Z dr. Jarosławem Szarkiem, prezesem Instytutu Pamięci Narodowej rozmawia Maciej Pieczyński, DoRzeczy, nr 29, 13-19.07.2020 r.
MACIE] PIECZYŃSKI: Na jakim etapie jest – pańskim zdaniem – dekomunizacja? Ile zrobiono, ile jeszcze trzeba zrobić, aby pamięć narodowa o zbrodniach poprzedniego systemu utrwaliła się na dobre?
DR JAROSŁAW SZAREK: Trudno mówić o jakimś etapie. Trwa proces dekomunizacji w przestrzeni publicznej, ale o wiele ważniejsza jest zmiana w obszarze świadomości społecznej, pamięci narodowej, a to proces długotrwały. Niektórzy twierdzą, że wychodzenie z systemu totalitarnego trwa tyle, ile funkcjonował sam system…
To by znaczyło, że czekają nas jeszcze dwie dekady zmagania się z komunistyczną spuścizną. Niezbyt optymistyczna wizja.
Zdaniem niektórych komunizm był tak diabelsko destrukcyjnym systemem, że nigdy się z niego do końca nie wychodzi. Coś w tym jest. Dobrym przykładem jest wypaczona w dużej mierze pamięć o Wojciechu Jaruzelskim, który przez kilkadziesiąt lat swojego życia konsekwentnie realizował interesy sowieckie w Polsce i uczestniczył w tłumieniu wolnościowych aspiracji narodu – od lat 40. XX w., do stanu wojennego i funkcji ostatniego prezydenta PRL. Badania socjologiczne pokazywały, że ludzie, wbrew faktom, wciąż wierzyli w jego zmitologizowany życiorys. Dekomunizacja przestrzeni publicznej niekiedy zderza się z niezrozumieniem, jak ważna dla etosu państwa jest pamięć narodowa, nieskażona propagandą totalitaryzmu. Płacimy za dekady bylejakości i zaniechań, kiedy już w wolnej Polsce władzom nie przeszkadzały nazwy ku czci Świerczewskiego, Zawadzkiego i innych ludzi Stalina.
Z czego to wynika? Komunistyczna propaganda była tak skuteczna czy to słabość społeczeństwa, brak zainteresowania przeszłością?
W PRL ludzie nie byli uczeni prawdy o tych „bohaterach”, a w latach 90. historię pokazywano jako niepotrzebny balast. Trudno się dziwić. Zmiany świadomości są rozciągnięte w czasie. Niektórzy broniąc PRL, tak naprawdę bronią własnych życiorysów z czerwonymi legitymacjami.
Nie wszyscy pracowali czy współpracowali z aparatem bezpieczeństwa. Niektórzy po prostu mają sentyment…
Część zwyczajnych Polaków wspomina lata młodości i to, jak sobie radziła z szarością i ograniczeniami PRL. Poza tym dziennikarze, pisarze, naukowcy, którzy popierali ten system po 1989 r., nadal funkcjonowali w mediach, u władzy. Zmiany ustrojowe na przełomie lat 80. i 90. były tak wprowadzane, aby nie tyle wyrzucić komunizm na śmietnik historii, ile go oswoić. To także kosztuje.
Wciąż pojawiają się głosy oburzenia, gdy zrównuje się komunizm z nazizmem. Niepopularna jest teza o zbrodniczości systemu jako takiego. Gdy Naczelny Sąd Administracyjny zablokował dekomunizację ulic w Warszawie, powoływał się na symptomatyczną ekspertyzę historyka. Profesor Piotr Osęka stwierdził w niej, że „za patronów symbolizujących komunizm można uznać wyłącznie osoby zaangażowane w budowę powojennego państwa totalitarnego na kierowniczych stanowiskach”.
Poziom merytoryczny tej analizy pozostawiam bez komentarza. Niestety część prawników opiera swoją wiedzę historyczną na podręcznikach autorów z czasów PRL. To jest przede wszystkim kwestia edukacji. Zażenowanie budzi już fakt, że są władze miast, które poszły do sądu, aby przywrócić nazwy: Armii Ludowej czy Oskara Langego. Ludzie (i organizacje), którzy działali przeciw niepodległości Polski, kształtowali system zniewolenia, nie powinni być stawiani za wzór do naśladowania. A taką funkcję pełnią również nazwy ulic.
