Jacek Komuda, DoRzeczy, nr 43, 21-27.10.2019 r.
Już w XVII w. europejska (czytaj: francuska) elita próbowała ucywilizować ciemnych Sarmatów z Polski, organizując dla nich festyny i widowiska. Szło o dużą stawkę: o koronę, bo król Jan Kazimierz Waza zamierzał przeprowadzić w Rzeczypospolitej elekcję za swojego życia i promować jako następcę kandydata francuskiego – Henryka Juliusza de Burbona, syna Ludwika Burbona. Wówczas to, w 1664 r. (choć są podejrzenia, że było to 10 lat później), urządzono w Warszawie widowisko ukazujące przewagę i zwycięstwo króla francuskiego nad cesarzem rzymskim.
Była to zarazem jedna z pierwszych na ziemiach polskich rekonstrukcji historycznych, bo pokazano wszystkie najważniejsze zwycięstwa Ludwika XIV nad Habsburgami – bitwy w polu, zdobywanie fortec, na koniec zaś triumf króla nad cesarzem. Świadkiem tego teatrum był Jan Chryzostom Pasek, najsławniejszy polski pamiętnikarz, który razem z czeladzią wyjeżdżał właśnie konno z Warszawy i razem z innymi ciekawskimi ustawił się blisko miejsca triumfu. „Kiedy już insze odprawiły się indukcyje – pisał – jako się potykali, jako się piechoty zwierali, jako komonik, jako strona stronie placu ustępowała, jako brano więźniów niemieckich, szyje ucinano, jako do fortece szturmowano i onę odbierano – zgoła z wielkim kosztem i magnificencją te rzeczy odprawowały się”. Aby do końca udowodnić wyższość władcy Francji nad cesarstwem, aktor odgrywający rolę cesarza Leopolda Habsburga poszedł oddać hołd Ludwikowi Słońcu, niosąc koronę w rękach, a nie na głowie. „To był Francuz znaczny, który osobę cesarską reprezentował w łańcuchu idącą i umiał [oddać] wygląd jego i wargę tak też jako cesarz wywracał” – zanotował Pasek.
Wówczas jednak wydarzyła się rzecz, która wywróciła do góry nogami całe przedstawienie. Oto bowiem z tłumu wystąpił jeden z Polaków na koniu i zaczął wołać do Francuzów: „Zabijcie tego sic…syna, kiedyście już porwali; nie żywcie go, bo jak go wypuścicie, będzie się mścił, będzie wojnę mnożył, będzie krew ludzką rozlewał […] skoro zaś zabijecie, król JMość francuski osiągnie władzę, będzie cesarzem, będzie, da Pan Bóg i naszym królem polskim. W ostatku – jeśli wy go nie zabijecie, ja go zabiję!”.
Co powiedziawszy, porwał się do łuku i strzelił: „Jak wytnie pana cesarza w bok, aż drugim bokiem żeleźce wyszło – zabił!” Inni Polacy, widząc to, porwali się do łuków i także poczęli szyć w aktorów. „Naszpikowano Francuzów, samego, co siedział króla, postrzelono; na ostatek na łeb i z majestatu spadł pod teatrum, z inszymi Francuzami uciekł”.
Pasek nie podał, kim był szlachcic, który zabił z łuku cesarza niemieckiego. Mam pewne podejrzenia, że mógł być nim sam pamiętnikarz, Jan Chryzostom bowiem znany był z podobnych ekscesów, jak choćby zmuszenia sąsiada do zjedzenia na surowo zająca czy napaści na drobnych szlachetków. Oczywiście żadnego z nich w „Pamiętnikach” nie opisał. Tymczasem awantura z teatrum odbiła się głośnym echem w Warszawie – najbardziej wściekała się o to i lamentowała królowa Ludwika Maria. Wysłano zatem pogoń za zabójcą, a Pasek przezornie znacznie wcześniej wyjechał ze stolicy. Na wszelki wypadek zostawił swój łuk u pana Łączeńskiego, przed Tarczynem, a potem jechał bardzo powoli. Tymczasem królewscy rajtarzy, którzy nie do końca poważnie wzięli się do rzeczy, krążyli po gościńcach i kogo spotkali, tego pytali przez śmiech: „Skąd jedziesz? Nie tyś cesarza zabił i króla francuskiego postrzelił?”
„Nie ja” – odpowiadał sprytny frant i wówczas dawano mu spokój.
Paska doścignięto gdzieś po drodze, kiedy stał u pana Okunia, nazajutrz, drugiego dnia. I przeprowadzono śledztwo.
– WMMPan skąd jedziesz? – spytał oberstlejtnant gwardii.
