Tomasz Stańczyk, Dodatek „Historia”, DoRzeczy, nr 12/70, grudzień 2018 r.
Był wprawdzie honorowanym, ale i faktycznym więźniem politycznym w Rosji. Ostatnim aktem jego uległości i upokorzenia stała się abdykacja
Świętując stulecie odzyskania niepodległości, trudno uciec od pytań, dlaczego utraciliśmy ją w XVIII w. Historycy podzielili się na dwa obozy. Jedni upatrują przyczyny rozbiorów w agresywnej polityce i apetytach potężnych sąsiadów Rzeczypospolitej. Drudzy wskazują na wewnętrzną słabość i anarchię polskiego państwa. I wszyscy mają rację, bo to kombinacja tych przyczyn zabiła Polskę.
Był jednak ktoś, kto – być może – mógł ocalić państwo. Król Stanisław August. Osadzony na tronie dzięki Katarzynie II. Znajdujący się pod stałą presją rosyjskich ambasadorów, którzy potrafili go upokarzać. Uległy wobec Rosji. Uległość to jednak tylko jedna strona jego osobowości. Drugą były: chęć, ambicja i próby naprawy ustrojowej Rzeczypospolitej. Szczytowym momentem tych dążeń było uchwalenie Konstytucji 3 maja. Wprawdzie król był niemal marionetką w rękach Katarzyny II, lecz – w oczach carycy – marionetką nielojalną i niebezpieczną.
Nie dawał gwarancji, że państwo polskie będzie bezdyskusyjnie, bez żadnych zastrzeżeń rosyjskim protektoratem i że on sam pogodził się z tym na zawsze.
Biograf króla, Emanuel Rostworowski, pisał: „Nasuwa się przypuszczenie, że gdyby na jego miejscu zasiadał jakiś gnuśny, ale znający reguły gry europejskiej, a dla spraw narodowych obojętny Sas, to może nie mielibyśmy ani tak pięknego wieku Oświecenia, ani rozbiorów. Forsując reformy, i to w budzącym szczególne opory w kraju i za granicą kształcie monarchicznym, król walnie przyczynił się do wprowadzenia anarchicznej i zagrożonej z zewnątrz Rzeczypospolitej, w stan dramatycznych wstrząsów, z których wyłaniała się coraz to lepsza forma rządu, aż państwo przestało istnieć”.
Tak bardzo chciał król naprawić Rzeczpospolitą, że aż ją doprowadził do ostatecznego rozbioru.
Bardziej dobitnie wypowiedział się inny biograf króla, Adam Zamoyski: „Gdyby przyjął postawę monarchy odpowiedzialnego jedynie przed sobą samym i Bogiem, przylgnąłby niczym pijawka do rosyjskiej protektorki, bezwzględnie karząc barzan i patriotów – i niemal na pewno ocaliłby królestwo”.
Największą wadą i błędem Stanisława Augusta nie było więc to, że był rosyjską marionetką, ale to, że w oczach Katarzyny II był marionetką nielojalną, fałszywie tylko oddaną Rosji. Co nam z kolei pozwala spojrzeć na niego z pewną sympatią.
Uległość, będąca wynikiem wieloletniej tresury przez Katarzynę II i jej ambasadorów, spowodowała smutny koniec życia Stanisława Augusta. I odebrała mu szansę na zapisanie się w ostatnim momencie gestem sprzeciwu, który przeszedłby do historii.
Wywieziony do Grodna
Nie był takim gestem akces do powstania kościuszkowskiego. Nie miał bowiem żadnego znaczenia dla insurekcji ani dla jej władz. Nie zatarł fatalnego wrażenia, jakim było przystąpienie króla do konfederacji targowickiej. Akces do powstania oceniony został w Petersburgu jako kolejny dowód nielojalności Stanisława Augusta. Taki człowiek na polskim tronie mógł być niebezpieczny. Także po stłumieniu powstania. Nikołaj Repnin, były ambasador rosyjski, pisał w końcu 1794 r. do Katarzyny II: „Liczne przykłady nas utwierdzały, że ten władca stał zawsze w poprzek naszym interesom, żadne zorganizowane przeciw nam przedsięwzięcia nie obyły się bez króla i pod jego głównym przewodem”.
