Matki i ojcowie niepodległości

Artur Adamski, Obywatelska, nr 257, 5-18.11.2021 r.

Jesienią 1918 nasza ojczyzna odzyskała niepodległość dzięki wytrwałym trudom i ogromnym ofiarom wielkiej rzeszy wspaniałych Polek i Polaków. Odrodzone państwo dziękowało, odznaczając Krzyżami i Medalami Niepodległości powstańców, żołnierzy, konspiratorów, nauczycielki budzące polskość w tysiącach chłopskich dzieci. Do czasu, gdy w roku 1939 Niemcy i Rosja znów zabiły naszą niepodległość, Prezydenci RP przyznali aż 88 753 odznaczeń, w tym 11 259 pośmiertnie.

Większość naszych bohaterów zapewne pozostanie jednak bezimienna, co nie zwalnia nas z obowiązku zapisywania na pamiątkowych tablicach nazwisk wyzwolicieli Poznania, obrońców Zadwórza i uczestników każdego niepodległościowego zrywu. Mając we wdzięcznej pamięci także tych, których nazwisk nie możemy ustalić, doceniajmy wysiłek i geniusz postaci, które kierowały walką o prawo naszej ojczyzny do niepodległego bytu.

Józef Piłsudski

Jako potencjał, który można najskuteczniej włączyć do walki o niepodległość, uznał ruch robotniczy. Każdą sposobność wykorzystywał do tworzenia sił zbrojnych – Organizacji Bojowej PPS, Drużyn Strzeleckich i Legionów czy Polskiej Organizacji Wojskowej. W 1918 objął funkcję Tymczasowego Naczelnika Państwa. Był dowódcą armii, której zwycięstwo uratowało przed bolszewicką zagładą nie tylko Polskę. Przeciwnicy naszej niepodległości bardzo liczyli na rozpalenie wielkiego konfliktu między obozami Piłsudskiego i Dmowskiego (mało się dziś pamięta, że kilkanaście lat wcześniej między stronnikami ich partii dochodziło do przynoszących śmiertelne żniwo zbrojnych starć). Wielu uznawało jako pewne rozdarcie Polski awanturą o to, kto będzie reprezentował nasze państwo na konferencji ustalającej nowy kształt Europy. Piłsudski jednak wiedział, że Dmowski spotka się w Wersalu z większą życzliwością i sam poprosił swego największego rywala, aby stanął na czele polskiej delegacji. W ślad za ówczesnymi komentatorami do dziś wielu historyków m.in. niemieckich powtarza, że „zdumionemu światu Polacy pokazali wtedy mistrzowską zdolność perfekcyjnego zagrania na wszystkich możliwych fortepianach”.

Roman Dmowski

Główny twórca ruchu narodowego, który w decydującej mierze dokonał przełomu w świadomości najszerszych rzesz Polaków. To przede wszystkim dzięki dziesięcioleciom edukacyjnej pracy tysięcy nauczycielek i nauczycieli z tegoż ruchu chłopi, obojętni wobec Powstania Styczniowego, pół wielu później w większości byli już ofiarnymi patriotami. W tym przeobrażeniu dużą rolę odegrało czytanie wiejskim dzieciom dzieł Sienkiewicza (też zwolennika ruchu narodowego) i przekonywanie, że „Krzyżacy” czy „Potop” to ich własna historia. Za upowszechnianiem polskiej kultury szły liczne organicznikowskie inicjatywy, budujące nowoczesne, prężne społeczeństwo i dźwigające gospodarkę. Dzięki temu zniszczony i rozgrabiony kraj mógł błyskawicznie wyposażyć i ubrać armię zdolną odepchnąć pochód bolszewickiego ludobójstwa. A warto pamiętać, że nasi zaborcy dopilnowali, by na polskich ziemiach nie powstała ani jedna fabryka broni czy amunicji.

Na początku konferencji wersalskiej ci, którzy decydowali o przyszłości powojennego świata, byli przekonani, że niepodległa Polska ma mieć rozmiar niegdysiejszego Księstwa Warszawskiego (dostęp do morza, o którym mówił 13 punkt orędzia Wilsona, miał polegać jedynie na prawie żeglugi do portu w Gdańsku, mającym pozostać własnością Niemiec). Przełomem był tu dzień, w którym Dmowski wytłumaczył wielkim ówczesnego świata, jak ma wyglądać reprezentowany przez niego kraj. W swych pamiętnikach premier Wielkiej Brytanii pisał o swym bezbrzeżnym zdumieniu, gdy „ten Polak zakreślił na mapie pół Europy i powiedział, że to ma być Polska!”. Wygłaszanego (równocześnie w paru językach – uczył się ich, spodziewając się, że nadejdzie taki dzień) wykładu Dmowskiego wszyscy słuchali w osłupieniu, ale każdy przyznał potem, że była to opowieść fascynująca i oparta na żelaznej logice.