– Z Warszawy – odparł Pasek.
– Kiedyś waszmość wyjechał?
– Po śmierci cesarza chrześcijańskiego i króla francuskiego.
– Patrzałeś Waszmość na to, kiedy się to stało?
– Patrzałem.
– Co za osoba był, co najpierw do cesarza strzelił?
– Taki jako Waszmość i jako ja.
– Czy nie waszmość sam?
– Wszak tam strzelono z łuku, a jam tu bez sahajdaku przyjechał – odparł Pasek i tym sposobem wykpił się od dalszego śledztwa. Rajtarzy zaś wypiwszy jedną i drugą beczkę piwa, podśmiewując się po cichu z całej sytuacji, odjechali.
Zabójcy nigdy nie znaleziono. Sprawa zaś, elekcji za życia króla upadła wkrótce i przyczyniła się do okropnego zamętu w Rzeczypospolitej. Przeciwko planom Jana Kazimierza wystąpił bowiem hetman Jerzy Sebastian Lubomirski, a kiedy został skazany na infamię, podniósł w 1665 r. bunt zwany rokoszem Lubomirskiego. ©®
Hulanki i swawole jazdy polskiej
Husarze i pancerni z szaleńczą odwagą bronili w XVII w. Rzeczypospolitej. A kiedy odpoczywali, bawili się huczniej niż Kmicicowa kompania.
Żywot żołnierza jazdy w XVII w. był niewesoły. Utarczki z Kozakami i Tatarami, przerywane wojnami z Moskwą, ze Szwedami i z Turkami. Ciągła groźba śmierci, kalectwa, tatarskiej niewoli. Bezustanne straty: koni, czeladzi, rynsztunku, uzupełniane z własnych, prywatnych zasobów, i nigdy niewypłacany na czas żołd.
Profity ze służby były najczęściej honorowe, a łupy tylko po części rekompensowały straty. Radosław Sikora w „Fenomenie husarii” zestawił życiorysy kilku kawalerzystów, dokonując bilansu ich zysków i strat. I tak Jan Władysław Poczobut-Odlanicki, służący od 1658 do 1671 r., praktycznie bez żołdu, stracił w czasie służby dwóch pachołków, wóz z rynsztunkiem, kilka koni, w tym rumaka, nie licząc uzd, kulbak i innego rynsztunku zniszczonego w wyniku odwrotów, zwad i grabieży. Za poświęcenie i rany nie dostał żadnego żołdu ani nawet obiecanego urzędu. Aleksander Skorobohaty, służący od 1654 r., został postrzelony dwiema kulami, stracił rumaka, którego ukradł mu pachołek, potem konia pocztowego, kolejnego pachołka, który zginął razem z wierzchowcem w bitwie pod Połonką, własnego konia, a potem zabito mu kolejnego pachołka, jego samego kolejny raz postrzelono, mało nie umarł z odnowionych ran. W1684 r., po 30 latach służby, musiał ją porzucić – wrócił do domu jako inwalida i bez nagrody za krwawy trud poza dawnymi ranami i kulą w plecach.
Wszystko to sprawiało, że żołnierze słynęli z nieokiełznanych charakterów i brutalnej fantazji. Husarze i pancerni uważali się za elitarny rodzaj wojska, w chwilach przerwy między wojnami lubili wypić, zabawić się kosztem chłopków, mieszczan czy szlachty, dla których narażali życie i zdrowie. „Jakiś zły duch między nimi lata” – pisał o własnych żołnierzach hetman Stanisław Koniecpolski. „Trudno było wymagać – pisał wieki później historyk Władysław Łoziński – aby żołnierz, wierzyciel tej ziemi, którą własnymi piersiami osłaniał, czekał cierpliwie na to, co krwią własną zarobił – skoro nie dawano, brał sam”.
PIJACKIE ZABAWY CZASU POKOJU
Towarzysze zawsze wzniecali zwady i bójki. Pewnego razu w Bucniowie pod Trembowlą, na bankiecie u Piotra Potockiego, wojewody bracławskiego, sługa Szczęsny Sulatycki poprosił do tańca wojewodziankę Firlejową. Nie spodobało się to żołnierzom z chorągwi kozackiej hetmana Mikołaja Potockiego, którą wspomniany Piotr Potocki, jego syn, dowodził. Poczęli wyśmiewać taniec Sulatyckiego. Na zapytanie, dlaczego zeń
szydzą, odparł towarzysz Łowczyćki: „Dlatego, żeś błazen. Myśmy żołnierze, a z panną wojewodzianką nie tańcujemy, a ty, dworska polewko, śmiałeś z nią tańcować!”. Od razu doszło do zwady – Szczęsny Sulatycki został porąbany przez towarzystwo, a razem z nim usieczono jego brata – Melchiora, pokojowego Kazanowskiego.
