Mirosław Kokoszkiewicz, Warszawska Gazeta, nr 41, 9-15.10.2020 r.
Smutnym i tragicznym zrządzeniem losu udało jej się stanąć na czele władz jednego z największych polskich miast. Niestety nie potrafiła tego docenić i zamiast zająć się problemami mieszkańców Gdańska, postanowiła robić wielką i niestety antypolską politykę. Chciałoby się powiedzieć: co głupiej po koronkach, skoro mówi, że to same dziury?
– Wiem, że to, co napiszę, może wywołać wściekłość wśród wielu Polaków, a w szczególności mieszkańców Gdańska. Niestety odnoszę wrażenie, że Gdańsk nie jest już polskim miastem, a jeżeli mieszkają tam jeszcze jacyś Polacy, to niestety stanowią oni mało znaczącą i pozbawioną głosu i wpływów mniejszość. Oczywiście żeby potwierdzić taką radykalną tezę, potrzebne jest jakieś uzasadnienie. Otóż uważam, że gdyby Gdańsk był polskim miastem zamieszkiwanym w większości przez Polaków, to prezydent Gdańska, pani Aleksandra Dulkiewicz po wywiadzie, jakiego udzieliła w ubiegły wtorek Programowi II publicznej niemieckiej rozgłośni Deutschlandfunk, powinna zostać przez mieszkańców natychmiast wywieziona za rogatki miasta na furze gnoju, niczym Jagna Borynowa w „Chłopach” Reymonta. Wiem, że wypowiedź tej renegatki została już w mediach rozłożona na czynniki pierwsze, ale jednak nie mogę się powstrzymać od zabrania głosu na ten temat.
Oczywiście Gdańsk jest tylko pretekstem do ukazania szerszego i bardzo niebezpiecznego zjawiska, z jakim mamy do czynienia w Polsce, ale wspomniany wywiad folksdojczki Frau Dulkiewicz przebił chyba wszystko. We wspomnianym skandalicznym radiowym reportażu zatytułowanym Tramwaj o nazwie Danzig. Kampania PiS przeciwko Gdańskowi stwierdziła ona ni mniej, ni więcej, że:
– Obecna władza wykorzystuje swoją siłę – ustawy przepycha przemocą, nie szanuje praw człowieka. Moja mama płacze i mówi:
Boże, teraz jest gorzej niż za komuny! (…)
To jest chichot historii – metody faszystowskie nadal działają. Patrzymy na Białoruś, na zrywy, kilkudziesięciotysięczne demonstracje, jak ludzie walczą o swoja godność, myślę z żalem, że Polacy się urządzili w wygodnym ciepełku, że to czy jedna, czy druga rzecz jest ograniczana, to nam nie przeszkadza. Wolność jest zabierana po kawałku, to jest przerażające – przecież tak było w Ill Rzeszy.
Jak widzimy, na jednym wdechu Frau Dulkiewicz zrównała dzisiejsze, wyłonione w wolnych i demokratycznych wyborach polskie władze z dwoma najbardziej zbrodniczymi w dziejach świata totalitaryzmami. Zrobiła to bez zmrużenia oka na antenie niemieckiej stacji. Co mógł sobie pomyśleć przeciętny niemiecki słuchacz, nieznający polskich realiów? No cóż, pomyślał sobie, że jeżeli społeczność międzynarodowa, a w szczególności Niemcy nie zareagują w porę, to w Polsce „pisowska dyktatura” może doprowadzić do rozlewu krwi, a być może nawet do ludobójstwa. Zapewniam, że nieprzypadkowo trzy dni później w tej samej niemieckiej rozgłośni radiowej Niemka i wiceszofowa Parlamentu Europejskiego Katarina Barley stwierdziła:
– Państwa, takie jak Polska i Węgry, trzeba finansowo zagłodzić.
Gwarantuję, że słowa tej byłej minister sprawiedliwości Niemiec, które w Polsce wywołały wielkie oburzenie, niemiecki słuchacz potraktował z należytym zrozumieniem. Przecież trzy dni wcześniej usłyszał z ust folksdojczki Dulkiewicz, że w Polsce jest gorzej niż za komuny, a sytuacja do złudzenia zaczyna przypominać tę z III Rzeszy. Tak to działa i do tego właśnie angażuje się zwerbowanych w Polsce folksdojczów. A tak nawiasem mówiąc, wielkim wizjonerem musiał być Winston Churchill, który już w 1919 r. mówił: Niemcy powinno się bombardować co 50 lat, profilaktycznie, bez podania przyczyny.