Rosja nie miała więc do króla żadnego zaufania. Mogła obawiać się kłopotów z jego strony w przyszłości. A Stanisława Augusta może i otaczała niechęć oraz nieufność rodaków, ale był królem – symbolem władzy i państwa. Dlatego też Katarzyna II wysłała do niego w grudniu 1794 r. list. Wyrażając troskę o bezpieczeństwo króla w tak niedawno zrewoltowanej Warszawie, „doradza” mu, by wyjechał z „obciążonego występkami miasta” do Grodna. Stanisław August musiał być świadomy, że wyjazd ze stolicy państwa, z królewskiej rezydencji, pozbawia go nawet pozorów władzy i jest nieformalną abdykacją. Tak jak zazwyczaj, zanim okazał uległość, starał się grać na zwłokę. Już jednak na początku stycznia 1795 r., stosując się do „rady”, a w istocie rozkazu Katarzyny II, opuścił Warszawę. Mieszkańcy stolicy żegnali go ze smutkiem i nawet z płaczem.
Mówiono, że spowodowała to plotka, jaką miał rzekomo kazać rozgłosić Stanisław August. Gdy wyjedzie, Rosjanie dokonają w Warszawie takiej rzezi jak na Pradze. Przyczyną żalu i łez, okrzyków: „Niech żyje król!” było jednak w istocie poczucie, że wyjazd eskortowanego przez rosyjskich żołnierzy Stanisława Augusta ze stolicy jest symbolem końca pobitej Rzeczypospolitej. Króla wywożono do Grodna, ale była to już zagranica. Miasto należało od II rozbioru do Rosji.
Stanisław August był jednak nadal królem, Rosjanie pozwolili mu więc zabrać do Grodna dwór, okrojony co prawda o połowę, do ponad stu osób. Wybór Grodna na siedzibę króla nie był zapewne podyktowany złośliwością. Stanisław August nie mógł jednak nie czuć się upokorzony. Miał bowiem przebywać w mieście, w którym dwa lata wcześniej Sejm ratyfikował II rozbiór.
W Grodnie Stanisław August był w istocie honorowym więźniem politycznym, pilnowanym przez żołnierzy rosyjskich. Na „opiekuna” króla wyznaczono hrabiego Eliasza Bezborodkę, jako marszałka dworu. A jeszcze wyżej czuwał nad jego pobytem w Grodnie Nikołaj Repnin. Każdy krok króla, każde jego spotkania były skrupulatnie kontrolowane. Ludzie, do których Stanisław August miał zaufanie, byli usuwani z jego dworu. Jednakże w otoczeniu króla byli szpiedzy rosyjscy: jego sekretarz Christian Friese i Fryderyk Moszyński.
Maria Żywirska, autorka książki o ostatnich latach Stanisława Augusta, pisała o jego spacerach we wsi Łosośna. „Tam na miejscu król, wysiadłszy z karety, błądził po pobliskich łąkach i lasach, niekiedy stawał i przeważnie milcząc, patrzył długo w stronę Warszawy, jakby stamtąd oczekiwał wybawienia. I to także stało się podejrzane dla Repnina, zwłasżcza gdy coraz częściej celem spacerów zamiejskich stały się obszary leżące za Niemnem, bliżej dawnej granicy Korony i Litwy. Pewnego dnia, bez żadnego wyjaśnienia, Repnin kazał rozebrać most na Niemnie, zamykając w ten sposób możliwość odbywania takich wycieczek”. Repnin raportował Katarzynie II, że król miota się między nadzieją a rozpaczą.