Józef Haller

Polityczna sytuacja Polski w ostatnim roku I wojny światowej rodziła śmiertelne niebezpieczeństwa. Triumfujące mocarstwa postrzegały Polaków jako część obozu swoich wrogów. Niemcy do swojej armii przymusowo wcieliły przecież 800 tys. Polaków, a Austriacy 1 milion 400 tys. Podobnie traktowała Polaków Rosja, ale po przewrocie bolszewickim wycofała się z wojny. Uznana została za zdrajcę, trud i krew jej armii przestały się liczyć. Legiony też walczyły po przeciwnej stronie. Z perspektywy Londynu, Paryża czy Waszyngtonu niewiele zmieniało to, że Józef Piłsudski spędzał ostatni rok wojny w twierdzy magdeburskiej. Kwestią o znaczeniu wręcz kolosalnym było to, po której stronie zasiądą przedstawiciele Polski na kończącej wojnę konferencji pokojowej. Czy zajmą miejsca w krzesłach przeznaczonych dla zwycięzców, czy dla pokonanych? Przesądziło o tym sformowanie we Francji, pół roku przed umilknięciem armat, Armii Polskiej złożonej w dużej mierze z Polaków zamieszkałych w Ameryce. Na froncie francuskim nie odegrała ona wielkiej roli. I bardzo dobrze, bo dzięki temu niewykrwawiona, w liczbie 68 tys. żołnierzy, mogła dotrzeć potem do Polski, której przydała się ogromnie jako bitna i najlepiej wyposażona formacja broniąca ojczyzny przed bolszewicką nawałą. Nie mniej ważne było to, że armia gen. Hallera od czerwca roku 1918 walczyła u boku armii francuskiej. Bo to właśnie dzięki temu Polska została zaliczona do obozu zwycięzców, nie jako członek obozu pokonanych. Dołączyła do koalicji wygranych, decydujących o nowej mapie Europy.

Ignacy Daszyński i Jędrzej Moraczewski

Na czele rządów formowanych w listopadzie 1918 roku Ignacy Daszyński stał kilka dni, a Jędrzej Moraczewski dwa miesiące. Jednak to, czego w tym krótkim czasie dokonali, miało znaczenie rozstrzygające o naszym być albo nie być. Po stuleciu niewoli szerokie rzesze świata pracy były narodowo obojętne lub identyfikowały się z narodowymi mniejszościami. A rewolucyjne reformy Daszyńskiego i Moraczewskiego sprawiły, że niepodległa Polska zaczęła się wszystkim kojarzyć z takimi prawami pracowniczymi, o jakich większość wcześniej nie śmiała nawet marzyć. Kiedy więc krótko po ich wprowadzeniu, wraz z bolszewicką nawałą pojawił się desant komunistycznych agitatorów, nawet ci, których stosunek do Polski był obojętny, odpowiadali na te jątrzenia: „Wolimy być za Polską. Daszyński i Moraczewski dali nam już prawa lepsze od tych, które wy nam obiecujecie”.

Wojciech Korfanty

Pochodził ze śląskiej rodziny, która zapomniała już polskiego języka. Polskę kochał jednak tak bardzo i widział w niej wartość tak wielką, że polszczyznę przyswajał, czytając klasykę naszej literatury i szukając nieznanych słów w słowniku niemiecko-polskim. Ukończył studia prawnicze i został posłem do Reichstagu, z którego mównicy uświadamiał wszystkim Niemcom: „Macie się za tych, którzy na Pomorze, Wielkopolskę i Śląsk zanieśli dar waszej cywilizacji? Prawda jest taka, że od waszej hańby, jaką było zabicie Polski, jesteście tam tylko i wyłącznie okupantami, ciemiężcami i grabieżcami!”. Wielki autorytet, jaki zdobył sobie wśród Polaków, walnie się przyczynił do triumfu powstania wielkopolskiego a potem III Powstania Śląskiego. Kilka lat temu w RFN wydano wielką księgę pt. „Korfanty”, zawierającą m.in. setki artykułów i karykatur, jakimi sto lat temu atakowała go cała niemiecka prasa. Konkluzja autorów brzmiała: „Polska zwyciężyła na Śląsku, bo miała Korfantego. A my nie mieliśmy tam żadnego lidera, który mógłby się z nim równać”.