Teraz należałoby się zastanowić, czy Dulkiewicz jest podła i oszalała z nienawiści do polskich władz, czy zwyczajnie głupia? A może jedno i drugie? Tylko czy można być na tyle głupim, żeby na ochotnika stać się tubą niemieckiej, antypolskiej, nachalnej propagandy, z jaką mamy do czynienia od 5 lat? Naprawdę nie uwierzę, że ten wyjątkowo wredny babsztyl robi to ze zwykłej głupoty. Pozostaje więc tylko jawna zdrada i zaprzedanie się niemieckim interesom. Tylko w zamian za co? Stare powiedzenie mówi, że gdy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Niemal dokładnie rok temu media ujawniły, że gdański ratusz za kilkuminutowy występ Dulkiewicz w programie „Onet rano” zapłacił wydawcy Onetu, firmie Ringier Axel Springer Polska, 49 tys. 200 złotych. Być może teraz Niemcy zrewanżowali się Frau Dulkiewiecz i zapłacili jej za wywiad szkalujący Polskę? No bo aż trudno uwierzyć, że Dulkiewicz postanowiła zeszmacić się bezinteresownie.
Smutnym i tragicznym zrządzeniem losu udało jej się stanąć na czele władz jednego’ z największych polskich miast. Niestety nie potrafiła tego docenić i zamiast zająć się problemami mieszkańców Gdańska, postanowiła robić wielką i niestety antypolską politykę. Chciałoby się powiedzieć: co głupiej po koronkach, skoro mówi, że to same dziury? Skoro już jesteśmy przy Gdańsku, to śmiało można powiedzieć, że to Frau Dulkiewicz bliżej jest do III Rzeszy niż rządzącym. Powiem więcej, ona jest gorsza od komunistów. Po pierwsze, chodzi mi o ten z uporem uprawiany przez nią kult Wolnego Miasta Gdańsk. Gloryfikowanie i ciągłe odwoływanie się do tamtego okresu historii miasta to nic innego jak uprawianie antypolskiej i całkowicie zakłamanej propagandy historycznej. Dlaczego wcześniej prezydent Paweł Adamowicz, a teraz Frau Dulkiewicz odnosi się akurat do tego okresu historii Gdańska? Przecież status wolnego miasta to zaledwie 26 lat w ponad tysiącletniej historii tego wspaniałego miasta. To tylko lata 1807-1814 i 1920- 1939. Dlaczego próbuje się w skandaliczny i bezczelnie zakłamany sposób wywoływać, szczególnie u młodych ludzi, nostalgię za tym okresem historii Gdańska?
Przecież ci wszyscy piewcy Wolnego Miasta Gdańsk łżą jak bure suki. Skoro w szwabskim radiu Frau Dulkiewicz stawia polskim władzom tak haniebne zarzuty, to i ja sobie pofolguję. Twierdzę, że koloryzując i sztucznie upiększając historię Wolnego Miasta Gdańsk Dulkiewicz tęskni do hitlerowskich Niemiec. Skoro chce mieszkańcom przypominać tamtą historię, to oprócz jeżdżących zabytkowych tramwajów z niemieckimi napisami niech przywróci na szybie jednej z kawiarni w gdańskim Wrzeszczu historyczną tabliczkę z napisem: Polen und Hunde Eintritt verboten (Polakom i psom wstęp wzbroniony). Myślę jednak, że osoby pokroju Dulkiewicz nawet w tamtych czasach miałyby wstęp do tak oznakowanych lokali. Na tej samej zasadzie dzisiaj mają szeroko otwarte drzwi do niemieckich mediów. Niech Frau Dulkiewicz przypomni, że wśród niemieckich mieszkańców Wolnego Miasta Gdańska Hitler cieszył się większą popularnością niż w Berlinie czy Monachium. Niech przypomni o szykanach i prześladowaniach, jakie spotykały polskich mieszkańców Gdańska. Niech opowie o masowych atakach bojówek SA na Polaków. Czy Frau Dulkiewicz zdaje sobie sprawę, co czują ofiary hitlerowskich Niemiec, które pamiętają tę przedwojenną gdańską „sielankę”? Czy choć raz o tym pomyślała, gdy w krajobraz miejski wprowadzała niemiecką symbolikę Wolnego Miasta Gdańsk?