Wspomniany spór o dekomunizację ulic miał też kontekst współczesny, polityczny. Ulica Armii Ludowej miała zostać przemianowana na ulicę Lecha Kaczyńskiego. Przeciwnicy tych zmian podnosili argument upartyjnienia. Oczywiście nie da się ukryć, że to właśnie PiS wypisał sobie na sztandarach dekomunizację. Na ile więc opór przeciwko rozliczeniom z PRL jest determinowany niechęcią do partii Kaczyńskiego?
Za ustawą dekomunizacyjną głosowano niemal jednomyślnie. Dzisiaj jednak, niestety, na spór o historię nakładany jest spór partyjny. Tak być nie powinno. A do tego dochodzi destrukcyjna rewolucja kulturowa. Jej postępy widać wyraźnie na Zachodzie. Celem tej rewolucji jest odcięcie korzeni narodowych, odrzucenie tożsamości, pamięci.
IPN istnieje już od 20 lat. Czym może się pochwalić na polu walki o pamięć?
IPN powstał po to, żeby wolność dostępu do tajnych wcześniej archiwów pozostawionych przez komunistyczny aparat bezpieczeństwa stała się podstawą suwerennej debaty publicznej.
I tak jest. To zupełne przeciwieństwo sytuacji np. w Rosji. Dzisiaj u nas te dokumenty są jawne, dostęp do nich jest powszechny. To nasza praca. Kwerendę można przeprowadzać zza biurka, dzięki cyfrowemu archiwum. Ponadto bez IPN nie byłoby poszerzenia świadomości historycznej czy wydobycia z niepamięci całych obszarów przeszłości. Najbardziej znanym z tych obszarów jest niewątpliwie prawdziwa pamięć o wojennym i powojennym podziemiu niepodległościowym. Przywróciliśmy Żołnierzom Wyklętym należne miejsce w świadomości narodowej, także dosłownie, poprzez wydobywanie ich szczątków z takich miejsc jak „Łączka”. Znak Polski Walczącej jest symbolem nowych pokoleń Polaków podkreślających szacunek dla pamięci narodowej. W ostatnich latach wiele zrobiliśmy na rzecz pamięci o ofiarach operacji polskiej w ZSRS i innych ofiar totalitaryzmów – sowieckiego i niemieckiego. Warto wspomnieć o akcji „Twarze bezpieki”, która pozwala zrozumieć, czym był aparat bezpieczeństwa w PRL. Nikt w takiej skali jak IPN nie przebadał opozycji przedsierpniowej i NSZZ „Solidarność”. Dbamy również o pamięć o walce z systemem w latach 80., że wspomnę o takich publikacjach jak „Encyklopedia Solidarności”. Setna rocznica odzyskania niepodległości to setki inicjatyw w całej Polsce. Nie zapominamy o historii lokalnej. IPN spopularyzował wiedzę o takich wydarzeniach jak zbrodnia pomorska, obława augustowska czy masowa wywózka górnoślązaków do ZSRS po 1945 r. Dzisiaj budujemy też miejsca pamięci, odnawiamy cmentarze wojenne, groby ofiar totalitaryzmu – także ofiar Holokaustu.
Żołnierze Wyklęci stali się wręcz kodem kultury masowej. Ku ich czci organizowane są biegi, festiwale, patriotyczne marki odzieżowe skupiają się głównie na tym właśnie wątku walki z komunizmem. Antykomunizm w pewnym sensie trafia więc pod strzechy?
Wolność musi być zakorzeniona w mentalności społecznej. Zjawiska, o których pan mówi, są jednak rezultatem długiego procesu przywracania pamięci. Pojęcie „Żołnierze Wyklęci” pojawiło się w połowie lat 90. Wtedy mówiła o nich garstka osób, skupionych wokół Ligi Republikańskiej, Fundacji „Pamiętamy” czy środowiska „Zeszytów Historycznych WiN”. Potem temat podjął IPN, instytucjonalnie wspierając badania naukowe na ten temat, organizując związane z nim wydarzenia kulturalne. Młodzi ludzie, którzy utożsamiają się z takimi bohaterami, jak Danuta Siedzikówna „Inka” czy Witold Pilecki, uczą się myślenia w kategoriach dobra wspólnego i obrony wolności. To wspaniałe wzory do naśladowania. Badania socjologiczne pokazują, że oceny pozytywne „Wyklętych” w młodym pokoleniu sięgają 90 proc.
Opinia publiczna wciąż jest podzielona, jej lewicowa część co rusz przypomina o czarnych kartach z historii podziemia antykomunistycznego. Zresztą nawet prokurator IPN nazwał kiedyś jedną z akcji Romualda „Rajsa” Burego „zbrodnią o znamionach ludobójstwa”.
Polska jest krajem demokratycznym. Ludzie, którzy kiedyś budowali system zniewolenia, wciąż starają się kreować negatywny obraz środowisk niepodległościowych. Wykorzystują stare propagandowe kalki z czasów PRL. Prokuratorzy działają na zasadach autonomicznych. IPN pokazuje prawdę o każdym życiorysie. Nasze ustalenia są w książkach.
I w nich szukamy prawdy, a nie nowej mitologii. W podziemie powojenne było zaangażowanych ok. 180 tys. osób. Wojna partyzancka często przynosi zdarzenia niejednoznaczne, jest o wiele bardziej skomplikowana niż normalna wojna regularna. Wszystko przedstawiamy bez retuszu.
Trudno jednak te pojedyncze zbrodnie porównywać z systemowymi zbrodniami komunistycznego totalitaryzmu. Może należy dokładniej tłumaczyć tę różnicę, powoli przekonywać opinię publiczną, że wyklęci to bohaterowie, pomimo skaz na pancerzach?
Tak, trzeba edukować. Jednak publicystyczne wywody nie mogą zastępować rzetelnych badań historycznych. Dla nas liczy się prawda. Jeśli ktoś zszedł ze ścieżki wyznaczanej przez wartość poświęcenia na rzecz wolności i niepodległości – to opisujemy to. Takie rzeczy zdarzają się na każdej wojnie. To nie zmienia zasług i bohaterstwa rtm. Pileckiego czy płk. Cieplińskiego, nie może zaburzać pamięci o Fieldorfie „Nilu” i o tysiącach bohaterów walczących z poświęceniem o wolną ojczyznę. Dla wszystkich.
Niedawno parlament uchwalił ustawę o nieprzedawnianiu zbrodni komunistycznych, niebędących zbrodniami wojennymi. „Za” głosowali przedstawiciele obu głównych stron sporu politycznego.
Chyba jest jakaś nadzieja dla dekomunizacji ponad podziałami?
Dobrze, że ta ustawa została uchwalona. Trochę jednak późno. Pamiętajmy, że minęło już 30 lat od upadku komunizmu. Za długo trwała batalia o skazanie sprawców mordu w kopalni Wujek Za długo trwały procesy winnych wprowadzenia stanu wojennego. Przez minione trzy dekady nie było jednoznacznej woli politycznej, aby nareszcie skończyć z przedawnianiem zbrodni komunistycznych. Przypominam ponadto, że dopiero w 2011 r. Sąd Najwyższy orzekł, że stan wojenny był bezprawny! W takiej rzeczywistości żyliśmy…
Co jeszcze można zrobić, żeby dokończyć proces dekomunizacji?
Wbrew pozorom dużo się udało.
Setki nazw ulic udało się zmienić – wiele z nich zmieniły same samorządy, korzystając z ustawy. To nie było nagłaśniane, ale zmienia myślenie ludzi. W jednej z miejscowości wciąż w „zapóźnionym” GPS jest ulica PPR, ale kiedy się w nią wjeżdża, widać tabliczki: ul. Handlowa.
To są właśnie te drobne kroki budujące normalność wolnego państwa. Jest naszym obowiązkiem cierpliwie tłumaczyć, jak zbrodnicze były oba totalitaryzmy.
Czyli kluczem jest edukacja?
Tak, codzienna i systematyczna. O szacunek dla pamięci narodowej trzeba walczyć w każdym pokoleniu. To nasz obowiązek.
Opracował: Jarosław Praclewski Solidarność RI, numer legitymacji 8617, działacz Antykomunistyczny