyłem piórem ich ukochanego „Adasia”, zwąc go „największymi szkodnikiem IIIRP”, itp. On, rzecz prosta, płacił mi „pięknym za nadobne” wzmiankowanymi wyżej kontruderzeniami swych janczarów, jak również opublikował (2008) wąską listę Polaków, których szczególnie nie lubi, plasując mnie tam wysoko. I tak się to kręci — Włoch Gramsci (duchowy praszczur Michnika) rzekłby: „la lotta continua” (walka trwa).
Opracowanie: Leon Baranowski – Buenos Aires, Argentyna