A teraz udowodnię, że pod pewnym względem Dulkiewicz jest gorsza nawet od najbardziej zatwardziałych komunistów. Oni przynajmniej, jeżeli chodzi o Gdańsk, nieustannie podkreślali historyczne fakty dowodzące, że w swojej ponad tysiącletniej historii miasto przez 700 lat podlegało polskim władcom. Tej wielowiekowej polskiej przynależności Gdańska nikt nie jest w stanie podważyć. Już sama nazwa miasta według jednych historyków odnosić się do imienia córki Mieszka I – Gyda. Według innych nazwa pochodzi od staropolskiego słowa „gdanie” określającego rozlewisko wodne, wilgotne miejsce lub miasto na wilgotnej łące. Niestety na kursującym po Gdańsku zabytkowym niemieckim tramwaju widnieje napis DANZIG. Co zatem powiedzieć o prezydent miasta, która z uporem prohitlerowskiego maniaka podkreśla niemieckość Gdańska i biega do niemieckich mediów, aby pluć na Polskę? Niestety, choć zabrzmi to niecenzuralnie, to ewidentnie w tym i podobnych przypadkach mamy do czynienia z antypolskimi, sprzedajnymi ludzkimi szmatami. Nie ma żadnego sensu szukać jakichś zastępczych, łagodniejszych eufemizmów dla określenia takich zdrajców.
Nie bardzo wierzę w to, że gdańszczanie wywiozą Frau Dulkieiwcz z miasta na furze gnoju. Jednak po jej antypolskim występie w niemieckim radiu przez media społecznościowe przeszła wielka fala oburzenia. Na koniec przytoczę taki najbardziej wymowny i wzmocniony fotografiami komentarz internauty obnażający Himalaje nikczemności i podłości folksdojczki Frau Dulkiewicz. Może będzie to też podpowiedź dla wiceszefowej PE Katariny Barley, w jaki sposób najlepiej „wziąć głodem” Polaków?
Niemcy wyssali ludobójstwo z mlekiem matki
Aldona Zaorska, Warszawska Gazeta, nr 41, 9-15.10.2020 r.
To proste szczucie na Polskę, niemal identyczne z tym uprawianym przez Niemcy przed II wojną światową. Wtedy Niemcy także masowo produkowali kłamstwa na nasz temat, aby mieć jakieś uzasadnienie ataku.
– Wiceszefowa Parlamentu Europejskiego i była minister sprawiedliwości Niemiec Katarina Barley oznajmiła publicznie, że Polskę i Węgry należy „zagłodzić finansowo”. Wprost wezwała do „zwiększenia presji” na Węgry i Polskę. – Sytuacja w obu państwach członkowskich jest szczególnie poważna – obwieściła obywatelka narodu największych w historii świata ludobójców, morderców i złodziei.
Poszło oczywiście o sporządzony przez lewackich pachołków z Komisji Europejskiej „raport o praworządności”. Unijnych politycznych idiotów najbardziej denerwuje polska reforma sądownictwa, która ich zdaniem odbiera Polsce „praworządność”. To dosyć ciekawe zjawisko, bowiem wg Komisji Europejskiej praworządność nie jest łamana we Francji, gdzie uczestnicy antyrządowych protestów regularnie dostają pałami po głowach i gazem łzawiącym po oczach, czy w Niemczech, gdzie szaleje narodowy antysemityzm, a jest łamana w Polsce i na Węgrzech, bo oba kraje próbują uporządkować trzydziestoletni bałagan po lewackich rządach i właśnie wprowadzić rządy prawa, eliminując bezprawnie działające kasty.
Katarina Barley jak Hitler
Znamienne jest, że Niemka zachowała się wobec Polski niczym Hitler, traktując nasz kraj jak pozbawiony suwerenności twór, całkowicie zależny od niemieckiej buty. To jawne odebranie nam podmiotowości i godności. Przekaz był prosty: Polska ma stosować się do niemieckich zasad albo się ją po prostu „zagłodzi”. To dowodzi, że neonazistka Barley albo jest idiotką albo nie wyzbyła się hitlerowskiej buty ustawiania Europy według niemieckiego widzimisię.
Barley odsłoniła ukryte niemieckie pragnienie – stworzenia pod pozorem Unii Europejskiej Mit- teleuropy, o której Niemcy nigdy nie przestali marzyć. No i już witali się z gąską, kiedy okazało się, że dwa kraje się postawiły, wybrały inaczej i mają w nosie niemieckie przywództwo, któremu hołd składał Radek Sikorski.