Stanisław August był zarazem realistą i człowiekiem naiwnym. Zdawał sobie sprawę z końca Rzeczypospolitej. A jednocześnie uważał, że jeśli nastąpi ostateczny rozbiór, to Katarzyna II wypuści go ze swoich rąk i pozwoli na wyjazd za granicę. Chciał – jak pisał do niej – spędzić resztę życia „w klimacie bardziej łagodnym”. W liście tym stwierdzał, że jeśli nic nie może już zrobić dla swoich rodaków, to nie ma powodu, by przebywać wśród nich. Marzył o zamieszkaniu we Włoszech. Polecił swemu bratankowi Stanisławowi wyszukanie dla niego pałacu w Rzymie. Katarzyna II nie zamierzała ryzykować wypuszczenia go. Mógł znów okazać się nielojalny i związać się z polskimi emigrantami politycznymi.
Długi i abdykacja
Wkrótce po podpisaniu konwencji rozbiorowej przez zaborcze mocarstwa, kładącej kres istnieniu Rzeczypospolitej, Katarzyna II zażądała od Stanisława Augusta, by abdykował. Był to ostatni moment, w którym król mógłby zdobyć się na gest sprzeciwu. Gest bez znaczenia dla przesądzonych już losów Polski, lecz jakże symboliczny. Niezgoda na abdykację byłaby odmową zaakceptowania likwidacji państwa. I byłby może Stanisław August zdobył się na taki gest, gdyby nie jego gigantyczne długi.
W innej sytuacji mógłby powiedzieć: „Nie abdykuję i róbcie ze mną, co chcecie”. Jednak wówczas trzeba było mieć mocny charakter i być gotowym na wynikające z tego konsekwencje.
Takiego charakteru król, nienadający się na męczennika, nie miał.
Nadzorujący króla Repnin postawił sprawę jasno: spłata długów w zamian za abdykację.
Stanisław August uległ. Zanim się podpisał, 25 listopada 1795 r. – w dniu swojej koronacji i w imieniny Katarzyny II – pod aktem abdykacji, doznał kolejnego upokorzenia. Był jak uczeń, któremu niezadowolony z jego wypracowania nauczyciel każe powtarzać błędy. Nauczycielem był Repnin. Akt abdykacji był kilkakrotnie pod jego dyktando poprawiany. Aż wreszcie uzyskał zadowalającą formę. Stanisław August musiał napisać, że zrzeka się korony dobrowolnie. Katarzyna poinstruowała bowiem Repnina, że akt abdykacji nie może wywoływać wrażenia przymusu. „Nie obeszło się bez łez, i to łez gorzkich – ale nie zrzeczenie się było ich powodem, wywołała je myśl o przyszłym losie Polski” – pisał Repnin.
Uprzejmy car Paweł I
Po śmierci Katarzyny II wstąpił na tron jej syn Paweł I. Nienawidził matki. Podobno miał powiedzieć, że był przeciwny rozbiorom, lecz sprawy zaszły już za daleko, by odwrócić ich skutki.
Zaprosił Stanisława Augusta do Petersburga. Paweł I, z całą, nieudawaną, sympatią dla byłego już króla, nie zamierzał jednak pozwolić mu na opuszczenie Rosji. W marcu 1797 r. car witał osobiście Stanisława Augusta w wyznaczonym mu na rezydencję Pałacu Marmurowym.
I znów był to grymas historii. Poniatowski, kochanek Katarzyny II, wprowadzał się do pałacu, który wybudowała dla innego swojego kochanka, Grigorija Orłowa. Cesarz Paweł I zapraszał go do swoich rezydencji w Carskim Siole i Gatczynie oraz na dworskie przyjęcia. Przysłał mu insygnia Orderu św. Andrzeja, przyznanego królowi przez Katarzynę II, by Poniatowski mógł uczestniczyć w święcie orderowym. Zaprosił go też na swoją koronację w Moskwie i dał mu osobną lożę.
