Piotr Lewandowski, Warszawska Gazeta, nr 49, 7-13.12.2018
Rząd PiS jest dla Brukseli ciałem obcym, błędem w matrbtie – a ostatnie ustępstwo sprawiło jedynie, że wszystkie guye i timmermansy zwietrzyły krew, podobnie jak antypolskie ośrodki ulokowane na krajowym podwórku. Nie spoczną, dopóki ów „błąd” nie zostanie naprawiony, a w Polsce nie wrócą do władzy ci, co trzeba.
I. Taktyczne ustępstwo?
– Pragnę zwrócić uwagę wysokiej izby, że wycofywanie się ze słusznych reform w obszarze wymiaru sprawiedliwości, pod naciskiem instytucji unijnych wykorzystanych do walki politycznej, wyznacza granice naszej suwerenności w bardzo nieciekawym miejscu – te słowa posłanki Anny Siarkowskiej wygłoszone z sejmowej trybuny podczas dyskusji nad „denowelizacją” ustawy o Sądzie Najwyższym mogą służyć za podsumowanie fiaska „rewolucyjnego” etapu rządów Zjednoczonej Prawicy. Nie dziwi więc, że Jarosław Kaczyński schodzącej z mównicy pani poseł znacząco pogroził palcem. Oczywiście, przywrócenie emerytowanych sędziów z (eks)prezes Gersdorf na czele przedstawione zostało jako taktyczny manewr, „krok do tyłu” mający umożliwić „dwa kroki wprzód” czy wręcz majstersztyk neutralizujący Brukselę oraz narrację totalnej opozycji o polexicie i wygaszający jeden z gorących frontów przed przyszłorocznymi wyborami. I można by nawet od biedy takie tłumacze nie przyjąć, gdyby owo rzekome taktyczne ustępstwo nie wpisywało się w szerszą tendencję.
W zasadzie należałoby zacząć od weta prezydenta Dudy z lipca 2017 r. wobec ustaw o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa. To wtedy po raz pierwszy z pełną jaskrawością okazało się, że drużyna „dobrej zmiany” nie jest bynajmniej jednorodna i w pełni zdeterminowana, by pogrzebać „republikę okrągłego stołu” że pod dywanem buzują partykularne ambicje, walka o władzę i wpływy, wreszcie – że dalece nie wszyscy dorośli charakterologicznie do twardej walki o polskie interesy. Symbolem chwiejnej postawy stał się nasz „Hamlet belwederski” podejmujący decyzję o wecie pod wpływem telefonicznej rozmowy z Angelą Merkel, ulicznych protestów i nacisków prawniczego establishmentu – o groteskowym zasłanianiu się opinią Zofii Romaszewskiej nie wspominając. Skutki tego fatalnego kroku były dwojakie – raz, że reforma sądownictwa odwlekła się w czasie (dziś już byłoby dawno „pozamiatane”); dwa – okazało się, że można obóz PiS rozgrywać od środka i skutecznie grillować.
Kolejnym błędem była rekonstrukcja rządu z przełomu 2017 i 2018 r. Tłumaczenie było takie, że Mateusz Morawiecki będzie lepiej odbierany w Brukseli, międzynarodowych kręgach gospodarczych i generalnie na światowych salonach. Rychło okazało się, że były to złudzenia. Komisja Europejska nie cofnęła się ani o krok, podobnie Berlin, jasno dający do zrozumienia za pośrednictwem swych mediów, że oczekuje od nas wyłącznie bezwarunkowej kapitulacji. Po prostu, jedyna Polska, jaka interesuje Europę, to Polska kolonialna, podporządkowana politycznie i gospodarczo „centrali” i zainteresowane ośrodki nie spoczną, dopóki nie przywrócą pożądanego z ich punktu widzenia stanu rzeczy – tym bardziej że na miejscu mogą liczyć na V kolumnę targowiczan i folksdojczów. Tego nie da się odwrócić wizerunkowymi sztuczkami.
