Marek Budzisz, Sieci, nr 13, 23-29.03.2020 r.
Mała wojna na rynku naftowym, którą w planach Kremla miał być konflikt o przedłużenie porozumienia cenowego z OPEC, kończy się wielkim starciem, w którym nie będzie jeńców. Tania saudyjska ropa i globalna zaraza mogą doprowadzić Rosję do gospodarczego krachu
Jeden z rosyjskich analityków napisał, że Igor Sieczin, prezes największego rosyjskiego koncernu Rosniefit, zawsze miał szósty zmysł i dobre wyczucie tego, w którą stronę podąża świat. Świadczy o tym choćby to, że w 1990 r. zdecydował się wstąpić do komunistycznej partii ZSRR, czyli rok przed likwidacją „ojczyzny światowego proletariatu”. Ta zjadliwa ironia jest zapewne związana z oceną pierwszych skutków, jakie rosyjskiej gospodarce przyniesie wojna naftowa rozpętana, jak się powszechnie w Rosji uważa, właśnie przez Sieczina. Dlaczego? Bo to właśnie on miał przekonać Władimira Putina, że zgoda na propozycje Arabii Saudyjskiej, która w ramach porozumienia OPEC+ chciała dalszych cięć w wydobyciu surowca, jest dla Rosji niekorzystna i nie warto iść w tym kierunku. O takim nastawieniu Moskwy zdecydowało też przekonanie, że epidemia związana z wirusem C0VID-19 nie potrwa tak długo, jak się dziś uważa, ani nie będzie miała tak powszechnego charakteru.
W tym wypadku rosyjskie władze pomyliły się chyba jeszcze bardziej. Na razie zgodnie z deklaracją Władimira Putina oficjalna narracja w tej kwestii głosi, że Rosja powstrzymała przenikanie infekcji na jej obszar. Narracja narracją, ale obrazki z rosyjskich sklepów, z których wykupiono wszystkie dające się dłużej przechowywać towary, nawet sól, wskazują, że Rosjanie nie bardzo wierzą zapewnieniom płynącym z rządowych kanałów telewizyjnych.
GNIEW SAUDÓW
Rynek weryfikuje propagandowe slogany. W przypadku ropy naftowej stało się to niemal następnego dnia po tym, jak Rosja odrzuciła saudyjską propozycję. Ri- jad, a zanim duża grupa państw arabskich i afrykańskich zrzeszonych w OPEC, na rosyjską obstrukcję zareagowały gniewnie, natychmiast zwiększając produkcję. Saudyjski następca tronu Muhammad ibn Salman, który kilka lat temu zadziwił światową opinię publiczną, prognozując, że w połowie tego dziesięciolecia Rosja nie będzie się już liczyła na rynku eksporterów ropy naftowej, teraz najwyraźniej przystąpił do wcielenia w życie tych prognoz.
Po tym jak profilaktycznie aresztował członków rodziny królewskiej, mogących budować wewnętrzną opozycję wobec jego polityki, zalał świat tanią saudyjską ropą (powiększył produkcję o niemal 3 min baryłek dziennie i rzucił na rynek swoje, szacowane na 3,4 min ton, zapasy). Światowe agencje informują też, że Arabia Saudyjska zaoferowała bezprecedensowe rabaty i upusty cenowe dla dotychczasowych odbiorców rosyjskiej ropy, w Europie przekraczające nawet 10 doi. na baryłce.
Na to wszystko nałożyła się epidemia koronawirusa i pierwsze raporty na temat jej ekonomicznych skutków. Branża turystyczna stanęła, podobnie lotnictwo i transport lądowy, ludzie siedzą w domach, konsumpcja paliwa leci na łeb, na szyję. W czasach zarazy nie kupuje się samochodów ani innych dóbr trwałego użytku, łańcuchy zaopatrzeniowe nawet jeżeli nie uległy zerwaniu, to z pewnością znacznemu rozluźnieniu, więc kolejne koncerny motoryzacyjne informują o zamykaniu swoich fabryk.