Dlatego tu nie chodzi o praworządność. Chodzi o podporządkowanie sobie państw uważanych przez Niemcy (de facto rządzące Unią) za gorsze i głupsze, a zatem takie, którymi można sterować. Polska i Węgry są w tej układance ważnymi graczami, tym bardziej, że buntując się pokazały innym krajom, że można, a to już poważne zagrożenie dla niemieckich interesów, na czele z wywołanym przez ten kraj, wciąż groźnym kryzysem migracyjnym. Na buncie Polski i Węgier Niemcy tracą najwięcej i dlatego będą oba kraje pacyfikować. Barley po prostu nieco się w swojej szczerości zapędziła. Niebezpieczeństwo jest jednak realne, bowiem Barley wyraźnie podkreśliła, że w PE zostanie podjęta próba zablokowania unijnego budżetu, jeśli nie zostaną uzgodnione wyraźne sankcje za łamanie praworządności. Innymi słowy: albo wszystkie kraje zgodzą się na sankcje wobec Polski i Węgier, albo cały unijny budżet zostanie zablokowany i stracą wszyscy. To już nie jest polityka, tylko zwyczajny szantaż wobec całej Europy. Nawiasem mówiąc to tradycyjna niemiecka metoda sprawowania kontroli nad kontynentem. Niemcy przeprowadzili ją skutecznie w latach trzydziestych XX w., a w wyniku europejskiej uległości Niemcy finalnie wymordowali 15 min ludzi (ponad 6 milionów w samej Polsce) i doszczętnie zniszczyli nasz kraj. Teraz zaczynają znowu. Barely to nie tylko kolejny antypolski polityk z Berlina, ale i żywy dowód, że Niemcy nie uczą się niczego i nigdy. To dowód że Niemcy wyssali ludobójstwo z mlekiem swoich matek.
Niemiecka nazistowska tradycja
Zapowiedź zagłodzenia Polski to także nic nowego. Niemcy już raz próbowali to zrobić. Dosłownie i w przenośni. Pięć lat nas mordowali, rabowali i niszczyli na wszelkie sposoby. I oczywiście realnie głodzili Polaków. Zaczęli 1 września 1939 r. i kontynuowali swoją politykę aż do chwili, gdy zastąpili ich nowi okupanci naszego kraju.
Po pierwsze, ustanawiając kontyngenty, czyli obowiązkowe dostawy zboża czy mięsa, oczywiście bez wypłacania z tego tytułu choćby złamanego feniga (tutaj również należą nam się odszkodowania). Dla przykładu na mocy zarządzenia niemieckich nadzorców powiatu Busko wydanego 15 grudnia 1939 r. lokalni rolnicy zobowiązani zostali do dostarczenia do końca miesiąca 834,2 ton czterech podstawowych zbóż, 7751 ziemniaków oraz 866 świń i 749 sztuk bydła.
Liczba kontyngentów gwałtownie wzrosła po ataku Niemiec na swego sojusznika – Związek Sowiecki. W latach 1942-1943 w dystrykcie krakowskim wyniosły 35 proc., a w dystrykcie warszawskim 60 proc. zbiorów.
Kontyngenty ściągane były przez-Niemców siłą, a za ich niedostarczenie w terminie przodkowie Niemki Barley ustanowili surowe kary, jak bicie, areszty i zsyłki do obozów koncentracyjnych oraz różnorakie represje, włącznie z karą śmierci.
Na podstawie rozporządzenia generalnego gubernatora Hansa Franka z31 października 1939„w sprawie zwalczania czynów gwałtu w Generalnym Gubernatorstwie”, „wytycznych do walki z bandytyzmem na wschodzie” z 18 sierpnia 1942 oraz rozporządzenia Hansa Franka z 2 października 1943 r. „o zwalczaniu zamachów na niemieckie dzieło odbudowy GG” wsie, które nie dostarczały kontyngentów, Niemcy pacyfikowali. Albo „tylko” wyrzucali Polaków z ich gospodarstw, oddając je niemieckim chłopom, którzy dziś występują jako „wysiedleni” i w ogóle pokrzywdzeni wskutek II wojny światowej. Z tego, co rolnikom zostało, musieli wyżywić cały naród. Nic dziwnego, że Polacy wtedy autentycznie głodowali, a kawa z żołędzi i suche kartofle były normą.
