Marcin Hałas, Warszawska Gazeta, nr 48, 27.11-3.12.2020 r.
Chciałbym dożyć rządu, w którym ministrem spraw zagranicznych będzie Robert Winnicki, a ministrem finansów Sławomir Mentzen.
Niestety, trudno dłużej mieć złudzenia, że trwa dobra passa niepodległościowej prawicy. Prawo i Sprawiedliwość znalazło się właśnie na równi pochyłej, a poparcie społeczne dla tej formacji gwałtownie spada. Wydaje się, że tym razem mamy do czynienia nie tyle z jednorazowym wahnięciem, co początkiem długiego trendu.
Stwierdzenie, że PiS znalazło się na równi pochyłej, to po trosze eufemizm. Samo się na niej nie znalazło. Partia Kaczyńskiego wdarła się tam szturmem, wtargnęła na własne życzenie. Znienawidzone przez lewaków i totalną opozycję PiS zaczęło robić wszystko, aby drażnić i zrażać dotychczasowych zwolenników. Jak lapidarnie podsumował to w mediach społecznościowych profil o nazwie „Żelazna Logika”:
– Czy został jeszcze jakiś bastion PiS-u? Górnicy? Cyk, odchodzimy od węgla. Rolnicy? Cyk, piątka dla zwierząt. Górale? Cyk, ferie w jednym terminie i zakaz noclegowy. Patrioci? Cyk, PFN, zerowe obchody na 100-lecie Polski i Bitwy Warszawskiej. Rozsądni? Cyk, co chwile przypał. Kto następny?
Tak właśnie. Można dorzucić kolejne elementy: policja pacyfikująca gazem i strzałami z broni gładkolufowej Marsz Niepodległości. Rząd bezterminowo zamykający kolejne gałęzie gospodarki (piszę o tym osobno w rubryce „Kroniki Tygodniowe”) i premier Mateusz Morawiecki, powoli stający się najmniej łubianym szefem rządu po 1989 r. Można oczywiście powiedzieć, że Morawiecki traci, bo nikt nie lubi posłańców przynoszących złe wiadomości. Tyle, że nie chodzi o to, że sytuacja jest zła – premier mógłby mówić o tym wprost, po męsku, tymczasem on bawi się w „picowanie” rzeczywistości górnolotnymi słowami.
Niestety, od dawna PiS kopie sobie głęboki polityczny grób. Kopie go arogancją Kuchcińskiego, Ochockiej, Terleckiego i wielu innych, kopie w najgorszy sposób – zrażając potencjalnych sojuszników. Ale pal licho Prawo i Sprawiedliwość jako partię – gorzej, że równocześnie PiS kopie ten grób Polsce. Można bowiem z dużym prawdopodobieństwem założyć, że jeśli partia Kaczyńskiego odda władzę, to utraci ją na rzecz jakiejś zmodyfikowanej Koalicji Obywatelskiej, w której oprócz Platformy i sierot po Nowoczesnej znajdą się wszystkie ponure postacie KOD- -u, Strajku Kobiet, pogrobowcy Palikota, mentalne dzieci Jerzego Urbana, do tego lewica i lewactwo.
O tym, że w razie utraty władzy przez PiS Polsce grozi ekspresowa „zapatetyzacja” pisałem na łamach „Warszawskiej Gazety” jeszcze w sierpniu w tekście „PiS albo polski Zapatero”:
– Co będzie, jeśli Prawo i Sprawiedliwość przegra kolejne wybory? Zapewne władzę w naszym kraju przejmie jakiś „polski Zapatero”, który w cztery lata zafunduje nam małżeństwa homoseksualne z możliwością adopcji dzieci oraz możliwość aborcji na każde życzenie i widzimisię.
Dziś mogę dodać tylko jedno – w sierpniu były to raczej teoretycznie rozważania niż zapis realnego niebezpieczeństwa, gdyż akcje Prawa i Sprawiedliwości stały znacznie wyżej.
Wydaje się oczywiste, że jeżeli PiS utrzyma dotychczasowy samobójczy kurs, to wybory w roku 2023 przegra. Może nie tak sromotnie jak kiedyś Akcja Wyborca Solidarność, niemniej może się okazać, że skończy z 20-25 proc. głosów. Nawet jeśli Konfederacja w ciągu kadencji podwoi swój wynik, to i tak sformowanie rządu przez partie niepodległościowe może okazać się niemożliwe.
Jedynym wyjściem z sytuacji wydaje się – wiem, że to brzmi jak herezja – „aksamitny” rozpad Zjednoczonej Prawicy, czyli wyłonienie się z niej projektu nowej prawicowej formacji: prawicy twardszej i bardziej ideowej. Prawicy, która nie będzie miała twarzy Jacka Sasina, Marka Suskiego, Joanny Lichockiej, Ryszarda Terleckiego, Beaty Mazurek, Marka Kuchcińskiego, Łukasza Szumowskiego czy Mateusza Morawiec- kiego i jego chłopaczków, a nawet twarzy Jarosława Kaczyńskiego, którego czas – z całym doń szacunkiem – już mija.
Dotychczasowa Zjednoczona Prawica posiada w swoich szeregach polityków, których wizerunku i wiarygodności nie zepsuli Szumowski, Sasin, Morawiecki albo Kuchciński. Nowa prawica powinna mieć twarz Patryka Jakiego, Zbigniewa Ziobry, Jana Krzysztofa Ardanowskiego, Anny Marii Siarkowskiej, być może – jeśli poczuje się związana z takim projektem – również Beaty Szydło. Oni są nadzieją na nową, lepszą prawicę. Taką, dla której najważniejsze będzie dobro Polski, a nie partii politycznej. Od ich wyobraźni i determinacji zależy, czy zdecydują się w ramach Zjednoczonej Prawicy budować swoją podmiotowość i niezależność. Nagrodą za takie ryzyko może być swoisty „efekt motyla”. Jak wiadomo – z poczwarki wykluwa się motyl. Podobnie z PiS-u może wyjść nowa prawica. Oczywiście zostanie nikomu niepotrzebny kokon – Lichocka, Sasin, Kuchciński, Morawiecki i inni.
W polityce stawianie długoterminowych prognoz zawsze obarczone jest poważnym ryzykiem błędu. Niemniej patrząc na obecną sytuację można zaryzykować takie stwierdzenie: marzenia PiS-u o trzeciej kadencji i prezydenturze Morawieckiego po Dudzie to już iluzja. W 2023 r. PiS przegra wybory i albo wygrają je barbarzyńcy spod znaku Koalicji Lewacko-Obywatelskiej, albo do tego czasu wykluje się i okrzepnie nowa prawica. Taka, która będzie mogła dogadać się z Konfederacją w sprawie koalicji.
Oczywiście, jeżeli w 2023 r. władzę przejmie lewactwo, to po 4 latach prawica ma szanse powrócić. Tyle, że wówczas Polska będzie już zdemolowana. Za trzy lata wybór będzie następujący: prawica albo śmierć. Wszystko wskazuje, że tą prawicą nie będzie już PiS. Marzenia i nadzieje to piękna rzecz. Dlatego mam nadzieję, że doczekam czasów aliansu nowej siły, która wyjdzie z PiS-u oraz Konfederacji. To nie musi być koalicja miłości – ważne, żeby była koalicją odpowiedzialności. Chciałbym dożyć rządu, w którym ministrem spraw zagranicznych będzie Robert Winnicki, ministrem finansów Sławomir Mentzen, a ministrem sprawiedliwości Patryk Jaki.
Opracowała: Nicola, Republika