Wojna cenowa w efekcie kryzysu popytu na rynku ropy paradoksalnie poprawia pozycję Saudów, bo koszt wydobycia jednej baryłki w ich przypadku wynosi 9 doi., a w Rosji 20, i to biorąc pod uwagę tylko obecnie wykorzystywane złoża, które zresztą powoli już się wyczerpują. A zdaniem specjalistów, w tym ekspertów rosyjskich, jeśli nie rozpocznie się w najbliższym czasie wielkich programów inwestycyjnych na dalekiej północy, których koszty idą w setki miliardów dolarów, bo wszystko – wliczając w to infrastrukturę transportową, nowe drogi, miasta, porty – trzeba zbudować od zera, to rzeczywiście spełni się czarna prognoza ibn Salmana i Rosja za kilka lat z trudem będzie w stanie zaspokoić nawet wewnętrzny popyt na ropę i produkty ropopochodne.
Skoro polityka Saudów zalewania świata tanią ropą i wypierania z rynku producentów rosyjskich już zaczęła działać, to wielkie rosyjskie inwestycje można będzie między bajki włożyć. Po prostu nie będzie na nie pieniędzy. Chiny w styczniu i lutym, z powodu koronawirusowych blokad, kupiły 36 proc. mniej rosyjskiej ropy naftowej niż w ub.r. Teraz będzie jeszcze gorzej, mimo że tamtejsza ekonomia ma się już nieco lepiej. Dlaczego? Bo rosyjskie firmy zaczęły informować, że ich chińscy partnerzy na masową skalę zrywają kontrakty. Powołują się przy tym na siłę wyższą, więc o odszkodowania za zaniechanie zakupów nie będzie łatwo. Dzieje się tak, bo kto w imię zmitologizowanej przyjaźni rosyjsko-chińskiej będzie kupował droższą ropę dostarczaną przez koncern Igora Sieczina, kiedy może kupić tańszą saudyjskiego potentata Aramco?
RUBEL POD PRESJĄ
O tym, że następują tektoniczne zmiany na światowym rynku dostaw, świadczą ostatnie informacje z giełdy frachtów morskich, które mówią, że ceny za przewóz ropy tankowcami z Zatoki Perskiej do Azji Południowo-Wschodniej wzrosły w ostatnich dniach siedmiokrotnie. Rosjanie od miesięcy lubili mówić, że są dobrze przygotowani na taką ewentualność i rezerw wystarczy im, aby przetrwać nawet sześć lat wojny cenowej. Ale jeśli idzie o rywalizację na tym polu, to Saudowie mają ich niewiele mniej, bo 520 mld doi., czemu Moskwa może przeciwstawić 570 mld. Tylko że w Arabii Saudyjskiej mieszka niecałe 33 min ludzi, a w Rosji 147 min.
Dziś cena baryłki ropy testuje dno, zbliżając się w kontraktach terminowych do poziomu25 dol., a wielu rosyjskim komentatorom zaczynają się przypominać czasy rozpadu ZSRR. To deja vue wywołane jest tym, że również wówczas Arabia Saudyjska, zalewając świat ropą, doprowadziła do dramatycznego obniżenia cen, czym podcięła ekonomiczne fundamenty ZSRR. Obecnie rosyjscy ekonomiści odkurzają czarne scenariusze sporządzane w latach ubiegłych po to, by zobaczyć, jak rosyjska gospodarka zareaguje na tąpnięcie na rynkach węglowodorów.
Przyjmowano wówczas, że obniżenie się cen ropy wywoła dewaluację rubla, bo jego kurs w 99 proc. związany jest z ceną ropy. I to już się dzieje, bo rosyjska waluta w ciągu ostatnich dwóch tygodni straciła 20 proc. wartości. Pod koniec ub.r. w jednym z takich czarnych scenariuszy rosyjski Bank Centralny przewidywał, że spadek cen ropy wywoła przecenę rubla nawet o 50 proc., a gospodarka wejdzie w fazę ostrej recesji. Spadną inwestycje, inflacja znów podskoczy, spadnie konsumpcja wewnętrzna, czyli ludzie znów będą musieli mocniej zacisnąć pasa, import zmniejszy się o jedną trzecią. Lapidarnie podsumowując ten scenariusz, analitycy napisali, że gospodarka rosyjska cofnie się o kilkanaście lat. Ale dziś ten czarny scenariusz wygląda na optymistyczny, bo nie zakładał on światowej epidemii koronawirusa i brał pod uwagę jedynie wahania koniunktury na tynku ropy naftowej.
