Wojciech Lis „Mśdciel” postrach Niemców, sowietów i ich komunistycznych pachołków z ziemi mieleckiej

Karolina Gruc, Warszawska Gazeta, nr 10, 5-11.03.2021 r.

Wojciech Lis

Był średniego wzrostu, barczysty, robił wrażenie bardzo silnego. Ubrany był w bluzę lotnika niemieckiego, spodnie też niemieckie, buty z cholewami mocno podniszczone.

Na szyi miał przewieszony niemiecki pistolet maszynowy. Spod gęstej czupryny wyglądała twarz o niskim czole, zacięta, może nawet dzika, a równocześnie sympatyczna.

W czasie II wojny światowej Polacy stworzyli największy ruch oporu w całej okupowanej Europie, całe podziemne państwo ze wszystkimi jego strukturami. Liczbę członków wszystkich organizacji i grup konspiracyjnych szacuje się na 120-180 tysięcy osób. W ostatnich dniach II wojny światowej na terenie Polski działało 80 tysięcy partyzantów antykomunistycznych. Liczyli na III wojnę światową, na pomoc Zachodu. Nie zdawali sobie sprawy, że znowu zostali zdradzeni, a Polska w Jałcie oddana pod but Stalina. Od razu zostali potraktowani przez komunistów jako bandyci – nowa władza ogłaszała „amnestię” dla ujawniających się żołnierzy podziemia, zupełnie jakby byli przestępcami, którym władza przebacza przewiny. Niezależnie od tego, czy się ujawniali, czy nie, za wierność Polsce płacili najwyższą cenę. Hieronim Dekutowski „Zapora” stając przed sądem, miał tylko 30 lat, ale po ubeckim śledztwie wyglądał jak starzec – z siwymi włosami, powybijanymi zębami, zerwanym, paznokciami, połamanymi rękami i żebrami. Łukasz Ciepliński „Pług” był katowany w trwającym trzy lata śledztwie tak bardzo, że jak pisał w grypsach „leżał w kałuży własnej krwi” Jeden z najodważniejszych ludzi II wojny światowej rotmistrz Witold Pilecki, dobrowolny więzień Auschwitz, po przejściu ubeckiego śledztwa stwierdził, że „Oświęcim to była igraszka”. Inni nie dali się aresztować – zginęli z bronią w ręku. Tak jak Józef Kuraś „Ogień” czy ostatni żołnierz podziemia niepodległościowego Józef Franczak „Lalek”. Zostali skazani na zapomnienie. Zrównani z bandytami, jakich pełno było po wojnie. Torturowani, skazani na śmierć, pogrzebani w nieustalonych do dziś miejscach. Ci najwięksi są dziś znani. Inni wciąż pozostają w cieniu. Czasem „zbyt kontrowersyjni” oskarżeni „antysemityzm” bo zabijali ubeków żydowskiego pochodzenia albo Ukraińców z UPA. Czasem po prostu pozostający w cieniu tych wielkich. Oto historia jednego z tych mniej znanych – Wojciecha Lisa „Mściciela” z ziemi mieleckiej. Przez jego oddział już po wojnie przewinęło się ponad 200 żołnierzy. Tropiło go ponad 1000 – sowietów, ubeków i milicjantów. Przez trzy lata unikał aresztowania. Ubecy pokonali go dopiero zdradą. I jak innych próbowali skazać na zapomnienie.

Młodość

Wojciech Lis urodził się 28 października 1913 r. Był synem Józefa i Anny z domu Sałdyka. Mieszkał wraz z rodzicami i rodzeństwem w miejscowości Toporów, niewielkiej wsi leżącej pośród lasów na zachód od Ostrowów Tuszowskich. Jego ojciec był gajowym, więc Wojciech od najmłodszych lat wychowywał się wśród leśnych ostępów. Okoliczne lasy nie miały dla niego tajemnic – znał każdą ścieżkę, każdy dukt i każdą przesiekę. W ten sposób też wyrobił sobie żelazną kondycję, odporność i umiejętności wręcz tropiciela. Już we wczesnej młodości uchodził za znakomitego Strzelca. Nie brał udziału w walkach we wrzeniu 1939 r., ale był świadkiem tragicznego odwrotu polskich wojsk. Jego są- siedzi wspominali po latach, że zbierał broń poległych żołnierzy września. Chował potem tę broń w sobie tylko znanych leśnych kryjówkach.

