Batoh

Miejsce okryte złą sławą, gdzie wydarzyła się jedna z największych polskich tragedii, która ciążyła na stosunkach Polsko – Ukraińskich. Tło historyczne. W 1651 roku Bohdan Chmielnicki zrywa układ z Rzeczypospolitą zawarty Ugodą Zborowską (1649 r., na którym to fakcie historycznym, kończy się główny wątek pierwszej części Trylogii H. Sienkiewicza „Ogniem i mieczem”). Powstanie kozackie wybucha ponownie, które zakończone zostaje wygraną przez nas bitwą pod Beresteczkiem – Polska i Litwa jako Rzeczypospolita Obojga Narodów wystawiła wtedy około 50–tysięczną armię, która starła się w bitwie z ponad 200-tysięczną armią kozacko-tatarską. Po naszym zwycięstwie zawarto nową ugodę, ale mimo tego walki trwały nadal a Rzeczypospolita wysyłała do nich niewielkie liczebnie wojska, w skład których wchodziła także chorągiew husarska. Zadaniem tych wojsk było bardziej utrzymanie porządku na ukrainnych ziemiach oraz demonstracja siły, w związku z czym, działania nasze porównać można raczej z ekspedycjami karnymi, niż z prowadzeniem regularnej wojny. W 1654 roku Ukraina ogłasza zerwanie z Rzeczypospolitą i oddaje, lewobrzeżną tzw. Zadnieprzańską część, pod zwierzchnictwo Rosji (tym samym popadli w zależność od Rosji która trwała do czasów nam współczesnych, czyli do rozpadu Związku Radzieckiego w 1991 roku, a można wskazać, iż obecnie, niezależność Ukrainy od Rosji jest iluzoryczna, czysto formalna). Jak się rzekło, w owym czasie – lata 1651-1654, dochodziło do wielu mniejszych bitew i potyczek, w które obie strony angażowały skromne liczebnie siły zbrojne, liczone po stronie Polskiej raczej w tysiącach niż w dziesiątkach tysięcy.

Do jednej z takich mniejszych bitew doszło pod Batohem w 1652 roku, na terenie dzisiejszej Ukrainy, nad rzeką Boh. Jak wyżej wspomniałem, wojska polskie były nieliczne co przesądziło o tym, iż ta bitwa zakończyła się naszą przegraną a do niewoli trafiła znaczna część żołnierzy biorących w niej udział, w tym około 400 husarzy. W tym miejscu należy poczynić dwie dygresje. Pierwsza; Bohdan Chmielnicki ówczesny przywódca Ukraińców dążył do uniezależnienia się i podsycał konflikt z Polską (czego efektem było wspomniane wcześniej poddanie Ukrainy pod zwierzchnictwo Rosji w 1654 roku), a w swoich działaniach nie przebierał w środkach. Dodatkowo rzec trzeba, iż był po prostu alkoholikiem – zmarł z przepicia w 1657 roku. Druga dygresja; zasadza się na ustalonym i „obowiązującym” w tych czasach zwyczaju, iż wzięci do niewoli żołnierze mogli być z niej wykupywani i wracali po jakimś czasie do domów. Jeżeli któryś z nich nie mógł dać okupu, spędzał w niewoli długie lata, często do końca życia, będąc w wielu przypadkach przedmiotem handlu na targach niewolników. Dotyczyło to niemajętnych, szeregowych żołnierzy, albo takich, którzy w wyniku wojny czy innych zdarzeń losowych zostali pozbawieni rodziny, bliskich lub majątku. W przypadku dostania się do niewoli dowódców, towarzyszy pancernych (husarzy) lub innych „znacznych person”, okup był wyjątkowo wysoki; odpowiadał ich pozycji społecznej i statusowi materialnemu. Nie trzeba wykazywać korzyści jakie strony transakcji odnosiły z tego zwyczaju i który traktowano bardzo honorowo (szczególnie w stosunkach z Turcją), ponieważ; wysoki okup wzbogacał tego do którego trafiał – oczywiście poza tymi łupami które zdobył podczas samej bitwy lub bezpośrednio po niej (wystarczy wskazać na łupy które stały się udziałem Polaków po kampanii wiedeńskiej – do dzisiaj je oglądamy), a druga strona odzyskiwała ojca, syna, męża, brata, etc. Zwyczaj dobry i zasługujący na uznanie. Niestety nie zawsze tak było.

