Tomasz Pernak, Warszawska Gazeta, nr 29, 17-23.07.2020 r.
Dożywotnio infantylni, tacy jak dotowana specjalistka pozornie literacka od obscenów, już zapowiedzieli, że wyjadą. Jeśli wyjadą, to dobrze, bo nie wrócą. Nie będą mieli na powrotny bilet W krainach Vondelparków będą nudni i nie dostaną grosza dotacji.
– Skoro jest po wyborach, to są wygrani i są też przegrani. Jak w piłce nożnej albo innym, równie emocjonującym sporcie. Od dziecka z upodobaniem przyglądałem się tym chwilom, kiedy wybrzmiał gwizdek i wygrani wiedzieli, że wygrali, a przegrani, że przegrali. Takie momenty pokazują klasę zawodników i nie inaczej jest w polityce. Dziś jest ten szczególny dzień, w którym staramy się dostrzec człowieka w politycznym oponencie i zrozumieć jego rację.
Jedno z czołowych mediów niemieckich w Polsce zamieściło nie tak dawno mapkę, rozpowszechnianą z komentarzami „wicie-rozumicie” która wyjaśniała wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich… granicami zaborów. Mapkę mógł stworzyć ktoś, kto udanie połączył ignorancję w dwóch dziedzinach jednocześnie: w dziedzinach geografii i historii. W jakim to zaborze były takie przedrozbiorowe aglomeracje jak Wrocław, Gdańsk, Szczecin czy Opole? W żadnym, oczywiście. Ale my się nie śmiejemy z ignorancji; podchodzimy do niej z wyrozumiałością i troską pamiętając, że byłe granice mają jednak znaczenie – na przykład widoczne granice nasycenia pegieerami, do których masowo wcielano przywożoną na odkrytych platformach ludność zabużańską; potwornie doświadczoną eksterminacją całej inteligencji, wynarodowioną i dręczoną wszystkimi wojennymi plagami, w tym deprawacją.
Przecież to z tego ludu właśnie wyszli tacy mężowie stanu jak Lech Wałęsa czy Adam Michnik, żeby wymienić pierwszych z brzegu bogów panteonu III RP. Celowo wybrałem tych „bogów dwóch” żeby podkreślić szeroki przekrój społeczny emigracji ze wschodu na zachód, od ludności o tradycjach małorolnych w pierwszym przypadku, do, nazwijmy to, „konspiracyjnych” w drugim. Gdzieś tam pomiędzy tymi ekstremami bujają się takie tradycje jak wybijająca w każdym kolejnym, emigracyjnym pokoleniu tradycja Władek ***** *** Frasyniuk, już my wiemy, co.
Pamiętajmy – Black Lives Matter! A przecież nie chodzi w tym haśle wyłącznie o kolor skóry, bo byłoby rasistowskie, ale o następstwa wielowiekowego historycznego upośledzenia. Wiedzą Państwo, nie jest prosto pozbyć się wielowiekowych upośledzeń. Kiedyś, dawno temu jechałem w daleką podróż po autostradach Europy automobilem na siedzeniu pasażera, obok kierowcy z takim historycznym bagażem. Pamiętam, że mieliśmy bardzo podobne obserwacje polityczno-gospodarcze. Rozmawialiśmy o tym, jak to pierwsza ekipa, rzekomo „Solidarności” z byłym aparatczykiem z PZPR-u Balcerowiczem, wprowadziła sztywny kurs dolara na ściśle określony okres, dzięki czemu korowody zagranicznych i krajowych Amber Goldów ustawiły się na całe życie, bo w pierwszym miesiącu „sztywnego kursu” oprocentowanie wkładów złotówkowych wynosiło 400 proc Potem mniej, ale każdy, kto przechodził z tragarzami pod oknami ministerstwa finansów i przypadkowo usłyszał daty graniczne usztywnienia kursu, nie mógł narzekać. Nie mówię tutaj o oficerach wywiadów cywilnych i wojskowych, bo oni nie potrzebowali tragarzy, otwartego okna ani łutów szczęścia, żeby nie narzekać.
Omówiliśmy z panem kierowcą prawie wszystkie patologie Polski Michnika w pełnej zgodzie, aż do puenty. „Panie, my tu tak możemy sobie krytykować, bo żeśmy się nie nakradli, ale przecież, jakbyśmy to my dorwali się do władzy, to jurna po całości, no nie tak?”
No właśnie – nie tak.
Badanie nowoczesnego toleranctwa doprowadziło mnie do wniosku, że z upośledzeniami historycznymi łączą się zaburzenia identyfikacji wiekowej. Kult wiecznej młodości odciska na społeczeństwach piętno, co widzimy wyraźnie obserwując choćby celebrytów. Skutkuje epidemią mentalności wiecznego nastolatka. Czego najbardziej boi się nastolatek? Odrzucenia we własnym środowisku. Jak się nie narazić na odrzucenie? Trzeba mieć fajne poglądy, fajne ciuchy, dziewczyny, trzeba być cool. A o tym, co jest cool i co jest fajne, nie decydują „starzy” ale rockandrollowcy. Kaczyński jest stary, a Tusk jest młody, bo gra w piłkę. Kaczyński to taki profesor Pimko, belfer ze szkoły, który zanudza historiami, geografiami, a Trzaskowski mówi perfekt po angielsku. Na pytanie o wartości europejskie odpowiada o równowadze sił w polityce, a taki Duda nie rozumie pytania i mówi, że on wybiera polskie przed europejskimi.