Kim byli owi żołnierze? Łotrami? Mordercami bez czci i sumienia? Raczej bohaterami. Ta sama bowiem chorągiew w 1637 r. pod Kumejkami pierwsza uderzyła na tabor kozacki Pawluka, ponosząc duże straty w koniach i towarzystwie, a zarazem powstrzymując własnymi piersiami rozlewający się kozacki bunt.
Popularną formą spędzania czasu, jak podaje komediopisarz Piotr Baryka, były zabawy, w których towarzysze husarscy popisywali się zręcznością w strzelaniu i rąbaniu szablą, wykorzystując w tym celu czeladź. „Skacz mu przez gołą szablę, trzymaj szóstak w palcach, a on ci ich urywa kulą po kawalcach” – pisał. Innym razem husarze kazali sługom stroszyć czupryny, po czym strzelali do nich z pistoletów. „A jeśli cię zabije przy takim igrzysku (I często się to trafia, a zwłaszcza przy wińsku), to sobie w śmiech obraca, a ty leż, pachołku, Pod Bożą męką kędy zagrzebiony w dołku”. Tych, którzy gotowi są użalić się nad ich dolą, przestrzegam, że luźna czeladź – tzw. ciu- ty – była sprawcą większości rabunków i napadów. „Polski pacholik był diabła wart” – napisał o nich rajtar w polskiej służbie Hieronim Holsten.
Samuel Maskiewicz tak opisuje śmiertelny bankiet u brata: „Przyszło do niego kilku towarzyszy, a że nie miał ich czym innym ugościć, oprócz gorzałki, tedy brat posłał po nią. Z początku goście i gospodarz pili kieliszkami, potem całymi sztofami, jednym duszkiem. Już wszyscy się z nóg zwalili, oprócz brata i jakiegoś Niedźwiedzkiego, także z roty Kalinowskiego. Tam Niedźwiedzki podał hasło pić we dwu z tą umową, że gdy jeden osłabnie, drugi mocniejszy o nim mieć będzie staranie i wezwie księdza z cyrulikiem.
I tak pili oni obydwa do tyła, iż tamten padł martwym, wynieśli go i mieli o nim staranie całą noc, co chwila oczekując śmierci i dusza w nim ledwie się trzymała. M Brat […] posłał po mnie chłopca wskok 5 i cyrulika. Natychmiast go wysłałem, ale już późno”. Niedźwiedzki wyzionął ducha.
Najpopularniejszym trunkiem pitym przez wojskowych była gorzałka, uważana także za lekarstwo. Zwykle była to tzw. prostka zawierająca ok. 20 proc. alkoholu, dlatego szlachetniejsze jej odmiany zaprawiano dodatkami – kminkiem, anyżem, miodem. Pędzono ją nawet w obozach, a pili wszyscy, dowódcy bywali pijani w czasie walki – pomawiano o to hetmana Mikołaja Potockiego w czasie bitwy pod Korsuniem w 1648 r. Żołnierzy usprawiedliwia jednak to, iż warunki panujące w obozach były tak fatalne, że gorzałka zabezpieczała przed zatruciami i zakażeniami.
Pozostały jeszcze trzy typowo żołnierskie rozrywki: karty i kości, a więc hazard, o którym napisać można by odrębny artykuł, ladacznice i… pojedynki, które choć zakazane, zdarzały się bardzo często. Jeden z nich opisuje Jan Chryzostom Pasek, kiedy w obozie pod Kozieradami w 1660 r. został w trakcie pijaństwa obrażony przez niejakiego Nuczyńskiego. Pojedynek przerodził się w rąbaninę, kiedy do walki po stronie poranionego szlachcica stanął jego młodszy brat, a potem – sam gospodarz biesiady, z którym Pasek wyszedł się bić poza obozem. Ze wszystkich walk bohater wyszedł jednak zwycięsko.