Okupujący Polskę Niemcy postanowili także zagłodzić Polaków w sposób jak najbardziej dosłowny. Ustanowili stawki żywnościowe. I tak Niemiec miał mieć zapewnione wyżywienie na poziomie nie mniejszym niż 2600 kalorii dziennie. Polak – nie więcej niż 700 kalorii, Żyd – 400 kalorii. Tymczasem dorosła, pracująca osoba powinna spożywać ok. 2000 kalorii dziennie, a przy ciężkiej pracy fizycznej oczywiście znacznie więcej. Dodatkowo Niemcy zadbali o brak opału na zimę dla Polaków czy o niemożność zakupu ciepłej odzieży (a kiedy sami zaczęli zamarzać pod Stalingradem, dosłownie rabowali na Polakach chociażby przedwojenne kożuchy). Do tego dochodziły jeszcze rabunki, które prowadzili na własną rękę – każdy Niemiec mógł dowolnie okradać Polaków, wiedząc, że przecież nikt nie złoży skargi. Dzięki temu do Rzeszy z okupowanej Polski płynęła rzeka paczek zawierających nie tylko cenne przedmioty, ale także żywność.
W ten sposób Niemcy głodzili Polaków na śmierć. Nie mówiąc o głodzeniu polskich Żydów, którzy zamknięci w gettach dosłownie umierali z głodu na ulicach.
Jeśli ktoś się przodkom Niemki Barley nie spodobał, trafiał do obozu koncentracyjnego. Tam więzień otrzymywał codziennie „specjalną dietę”. Składało się na nią pół litra „kawy”, a raczej gotowanej wody z namiastką kawy zbożowej lub „herbaty”, czyli wywaru z ziół wydawanych rano. Obiad stanowił ok. 1 litr „zupy”, czyli wody z ziemniakami, brukwią oraz niewielką ilością kaszy jaglanej, mąki żytniej i ekstraktu spożywczego „Avo”. Czasem była ona urozmaicona zepsutym mięsem. Zawsze tak ohydna, że nowo przybyli nie mogli jej jeść. Na kolację składało się 300 gramów czarnego chleba i ok. 25 gramów margaryny lub łyżka stołową marmolady czy sera. Gotowali osadzeni w obozie niemieccy kryminaliści, więc polscy więźniowie nie dostawali często nawet takich porcji. W wyniku stosowania tej „diety” ludzie szybko zamieniali się w żywe szkielety. Wykańczały ich wtedy bardzo szybko choroby lub… obozowe szczury. O ile Niemcy nie postanowili potraktować sprawy dosłownie, bo i to było w obozach na porządku dziennym. W takich przypadkach, wybrani przez nich więźniowie trafiali do bunkra głodowego, gdzie pozbawieni jakiegokolwiek jedzenia i wody umierali. Zwykle konali przez tydzień, maksymalnie dwa tygodnie. Śmierć z głodu i pragnienia jest długa i bolesna, więc ci ludzie umierali w męczarniach. Właśnie tak umarł św. Maksymilian Maria Kolbe, który oddał życie w bunkrze głodowym za innego człowieka. A teraz Niemka Barley postanowiła nawiązać do tych niemieckich tradycji. Nie tylko ona zresztą.
Kłamstwo niemieckiej szczekaczki
Barley sformułowała swój plan poradzenia sobie z Polską i Węgrami na antenie rozgłośni Deutschlandfunk. To taka niemiecka szczekaczka, na poziomie szczekaczek rozwieszanych przez Niemców na słupach w okupowanej Warszawie (albo i gorsza, bo udająca, że nie stosuje nazistowskich metod). Kiedy sprawa wyszła na jaw, a część polskich europosłów zażądała pozbawienia stanowiska Katariny Barley, szczekaczka oznajmia, że… kłamała. „W pierwotnej wersji sfałszowaliśmy wypowiedź Katariny Barley, wyolbrzymiając ją. Naprawiliśmy ten błąd. Przepraszamy”, oświadczyła stacja. Stwierdziła, że Barley mówiła „tylko” o Węgrzech. Redaktorzy nie wyjaśnili też, na czym dokładnie polegało ich „wyolbrzymienie”, ale w treści ich komunikatu zmieniono fragment „Staaten wie Polen und Ungarn miissten finanziell ausgehungert wercen” – „państwa takie jak Poiska i Węgry muszą zostać finansowo zagłodzone”. Zupełnie, jakby zapowiedź „zagłodzenia” jedynie Węgier w jakikolwiek sposób zmieniała sens wypowiedzi. Zdaje się, że Niemcy uważają, że tak i że skoro chcą głodzić tylko Węgry, to nie ma problemu.
Rzecznik prasowy wiceprzewodniczącej PE poinformował portal gazeta.pl że wypowiedź jego szefowej dotyczyła tylko i wyłącznie „finansowego głodzenia” premiera Viktora Orbana, czyli Węgier, a całość wypowiedzi miała szerszy kontekst i dotyczyła przypadków łamania praworządności w krajach członkowskich. Przy tej okazji sam się nieco zagalopował i powiedział więcej, niż powiedzieć chciał. Oświadczył, że łamanie praworządności może wkrótce być powiązane z wypłatami unijnych pieniędzy, tego żąda niemiecka prezydencja w RE. To także bardzo znamienne słowa, bowiem dowodzą, że Niemcy przestali nawet udawać, iż chodzi im o coś innego niż pełnia władzy w Europie. To oni chcą dziś decydować o rozdzielaniu zawartości kasy, do której składki wpłacają wszystkie kraje, także Polska i Węgry.
Tymczasem, jak się okazuje, wypowiedź Barley dotyczyła nie tylko „zagłodzenia” Polski i Węgier; stacja Deutschlandfunk sama skłamała „prostując” słowa Barley. W dodatku była wiceminister sprawiedliwości Niemiec nie poprzestała na zapowiedzi zagłodzenia Polski i Węgier. Tak przynajmniej napisał na Twitterze wiceminister spraw zagranicznych Szymon Szynkowski vel Sęk, który stwierdził, iż wypowiedź niemieckiej polityk wcale nie jest fake newsem, a w wywiadzie, którego udzieliła Deutschlandfunk, padają słowa jeszcze gorsze. „Słowa @katarinabarley o „finansowym zagłodzeniu’^ nie żaden #Fakenews tylko jeden ze skandalicznych fragmentów jej wywiadu w @ DLF. Jest ich więcej, np. słowa o tym, że pieniądze niem. podatników idą na reżimy Orbana i Kaczyńskiego, którzy pakują je sobie do własnych kieszeni” – napisał wiceminister.
To już nie tylko ordynarne kłamstwo, ale proste szczucie na Polskę, niemal identyczne z tym uprawianym przez Niemcy przed II wojną światową. Wtedy Niemcy także masowo produkowali kłamstwa na nasz temat, aby mieć jakieś uzasadnienie ataku. Dziś syn nazisty i szpieg mianowany ambasadorem w Warszawie zaczyna swą misję od pouczania Polski, a była wiceminister sprawiedliwości tego kraju jawnie zapowiada jej „zagłodzenie”, zaś jej polityka nazywa złodziejem. To już jest naprawdę niebezpieczne.
W dodatku okazuje się, że „sprostowanie” niemieckiej szczekaczki o tym, że to jej wina, jest… kłamstwem. Tak przynajmniej wynika z wypowiedzi wiceszefa MSZ Pawła Jabłońskiego. – Sam odsłuchałem więc dokładnie jej wypowiedzi i wyraźnie pada tam słowo „aushungern finanziell”, czyli „zagłodzić finansowo”. Próby udawania teraz, że takie słowa nie padły, to godny pożałowania sposób próby ucieczki od odpowiedzialności – powiedział TVP Info, dodając, że będzie żądał dymisji Barley.
– Niedopuszczalnym jest, aby ktoś toki pełnił funkcję wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Katarina Barley natychmiast powinna zrezygnować, a jeśli tego nie zrobi, powinna zostać odwołana – stwierdził. Dodał, że w tej sprawie „wiele” będzie zależeć od Niemiec, a to prowadzi do wniosku, że raczej nie mamy co liczyć na reakcję wobec postnazistowskich pomysłów Barley.
Tymczasem sprawa jest prosta. Po zapowiedzi zagłodzenia Polski i Węgier, po nazwaniu ich polityków złodziejami, po rozpętaniu kampanii nienawiści wobec Polski, po ujawnieniu, że cala Europa ma dostosować się do żądań Niemiec (to też już miało miejsce w historii i źle się dla całego świata skończyło), Barley powinna być wyrzucona na zbity pysk.
Nie ma prawa zasiadać w Parlamencie Europejskim. Nie ma prawa pełnić jakiejkolwiek funkcji publicznej, nie może zabierać głosu w żadnej sprawie wykraczającej poza niemieckie granice. Nie ma prawa szczególnie zabierać głosu w sprawach związanych z Polską. Żaden Niemiec nie ma takiego prawa i nigdy nie będzie go miał!. Dlatego dziś przekaz dla Katariny Barley może być tylko jeden – RAUSl
Opracował: Aron Korhn – Hajfa, Izrael