Po bitwie pod Batohem, Bohdan Chmielnicki zaślepiony nienawiścią, pijany i w stanie silnego wzburzenia, wydał rozkaz aby wziętych do niewoli Polaków wymordować. Działo się to w okrutny sposób; żołnierzom ze związanymi do tyłu rękami podcinano gardła, wielu – zwłaszcza towarzyszy pancernych na których gniew był największy, męczono przed śmiercią metodami najbardziej wyszukanymi, wręcz nieludzko; obcinano żywcem ręce, nogi, przyrodzenia, języki, palono żywcem, obdzierano ze skóry, rozdzierano końmi, wydłubywano oczy. W ten sposób; bezbronnych, w pętach, zamordowanych zostało ponad 4 tysiące Synów naszej Ojczyzny, min. Marek Sobieski brat Jana, późniejszego króla Polski, Jana III. Matki, żony, siostry już ich nie zobaczyły. Hańba czynów jakich dopuścili się Ukraińcy na bezbronnych żołnierzach, jest nie do zmazania. Nie mogli – w przewarzającej liczbie przypadków, dać im rady w polu, posunęli się do rzeczy, które nigdy zdarzyć się nie powinny i które na stulecia „zatruły krew pobratymczą” jak to ujął Henryk Sienkiewicz (używając tego zwrotu w „Ogniem i mieczem”, miał na myśli i wskazał – w sposób zakamuflowany, na to co się stało pod Batohem). Stosunki między Polską a Ukrainą zostały przeniesione na długie lata w sferę wzajemnej nieufności. Obok innych zdarzeń jakich doświadczyliśmy od nich – mordy Polaków zwłaszcza w czasie II W.Ś. na Wołyniu a oni od nas, chociażby w XX wieku, wytworzona została sytuacja ciągłego napięcia we wzajemnych relacjach. Uważam, iż obecnie tej świadomość nie należy podsycać, ale też nie możemy o tym zapominać.

Opisane wyżej zdarzenia wypada, wręcz powinno się zestawić z relacjami jakie mieliśmy z innym naszym sąsiadem; Turcją. To że przez stulecia byli naszymi sąsiadami – przez wieki bezpośrednio graniczyliśmy, toczyliśmy często wojny, pomimo dzielących nas różnic – Polska chrześcijańska, Turcja państwo islamskie, nasze stosunki układały się poprawnie i z dużą dozą honorowania istotnych interesów obu Narodów. W okresach pokoju istniała ożywiona wymiana handlowa, oba państwa utrzymywały przedstawicielstwa na swoich dworach, przenikanie kultur, myśli, inne, np. wdrażanie urządzeń tureckich w dziedzinie wojskowości, na tzw. modłę orientalną, było u nas ustaloną praktyką. W wielu przypadkach dochodziło do nawiązywania pogłębionych kontaktów między rodzinami lub poszczególnymi osobami ze strony polskiej i tureckiej, które opierały się na wzajemnym szacunku i honorowym postępowaniu. W tym czasie, silnie oddziaływał na wzajemne relacje także zwyczaj tzw. braterstwa rycerskiego, które m.in. polegało na tym, iż podczas wojny, w bitwach jeżeli spotykał się Polak (husarz) z Turkiem, którzy wcześniej zawarli takie braterstwo i utrzymywali kontakty, wstrzymywali konie, oddawali sobie parol i rozjeżdżali w przeciwnych kierunkach. Biorą udział w wojnie po przeciwnych stronach, obaj mogli zginąć w tej samej lub innych bitwach, ale nie walczyli ze sobą wzajemnie. Piękna rzecz. Należy także podkreślić oraz mieć to zawsze w pamięci(!), iż później, kiedy Rzeczypospolita w wyniku rozbiorów utraciła suwerenność, doszło do wykształcenia się na dworze sułtana wyjątkowo pięknego i znaczącego dla Nas Polaków zwyczaju. Podczas spotkań z udziałem dyplomatów i przedstawicieli innych państw, w stosownej chwili mistrz ceremonii donośnym głosem zadawał pytanie; „Czy jest na sali przedstawiciel Polski”?! Cisza, jaka po tym następowała budziła grozę i była znacząca. Przypominała także, że Turcja – jako jedyne państwo w Europie(!), nie przyjęła oficjalnie do wiadomości i nie akceptowała traktatów rozbiorowych, podkreślając w ten sposób ciągłość Państwa Polskiego. Oczywistym jest, iż miała w tym także swoje cele, w kontekście ciągłego zatargu z Rosją. Ale fakt jest faktem. Zwyczaj ten utrzymał się przez cały okres rozbiorów. W praktyce, oznaczało to także, iż Turcja jak tylko mogła wspierała Polaków w dążeniach niepodległościowych – mimo, że Imperium Otomańskie też przeżywało poważny kryzys ustrojowy i gospodarczy. Wystarczy wspomnieć m.in. fakt, iż Adam Mickiewicz zmarł na cholerę w Turcji (1855), gdzie udał się pomagać w tworzeniu legionu polskiego.

Ta notka jest poświęcona tragedii jaka wydarzyła się pod Batohem a kończy akcentem pozytywnym; naszymi dobrymi stosunkami z Turcją – oczywiście poza okresami wojen jakie z sobą toczyliśmy z różnych powodów. Oby nie dochodziło do takich lub podobnych rzeczy ponownie. Tego należy życzyć Narodowi Polskiemu, Ukraińskiemu i Tureckiemu.

Autor: Marek T. Gasiński
Prawnik. Ekonomista.
Członek WiS Region Małopolska