DRAGONKI I MERETRYCE
W obozach przebywały czambuły nierządnic. Formalnie prostytutki nie były tolerowane przez żadne artykuły wojskowe, a przy boku żołnierzy mogły przebywać jedynie ich legalne żony. Ladacznicom groziły kary utopienia, powieszenia, obcięcia nosa i uszu aż do zwykłego wyświecenia z obozu. Gdy jednak żołd nie nadchodził, dyscyplina upadała, a prawo było u lewego boku żołnierza, więc dowódcy przymykali oczy na murwy, szynkareczki i dragonki, które z wielką zaciekłością topił w Dniestrze hetman Stanisław Żółkiewski w czasie wyprawy cecorskiej 1620 r. Żołnierze cudzoziemskiego autoramentu wozili je ze sobą na wozach – np. francuscy dragoni w Prusach Królewskich opisani w „Dzienniku…” Karola Ogiera w 1635 r. – przy czym często zacierała się różnica pomiędzy ladacznicami a konkubinami wojaków. W1648 r. w obozie pod Piławcami przebywało ich tyle, że regimentarze bezskutecznie usiłowali przegnać je z wojska – panowie towarzysze przebierali murwy po męsku, aby udawały „chłopców”, czyli czeladź. Obecność swawolnie wywoływała awantury i bójki. W1657 r. w Jakubicach w sieradzkim żołnierze chorągwi kozackiej Jana Wyhowskiego „kazali sobie dostatkiem dawać jeść i pić. Popiwszy się, niektórzy z nich powadzili się o jedną białą głowę i strzelając za sobą w stodoły dwie, ładunek wpadł w południe u Wacława Żurka, które się zapaliły”.
Znaczna część przebywających przy wojsku niewiast bywała zmuszona siłą do posług i prostytucji. W XVII w. żołnierze często porywali kobiety, traktując jak łup wojenny, zmuszali do posług. W1666 r. kawalerzyści z armii królewskiej ścigający rokoszanina Jerzego Lubomirskiego „gwałty tak domom szlacheckim jako i wielom dziewicom czyniąc, owocami wojny to nazywali”.
ŁUP POPA JAK SKOPA!
Rabunek żywności i mienia był w XVII w. nieodłącznym obrazem przemarszu każdego wojska. Jak podaje Tadeusz Srogosz, autor dwóch monografii o życiu i swawoli żołnierzy, najczęściej dopuszczali się rabunków na chłopach i mieszczanach, czasem jednak „armatno i ze strzelbą” wdzierali się do dworów i miast. Uważna lektura dawnych protestacji i procesów pokazuje, że większości bezprawnych rekwizycji dokonywali wcale nie towarzysze szlachta, ale ich słudzy, owi pogardzani i wyśmiewani ciurowie, woźnice, pocztowi, zagarniający bydło, konie, zboże, owies. Regestr ich wykroczeń jest ogromny. Grabili bydło, kradli konie, żeby zaprząc je do wozów pana albo sprzedać w innym miasteczku. Niszczyli ule i barcie, spuszczali wodę ze stawów. Opróżniali stodoły, sąsieki i brogi. Wymuszali na ludności haracze, np. sumę pieniędzy na podkowę, bez której nie mógł dalej jechać. W przypadku odmowy wpadali w gniew. W 1663 r. w Wieluniu żołnierze z chorągwi niejakiego Kosudowskiego za niewpuszczenie do miasta „z furt miejskich czopy z muru wyłamali, bramy z blach poobdzierali, wrotnie popalili, żelaza u bram, łańcuchy u wież i bram połamali, poodejmowali”. W1692 r., jak podaje Tadeusz Srogosz, wojacy z chorągwi pancernej Jakuba Sobieskiego w Czechowie nie pozwalali pracować chłopom, ale kazali przywozić sobie drwa, sieczkę, siano i inne „victualia”.
Największe nadużycia i rabunki wybuchały, gdy jazda rozkładała się na leżach zimowych – zajmując stancje, którymi były wsie królewskie lub duchowne. Prawie zawsze wybierano więcej żywności, niż się należało. Czasami dochodziło do walki dwóch lub więcej oddziałów.
W1629 r. Andrzej Zborowski, kasztelan oświęcimski, oblega miasteczko Sól z własną chorągwią, gdzie stała rota Dmochowskiego: „bombarduje, następnie szturmem zdobywa, pada przy tym trupem 18 żołnierzy a mieszczenie ponoszą niepowetowane szkody”. W 1621 r. w Przemyślu dochodzi do walki pomiędzy rotami Opalińskiego, Klonowskiego,
Tarnowskiego, Zborowskiego, podczas gdy chorągiew Gniewosza atakuje… lisowczyków, odbiera im łupy, w tym – jak pisze jeden z elearów – „kielich wielki kościelny pozłocisty, sadzony diamentami, rubinami i szafirami, który ten to protestujący w Niemczech gromiąc heretyki, zdobył”.