Obecnie ekonomiści Sbierbanku, największej rosyjskiej instytucji finansowej, z rozbrajającą szczerością mówią, że nie mają opracowanego scenariusza, co się stanie, jeśli kurs spadnie poniżej 100 rubli za dolara, a z taką ewentualnością należy się liczyć.
BŁĘDNE RACHUBY ROSJI
Mała wojna na rynku naftowym, jaką miał być – jak można przypuszczać w planach Kremla – konflikt o przedłużenie porozumienia cenowego z OPEC, kończy się wielkim starciem, w którym nie będzie jeńców. Putin na samym początku mówił, że jej efektem, z punktu widzenia Rosji pożądanym, może stać się uduszenie amerykańskiego sektora wydobycia ropy szczelinowej, który, bardzo silnie zadłużony (90 mld doi.), nie wytrzyma rywalizacji w warunkach niskich cen. Wydaje się jednak, że te rachuby nie uwzględniły kilku czynników. Po pierwsze, jak wiadomo, wydobycie ropy szczelinowej z technicznego punktu widzenia można łatwo wstrzymać, i łatwo też bez wielkich inwestycji wznowić. Po drugie, jak na razie nie widać spowolnienia w amerykańskim sektorze naftowym, a wręcz przeciwnie. Uruchamiając zakupy strategiczne, władze doprowadziły nawet do wzrostu wydobycia. Paradoksalnie, i to trzeci czynnik, którego Kreml najwyraźniej nie przewidział, zachowania rynków finansowych w dobie kryzysu wzmacniają pole manewru władz amerykańskich. Zarysował się nie tylko paniczny odpływ inwestorów z rynków postrzeganych jako ryzykowne, a to przede wszystkim Rosja, ale też np. Ukraina. Mamy również do czynienia z bezprecedensowym wzrostem popytu na dolara, co dodatkowo zwiększa jego kurs, ale też ułatwia amerykańskim władzom realizację polityki „poluzowania ilościowego”.
Cały świat w czasach próby chce stabilności i przerzuca się na dolary. To dlatego Donald Trump, nie bacząc na gigantyczny amerykański dług publiczny, mógł ogłosić program szczodrych zapomóg mających łagodzić skutki kryzysu. Paradoksalnie, i zapewne wbrew temu, co sądził Władimir Putin, początek światowego kryzysu zwiększył możliwości Waszyngtonu i rozszerzył jego pole działania. A Rosja? Ostatnie szacunki, uznawane przez niezależnych ekonomistów za nadmiernie optymistyczne, mówią, że rezerw, którymi Kreml tak się chwalił, wystarczy maksymalnie na 18 miesięcy.
Dożywotni prezydent
Jan Rokita
W 2036 r. Władimir Putin będzie mieć 84 lata. I to wtedy będzie się właśnie kończyć jego szósta (czy ostatnia?) kadencja jako prezydenta Rosji.
Całkiem nieprawdopodobne, aby wcześniejsza zmiana mogła się dokonać za sprawą wyborów. Władza w Rosji do perfekcji opanowała sposoby na przekształcanie procedur wyborczych w fasadę, formalnie legitymizującą nieusuwalne rządy jednego człowieka
Nie wiemy dziś z pewnością, czy 84-letni starzec w 2036 r. uzna, że czas już przejść na emeryturę. Wiemy za to z pewnością, że wcześniej mógłby on utracić władzę nad Rosją tylko przez śmierć, jakiś pucz na szczytach władzy albo wielki ludowy bunt samych Rosjan.
PRZEDBIEGI
Gdy idzie o czynnik pierwszy – to wydaje się, że Putinowi zdrowie na razie służy całkiem nieźle, a z dbałości o kondycję fizyczną zwykł on czynić nawet swoiste publiczne popisy (np. upubliczniane przez Kreml zdjęcia głowy państwa z nagim torsem podczas różnych „wyczynów”). Antyputinowski pucz na szczytach władzy – w każdym razie w nieodległym czasie – wydaje się mrzonką, gdyż przywódca skutecznie usunął, posłał do łagru, na emigrację lub nawet na tamten świat wszystkich potencjalnych konkurentów (Chodorkowski, Bieriezowski, Niemców). Jakieś względne prawdopodobieństwo, choć prawdę mówiąc i tak bardzo nikle, można przypisać czynnikowi trzeciemu, czyli antyputinowskiemu ludowemu buntowi. Rosyjski przywódca nieraz już nie był w stanie ukryć swej niemal obsesyjnej obawy przed rosyjskim wariantem jakiejś „kolorowej rewolucji” na wzór Ukrainy, Kirgizji czy Armenii. Ale jego strach, skądinąd właściwy bodaj wszystkim autokratom od zarania dziejów, jest chyba przesadny. Bo choć osobista popularność Putina wśród Rosjan maleje, a proputinowski entuzjazm z początku XXI w. należy do przeszłości, to realny potencjał sprzeciwu wobec władzy ogranicza się jedynie do jakiejś części mieszkańców Moskwy i Sankt Petersburga. Dobitnie pokazały to największe jak dotąd antyprezydenckie manifestacje, jakie miały miejsce w 2011 r. na moskiewskim pl. Błotnym. Co więcej, Kreml dowiódł wtedy, że z użyciem milicji, prowokatorów, propagandy i sądów dość zręcznie potrafi radzić sobie w tego rodzaju kłopotach.
Kiedy w połowie stycznia Putin wystąpił z planem znowelizowania rosyjskiej konstytucji, dość powszechnie wyrażano przekonanie, że idzie mu w istocie o jakiś trik na przedłużenie władzy. Ale chyba nikt nie przewidział, że ów trik będzie aż tak banalny i prosty. Jeszcze w ub.r. spekulowano, że ustrojowy koncept Putina na zapewnienie sobie dalszej władzy może być bardzo wyrafinowany. Rzecz wiązano bowiem z nagle wzmożonym naciskiem na baćkę Łukaszenkę, iżby zaakceptował plan faktycznej integracji Białorusi z Rosją, jako warunek utrzymania tańszych, rosyjskich dostaw ropy oraz zgody Moskwy na rolowanie zaciągniętych przez Mińsk kredytów. Wielu analityków sugerowało wtedy, że ów nagły szantaż miał być wynikiem nerwowych starań Kremla o formalne utworzenie jakiegoś quasi-państwowego organizmu łączącego Rosję i Białoruś, po to by w 2024 r., gdy upłynie czwarta, a druga z kolei kadencja Putina, mógł on objąć stanowisko prezydenta nowej federacji, z uprawnieniami zwierzchnimi względem rządów obu krajów. Ta kalkulacja, o ile w ogóle była naprawdę przedmiotem starań Kremla, wzięła w łeb, gdyż Łukaszenka nieoczekiwanie postawił opór silniejszy, niźli mogło się początkowo wydawać.
Ale także zgłoszony w Dumie 20 stycznia prezydencki projekt rozległej noweli konstytucyjnej nie odnosił się początkowo wprost do kwestii przedłużenia prezydentury Putina. Liczni obserwatorzy rosyjskiej polityki (w tym także niżej podpisany) jeszcze parę tygodni temu głowili się, jaki polityczny plan stoi w istocie za nagłym projektem głębokich zmian konstytucyjnych. W tamtej styczniowej wersji mowa była w gruncie rzeczy tylko o dwóch dość istotnych przesunięciach w dotychczasowym instytucjonalnym układzie władzy w Rosji.
Pierwsza miała polegać na lekkim wzmocnieniu parlamentarnej odpowiedzialności rządu, co w praktyce sprowadzać się miało przede wszystkim do wprowadzenia wymogu parlamentarnej inwestytury całego rządu, a nie tylko (jak dotąd) samego premiera. Hipotetycznie mogłoby to być świadectwem zamiaru Putina odejścia z urzędu głowy państwa w 2024 r., skoro na przyszłość rząd miałby w większym stopniu być zależny od politycznej większości w Dumie niźli od prezydenta. W trochę podobny sposób mogła być odczytywana inna zmiana, wprowadzająca do systemu konstytucyjnego Rosji instytucję Rady Państwa, o rozległych, choć niejasno sprecyzowanych uprawnieniach, takich jak „określanie głównych kierunków polityki krajowej i zagranicznej” czy „zapewnianie harmonijnego działania innych władz publicznych”. To z kolei mogło sugerować, że awaryjnie Putin rezerwuje dla siebie na przyszłość rolę szefa owej Rady Państwa, która poprzez fakty dokonane mogłaby przejąć za sprawą owych niejasnych kompetencji jakąś część kluczowych uprawnień głowy państwa. Co najważniejsze, styczniowy projekt przewidywał utrzymanie dotychczasowego konstytucyjnego zakazu ubiegania się o urząd głowy państwa przez inkumbenta, który sprawuje ów urząd drugą z kolei kadencję. Czyli zakaz wprost dotyczący sytuacji Putina w 2024 r.