„Ryś”

Jak pisze Mirosław Surdej w książce „Oddział partyzancki Wojciecha Lisa 1941-1948″, prawdopodobnie już w 1940 lub w 1941 r. w efekcie działalności członków Stronnictwa Ludowego, Lis został zaprzysiężony do Związku Walki Zbrojnej. Wstąpił wówczas do oddziału „Kmicica” (prawdziwe imię i nazwisko nieznane). Kiedy na skutek masowych wysiedleń struktury ZWZ rozpadły się, pozostałych partyzantów „przejęli” członkowie mieleckich struktur Narodowej Organizacji Wojskowej. W ten sposób Lis wszedł do struktur NOW i został dowódcą oddziału działającego w ramach NOW. Najprawdopodobniej miał wówczas pseudonim „Ryś”. W lipcu 1942 r. doszło do rozłamu Narodowej Organizacji Wojskowej na tle scalenia jej z Armią Krajową. Część jej członków, która odmówiła wstąpienia do AK, zainicjowała utworzenie Narodowych Sił Zbrojnych (NSZ). I właśnie w NSZ znalazł się Wojciech Lis. Należał do oddziału Akcji Specjalnej Okręgu NSZ Rzeszów. Komendantem powiatu Mielec NSZ był wówczas por. Władysław Flisek„Sikora”, który znakomicie rozwinął struktury NSZ. Były one najmocniejsze w całym Okręgu Rzeszów. Jego komendant mjr art. Józef Baran „Modliński” o strukturach mieleckiego NSZ wyrażał się w samych superlatywach, dobre zdanie miał też o samym Lisie.

Puścić Niemców w skarpetkach

Chociaż wtedy marzeniem Wojciecha Lisa było uderzenie na obóz niemiecki w Dębie, realizacja tego planu nie była możliwa ze względu na bardzo silną, liczącą kilka tysięcy ludzi załogę. Działalność oddziału Lisa polegała więc na atakowaniu mniejszych oddziałów niemieckich, niszczeniu lub uszkadzaniu instalacji na niemieckim poligonie, terroryzowaniu niemieckiej ludności mieszkającej w okolicy czy likwidacji konfidentów. Co ciekawe, niemieckich żołnierzy, którzy wpadli w ręce Lisa, jego żołnierze puszczali wolno w przysłowiowych skarpetach, zabierając im broń i mundury. Przeprowadzili więc takie akcje, jak „napad na lotnisko w Mielcu, gdzie rozbrojono Niemców”, „odebranie towaru Niemcom w Chorzelowie” „rozbrojenie niemieckiego oficera w Jaślanach, volksdeutschów w Józefowie, jednego Niemca w Krasiczynie, oficera w Porębach Dymarskich oraz grupy Niemców w Babulach”. I tak dalej. Lis odznaczał się fantastyczną pomysłowością i wprost bezczelnością, jak wtedy, gdy samodzielnie dokonał w Mielcu rewizji kart żywnościowych. Nocą potrafił podejść pod baraki niemieckiej załogi obozu na Smoczce i ostrzelać je. Ponieważ baraki były obłożone „grubą warstwą piasku” życie Niemców nie było zagrożone, ale sam fakt, że byli ostrzelani, robił na nich piorunujące wrażenie. Lis zaś po takim ostrzale wycofywał się do lasu, świetnie wiedząc, że żaden Niemiec po nocy za nim nie pójdzie.

