Tomasz Lis, Newsweek, nr 33, 12-18.08.2019 r.
Wyciągając poniekąd racjonalne wnioski ze swoich doświadczeń, w tym potknięć, Jarosław Kaczyński konsekwentnie zbudował system jednowładztwa. Na krótką metę skuteczny, ale do cna zepsuty.
– To nie socjalizm, ale wypaczenia socjalizmu – broniła się w momentach kryzysowych władza PRL. Aż okazało się, że wypaczenia są tego socjalizmu istotą. Podobnie jest z państwem PiS. To państwo zdegenerowane i źle zorganizowane, nietransparentne i nieudolne. Charakteryzująca arywistów pazerność jest w nim normą, a uznawanie przez funkcjonariuszy władzy publicznego za prywatne jest standardem. Kaczyński dla swej władzy i wygody stworzył system, którego efektem musiała być moralna degrengolada. Kuchciński, jego loty i kłamstwa nie są więc żadnym ekscesem ani występkiem. Są nieuchronnym skutkiem. Takiego właśnie państwa chciał Kaczyński. Takie też, unikając dawnych błędów, zbudował.
W swojej pierwszej partii, Porozumieniu Centrum – jak sam przyznał – miał wielu ludzi „niezupełnie zdrowych na umyśle”. PC de facto mu potem ukradziono. „Niezupełnie zdrowych na umyśle” na kolejnym okrążeniu też nie unikał, ale wniosek wyciągnął inny. By partii mu już nigdy nie ukradziono, tworząc PiS, napisał statut partii prywatnej, która będzie jego własnością do śmierci.
Partii nikt mu już zabrać nie mógł, ale Kaczyński zorientował się, że zbyt inteligentni lub niezależni, a szczególnie wyposażeni w obie te cechy, często go zdradzają. Marcinkiewicz, Dorn czy Ujazdowski mogli mu ulegać, ale nigdy całkowicie. Na następnym okrążeniu zdecydował więc, że musi mieć wyłącznie miernych i niesamodzielnych, dyspozycyjnych absolutnie
– Dudów, Morawieckich, Kuchcińskich czy Suskich. Od myślenia jest on. Reszta jest od nieprzeszkadzania i popierania.
Po latach 2005-2007 Kaczyński wiedział także, że liberalizm nie działa. Nikt nie docenił obcięcia przez niego podatków. Zrozumiał więc, że wybory wygrywa się socjalizmem, a nie liberalizmem, i zamiast ciąć podatki, dał ludziom gotówkę. Proste. Do tego dał im poczucie, że mogą się zemścić na elicie. 500 plus zemsta okazało się formułą genialną.
W czasie rządów PO Kaczyński pojął, że elektorat nie ma żadnego apetytu na reformy. Co z tego, że podwyższenie wieku emerytalnego było dla państwa niezbędne, skoro prowadziło do utraty władzy. Żadnych reform – stało się jego credo.
Zrozumiał, że większość Polski może zignorować. Wystarczy skupić się na 40 proc. Polaków. Zrozumiał i to, że pazerny Kościół najbardziej chce pieniędzy, a najbardziej boi się liberalizmu. Dał mu więc pieniądze i podarował wojnę z liberalizmem. Pojął także, że to jakiś dureń wymyślił zasadę „kto ma telewizję, traci władzę”. Władzę tracił ktoś, kto mając telewizję, miał też skrupuły. Należało się ich pozbyć. Kurski był jak znalazł.
Kaczyński zobaczył również, że elektorat kocha siłę, a nawet pogardę, co bardzo było zbieżne z jego inklinacjami. Wniosek był prosty – żadnych sojuszników, trzeba mieć poddanych, żadnych koalicjantów, żadnych debat, żadnego dialogu, żadnego kompromisu.
W efekcie stworzył system, w którym celem jest nie Polska, ale jego osobista władza, niezależnie od tego, jak często twierdziłby, że jest odwrotnie. Niezbędnym elementem systemu była redukcja rządów prawa, prymat państwa nad obywatelem i uczynienie z państwa zakładnika oraz sługi rządzącej partii. Taki system nie potrzebuje kadr kompetentnych. Potrzebuje wiernych. Nie potrzebuje ludzi celebrujących swą godność, ale pionków gotowych na każde upokorzenie. Potrzebuje po prostu armii Kuchcińskich. Kaczyński naprawdę wie, kim są ci ludzie. Zero złudzeń. Jako mistrz castingu poszukiwał wyłącznie egzemplarzy uszkodzonych. Nie szukał cnoty, lecz gotowości popełnienia występku, nie szukał ludzi z charakterem, ale takich, którzy nie mieli go za grosz.
Oczywiście doskonale wie, że rządzenie przy pomocy miernot ma swoje ograniczenia. To się w końcu musi – przepraszam – łypnąć. Ale fastrygując, kombinując i sypiąc gotówkę, dwie kadencje można przetrwać. Może nawet trzy. W jego wieku wystarczy.
Kaczyński musiał stworzyć państwo chore, bo tylko takie mogło w pełni zaspokajać jego osobiste cele. I stworzył państwo prywatne. W tym teatrze jest jeden właściciel, jeden dyrektor i jedna główna rola. Cała reszta to halabardnicy, tło, element scenografii.
Partia to ja, państwo to ja, Polska to ja. W takim państwie osobiste cechy wodza stają się cechami i wadami państwa. Nieprzejrzystość, nieprzewidywalność i brak szacunku dla innych, traktowanych wyłącznie instrumentalnie.
Nie miejcie więc pretensji do Kuchcińskiego, Dudy, Karczewskiego, Morawieckiego czy Szydło. To tylko doskonale ołowiane żołnierzyki w planszowej grze, w którą Polskę, za zgodą części i przy bierności większości Polaków, zmienił Jarosław Kaczyński.
Opracował: Aaron Kohn, Hajfa – Izrael