ZEROWANIE LICZBY KADENCJI
Wszystko wyjaśniło się jednak 10 marca, podczas drugiego czytania noweli konstytucyjnej na posiedzeniu Dumy. Politycznym objawieniem było krótkie wystąpienie generał lotnika Walentyny Tierieszkowej, 83-letniej wiceprzewodniczącej komisji Dumy ds. federalnego ustroju Rosji. Sławna niegdyś Walentyna („Walentyna, Walentyna, już gwiazd kraina ją dobrze zna…” – śpiewały przed laty Filipinki) zgłosiła bowiem wniosek, aby do konstytucji dołączyć przepis zerujący liczbę kadencji prezydenckich na dzień wejścia w życie obecnej noweli, tak by (jak przekonywała): „każdy obywatel, także obecny prezydent, miał jednakowe prawo do bycia wybranym na urząd głowy państwa”. Niegdysiejsza kosmonautka z przejęciem wyjaśniała, iż troszczy się o zagrożone odejściem Putina poczucie bezpieczeństwa milionów Rosjan. Mówiła: „Ludzi niepokoi, a nawet zatrważa to, co stanie się po roku 2024. A stawiane przez nich pytania nie dotyczą po prostu urzędu głowy państwa, ale raczej człowieka, któremu ufają, który w trudnych sytuacjach podejmował decyzje i za nie odpowiadał, na którego ludzie zwykli liczyć i na nim polegać”. Co prawda w odpowiedzi prezydent nie zdeklarował się wprost, iż spełni oczekiwanie Tierie- szkowej i wystartuje w następnych wyborach, ale poparł jej poprawkę jako dobrze służącą interesom i politycznej stabilizacji Rosji.
To był wtorek 10 marca. A już w środę obie izby rosyjskiego parlamentu uchwaliły nowelę konstytucyjną wraz z poprawką Tierieszkowej. Duma uczyniła to jednogłośnie, w Radzie Federacji zaś jeden głos był przeciw. Oddał go senator z Buriacji (nad jeziorem Bajkał) Wiaczesław Marchajew – komunista, który zdaniem antyputinowskiej opozycji wygrał ubiegłoroczne wybory na mera buriackiej stolicy Ułan-Ude, ale w wyniku fałszerstw został pozbawiony tej wygranej.
W czwartek 12 marca, by dopełnić formalności wymaganych dla zatwierdzenia zmian w konstytucji, nowelę zaakceptowało 85 regionalnych parlamentów Federacji Rosyjskiej. We wszystkich tych zgromadzeniach media odnotowały tylko jeden przypadek oddania głosu przeciw: zdarzyło się to w parlamencie Jakucji, a odważną posłanką była Sulustana Myraan z Tiumeni, która zaraz po głosowaniu złożyła mandat poselski. Alek- siej Nawalny, faktyczny lider antyputinowskiej opozycji, w reakcji na te zdarzenia powiedział z nieskrywanym sarkazmem: „Rzeczywistymi bohaterami Rosji zostali teraz Buriat i Jakutka”.
WŁADZA NA LATA
Po wszystkich poprawkach okazuje się, że ani ustrojowa rola parlamentu nie ulegnie istotnemu wzmocnieniu, ani też władza prezydencka de facto nie zostanie ograniczona. Co prawda rząd ma in gremio podlegać inwestyturze Dumy, ale z rządu wydzielono „resorty siłowe”, podporządkowując je bezpośrednio głowie państwa, sam premier został zaś pozbawiony na rzecz prezydenta uprawnień do określania kierunku prowadzonej polityki. Można powiedzieć, że takie zmiany sankcjonują w istocie polityczne status quo, w ramach którego Putin, na mocy swego osobistego autorytetu i wpływu, jest faktycznym szefem rządu w takim zakresie, w jakim akurat tego chce i potrzebuje dla swojej aktualnej polityki. Ekspertka Ośrodka Studiów Wschodnich Maria Domańska uważa, że oznacza to na przyszłość zamiar specyficznego rozdziału całości administracji na dwie części: prezydencką i premierowską, przy czym co komu ma zostać przypisane (czyli kluczowe w takich warunkach uprawnienie), przypisane zostaje głowie państwa. Co nie bez znaczenia, prezydent zyskuje także swobodną kompetencję wnioskowania do izby wyższej parlamentu w kwestiach głównych nominacji sędziowskich. W rosyjskich warunkach będzie to zapewne po prostu oznaczać obsadę kluczowych funkcji w wymiarze sprawiedliwości przez ludzi prezydenta.
Niezwykle ciekawa jest argumentacja, jakiej używa sam Putin dla uzasadnienia konieczności obecnej noweli konstytucyjnej. Podczas spotkania z liderami frakcji w Dumie, poprzedzającego ostateczne głosowania, prezydent dowodził przede wszystkim tego, że Rosja potrzebuje gwarancji, iż po 2024 r. nie powróci na nowo do stanu politycznego chaosu z lat 90. ub.w. W jego przekonaniu, którym dzielił się już publicznie kilkakrotnie (m.in. podczas debat w tzw. klubie wałdajskim, gdzie prezydent corocznie spotyka się z ekspertami od polityki krajowej i zagranicznej), w tamtym czasie Rosji groził faktycznie rozpad ze względu na skalę konfliktów wewnętrznych i kryzysu finansowego. Teraz mówił do liderów Dumy: „Nie wystarczy więc od- kreślić grubą kreską poprzednich etapów rozwoju naszego kraju, ale konstytucja musi zagwarantować niemożność powrotu do polityki rozchwianej łódki”.
Nadal jednak nie jest do końca jasne, w czym dokładnie Putin upatruje owego niebezpieczeństwa nawrotu do „chwiania rosyjską łódką”. Czy w samym fakcie swojego odejścia z prezydentury? I wobec tego przygotował sobie ustrojowe przesłanki do sprawowania władzy aż do 84. roku życia. Nawiasem mówiąc, tak właśnie sądzi aż 47 proc. Rosjan badanych przez niezależne Centrum Lewady, a wyniki te podaje portal newsru.com. Czy też zamierza jednak opuścić urząd głowy państwa w roku 2024, obecna nowela konstytucyjna ma zaś dać szansę silnych rządów wyznaczonemu przezeń następcy? W marcowej debacie w Dumie prezydent otwarcie argumentował, iż ze względu na swój terytorialny rozmiar, wielonarodowość i różnorodność tradycji historycznych „Rosja w formie republiki parlamentarnej nie miałaby szans nie tylko na normalny rozwój, ale nawet na stabilne istnienie”. Zważywszy jeszcze na wszystkie kłopoty państwa rosyjskiego z utrzymaniem jego dzisiejszej integralności terytorialnej (Czeczenia, Krym), można założyć, że rosyjski przywódca ma w tym twierdzeniu sporo racji.
Po zdarzeniach, jakie zaistniały w Dumie 10 marca, z dużą dozą prawdopodobieństwa można przypuszczać, że Putin jest po prostu zdeterminowany, aby swojej pełni władzy nie oddawać przez długie następne lata. Niewykluczone, że dożywotnio, wedle wzoru, jaki w przestrzeni krajów postsowieckich nie byłby wcale odosobniony. Jeśli tylko globalna zaraza nie zmusi Putina do odłożenia zaplanowanego konstytucyjnego referendum, to już 22 kwietnia (w dniu urodzin Lenina) prezydent zapewne zyska ze strony Rosjan wystarczająco silny mandat dla swych dalszych długich rządów.
Opracował: Wiesław Norman – Solidarność RI, kombatant antykomunistyczny opozycji (nr leg. 264 z roku 2015), założyciel Wolni i Solidarni Kornela Morawieckiego Region Częstochowski, Śląski i Małopolski