Ignacy Jan Paderewski

Na początku XX w. w krajach Zachodu Polska wcale nie cieszyła się sympatią. Anglia i Francja zabiegały o dobre relacje z Rosją, a nas identyfikowano jako mącicieli dążących do naruszenia istniejącego wówczas ładu, powszechnie nazywanego Piękną Epoką – Belle Epoque. Część wpływowych kręgów dostrzegała w wielkiej wojnie, której coraz bardziej się spodziewano, szansę utworzenia na ziemiach polskich nowego państwa, w którym to jednak nie Polacy byliby gospodarzami. Do antypolonizmu, generowanego przez wiele głównie amerykańskich mediów, w ostatnich dekadach XIX w. doszła tak wielka fala emigracji z Niemiec, że w Kongresie rozważane było nawet uznanie niemieckiego za język urzędowy równoprawny z angielskim. I wtedy pojawił się ktoś, kto stał się bożyszczem zarówno salonów jak i szerokich mas. Uwielbiany i podziwiany bardziej niż dzisiaj autorzy bestsellerów, gwiazdy estrady i ekranu razem wzięci. Chciały go słuchać i miliony fanów i najwięksi ówczesnego świata. A on nie tylko grał, ale też mówił. O Polsce. To za jego sprawą tacy, jak gardzący Polską Wo- odrow Wilson, zamieniali się w jej przyjaciół. Talent i ciężka praca dały mu szansę wyjścia z biedy i zarabiania fortuny, którą niemal w całości przeznaczał na wspieranie polskiej pamięci, kultury i w końcu – polskiego wojska. Największym jednak, co uczynił było chyba to przekonanie, jakie zaszczepił milionom obywateli wielu krajów świata: „Polska musi się odrodzić, bo to kraj Paderewskiego”.

Wincenty Witos

Największa postać w historii ruchu ludowego. Jeśli nie liczyć Pana Boga i papieża Polaka, chłopskie masy w niczyje słowa nie wsłuchiwały się tak bardzo jak w to, co mówił im Witos. A on interes chłopski utożsamiał z polskim. Kiedy w najbardziej krytycznym momencie lata roku 1920 został premierem Rządu Obrony Narodowej na jego apel: „Bracia, każdy z was musi stanąć do obrony ojczyzny”, opustoszały wsie i sformowała się armia, która odparła najeźdźców.

Każda z wymienionych postaci to gigant ducha, umysłu i oddania polskiej sprawie. Każdy z nich zasługuje na pomniki w każdej polskiej miejscowości (w Paryżu Napoleon ma 23 pomniki, dlaczego naszym bohaterom stawiamy ich tak mało?). Zarazem też każda z tych pomnikowych postaci miała bardzo ludzkie oblicze. Ich słabostki czy śmiesznostki też warto znać, bo one nie tylko tych herosów czynią nam bliższymi, ale też niejednemu może podpowiedzą: „Jeśli tak wielki bohater nie był doskonałością, to i ja mogę coś osiągnąć?”.

Ze wszystkich wymienionych mężów stanu politykiem zdecydowanie najbardziej przypominającym nam współczesnych był, perfekcyjnie odnajdujący się w roli celebryty, Wincenty Witos. O umówionej porze spotykał się z przedstawicielami mediów na swoim polu, gdzie przed obiektywami kamer i aparatów fotograficznych, w zależności od pory roku orał, siał albo kosił zboże. Do legendy też przeszły akcje żony Paderewskiego, wpadającej na obrady rządu z głośnym pytaniem: „Ignasiu, jaką zupę ci dziś ugotować?” lub przeganiającej z domu ministrów okrzykiem: „Nie zamęczajcie mi męża, on musi się wyspać!” Czyż nie jest też na swój sposób piękne, że Piłsudski, nieustraszony konspirator, żołnierz, więzień, dowódca napadów na carskie transporty do końca życia bał się dentystów i nigdy nie zdołał opanować lęku przed… myszami?


Każdy z nich – genialny, konsekwentny, bez reszty oddany ojczyźnie. A przy tym zawsze oryginalny i nie pozbawiony tych cech, które postać godną najwyższych cokołów czynią sympatyczną, bliską, a czasem nawet zabawną, wprowadzającą do wielkiej narodowej historii anegdotę i humor. Wszystkim im należą się ogromny podziw i bezbrzeżna wdzięczność. Powiedzieć o ojcach naszej niepodległości, że byli „fajni” pewnie raziłoby trywializmem i zahaczało o świętokradztwo. Ale czyż można ich nie kochać?

Opracował: Jarosław Praclewski Solidarność RI, numer legitymacji 8617, działacz Antykomunistyczny