„Mściciel”

Niemcy nie zamierzali na to bezczynnie patrzeć. W lesie nie mieli z Lisem żadnych szans. Postanowili zemścić się na jego rodzinie. Drugiego czerwca 1943 r. ekspedycja pacyfikacyjna, kierowana przez Ottona Engelhardta „Ottusia” nad ranem otoczyła dom Lisów. Niemcy wtargnęli do domu i pobili ojca Lisa, Józefa oraz jego młodszą siostrę Weronikę, żądając informacji o Wojciechu. Tego samego dnia przewieźli Józefa i Weronikę Lisów do Borku k. Mielca (dziś to dzielnica miasta) i tam ich rozstrzelali. Co ciekawe, w1991 r. przyrodni brat Wojciecha, Marian Lis zeznał przed prokuratorem prokuratury wojewódzkiej, że w czasie okupacji Wojciech Lis pomagał ukrywającym się Żydom. Marian Lis pamiętał ich imiona: Josek, Irma i Raja. Jedna z tych Żydówek miała w latach 90. mieszkać w Krakowie, czyli przeżyła wojnę. Marian Lis uważał, że właśnie za pomoc udzieloną Żydom zginęli Józef Lis i jego córka. Niemcy poddali też ciężkim represjom osoby podejrzewane o sprzyjanie Lisowi. Popełnili poważny błąd. Lis przyjął pseudonim „Mściciel” i zintensyfikował swoje akcje. Były one coraz bardziej śmiałe. Niemcy zaczęli nazywać Lisa „Generałem Piasku” (od piaszczystych gleb Puszczy Sandomierskiej), na terenie poligonu powiesili tablice ostrzegające przed „polskimi bandytami” a za Lisem rozesłali listy gończe. Nic z tego nie wyszło, bo miejscowa ludność sprzyjała partyzantom, a Lis był, można powiedzieć – zgodnie z nazwiskiem – coraz bardziej przebiegły. Sam Engelhardt zginął z ręki Lisa 20 września 1943 r. Według jednej relacji – w przygotowanej wcześniej zasadzce, według innej – przypadkowo, gdy Lis poruszający się w niemieckim mundurze natknął się przypadkowo na jadącego motorem Engelhardta. Niemcy nie darzyli go chyba dużą sympatią – pochowali go następnego dnia. Represji wobec ludności cywilnej nie zastosowali. Być może dlatego, że był już rok 1943 r., kolejka wojny odwróciła się i Niemcy zdawali sobie z tego sprawę.

Nowa okupacja

Od lewej: Konstanty Kędzior, Wojciech Lis, Jan Rydzowski, Zima 1947/1948

Nocą z 3 na 4 stycznia 1944 r. Armia Czerwona wkroczyła na tereny Polski. W styczniu 1944 r. w Obwodzie AK Mielec doszło do przetasowań na stanowisku dowodzenia. Na czele obwodu stanął rtm. Konstanty Łubieński „Zbigniew”, ”Sosna”, „Ignacy”. Łubieński zwrócił uwagę na oddział Lisa, który w zasadzie nie podlegał od dłuższego czasu nikomu – ani AK, ani NSZ i który „Sosna” uznał za „zdziczały” do tego stopnia, że posuwający się do napadów rabunkowych. Łubieński miał z Lisem niemały problem, bowiem uważał, że w razie odmowy podporządkowania się AK, oddział trzeba będzie po prostu rozbroić a to mogło być niełatwe. Żeby przekonać Lisa, zorganizował spotkanie z nim. Tak później opisał legendarnego partyzanta: „Był średniego wzrostu, barczysty, robił wrażenie bardzo silnego. Ubrany był w bluzę lotnika niemieckiego, spodnie też niemieckie, buty z cholewami mocno podniszczone. Na szyi miał przewieszony niemiecki pistolet maszynowy. Spod gęstej czupryny wyglądała twarz o niskim czole, zacięta, może nawet dzika, a równocześnie sympatyczna”. Adiutant komendanta obwodu Jacek Woźniakowski „Ołówek” o „Mścicielu” napisał, że „był trochę bandziorem, ale bardzo dobrze tą partyzantką dowodził”. Lis miał wtedy pod swoją komendą ok. 30 partyzantów – dobrze uzbrojonych i wyszkolonych, chociaż jak i dowódca – trochę „dzikich” i nienawykłych do zwyczajów panujących w oddziałach AK. Po tym spotkaniu, w czerwcu 1944 roku, oddział Lisa został przeorganizowany. Jego dowódcą został Marian Manow- ski „Żuk”, a Lis został mianowany jego zastępcą. W akcji „Burza” partyzanci Lisa, już jako żołnierze AK mieli uczestniczyć w ramach zgrupowania oddziału AK „Hejnał”. Dowódcą ponad 100-osobowego oddziału podzielonego na kilka plutonów został Piotr Pazdro „Rolnik”.

„Burza”

Pierwszym zadaniem wcielonego do Zgrupowania AK „Hejnał” oddziału Lisa w czasie „Burzy” było ubezpieczanie transportu broni odebranej na polu zrzutowym „Wrona” w okolicach Radomyśla Wielkiego. Do końca „Mściciel” i jego ludzie stoczyli szereg potyczek z Niemcami. W pierwszych dniach sierpnia 1944 r. żołnierze „Hejnału” z partyzantami Wojciecha Lisa w składzie, wiedząc, że większość wojsk niemieckich opuściła Mielec, podeszli pod miasto i zajęli fabrykę samolotów, zanim Niemcy zdążyli ją wysadzić Pod koniec sierpnia 1944 r, oddział „Hejnał” został rozwiązany, a większość żołnierzy powróciło do domów. Lis zgodnie z rozkazem Łubieńskiego pozostał w lasach na terenie poligonu Dęba z większą część broni należącej do Obwodu.

Wydaje się, że w tamtym czasie Lis zaczął szukać stabilizacji. Na jednej z wiejskich potańcówek poznał dziewczynę, która wpadła mu w oko. Zatańczyli, porozmawiali, zaczęli się spotkać Zapragnął ożenić się, zbudować dom, zacząć żyć. Pod koniec sierpnia zgłosił się do Milicji Obywatelskiej w Mielcu. Jedna wersja mówi, że z własnej inicjatywy, według innej – wykonywał rozkaz przełożonych z AK. Według jednych relacji nie zdążył rozpocząć służby, według innych – służył do listopada 1944 r. Podobno ostrzegał akowców przed aresztowaniami. Z kolei relacje ubeków mówią, że przez krótki czas Lis z nimi współpracował, przekazując dwa składy swojej broni oraz listę swoich żołnierzy po uzyskaniu gwarancji, że nie zostaną aresztowani. Jednak nawet współpraca nie gwarantowała bezpieczeństwa i pomiędzy sierpniem a listopadem 1944 r. Lis co najmniej jeden raz został aresztowany przez NKWD. „Mściciel” poznał już prawdziwą naturę „wyzwolicieli”! wiedział, że dla takich jak on nie ma miejsca w „nowej Polsce”. Udało mu się uciec. Ukrywał się przez kilka miesięcy w młynie w Hykach-Dębiakach. Pracował tam jako zwykły robotnik. W styczniu 1945 r. w okolicach tego młyna przed branką do wojska zaczęli ukrywać się młodzi mężczyźni, późniejszy zalążek oddziału Lisa. W marcu 1945 Lis tylko dzięki przytomności umysłu i refleksowi dosłownie wymknął się z łap ubeków. Nie miał wyjścia i pozostało mu tylko „pójść do lasu”

Powrót do lasu

Ciała Wojciecha Lisa i Konstantego Kędziora zamordowanych przez agenta UB

Zawiązany w 1945 roku w lasach Puszczy Sandomierskiej oddział partyzancki Wojciecha Lisa, nawiązywał do tradycji AK i NSZ, chociaż nie był częścią poakowskiego podziemia. Można go w zasadzie uznać za rodzaj samodzielnego oddziału samoobrony, zawiązanego, żeby chronić osoby zagrożone aresztowaniem przez UB i MO do czasu przyjęcia w kraju rozwiązań gwarantujących im bezpieczeństwo. Drugim celem oddziału była ochrona miejscowej ludności tak przed poczynaniami nowej władzy, jak i przed pospolitymi bandytami, których pełne były okoliczne lasy. Zatem nie walka ideologiczna była motywem i celem działalności Wojciecha Lisa. Oddział podejmował akcje odwetowe przeciwko szczególnie dokuczliwym dla ludności funkcjonariuszom UB i MO, ale przyczyną tych działań były czyny milicjantów i ubeków, a nie ich podglądy. Oddział Lisa w pewnym sensie wyręczał nawet milicję, zwalczając bandytyzm, a Lis potrafił w tym celu uzyskać nawet informacje od milicjantów. Podobnie jak wielu „wyklętych” wierzył, że komunistyczne władztwo to sytuacja przejściowa, lada dzień o Polskę upomni się Zachód, więc chciał wykorzystać ten czas do zbudowania silnej grupy kontrolującej obszar, na którym miał operować.

Grobowiec Wojciecha Lisa na cmentarzu parafialnym w Mielcu

Początkowo odnosił sukcesy, zwłaszcza w kwietniu 1945 roku, kiedy do oddziału zaczęli dołączać dezerterzy z ludowego Wojska Polskiego, byli żołnierze Armii Krajowej. Lis jako „Śmiały” miał wówczas pod swoją komendą od 70 do nawet 250 ludzi, podzielonych na placówki. Jak „za Niemca” Lis znowu wykazywał się fantastyczną pomysłowością i wręcz bezczelnością. Jak wtedy, gdy w Zielone Świątki (20 maja 1945 r.) w Kolbuszowie żołnierze Lisa zorganizowali zasadzkę, rozbroili milicjantów i uprowadzili im przedwojenny sztandar Stronnictwa Ludowego, który miał brać udział w komunistycznych uroczystościach, Jak wtedy, gdy 11 czerwca 1945 roku dwudziesto- pięcioosobowy pododdział partyzantów pod bezpośrednim dowództwem Wojciecha Lisa rozbroił posterunek Straży Ochrony Kolei na stacji Jaślany, zabierając dziewięć karabinów. Oddział Lisa odpowiada również za wykonanie kilku udanych i nieudanych zamachów, których celem byli głównie pracownicy UB i ich konfidenci oraz zagorzali członkowie PPR.

Wytropić Lisa

Bezpieka dostała szału nie mniejszego niż Niemcy. Ubecy próbowali wytropić i rozbroić oddział Lisa, albo… przekonać jego samego, żeby ujawnił się „po dobroci”. Nic im to nie dało. Nie pomogła nawet obława wojsk sowieckich (800 żołnierzy, 400 enkawudzistów, tysiące wspierających ich ubeków i milicjantów uzbrojonych po zęby i wyposażonych w samochody) zorganizowana w sierpniu 1945 r. Nie pomogło wsparcie oddziału KBW. „Lisowczycy” ze wszystkich potyczek wychodzili bez strat. Ubekom pomogła „pierwsza amnestia” z jesieni 1945, po której część partyzantów Lisa ujawniła się i opuściła oddział, który skurczył się do ok. 20 osób. Jednak aż do lata 1946 oddziałowi Lisa udawało się wymykać ubekom samodzielnie. Latem 1946 Lis podporządkował się rozkazom Hieronima Dekutowskiego „Zapory” i rozpoczął walkę u boku „Zaporczyków” Przykładowo 19 sierpnia 1946 roku rozbrojono pociąg w Tuszowie Narodowym, dzień wcześniej rozbito posterunek MO w Padwi, w nocy z 14 na 15 września przeprowadzono akcję w Zapolu na rodziny funkcjonariuszy UB.

W efekcie cały 1946 r. minął Lisowi pod znakiem walki, począwszy od rozbijania posterunków, walki z żołnierzami i funkcjonariuszami, poprzez przeprowadzanie akcji ekspropriacyjnych, kończąc na wykonywaniu wyroków na najaktywniejszych partyjniakach. Niestety, nadszedł rok 1947, a wraz z nim sfałszowane wybory i lutowa „amnestia” która znowu osłabiła oddziały partyzanckie. Przy Lisie pozostało już tylko 10 partyzantów.

Jesienią 1947 roku, Lis rozpoczął przygotowania do opuszczenia kraju. Miał zamiar wyjechać do USA. Niestety, na to potrzebne były pieniądze, więc Lis rozpoczął działania o charakterze ekspropriacyjnym. Zanim ktoś go nazwie „złodziejem”, należy koniecznie zaznaczyć, że ani razu nie posunął się do rabowania ludności cywilnej niezwiązanej z formacją komunistyczną, atakował wyłącznie obiekty państwowe. Oczywiście dla ubeków była to woda na młyn i okazja do kolejnych oskarżeń jak i podjęcia akcji tropienia legendarnego partyzanta na nowo. Jesienią ubecy z Mielca znowu rozpoczęli pogoń za Lisem i znowu bez skutku. Zamiast odnieść sukces, stracili jednego człowieka, zastrzelonego przez Lisa.

Za buty z cholewami Piątego stycznia 1948 zostali aresztowani podkomendni Lisa: Jan Rydzowski, Juliusz Ortyl i Stanisław Hyjek. Pomimo tortur na przesłuchaniu, nie zdradzili miejsca pobytu swojego dowódcy. Wobec ewidentnej bezradności ubeków z Mielca, sprawą zajęli się ci z Rzeszowa. Wprowadzili w życie „Plan B”. Dzień przed aresztowaniem współpracowników Lisa do akcji wkroczył Wojciech Paluch, były podkomendny Wojciecha Lisa, ujawniony i zwerbowany na agenta po amnestii w 1945 roku i od tamtej pory działający jako agent o pseudonimie „Tor”. Wyznaczonym mu przez bezpiekę zadaniem było zabicie nieuchwytnego partyzanta. Paluchowi udało nawiązać kontakt z Lisem i umówić z nim na spotkanie. 30 stycznia 1948 roku w okolicach leśniczówki w Paterakach z Paluchem spotkał się Li? i Konstanty Kędzior, jeden z jego najwierniejszych żołnierzy. Pogadali, udali się do leśńiczówki. Lis i Kędzior czuli się bezpiecznie. Nie powinni. Kiedy zasnęli. Paluch ostrożnie wyciągnął pistolet zza pasa Lisa i trzymając w drugiej ręce własny pistolet, z obu rąk oddał jednocześnie strzały w głowy Lisa i Kędziora. Celne i śmiertelne.

Nazajutrz ubeccy upozorowali obławę i przewieźli ciała zamordowanych do Mielca. Tam, po ogłoszeniu swego sukcesu, obu partyzantów pogrzebali na wysypisku śmieci. Odnaleziono je w 1991 r., a w 1992 pochowano z honorami na mieleckim cmentarzu.

Dr Mirosław Surdej, który zbadał życiorys Lisa podkreśla, że zawsze stawał on po stronie ludności cywilnej, za co zapłacił najwyższą możliwą cenę.

– Zabito mu ojca i siostrę, dwukrotnie spalono jego dom rodzinny. Po jego skrytobójczej śmierci w 1948 r., jego rodzina została poddana represjom przez komunistów, w wyniku czego musiała opuścić na zawsze rodzinne strony. – podkreśla historyk.

A zdrajca i morderca Lisa? Za dokonaną akcję Paluch otrzymał 2 tys. zł oraz kupon na garnitur i skórę na buty z cholewami.

Więcej o niesamowitych losach Wojciecha Lisa, o tym, w jak dramatycznych okolicznościach został „Mścicielem” o Angliku z Południowej Afryki walczącym w jego oddziale, o próbach schwytania tylko w marcowym wydaniu miesięcznika „Zakazana Historia”.

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych