O TUSKU SZCZERZE

Piotr Szubarczyk, Warszawska Gazeta, nr 50, 13-19.12.2019 r.

Co jakiś czas wraca do nas sprawa „dziadka z Wehrmachtu” i „nienormalnej polskości” Donalda Tuska. Zawsze wtedy, gdy Tusk – tak jak ostatnio w Zagrzebiu – zapowiada uczestnictwo „na realnym froncie walki” w Polsce, „udział w wyborach i kampaniach”. Dziadek w Wehrmachcie, drugi dziadek w Wehrmachcie, brat dziadka w Wehrmachcie, szwagier w Wehrmachcie… Nie za dużo jak na jedną rodzinę?

Zdjęcie z niemieckiego archiwum (Bundesarchiv) pokazuje 3 oficerów i jednego podoficera kierowcę z niemieckiej policji politycznej SD. Siedzą wszyscy w samochodzie. Jest rok1939. Polska. Ten kierowca jest łudząco podobny do Donalda Tuska! Zdjęcie chodzi w sieci podpisane raz, że kierowca to ojciec Donalda Tuska, innym razem, że to dziadek.

Te nawroty są zrozumiałe i musimy je przyjąć jako polski odruch obronny – bez wyzwisk, które spotkały kiedyś Jacka Kurskiego, gdy odkrył, że Tusk kłamie, zaprzeczając, że jego dziadkowie służyli w Wehrmachcie. Polaków niepokoi niejasna tożsamość Tuska i jego kłamstwa o własnej rodzinie, jakby coś ukrywał. Boimy się takich ludzi. Ludzi w głównym nurcie polityki, którzy mogą mieć wpływ na losy Polski, na nasze losy. Czy to na pewno dobrze, skoro nie wiemy, kim naprawdę są? Kto to właściwie jest Donald Tusk? Polak? Niemiec? Kaszub? A może ktoś zupełnie inny? Czy jesteśmy „nienormalni” tylko dlatego, że pytamy? „Nienormalni” byli Amerykanie dociekający, czy prezydent Obama

nie urodził się czasem w Afryce, co by go dyskwalifikowało jako prezydenta USA? Wszak politycy z tej półki dopuszczani są do największych sekretów państwa. Ilu z nas, Polaków, używało w domu rodzinnym języka niemieckiego? Na ilu z nas rodzice wołali „Bowke” albo „Pomuchelkopf” zamiast „łobuzie”? Ilu z nas wołało do babci „Oma” a do dziadka „Opa”? Ilu z nas miało wujka Jurgena? Ilu z nas miało dziadka, którego Hitler poklepał po plecach?

Dlaczego pan udaje?

Przed 5 laty, na spotkaniu z Tuskiem w Gorzowie, 17-letnia licealistka Marysia Sokołowska wyraziła te wszystkie wątpliwości w sposób najbardziej drastyczny: „Dlaczego udaje pan patriotę, a jest zdrajcą Polski?”. Te słowa obiegły całą Polskę. Marysia była pod wrażeniem głośnej wypowiedzi Tuska (pod dziwacznym tytułem „Polak rozłamany”…) w ankiecie miesięcznika „Znak”, którą znalazła w sieci i zinterpretowała ją po swojemu, bez usprawiedliwiających „kontekstów” Na pytanie, czym jest polskość, Donald Tusk mówił wtedy (1987):

– Co pozostanie z polskości, gdy odejmiemy od niej ca\y ten wzniosło-ponuro-śmieszny teatr niespełnionych marzeń i nieuzasadnionych rojeń? Polskość to nienormalność – takie skojarzenie narzuca mi się z bolesną uporczywością, kiedy tylko dotykam tego niechcianego [?!] tematu. Polskość wywołuje u mnie niezmiennie odruch buntu: historia, geografia, pech dziejowy i Bóg wie co jeszcze wrzuciły na moje barki brzemię, którego nie mam specjalnej ochoty dźwigać, a zrzucić nie potrafię (nie chcę mimo wszystko?), wypaliły znamię i każą je z dumą obnosić. Więc staję się nienormalny, wypełniony do granic polskością, i tam, gdzie inni mówią człowiek, ja mówię Polak; gdzie inni mówią kultura, cywilizacja i pieniądz, ja krzyczę Bóg, Honor i Ojczyzna (wszystko koniecznie dużą literą); kiedy inni budują, kochają się i umierają, my walczymy, powstajemy i giniemy. I tylko w krótkich chwilach przerwy rozważamy nasz narodowy etos odrobinę krytyczniej, czytamy Brzozowskiego i Gombrowicza, stajemy się normalniejsi.

Pamiętam myśl, która przebiegła mi przez głowę, kiedy po raz pierwszy to przeczytałem: Brzozowski współpracował z carską Ochraną, a Gombrowicz w roku 1939, przewidując nadchodzącą wojnę, uciekł statkiem do Argentyny… W dniu 40. urodzin Gombrowicza, które pisarz spędzał w kawiarni Fray Mocho w Buenos Aires, na placu Krasińskich w Warszawie umierał Krzysztof Kamil Baczyński (4 VII11944), bo trwało właśnie Powstanie Warszawskie. Służąca Gombrowicza, po przeczytaniu dopiero co wydanej „Ferdydurke” powiedziała ekscentrycznemu pisarzowi: „Koniec i bomba, a kto czytał, ten trąba”… Słowa Macieja Swirskiego, kierującego Redutą Dobrego Imienia, są bodaj ostatnią głośną wypowiedzią wokół „nienormalnej” Polski Tuska: – Reduta Dobrego Imienia nie uważa, że „polskość to nienormalność”…

Świrski zorganizował licytację egzemplarza „Znaku” z wypowiedzią Tuska, znalezionego podczas porządkowania piwnicy. Uzyskał bodaj 290 zł. Niewiele, ale dobre i to. Reduta wykonuje ważną i pożyteczną pracę dla Polski. Lepiej niż niejedna instytucja państwowa. Może dlatego moja poczta elektroniczna na Wirtualnej Polsce wszystkie komunikaty Reduty kieruje od razu do spamu… Kiedyś Polska na tym portalu była „nienormalna” teraz, po zmianie właściciela, stała się „normalna” czyli z grubsza niemiecko-żydowska…

„Bulterier Kaczyńskich”

Najwięcej szumu wokół Tuska wywołał jednak w roku 2005 Jacek Kurski. Trwała kampania przed wyborami prezydenckimi i w starciu z Lechem Kaczyńskim dawano więcej szans Tuskowi. Kurski był szefem sztabu wyborczego Lecha Kaczyńskiego. W jednym z wywiadów powiedział: – Poważne źródła na Pomorzu mówią, że dziadek Tuska zgłosił się na ochotnika do Wehrmachtu. Na Pomorzu zdarzało się często wcielanie do Wehrmachtu, ale siłą […]. Tusk w swojej publicystyce historycznej prezentuje często niemiecki punkt widzenia. Czyni też wiele proniemieckich gestów. Do dziś nie rozumiem, dlaczego Kurski został za te słowa wyrzucony ze sztabu wyborczego i nazwany przez brudną gazetę „Bulterierem Kaczyńskich”! To tu się objawia „nienormalna Polska” a nie w powstaniach narodowych, od których Tuska bolą zęby! W normalnym kraju dziennikarze rzuciliby się do sprawdzenia źródeł Kurskiego, a nie do nagonki na niego!

Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa…

Kto sprowokował Kurskiego do szczerej wypowiedzi? Sam Donald Tusk! We wstępie do albumu ze starymi zdjęciami „Był sobie Gdańsk” (1996) Tusk pisał „Dziadek po kądzieli, Franz Dawidowski, mówił o sobie z dumą: danziger. Jednemu z synów dał na imię Jurgen, drugiemu Henryk i posłał go do polskiej szkoły w Sopocie. Dziadek był piłkarzem w klubie polskich kolejarzy Gedania, w czasie wojny naziści zesłali go na przymusowe roboty, po 1945 wybrał Polskę. Jego brat służył w Wehrmachcie, szwagier zginął od kuli polskiego żołnierza, siostra znalazła grób w Bałtyku jako jedna z ofiar »Gustloffa«, statku z gdańskimi uchodźcami, storpedowanego w 1945 r. przez sowiecką łódź podwodną. Dziadek po mieczu Józef Tusk już 2 września został aresztowany przez Gestapo i wojnę spędził w obozach koncentracyjnych. Był polskim kolejarzem, miał kaszubskie korzenie, czuł się gdańszczaninem, ale z babcią rozmawiał po niemiecku równie swobodnie jak po polsku. Wszyscy oni czuli się przecie wszystkim »heisige«, tutejszymi i dopiero wojenny paroksyzm historii zmusił ich do wyboru między Niemcami a Polską”.

Wypowiedź retuszowana grubym pędzlem, a właściwie totalnie załgana. Dziadek Józef Tusk nie spędził wojny w obozach koncentracyjnych! Pracował w stoczni, w roku 1944 służył w Wehrmachcie, w Kompanii Kadrowej 328 Zapasowego Batalionu Szkolnego Grenadierów! Dziadek Franz też był żołnierzem Wehrmachtu i pracował na budowie Wilczego Szańca – głównej kwatery Hitlera! Kiedy po wypadku budowlanym leżał w olsztyńskim szpitalu, do jego sali któregoś dnia wszedł sam Fuhrer (odwiedzał rannych w zamachu z 20 sierpnia 1944) i poklepał Franza po ramieniu! To są ustalenia, które poczyniła gdańska dziennikarka i pisarka Olga Dębicka, w wydanej przez poważne wydawnictwo Słowo- -Obraz-Terytoria książce „Fotografie z tłem. Gdańszczanie po 1945 roku” (2003). Jeden z rozdziałów „Donald syn Donalda” poświęcony był rodzinie Tusków. Donald Tusk nie był jeszcze wówczas tak znany, książka przeszła niezauważalnie. Dziś nie można jej znaleźć w bibliotekach. Została wydana „aus Mitteln der Bundesrepublik Deutschland”-„ze środków Republiki Federalnej Niemiec”… Jeszcze jedno, znamienne przeinaczenie w przytoczonym wstępie Tuska: na „Wilhelmie Gustloffie” nie zginęli „uchodźcy gdańscy” tylko uchodźcy niemieccy, dla których nie do zniesienia była myśl, że Gdańsk – dziedzictwo królów polskich – wraca do Polski. Dziadek w Wehrmachcie, drugi dziadek w Wehrmachcie, brat dziadka w Wehrmachcie, szwagier w Wehrmachcie… Nie za dużo jak na jedną rodzinę?

Danziger? Ki diabeł?

Cytowana wypowiedź Donalda Tuska zawiera tajemnicze dla Polaka z Warszawy, Tarnowa czy Radomia słowo „danziger”. Swoich bliskich Donald Tusk zalicza właśnie do tej kategorii i oburza się, że „paroksyzm historii” (a cóż to takiego?!) zmusił ich „do wyboru między Niemcami a Polską”. Jak to „zmusił”? Wszak jedno zdanie wcześniej mówi, że Franz „wybrał Polskę”? Danziger? Wyjaśnijmy, że na Pomorzu przez danzigera rozumie się mieszkańca Gdańska wychowanego w kulturze i języku niemieckim. Typowy danziger pogardza zarówno Polakami, jak i Kaszubami. Pierwszych uważa za „bosych Antków” (a może „Untermensch”?!), drugich za ciemnych chłopów, przywiązanych, tak jak Polacy, do Kościoła katolickiego. Anna Dawidowska, żona Franza, babka Donalda, wpadała we wściekłość, gdy ktoś ją pytał, czy jest Kaszubką (sądząc tak po nazwisku). Dożyła sędziwego wieku. Co jakiś czas pakowała walizy i szykowała się do Reichu, ale ostatecznie Franz postanowił, że pozostaną w „swoim” Gdańsku. Demonstracyjnie unikała języka polskiego, mówiła tylko po niemiecku, choć polski dobrze rozumiała. Na gdańskim Przymorzu mieli ją za nieszkodliwą wariatkę, choć czasami ktoś rzucił za nią „Niemra!” To też wiemy z przemilczanej książki Dębickiej. Ta książka opiera się głównie na rozmowach autorki z samym Donaldem Tuskiem, więc to chyba od niego dowiedziała się o „poklepanym” dziadku Franzu? Skoro tak, to dlaczego we wstępie do albumu kłamie?

Panie Tusk, dlaczego?

Ten album to nie tylko zmitologizowany wstęp. Wzięła go kiedyś do ręki prof. Irena Jabłońska- -Kaszewska – wybitna gdańska lekarka z prześladowanej przez Niemców rodziny polskiej w Wolnym Mieście Gdańsku – i po obejrzeniu strona po stronie rozpłakała się. Sama mi o tym kiedyś powiedziała. Potem wzięła kartkę i napisała list do Tuska: „Pochodzę z polskiej rodziny gdańskiej (…). Szukałam w albumie ducha »mojego« Gdańska. Ze smutkiem muszę stwierdzić, że go nie znalazłam! W albumie nie ma ani ogromnego gmachu Dyrekcji Polskich Kolei Państwowych, ani zacisznego zakątku Poczty Polskiej, ani nawet fotografii polskiej skrzynki pocztowej, tak charakterystycznej na ulicach przedwojennego Gdańska. Nie znalazłam Domu Polskiego, ani fragmentu polskiej »kolonii« (z polską świetlicą, domem akademickim, kościołem św. Stanisława i stadionem »Gedanii«. Na Długim Pobrzeżu bezskutecznie szukałam znanej polskiej restauracji Kubickiego, w której spotykali się Polacy do czasów hitlerowskich. Czy dla uwidocznienia Bramy Wyżynnej i Banku trzeba było pokazywać wiec gdańskich Niemców, żądających przyłączenia Gdańska do Rzeszy? (…). Żyli i chodzili po ulicach tego pięknego miasta Niemcy i Polacy, Holendrzy, Szwedzi i Żydzi, dopóki oszalały system hitlerowski tego nie zniszczył. Wówczas trzeba było się zdeklarować, czy jest się Danziger-Hisieger” czy jest się Polakiem, a tym samym pójść na zagładę (…). Pokazanie na końcu albumu sylwetki chłopca z młodzieżowej organizacji SS jest nietaktem w stosunku do Polaków gdańszczan, którzy przeżyli pogrom. Jest fragmentem »starego świata«, ale nie mojego”.

Na ten list pani profesor nie otrzymała nigdy odpowiedzi od Tuska. Po długim czasie odpowiedział jej współredaktor albumu. Nie ma tam czego cytować… Łzy pani Ireny, która w chwili wybuchu wojny czekała na 12. urodziny (8 września 1939) zrozumiemy lepiej, gdy dodam, że w marcu 1940 r. jej babcia Balbina Bellwon i jej wujek Roman Bellwon dostali „urlop” z obozu koncentracyjnego, by mogli, jako urodzeni „in Danzig” podpisać niemieckie papiery… Odmówili, choć była to sprawa życia i śmierci. Przed powrotem do KL Stutthof Roman zdążył wysłać zachowany do dziś list do kuzynki, a w nim słowa prawdziwie heroiczne: „Ty wiesz: żeby pozostać tym, kim jestem, muszę wrócić tam, gdzie byłem”! A potem cytuje słowa z „Ody do młodości” Adama Mickiewicza, by ją podtrzymać na duchu: „I ten szczęśliwy, kto padł wśród zawodu, jeżeli poległem ciałem dał innym szczebel do sławy grodu”! Ot, „nienormalna” romantyczna Polska. Polska nie dla Tuska… Kiedy przemawiałem nad grobem Pani Profesor, na gdańskim Srebrzysku, chciałem to wszystko powiedzieć, ale zabrakłoby czasu. Czekamy ciągle na ipeenowskie wydanie Jej wspomnień.

Dlaczego w albumie Tuska są chłopcy z Hitlerjugend, a nie ma polskiego harcerza? Nie ma polskiego pocztowca? Nie ma stadionu „Gedanii” w której grał przecież Franz Dawidowski? Widocznie to nie były „klimaty” rodziny Donalda. Wybrał to, co było bliskie jego niemieckim resentymentom. Nic dziwnego, że na wysokie stanowisko w Unii forsowali go Niemcy, a nie Polacy. Może trzeba to wreszcie jasno powiedzieć i nie tworzyć mitów. Czy człowiekowi o takiej świadomości można powierzyć ponownie sekretne sprawy polskie?

Dziadek dziadkowi nierówny…

Kłamstwa Donalda Tuska, pokazane przez Kurskiego, trzeba było jakoś wyretuszować, a skandal obrócić na korzyść późniejszego przewodniczącego Rady Europejskiej. Dziennikarka Barbara Szczepuła, z wydawanej przez Niemców regionalnej gazety „Dziennik Bałtycki”, napisała książkę „Dziadek w Wehrmachcie” (Gdańsk 2007), gdzie pokazuje Polaków z Pomorza, wcielonych wbrew swej woli do Wehrmachtu. Wielka tragedia. Janek Klein z Gniewa, przedwojenny polski harcerz, dostaje się do kompanii karnej za pomoc koledze w ucieczce z Arbeitsdienst. Sowieci biorą go do niewoli i mordują w drodze. Miał 18 lat. Zygmunt Grochocki ze Starogardu podejmuje ze swoim kolegą Grzędzickim z Kartuz działalność w tajnej organizacji konspiracyjnej. W jednostce Wehrmachtu! Wykryci przez Sicherheitsdienst, skazani na śmierć, umierają pod ścianą strzelnicy w Nantes. Zygmunt miał lat 19. Antoni Górski pełni w nocy wartę blisko linii frontu we Włoszech. Widzi skradający się patrol amerykański. Wychodzi mu naprzeciw i prowadzi do swoich niemieckich kolegów, którzy po chwili są rozbrojeni. Tacy to byli „nasi chłopcy z Wehrmachtu”. Pokazując ich, autorka buduje swoje „przesłanie” książki: tacy byli i dziadkowie Tuskowie. Czy na pewno?

Zdjęcie z archiwum

Jest takie zdjęcie z niemieckiego archiwum (Bundesarchiv), które pokazuje 3 oficerów i jednego podoficera kierowcę z niemieckiej policji politycznej SD. Siedzą wszyscy w samochodzie. Jest rok 1939. Polska. Ten kierowca jest łudząco podobny do DonaldaTuska! Zdjęcie chodzi w sieci podpisane raz, że kierowca to ojciec Donalda Tuska, innym razem, że to dziadek. Nie szukajmy takich łatwych odpowiedzi. Podobieństwo rzeczywiście niezwykłe, ale podpis łatwo zakwestionować i stajemy się niewiarygodni. Brudna gazeta poświęciła mu kiedyś całą stronę, by podważyć wszystkie zarzuty wobec Tuska. Skoro zdjęcie jest nieprawdziwe, to wszystko jest nieprawdziwe… Potrzebna jest inna droga. Po czynach go poznacie. Donald Tusk jest danzigerem, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Nie zasługuje na zaufanie Polaków. Nie czuje Polski. Niczego dobrego dla nas nie zrobił jako przewodniczący Rady Europejskiej. No, może niezupełnie: ostatnio Ryszard Kalisz pochwalił go, za… szybkie opanowanie języka angielskiego. Proszę pana, zapewniam, że gdybym miał pensję Tuska (wyższą niż pensja prezydenta USA), opanowałbym w pół roku język chiński…

Opracował: Wiesław Norman – Solidarność RI, kombatant antykomunistyczny opozycji (nr leg. 264 z roku 2015), założyciel Wolni i Solidarni Kornela Morawieckiego Region Częstochowski, Śląski i Małopolski