Nie zawsze chorągwie pozostawały bezkarne. Zdarzało się, że zdesperowani plebeje chwytali za broń. W1654 r. na grasującą na Pogórzu rotę Jerzego Bałabana szlachta zwołuje pospolite ruszenie: „około 1000 ludzi, mieszczan i chłopów okolicznych rzuciło się na swawolnych żołnierzy, rozbiło rotę, pozabijało, poraniło wielu i wyparło z miasta”.
Bracia Kałuccy, dzierżawcy wsi Łukowa, na czele zebranych 300 chłopów napadają na oddział Fromholda Wolffa, rozgramiają go i wypędzają. Tomasz Olędzki, kasztelan zakroczymski, u którego przebywał w gościnie Jan Chryzostom Pasek, rozbija z czeladzią chorągiew Karola Potockiego, która przyjechała do jego wsi na swawolę, odbiera jej chorągiew i kotły, po czym odsyła je hetmanowi.
ŁYCZKOM KRWIE UPUŚCIĆ…
Tak samo jak dzisiaj żołnierze cierpieli na zespół stresu bojowego, a jedną z jego konsekwencji były okrucieństwa wobec ludności. Bohaterowie czasu wojny stawali się ciemiężycielami w czasie pokoju. Nie tylko rabowali, lecz także dla zabawy znęcali się nad chłopami, mieszczanami i szlachtą, bili ich i upokarzali. Jak pisał Bartłomiej Zimorowic: „Obuchem perswadują, kiedy o co proszą, krwie upuścić, ząb wybić, aperturę sprawiać, co wszystko darmo sprawią, a za nic nie ważą”.
Awantury wybuchały bez powodu – dla fantazji albo uśmierzenia żołnierskiej wściekłości. Na dobro towarzyszy i pocztowych zapisać można, że bili obuszkami, kańczugami i kijami, częściej płazowali, niż używali szabel. Tłukli więc, aby pobić, a nie zabić, gdyż zabójstwo byłoby nie tylko grzechem, lecz także poważnym występkiem w prawie wojskowym.
Jak podaje Tadeusz Srogosz w „Żołnierzu swawolnym”, w 1697 r. w Wiechucicach w sieradzkim „chłopa zbili, co komory bronił”. Dla równego rachunku w Łasku „burmistrza potłukli, że im muzyki znaleźć nie mógł”. W1690 r. w Szczercowie żołnierze najpierw bratali się z ludnością, a „po wypiciu sporej ilości alkoholu wymyślili sobie rozrywkę w postaci chodzenia po domach i bicia kijami, sieczenia kańczugami łyczków. Jednego z rajców rozciągnęli na ławie i bili po plecach i rękach, aż połamali kij”. Powszechne było urządzanie strzelanin do obrazów, nawet świętych i portretów. W1677 r. w Warcie husarze z chorągwi Morsztyna „gospodarzowi kołtuny powyciągali […] służkę mieszczankę pobił imć pan deputat Łaski i z głowy wyrwał włosy”. Innym razem szkody wyrządzali z czystej złośliwości – tak jak w 1660 r. w Parzymiechach w wieluńskim, kiedy to: „Garncarzowi dachówki potłukli sto, garncy nowych wypalonych stłukli kopę, niewypalonych garnców kop dwie, kłodę do kapusty potłukli, drzwi do komory potłukli”.
STAN TRZECI
W XVII w. zarówno w Polsce, jak i w Europie wojsko złożone ze służących zawodowo stanowiło swoisty osobny „stan żołnierski”, rządzący się odmiennymi prawami, pogardzający chłopami i mieszczanami, uważający się w dodatku za wolnych ludzi. „Wojsko stanowiło specyficzną grupę społeczną o określonym stylu życia. Żołnierze żyli w trudnych warunkach, niepewni jutra, dlatego […] chcieli użyć życia” – pisze Tadeusz Srogosz w „Życiu codziennym żołnierzy armii koronnej i litewskiej”. „Armię uważano w ówczesnych czasach za gniazdo rozpusty i moralnego upadku – i była to ocena ze wszech miar słuszna” – podaje Peter Englund w „Latach wojen”. W przypadku wojsk Rzeczypospolitej zaskakujące jest jednak, że nasi żołnierze, choć hultaje i swawolnicy, byli przy wszystkich swoich wadach szczerymi patriotami i obrońcami ojczyzny. Nie ma praktycznie w XVII w. przypadku, by jakiś oddział Polaków przeszedł na stronę wroga. I chyba należy zgodzić się ze słowami Władysława Łozińskiego: „Każdy z żołnierzy cudzoziemskich prześcignął polskiego w swawoli, ale żaden – nie dorównał mu w waleczności”.
Opracował: Jarosław Praclewski Solidarność RI, numer legitymacji 8617, działacz Antykomunistyczny