Adam Zamoyski pisał o Stanisławie Auguście: „Był po części honorowanym gościem, po części zaś – trofeum – ponieważ ekscentryczny car chciał wyrazić dezaprobatę dla nikczemnego postępowania matki, ale jednocześnie sprawiało mu radość, że ma w swym orszaku króla”. Brutalniej nazwał sytuację Poniatowskiego pamiętnikarz Jędrzej Kitowicz. Stwierdzał, że Paweł I naśladował rzymskich wodzów, którzy w triumfie prowadzili w kajdanach pokonanych królów. Z tą tylko różnicą, że Stanisław August miał kajdany na sercu, nie zaś na nogach i rękach.
Paweł I wielokrotnie spotykał się ze Stanisławem Augustem. W czasie jednej z rozmów miał przekonywać go, że jest jego synem… „Gdy dowodziłem mu, że to niemożliwe, nalegał tym bardziej” – pisał Stanisław August do swojego bratanka, Stanisława.
Jeśli Paweł I naprawdę wbił sobie do głowy, że jest synem Poniatowskiego, tłumaczyłoby to jego, pełne grzeczności, zachowanie wobec Poniatowskiego. A może i ewentualne plany wobec przyszłości Polski. W Nowy Rok 1798 car przyjechał do Stanisława Augusta, by złożyć mu życzenia. Paź króla, Jan Sagatyński, pisał w swoich wspomnieniach, że po tej rozmowie Stanisław August był odmieniony i uradowany. Miał powiedzieć: „Przecież uprzykrzyło się losowi prześladować nas dłużej, będziemy wkrótce oglądać Warszawę jako stolicę zwróconej ojczyzny, a znaczenie imienia polskiego znowu w całym blasku zajaśnieje”.
Maria Żywirska pisała, że ta historia miała pewne realne podstawy, gdyż na plany odbudowania Polski pod berłem Hohenzollernów Paweł I mógł ripostować analogicznym własnym pomysłem i podzielić się nim ze Stanisławem Augustem.
Jeśli tak było, a dowiedzieliby się o tym pruscy szpiedzy, trudno się dziwić plotce, że Stanisław August, który zmarł w Petersburgu w lutym 1798 r„ został otruty niezostawiającą śladów trucizną „aqua tofana”.
Los pośmiertny
Paweł I wyprawił Stanisławowi Augustowi prawdziwie królewski pogrzeb. Nałożył zmarłemu koronę na głowę. Na nagrobku kazał wyryć słowa: „Gościowi i przyjacielowi”. Rosja uhonorowała go po śmierci, jak nigdy nie zdobyła się na to Polska. W1938 r. Sowieci przekazali Polsce trumnę Stanisława Augusta. Najwyższe władze Rzeczypospolitej zdecydowały, że szczątki ostatniego króla zostaną złożone, bez żadnych uroczystości pogrzebowych, w miejscu jego urodzenia w Wołczynie. Stało się to w nocy. Rządzący Polską byli legioniści, którzy poszli w 1914 r. na wojnę z Rosją, oceniali jednoznacznie Stanisława Augusta jako rosyjską marionetkę. Nie widzieli dla niego miejsca w kryptach wawelskich, w których spoczął Józef Piłsudski. Przez łamy prasy przetoczyła się burzliwa dyskusja na temat pochówku Stanisława Augusta. Większość elity intelektualnej opowiedziała się za Wawelem. Tylko kilka głosów było za tym, by pozostawić trumnę króla w Wołczynie. Pośrodku znajdowali się zwolennicy pochowania króla w katedrze św. Jana w Warszawie.
Resztki splądrowanej trumny z fragmentami tkanin i być może okruchami kości króla zostały przewiezione do Polski w 1988 r. Przez siedem lat (!) nie wiedziano, co z nimi zrobić. Także władze III Rzeczypospolitej odmówiły królowi miejsca na Wawelu. Nie przestała na Stanisławie Auguście ciążyć opinia rosyjskiej marionetki. Ostatecznie prochy z Wołczyna spoczęły w katedrze św. Jana w Warszawie.
Opracowanie: Leon Baranowski, Buenos Aires, Argentyna