Waldemar Łysiak, DoRzeczy, nr 36, 2-8.09-2019 r.
Zawsze, we wszystkich epokach, istniało LGBT (takie już biologiczne fatum), ale dawniej funkcjonowało „pod kołdrą”, czyli praktykując azyl intymności, co było do przyjęcia, „nolens volens” (chcąc nie chcąc), czyli do tolerowania, i tylko tolerowania (Nicolas Gómez Davila: „Tolerowanie nie powinno polegać na zapominaniu, że tolerowane zasługuje wyłącznie na tolerancję”). Dzisiejsze LGBT to dewiacyjne żądania prawne oraz instytucjonalne (małżeństwa, adopcje, itp.) oraz wulgarna uliczna ofensywa zboczeń i tupetu, prowokująca agresję z premedytacją, gdyż sama będąca agresją śliskiej, wytatuowanej, obnażonej, perwersyjnej golizny. Pośród ludzi normalnych nie ma zgody na tę totalitarną dżumę, i na tenor stosowany przez jej heroldów. Ciche LGBT nie wadzi postronnym. Lecz nie te LGBT, które chce do imentu spaskudzić/zgangrenować nasz świat.
Aktywiści i pijarowcy LGBT notorycznie — dla mydlenia ludziom oczu — szermują wzniosłymi hasełkami typu „humanizm”, „wolność”, „prawa człowieka”, etc. Tę demagogię „zboków” diagnozował proroczo już ćwierć wieku temu biskup Paryża, kardynał Jean-Marie Lustiger, mówiąc (wywiad dla „Le Point”, 1995): „— Za fasadą tych kłamstw kryje się perfidna kalkulacja. Mamy tu wewnętrzną sprzeczność dzisiejszej rzekomo liberalnej kultury bycia, która niby lansuje postępową ambicję, by chronić ludzką godność, a tymczasem wywołuje odwrotne skutki, degradując kondycję człowieka i wznosząc fundament antyhumanizmu”. Za czasów Lustigera to były pierwociny „tęczowej’’ zgnilizny — dzisiaj „tęczowe” szambo rozlewa się po całym globie już nie strumieniami, lecz wielkimi falami typu tsunamicznego.
A propos owej tęczowości: pedalska tęcza to rezultat kradzieży, efekt dewiacyjnego przekrętu. Cudowne zjawisko natury, tęcza, opiewana już od starożytności piórami (poetów i prozaików) czy pędzlami (malarzy wszystkich epok), darzona wszędzie kultem, przez chrześcijaństwo sakralizowana — pod koniec XX w. została bezczelnie zawłaszczona przez dewiantów i katapultowana przez nich ze sfery niebiańskiej/olimpijskiej do sfery gównianej/patologicznej, czyli wychodkowej. Można to porównać z kradzieżą swastyki przez hitlerowców, którzy czyniąc ją swym godłem splugawili ów równoramienny krzyż o załamanych pod kątem prostym ramionach, będący dla naszych słowiańskich przodków symbolem witalności, rozrodczości, słońca, ciepła, ognia, i jeszcze długo po zapanowaniu krucyfiksu czczony nad Wisłą jako prymitywny krzyż (vide jego kształt kuty na murze kolegiaty kruszwickiej; umieszczano go też jako „swarzycę” wewnątrz kapliczek przydrożnych), a w „międzywojniu” stanowiący mundurowe, medalowe, sztandarowe oraz legitymacyjne godło licznych jednostek Wojska Polskiego (4 Pułk Piechoty Legionów, sześć pułków Strzelców Podhalańskich, 21 Górski Pułk Artylerii, 21 i 22 Dywizja Piechoty Górskiej, i in.). Hitleryzm spaskudził ów znak w oczach opinii publicznej całego globu, tak jak teraz pedalstwo paskudzi tęczę na całym świecie.
Ubabranie samej tęczy wszetecznością stało się przedsionkiem czegoś dużo gorszego — jej zaprzęgnięcia do bluźnierstw anty- Maryjnych. Nie wystarczyło LGBT owcom homoutęczowienie aureoli Matki Boskiej Częstochowskiej — było zbyt słabo szokujące, gdyż bez skojarzenia genitalnego—tedy zaczęli ukazywać Madonnę (obrazkami, figurkami, transparentami) jako rozchyloną i pełną kolorów tęczy waginę. Co nie jest przez „mainstreamowe” media piętnowane jako kary godny bandytyzm — bandytyzmem zwą one ludzi rzucających kamieniami w dywersantów, którzy rozwalają tradycyjny etyczny porządek padołu ziemskiego.
Owa nihilistyczna dywersja ma silne centra dyspozytorskie i propagandowe na całej kuli ziemskiej. Takie, jak choćby gigant medialny Netflix, który od para lat do wszystkich swoich produkcji filmowych pakuje— trzeba, czy nie trzeba (to jest nie zważając czy ma to sens, czy jest uwarunkowane fabułą) — elementy LGBT (wszelkie ich formy), i swobodnie przekracza przy tym granicę dobrego smaku. Exemplum najnowszy, trzeci sezon popularnego serialu „Designated Survivor”, będący istną orgią (nomen omen) reklamową LGBT — od pederastii, do transpłciowości — z takimi „momentami” jak długa i hardcore’owo pokazana sekwencja seksu uprawianego przez dwóch czarnoskórych homoseksualistów, stanowiąca silną konkurencję dla profesjonalnych filmów branży porno, czy debata „babochłopów” wychwalających rozkosze płynące z odmienienia sobie płci, chociaż nie brak i innych politpoprawnych smaczków (a nawet wątków) ze sfery „rasizmu ”, „szowinizmu ”, „feminizmu”, czasami aż komicznych (admirała będącego dowódcą amerykańskiej marynarki gra Murzynka wyglądająca na nastolatkę). Wyraźnie Netflix przejawia już uzależnieniową manię prodewiacyjną. Żeby tylko on jeden w świecie mediów, szołbiznesu i deprawacyjnej seksedukacji! Stare bajki dla dzieci są już coraz częściej „modyfikowane” — np. w Skandynawii — politpoprawnościowo, także LGBT-owsko!
Zaprzęgnięcie wszelkich form twórczości artystycznej czy pedagogiki do „tęczowego” rydwanu przyszło LGBT-owskiej mafii łatwo, te dziedziny bowiem były głównymi (obok mediów) „targetami” trwającego kilka dekad „marszu przez instytucje” (kłania się włoski komunistyczny doktryner Gramsci i neomarksistowska Szkoła Frankfurcka), czyli pankulturowego procesu, który skolonializował pojęciowy/opiniotwórczy świat lewacko. Walczyłem z tym od początku lat 90-tych XX stulecia, używając — a jakże! — terminu „zaraza”, oraz analogicznych, równie dosadnych, no i ilustrując tę publicystyczną kontrofensywę zdjęciami takich transseksualnych paskudztw jak głośne kontrChrystusowe popiersie autorstwa Greera Lanktona (1989). Przegrałem (ja, i mnie podobni don Kichoci) — LGBT się od tamtej pory baaardzo rozrosło. Więc — a propos don Kichota — prędzej czy później okaże się, że przez całe stulecia ludzkość źle rozumiała tradycyjne określenie „błędny rycerz”, sądząc, że to rycerz błąkający się, tułający, wędrujący gwoli dokonywania heroicznych czynów, gdy tymczasem „błędny ” oznaczało po prostu błąd w rozpoznaniu płci owego wojaka, który był figurą „waginopozytywną”. Drukować się tedy będzie „genderowo” poprawioną „Donę Kichotę”, waleczną damę lejącą mieczem lub kopią „homofobów”, no i dominującą uległego jej, pokornego senora Dulcynea.
LGBT-owcy protestują gdy ich neomarksistowski terror nazywany bywa „ideologicznym”, lecz jest on niczym innym jak właśnie „ideologicznym terroryzmem”, o którym Jean-Franęois Revel pisał w „Le Figaro Litteraire”: „Metody ludzi posługujących się nim są brudne, ale oni nie znają innych metod. Te metody wypracował swego czasu bolszewizm za sprawą Lenina, który był wielkim terrorystą intelektualnym” (2000). Fucking assholes!
PS. Duże brawa dla Redaktora Sakiewicza za nalepkę, która znaczy: LGBT won!
Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych