Wnuki nie chcą wierzyć

Dawid Karpiuk, Newsweek, nr 1-2/2020, 30.12.2019-12.01.2020 r.

Weronika z trzeciej klasy namalowała strażników obozowych. Miny zacięte. Każdy ma po dwa psy. W tle budynek, a w budynku płaczący więźniowie – dzieci

Drugiego grudnia 1942 r. Ludzie wychodzą z chat, biorąc co się da. 14-letnia Czesia Kwoka po wysiedleniu z Wólki trafia do obozu przejściowego w Zamościu. Razem z matką zostają zakwalifikowane do grupy IV. Grupę IV wysyła się do Auschwitz.

– Wyglądała tak młodziutko, tak rozbrajająco. Jeszcze nie wyniszczona – wspominał potem Wilhelm Brasse, fotograf obozowy. Robił zdjęcia tysiącom więźniów, ale jej twarz zapamiętał szczególnie.

Te trzy obozowe zdjęcia to wszystko, co po niej zostało. Czesia ma na nich ogoloną głowę, jest okutana w pasiak dla dorosłego. Za duży. Numer obozowy 26947. Ma rozciętą wargę, bo została pobita przez strażniczkę. Dużo później zdjęcia Czesi staną się symbolem dzieci Zamojszczyzny, ofiar masowych wysiedleń z 1942 i 1943 roku. Szacuje się, że z okolic Zamościa wywieziono wtedy około 110 tysięcy Polaków, w tym 30 tysięcy dzieci.

Czesia przeżyje w obozie trzy miesiące. Zginie 12 marca 1943 r.

I

10 grudnia 2019 R. Pod podstawówką w Łabuniach stają samochody. Wysypują się z nich: wiceminister, poseł, wójt, księża, wojskowi, radni.

Ubrany na galowo chłopak, uczeń piątej, a może szóstej klasy, prowadzi nas na salę gimnastyczną. „Zapraszamy panów serdecznie” – uśmiecha się poważnie. Wszyscy w szkole są jak na szpilkach.

– Dzisiaj ważny dzień – denerwuje się jedna z nauczycielek. Szkole zostanie nadane imię Dzieci Zamojszczyzny. Przygotowano program artystyczny i wystawy, będą przemówienia. Na nowym szkolnym sztandarze hasło: „Bóg, wiedza, ojczyzna”.

II

Z TADEUSZEM KOZĄ ROZMAWIAMY w szkolnej szatni. Dziecko Zamojszczyzny, urodzony w Hutkowie, rocznik 1934.

– Pamiętam wszystko – mówi cicho.

– Przyszli na przełomie lipca i czerwca. Oprócz naszej wioski zabrali jeszcze Majdanek Mały i Nową Wieś. Wzięli rodziców, rodzeństwo i mnie. Mieliśmy szczęście.

– Dlaczego?

– Bo z Łabuń zabierali ludzi zimą i trudniej było wytrzymać podróż. Niemcy już dwa tygodnie przed wysiedleniem otoczyli naszą wioskę. Porobili sobie kapelusze ze zboża, żeby ochronić głowy przed słońcem. W końcu zeszli się do wioski. Wszystkich chłopów, kogo tylko dorwali, zaprowadzili najpierw do stodoły, a potem do Krasnobrodu. Starych dziadków tylko puścili. Ustawili ich w Krasnobrodzie na podkościelnym dziedzińcu. Stał tam kozioł zbity z desek, a na nim leżała przywiązana kobieta, żona leśniczego. Stał nad nią Niemiec i ją bił. Strasznie bił. Jak od tego bicia zemdlała, to polewał jej głowę wodą z wiadra. Jak się obudziła, to on znów: „Mów”.

– Czego chciał?

– Informacji o partyzantce. Codziennie było śledztwo. Niemiec przechadzał się między ludźmi i patrzył na ich twarze. Wybierał kogoś i: „Komm, komm”. Któregoś dnia trafiło na mojego ojca. Ojciec był niedużego wzrostu, miał miłą twarz, pogodną. Umiał czytać i pisać. Niemiec pyta: „Jesteś bandytą?”. Ojciec pokazał dłonie i mówi: „Proszę pana, ja jestem rolnik, niech pan spojrzy, jakie mam ręce spracowane”. Niemiec uderzył go w twarz. Mocno, ojciec się przewrócił. „Proszę pana” – mówi w końcu, bo się chciał ratować. „Uważam, że Niemcy są kulturalni i wykształceni. Niech pan popatrzy na te dłonie. To są dłonie rolnika”. Niemiec popatrzył na ojca z góry i mówi: „Uciekaj!”. Jeszcze go z tyłu trzepnął pałą po plecach. Lali ludzi cały czas, pały tylko gwizdały w powietrzu.

III

KONKURS PLASTYCZNY ŁABUŃSKIEJ PODSTAWÓWKI odbywa się pod hasłem „Przeżycia i marzenia dzieci Zamojszczyzny”. Weronika z trzeciej klasy namalowała dwóch strażników obozowych. Miny zacięte. Każdy ma po dwa psy. W tle budynek, a w budynku płaczący więźniowie – dzieci. Praca dostała nagrodę. Na obrazie Oliwii, też z trzeciej klasy, widać sześciu więźniów nad miskami marnej zupy. Ręce ułożone na stole. Za nimi Niemcy. Jeden trzyma broń. W tle ogrodzenie z drutu kolczastego. Drugoklasistka Maja namalowała czterech smutnych chłopców w pasiakach za drutem kolczastym. Unoszą ręce w górę i płaczą. W dymkach nad ich głowami są marzenia: dziecięce zabawki, koleżanka, a może mama. U Krzyśka z drugiej klasy wszystko jest jakby w ogniu i krwi. U Magdy, też z drugiej, więźniowie mają smutne buźki, a strażnicy wesołe. U trzecioklasistki Julii chłopcy przytulają się i płaczą, i już chyba o niczym nie marzą.

IV

– CZY COŚ WIADOMO o CZESŁAWIE KWOCE? – pytam dr Beatę Kozaczyńską z Instytutu Historii Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego w Siedlcach. Bo to przez zdjęcia Czesławy świat usłyszał o dzieciach Zamojszczyzny. Ostatnio brazylijska artystka Marina Amaral pokolorowała czarno-białe fotografie 14-letniej więźniarki. „Jeśli spojrzysz na twarz Czesławy, zobaczysz krew. Właśnie została pobita przez strażniczkę, bo nie rozumiała niemieckiego. Zawsze mówię: pamiętajcie, że Holokaust nie zaczął się od masowych mordów, ale od retoryki nienawiści” – napisała na swoim Facebooku.

– 2 grudnia wysiedlono mieszkańców Wólki Złojeckiej, Złójca i Zarudzia – opowiada dr Kozaczyńska. – Wszyscy przechodzili selekcję rasową. Czesię przywieziono do Oświęcimia w nocy z 12 na 13 grudnia. Razem z matką trafiła do obozu kobiecego w Birkenau. Pierwszą noc spędziły w łaźni, następnego dnia dokonano rejestracji. Helena Kubica pisała w swojej książce tak: „Najpierw wszystkim kobietom kazano ustawić się w porządku alfabetycznym i w trakcie rejestracji wydano im numery obozowe. W drugim pomieszczeniu musiały się rozebrać do naga i całą odzież włożyć do papierowych worków (…). Potem ogolono im włosy na całym ciele i wydano ubrania obozowe, tzw. pasiaki”.

– Czesia cały czas była z matką? – pytam.

– Tak. Poddano je kwarantannie razem z innymi. Trzy miesiące później została zabita zastrzykiem fenolu prosto w serce. Było to tak zwane szpilowanie. Śmierć następowała natychmiast. W akcie zgonu jako przyczynę śmierci podano wyniszczenie jelit.

– A jej matka?

– Zginęła nieco wcześniej, 18 lutego.

Dr Kozaczyńska jest autorką książki o dzieciach Zamojszczyzny i dwóch poświęconych im wystaw. Jedną z nich oglądają uczniowie podstawówki w Łabuniach. – Jeżdżę z nimi gdzie tylko mogę – tłumaczy. – Trudno uwierzyć, że o dzieciach Zamojszczyzny tak mało się mówi.

V

WIESŁAWA OCHNIOWSKA, ROCZNIK 1932.

– Miałam dziesięć lat, kiedy wysiedlono mnie z mojej wioski – opowiada. – Z Czesią chodziłam do szkoły, ale była starsza, więc znałyśmy się tylko z widzenia. Pamiętam jej mamę.

– A ten dzień pani pamięta?

– Ciepło, choć grudzień, a wtedy zimy były na ogół mroźne. Poprzedniego wieczora ojciec przewiózł część rzeczy do znajomych na Wielącką Kolonię, gdzie miał po matce hektar ziemi. Koń był już zaprzężony i mieliśmy uciekać, ale wtedy Niemcy otoczyli wioskę, tak zwani czarni. W Zamościu pogoda się popsuła, padał deszcz ze śniegiem. Zapędzili nas na plac, gdzie przemokliśmy do suchej nitki. Potem wywieźli nas do Żelichowa: mnie, matkę i trzyletniego brata.

– A ojciec?

– Zabrali do Berlina na roboty. Wrócił po wyzwoleniu, my wcześniej – w lipcu czterdziestego czwartego.

VI

NA SALI GIMNASTYCZNEJ ŁABUŃSKIEJ PODSTAWÓWKI trwają uroczystości. W pierwszych rzędach zaproszeni goście, w dalszych delegacje dzieci ze wszystkich klas. Na końcu rodzice, nauczyciele i dzieci, które za chwilę wezmą udział w szkolnym spektaklu „Nie mogę cię zapomnieć…”.

Spektakl ma mieć charakter rekonstrukcji historycznej, najmłodsi mają na sobie obozowe pasiaki. Starsze dzieci będą grały role rodziców. Dwaj uczniowie mają czarne skórzane płaszcze, a na ramionach opaski ze swastyką. Wszyscy wstają do hymnu.

VII

– Powiedzieli matce: „Jutro Hutków wysiedlają!” – wspomina Tadeusz Koza. – Jeden Niemiec obszedł wieś i kazał zabierać ze sobą, co kto mógł wziąć. Wygnali nas w stronę Adamowa, bliżej szosy. Potem wsadzili do ciężarówek i zabrali do Zamościa, do obozu. Czasem wypędzali nocą na plac i kazali stać. Ilekroć światło latarni odbijało się od słupa, przy którym stałem, podnosiłem głowę z nadzieją, że to może słońce wschodzi.

I że zrobi się cieplej. Niemiec siedział na słupku i rozdzielał: blondyni na jedną stronę, ciemniejsi na drugą. Kobiety osobno, mężczyźni osobno. Dzieci od kobiet. Jak ktoś krzyczał, za chwilę w powietrzu gwizdała pała.

Do pociągu szliśmy ósemkami, nie było jak uciekać. Z dwóch stron Niemcy z karabinami. W zamku lubelskim zrobiono dokumentację i wydano przydziały. Nas wysłali do Niemiec.

– Na roboty?

– Niemcy patrzyli na nas spode łba, bo cywilom mówiono, że przyjechaliśmy na zarobek. Że tacy bidni i korzystamy na wojnie. Pierwszej zimy było bardzo źle. Jeden bochenek chleba przypadał na jednego dorosłego człowieka. Do tego kartki na cukier, margarynę i marmoladę. Ziemniaki. Niedużo. Jak się urodził mój brat, mama już po dwóch tygodniach musiała pójść do pracy, więc to ja musiałem się zająć jego wychowaniem.

– I wreszcie przyszli Amerykanie?

– Wieczorem słychać było strzały. Rano przyjechał amerykański samochód. Pobiegliśmy za nim przez pole, pod górę. Stanęliśmy na tej górze i spojrzeliśmy na szosę, a tam czołg za czołgiem! Amerykańskie. Zatrzymali się koło nas, rzucali konserwy z czołgów. Był ładny dzień.

VIII

W LABUŃSKIEJ PODSTAWÓWCE WÓJT MARIUSZ KUKIEŁKA mówi o historycznych paralelach. Należy tłumaczyć, skąd wzięło się straszne zło, które spotkało dzieci Zamojszczyzny, nie wolno zapomnieć. – Hitlerowskie Niemcy, III Rzesza, były państwem, które łamało zasady prawa naturalnego.

Historia, mówi wójt Kukiełka, lubi się powtarzać. – I dziś mamy do czynienia z różnymi ludźmi, lewicowymi środowiskami, które chcą tworzyć nowego człowieka, nowe społeczeństwo – tłumaczy.

– Bez Boga. Doświadczenia III Rzeszy i Związku Radzieckiego uczą nas, by się takim próbom przeciwstawiać.

Wójt wzywa dzieci do obrony cywilizacji łacińskiej. Aby nie było już więcej nieszczęść takich jak te, które dotknęły dzieci Zamojszczyzny.

Pani Janinie, której rodzice zginęli w Oświęcimiu, trudno jest ukryć emocje. – Wszystkie dotychczasowe rządy w Polsce są winne temu, że o dzieciach Zamojszczyzny się nic nie wie – mówi do mikrofonu. – Dzieci Oświęcimia były lansowane, nagradzane, dzieciom Oświęcimia torowano drogę, dawano mieszkania. Dzieci Zamojszczyzny miały zostać zapomniane, a to dlatego, że bestialstwo Ukraińców dorównywało bestialstwu Niemców podczas wysiedleń. Dlaczego niektórzy mówią, że reparacje wojenne nam się nie należą? Za okupacji takim paniom strzyżono głowy, a dzisiaj one mówią z mównicy sejmowej. Proszę dzieci, bądźcie strażnikami pamięci. Bez względu na rządy. Teraz jest patriotyczna odwilż. Pamiętajcie o tym, by zyskać jak najwięcej wiedzy o tamtym bestialstwie. Bądźmy wszyscy razem, póki jeszcze jesteśmy.

IX

WACŁAW NIEMCZUK SWOJE WYSIEDLENIE zna tylko z opowieści, bo kiedy 12 grudnia 1942 r. Niemcy wpadli do jego rodzinnego domu, miał osiem miesięcy.

– Wszystkich nas wzięli – opowiada.

– Rodziców, babcię, jej siostrę i nas pięcioro. Dwa tygodnie byliśmy w Zamościu. Ojca skierowali do Niemiec na roboty, a nas transportem do Warszawy. Z jednym bratem nie wiadomo co się stało. Nigdy się nie dowiedzieliśmy. Matka często płakała, że go nie ma. A może on gdzieś jest? Jak opowiadam te historie wnukom, to mi nie chcą wierzyć. Trudno w takie rzeczy uwierzyć.

X

Głównym punktem obchodów nadania szkole w Łabuniach imienia Dzieci Zamojszczyzny jest spektakl „Nie mogę cię zapomnieć…”. Zaczyna się od sceny wypędzenia. „Tato, dokąd idziemy?” – pyta kilkuletnia dziewczynka. „Boję się. Co z nami będzie”.

„Nie bój się. Mam obrońcę Boga i nie przyjdzie na mnie żadna straszna trwoga”.

„Raus!” – krzyczy nagle chłopiec w czarnym płaszczu ze swastyką na ramieniu. Przez tylne rzędy przebiega stłumiony chichot, bo to przecież żaden gestapowiec, tylko uczeń ze szkoły.

W kulminacyjnej scenie wokół kilkuletnich dzieci w pasiakach tańczy dziewczynka w czarnym płaszczu z trupią czaszką. Maszyna, jakiej używa się na szkolnych potańcówkach, żeby zrobić atmosferę, wypuszcza dym. Dzieci padają „zagazowane”.

Na koniec piosenka: „Polska wolność dzieciom dała, Polska, Polska, ona zmartwychwstała”. Dzieci w białych strojach i ze skrzydełkami aniołków tańczą w kółeczku.

Ze sceny płyną podziękowania i pozdrowienia. „Prosimy o modlitwę, byśmy mogli dochować wierności wartościom, które mamy na sztandarze. »Bóg, wiedza, ojczyzna«”.

Impreza przenosi się do restauracji.

„Jakie to szczęście, że wszystko się udało. Świat musi się dowiedzieć o dzieciach Zamojszczyzny” – mówi ktoś. „Dzieci Zamojszczyzny to patron dobry na każde czasy” – cieszy się ktoś inny. „Niech ich los będzie metaforą. My wszyscy jesteśmy przecież dziećmi Zamojszczyzny”.

Jarosław Praclewski Solidarność RI, numer legitymacji 8617, działacz Antykomunistyczny