Widzimy już, że problem jest i nie należy się z tego problemu śmiać, ale pochylić się, podobnie jak reformatorzy epoki stanisławowskiej, nad konieczną reformą edukacji.
Nie sposób nie odnieść się przy okazji naszych rozważań do międzynarodowego wymiaru polskich wyborów. Przypomnijmy raz jeszcze, że Black Lives Matter i że nie wolno nam nawet pamiętać o handlarzach niewolnikami i bezwzględnych plantatorach. Jak to się dzieje w takim razie, że w Polsce potomek handlarzy i plantatorów śmie pouczać potomka niewolników o tym, kogo ma prawo wybrać na swojego prezydenta? Państwo się zastanawiają, jakim płynem schładza się autor w powyborcze popołudnia? Białą herbatą.
Moja śp. babcia Józefa Gallus, wykonywała pracę niewolniczą na farmie na Mazowszu Płockim od (najpewniej) grudnia 1939 do stycznia roku 1944 r. Żeby poczucie upokorzenia było bardziej dojmujące, pracę tę wykonywała w majątku swoich rodziców, który zasiedlił niemiecki plantator. Córce Józefy, a mojej Mamie, urodzonej podczas wojny, administracja kolonialna nadała imię Kazimiera, podobnie jak innym dzieciom płci żeńskiej urodzonym na ziemiach wcielonych do Reichu. Podobnie mój śp. Ojciec, który został Kazimierzem w okupowanej Łodzi, ta k jak inne dzieci płci męskiej. Moim zdaniem chodziło o to, żeby uchronić kolonistów przed koniecznością wysilania się przy zapamiętywaniu imion – jak się Kazimierz „popsuł”, to do szparagów przychodził następny. W mojej rodzinnej Łodzi była też specjalistyczna „przychodnia”, w której urzędnicy Jugendamtów badali czaszki dzieci odebranych tubylcom. Jaka czaszka była uber, to do adopcji w Reichu, a jaki unter, to na kolonie w obozie koncentracyjnym dla dzieci przy ulicy Ogrodowej. Długo po wojnie dokumentacja wszystkich porwanych dzieci została przez Jugendamty demokratycznych Niemiec zniszczona, by uniemożliwić odnalezienie.
Podejrzewam, że Ulf Poschardt, redaktor naczelny „Die Welt”, przysporzył prezydentowi Dudzie kilkuset tysięcy głosów potomków Kazimier i Kazimierzów. Również tych z ulicy Ogrodowej w Łodzi. Danke schón, panie Poschardt, ale nie pogadamy, bo na pogaduchy trzeba sobie zasłużyć, a poza tym w mojej rodzinie limit niemieckich rozmówek w abonamencie na stulecie 1939-2039 jest już wyczerpany.
Totalnej opozycji w Polsce, sojuszniczce Poschardtów tego świata, nie pozostało teraz nic innego niż sportowo pogodzić się z przegraną i pogratulować przeciwnikom politycznym zwycięstwa. A raczej nie pozostawałoby nic innego, gdyby nie cierpieli na opisane przez mnie wyżej przypadłości. Możemy spodziewać się neurotycznych i infantylnych, typowych dla wiecznych nastolatków zachowań. Będą to próby podważenia wyników wyborów na drodze dewastowania Sądu Najwyższego i podważania jego kompetencji przy pomocy salw z „europejskiej” Grubej Berty. Będą to opowieści o rzekomych manipulacjach wyborczych i podrabianiu kart, jak gdyby karty do głosowania w policyjnych radiowozach nie były sztandarowym gadżetem czasów słusznie minionych. Będzie jak w nieprzyzwoitym rosyjskim przysłowiu o tygrysie, w towarzystwie którego „i śmieszno, i straszno”. Duraczenia będzie na potęgę, ale my cieszmy się z kolejnych lat względnego spokoju w niespokojnych czasach.
Do wiecznych nastolatków podchodźmy wyrozumiale. Studiujący problem infantylizacji kultury i wychowania profesor Frank Furedi pociesza, że proces dorastania jest dziś o wiele dłuższy i o wiele boleśniejszy niż kilkadziesiąt lat temu. Ale jednak się odbywa. Dzisiejsi trzydziesto- i czterdziestolatkowie będą mieli pięć lat więcej na dorastanie, więc trudny dla nich okres może okazać się owocny. Dożywotnio infantylni, tacy jak dotowana specjalistka pozornie literacka od obscenów, już zapowiedzieli, że wyjadą. Jeśli wyjadą, to dobrze, bo nie wrócą. Nie będą mieli na powrotny bilet. W krainach Vondelparków będą nudni i nie dostaną grosza dotacji.
Opracował: Aron Kohn, Hajfa – Izrael