II. Wygaszanie rewolucji
Potem poszło już z górki. Zaczęliśmy wysyłać światu kolejne sygnały, że wystarczy na nas zdrowo huknąć, postraszyć „kryzysem relacji” „pogorszeniem stosunków” jakimiś bliżej nieokreślonymi konsekwencjami i sankcjami, byśmy podkulili ogon równie skwapliwie, jak wcześniej zarzekaliśmy się, że nikt nie będzie mieszał się w nasze wewnętrzne sprawy. Efektem były kolejne większe i mniejsze rejterady – a to w sprawie nowych wzorów paszportów, z których wycofano Ostrą Bramę i Cmentarz Orląt Lwowskich pod naciskiem naszych „strategicznych sojuszników’^ Litwy i Ukrainy; to cofnięcie art. 55 a ustawy o IPN dogadywane w placówkach Mosadu; zamrożenie kwestii reparacji wojennych od Niemiec; wycofanie się rakiem z postulatu repolonizacji mediów; wreszcie – niedawna „denowelizacja” ustawy o Sądzie Najwyższym. W tym kontekście absolutnie nie dziwią ostatnie wyskoki ambasador Mosbacher – skoro na szczytach władzy mógł się tyle czasu ostentacyjnie panoszyć nasz „przyjaciel” sierżant Jonny Daniels… Jak mawiał Kisiel – to nie kryzys, to rezultat. Nawet kwestia relokacji migrantów na poziomie unijnym umarła śmiercią naturalną głównie ze względu na zmianę ogólnoeuropejskich nastrojów i wzrost popularności ugrupowań antysystemowych. Za to już sami, z własnej woli, po cichu zezwoliliśmy pod naciskiem lobby biznesowego na masowe sprowadzanie migrantów ekonomicznych – i to bynajmniej nie tylko z Ukrainy. Wszystko to składa się na obraz końca rewolucji, która nawet, poza retorycznymi szarżami, nie zdążyła się na dobre rozpocząć. I tu pytanie: na co liczy PiS? Że totalni i zagranica dadzą spokój? Otóż nie, nie dadzą. Wracając jeszcze do sprawy reformy sądownictwa, od której zaczęliśmy. Na pozór ustępstwo jest niewielkie: wracają starzy sędziowie, ale jest przecież nowa KRS, do tego Izba Dyscyplinarna oraz Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Tyle że to nie kończy sprawy, a Bruksela nie odpuści. Wiadomo już, że Komisja Europejska nie zamierza wycofać się z procedury „kontroli praworządności” Co więcej, idę o zakład, że im bliżej wyborów, tym grillowanie rządu będzie narastać w akompaniamencie wrzasków o polexicie – przedsmak mieliśmy w tym roku przed wyborami samorządowymi.
O to, by nie zabrakło pretekstów, zadba miejscowa „nadzwyczajna kasta” – już teraz NSA wysłał do TSUE dwa pytania prejudycjalne, tym razem godzące w obecną Krajową Radę Sadownictwa. Nie łudźmy się – ten spektakl będzie trwał, dopóki cała reforma nie zostanie spacyfikowana. Rząd PiS jest dla Brukseli ciałem obcym, błędem w matrixie – a ostatnie ustępstwo sprawiło jedynie, że wszystkie guye i timmermansy zwietrzyły krew, podobnie jak antypolskie ośrodki ulokowane na krajowym podwórku. Nie spoczną, dopóki ów „błąd” nie zostanie naprawiony, a w Polsce nie wrócą do władzy ci, co trzeba.
A my, godząc się na dowolną, rozszerzającą wykładnię „wartości europejskich” sami wkładamy im w ręce narzędzia. Jak to możliwe, że nawet nie próbowaliśmy powołać się na opinię Służby Prawnej Rady UE z 27 maja 2014 podważającą umocowanie traktatowe procedury kontroli praworządności? Dlaczego w postępowaniu przed TSUE nie podnieśliśmy tzw. protokołu brytyjskiego, do którego przystąpiliśmy przed ratyfikacją traktatu lizbońskiego i który – przypomnę – miał nas uchronić przed uroszczeniami unijnego trybunału? Czy nikt nie widzi, że godząc się na uznanie polskich sędziów sędziami „unijnymi” otwieramy na oścież wrota do kolejnych, coraz dalej idących ingerencji w nasze wewnętrzne sprawy? Na dodatek nasze ustępstwa przypadają na czas, gdy rośnie nacisk na likwidację państw narodowych, co niedawno otwartym tekstem ogłosiła Angela Mer- kel, mówiąc, że państwa narodowe powinny być gotowe do przekazania suwerenności.
III. Po co nam PiS?
Poza wszystkim PiS popełnia ogromny błąd polityczny na arenie krajowej. Przypomnę, że dopóki rząd stawiał się twardo Brukseli, to słupki poparcia rosły, a totalni z PO i .Nowoczesnej dołowali jako sprzedawczycy donoszący na własny kraj. Co gorsza, PiS dał się zaszantażować opozycyjną narracją o polexicie i na wyprzódki rzucił się udowadniać, że nie jest wielbłądem. Tymczasem Polacy, owszem, są prounijni – ale tylko wtedy, gdy Polska jest w Unii krajem podmiotowym i ma coś do powiedzenia, co przed dwoma laty musiała z troską przyznać nawet sorosowska Fundacja Batorego w raporcie Polacy wobec UE: koniec konsensusu.
Słyszymy, że teraz czas na wygaszanie konfliktów, bo w przyszłym roku mamy podwójne wybory – tak, tyle że z kolei w 2020 będą wybory prezydenckie i znów nie będzie dobrej pory na konfliktogenne reformy, a jeszcze później… obóz „dobrej zmiany” będzie już tak zużyty (i zdeprawowany) władzą, że zwyczajnie nie będzie mu się chciało czegokolwiek ruszać.
A pretekst do zaniechań zawsze się znajdzie. Widać, jak bardzo brakuje na polskiej scenie politycznej liczącego się ugrupowania na prawo od PiS, które odgrywałoby rolę szczupaka w stadzie karpi, mobilizując do działania. Bo bez radykalnych zmian, z „wygaszoną” rewolucją, po co nam PiS? By mógł sobie porządzić?
Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych