Aldona Zaorska, Warszawska Gazeta, nr 34, 23-29.08.2019 r.
Mariusz Kamiński – minister, koordynator służb specjalnych, a od niedawna także minister spraw wewnętrznych i administracji znowu stał się obiektem ataku. Sytuacja wygląda na szytą bardzo grubymi nićmi, chociaż przyznać trzeba, że ktokolwiek za nią stoi, wybrał idealny moment i sposób. Komu nadepnął na odcisk Mariusz Kamiński? Niewątpliwie komuś wewnątrz służb z wcześniejszego rozdania.
– Oto w chwili, gdy zaczyna się kampania wyborcza, w momencie, kiedy Mariusz Kamiński ujmuje w swoje ręce dwa niezwykle ważne stery sugeruje mu się współpracę z bezpieką. Tyle tylko, że w Kwestionariuszu Ewidencyjnym komunistyczna bezpieka umieszczała (nadając im kryptonimy) osoby, które „w przeszłości były karane za wrogą działalność, były podejrzane o organizowanie wrogich manifestacji, wystąpień, podsycanie nastrojów niezadowolenia, prowadzenie wrogiej propagandy, swoim zachowaniem i postawą nasuwają uzasadnione podejrzenie, że mogą podjąć wrogą działalność w chwili powstania sprzyjających ku temu warunków, zajmowały eksponowane stanowiska w instytucjach i organizacjach prowadzących lub inspirujących działalność przeciwko PRL albo innym krajom socjalistycznym”. Sławomir Cenckiewicz, który zdemaskował agenturalną przeszłość Lecha Wałęsy, przypisywanie Kamińskiemu agenturalnej przeszłości na podstawie ww. kwestionariusza nazywa wprost manipulacją. Kryptonimy miały nadawane także osoby rozpracowywane przez SB (dla przykładu kryptonim „Prorok” miała sprawa „rozpracowania” prymasa Wyszyńskiego).
Od poprawczaka do więzienia
Sam Kamiński stał się obiektem zainteresowania bezpieki dość wcześnie, kiedy w wieku 16 lat trafił do poprawczaka. Za co? Za namalowanie na pomniku Wdzięczności Armii Czerwonej wyrazów „wdzięczności” od polskiego narodu. „Katyń pomścimy” głosił ów napis. W 1983 r. został wyrzucony z liceum, za to, że w czasie jednej z demonstracji stawiał opór milicji. Pomimo tego udało mu się dostać na studia, gdzie działał w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów. W latach dziewięćdziesiątych rozpoczął działalność polityczną w III RP. W 2006 r. po powołaniu CBA Kamiński zrezygnował z członkostwa w PiS i stanął na czele tej instytucji. Szybko okazało się, że nie zrozumiał on mechanizmów, jakimi rządziła się III RP. W dodatku – był ponad interes partyjny. I tak w 2007 roku CBA ujawniło aferę gruntową, w którą zamieszani byli politycy Samoobrony, wówczas koalicjanta PiS. Sprawa została ujawniona 9 lipca
2007, gdy premier Jarosław Kaczyński zdymisjonował Andrzeja Leppera. Ujawniono, że trzy dni wcześniej CBA zatrzymało jego współpracownika Piotra Rybę oraz prawnika Andrzeja Kryszyńskiego, którzy w imieniu Leppera i swoim mieli domagać się łapówki za pomoc w odrolnieniu gruntu. Potem, zamiast oślepnąć i ogłuchnąć, CBA pod rządami Kamińskiego ujawniło w 2009 roku tzw. „aferę hazardową” – gigantyczny przekręt z udziałem czołowych wówczas polityków Platformy, od której potem oblewał się Zbigniew „Zbychu” Chlebowski i przy której pojawiły się nazwiska takich polityków PO jak „cieć” niemieckiej willi Paweł Graś (dziś wciąż przy boku Tuska), Mirosław „Miro” Drzewiecki, Rafał Grupiński, Sławomir Nowak czy Adam Szejnfeld. Tusk przestraszony rozgłosem afery i ewentualną reakcją społeczeństwa… odwołał Kamińskiego ze stanowiska, twierdząc, że „wykorzystał on CBA przeciw konkurentom politycznym” Swoim partyjnym kolegom najwyraźniej nie miał nic do zarzucenia. Rok później przeciwko Kamińskiemu został skierowany akt oskarżenia o przekroczenie uprawnień. Oskarżanie miało przekonać społeczeństwo, że śledczy z CBA, zamiast łapać polityków za rękę przy pomocy prowokacji, powinni udać się do zamieszanych w afery, przedstawić się i zapytać, czy przyjmowali/przyjmą łapówkę, bo jeśli tak, to ich zamkną. Doprowadzenie do skazania Mariusza Kamińskiego w oparciu o ten tok rozumowania zajęło aż pięć lat. Udało się. W 2015 r. Mariusza Kamińskiego na karę więzienia skazał sędzia Wojciech Łączewski, postać niezwykle „ciekawa” Otóż to „Warszawska Gazeta” ujawniła, że „bezstronny” sędzia Łączewski za pośrednictwem internetowego komunikatora apelował do osoby, którą (niesłusznie) wziął za znanego z niechęci do PiS dziennikarza Tomasza Lisa o podjęcie skutecznej walki i wyrażał gotowość spotkania na ten temat Taki zbieg okoliczności – sędzia skazujący osobę wywodzącą się z PiS obiecywał pomoc w zwalczaniu PiS. A jego wyrok oczywiście nie miał nic wspólnego z jego deklaracją składaną poza salą sądową. Umówił się nawet z fałszywym Lisem i pojawił się na wyznaczonym spotkaniu. Po ujawnieniu przez nas tej sprawy Łączewski zaprzeczał i twierdził, że ktoś włamał się na jego konto, a w miejscu spotkania był przypadkowo i w innym celu. Tymczasem wszczęte śledztwo wykazało, że żadne włamanie na internetowe konto Łączewskiego nie miało miejsca, a sędzia zwyczajnie kłamał. Łączewski jął więc zabierać głos w mediach krytykujących Prawo i Sprawiedliwość. Tyle jeśli chodzi o sprawę skazania Mariusza Kamińskiego i apolityczność sędziego, który brał w niej udział. Ułaskawienie Mariusza Kamińskiego dokonane przez prezydenta Andrzeja Dudę spowodowało, że na obu znowu posypały się gromy ze strony opozycji, która najwyraźniej liczyła, że wyrok Łączewskiego nie tylko pozwoli na wyeliminowanie znienawidzonego szefa CBA z życia publicznego, ale i stanie się przestrogą dla innych funkcjonariuszy, którym przyjdzie do głowy sprawdzanie uczciwości polityków.
Niezłomny
Cała operacja posadzenia Kamińskiego nie wyszła. Ba! Z punktu widzenia PO stało się jeszcze gorzej. Po wygranych przez PiS wyborach Kamiński został koordynatorem służb specjalnych, a ostatnio także ministrem spraw wewnętrznych i administracji, co do szału doprowadziło całe lewactwo. Jest tego przyczyna. Stając na czele MSWiA Mariusz Kamiński zapowiedział, że nie będzie tolerancji dla obrażania uczuć religijnych, co stało się ulubionym zajęciem LGBT.
— Jeżeli ktoś w sposób świadomy obraża uczucia religijne innych osób, dopuszcza się profanacji świętych dla wielu Polaków symboli, musi liczyć się z reakcją państwa – zapowiedział na antenie TVP Kamiński. Szef resortu spraw wewnętrznych nawiązał w ten sposób do gejowskiej imprezy w Poznaniu, w czasie której drag queen (dla niewtajemniczonych – to taki facet, co przebiera się za kobietę na sceniczne występy) symulował podrzynanie gardła plastikowej lalce z naklejonym zdjęciem twarzy abp. Marka Jędraszewskiego (wszystko przy pełnej aprobacie zebranej tam publiki).
— Nie ma przyzwolenia na takie rzeczy – powiedział Mariusz Kamiński, pokazując, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Tak się bowiem składa, że społeczeństwo ma serdecznie dosyć tęczowej nienawiści i bluźnierstw, jakich dopuszcza się ta gejowsko-lesbijska zgraja twierdząc, że robi to w imię wolności (i domagając się zniesienia zakazu obrażania uczuć religijnych).
Polacy mają dosyć obrażania ich uczuć przez garstkę moralnych degeneratów i oczekują stanowczych działań państwa polskiego. Kamiński dał właśnie Polakom nadzieję, że takie zostaną podjęte. Może więc o to chodzi i to jest przyczyną tego, że na Kamińskiego został przypuszczony kolejny atak? Może chodzi o zniszczenie człowieka, którego charakter, spokój, uczciwość i brak kompromisów ze złem stał się symbolem rządów Zjednoczonej Prawicy?
Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych