Mirosław Kokoszkiewicz, Warszawska Gazeta, nr 46, 12-18.11.2021 r.
Powojenne Niemcy zbudowali naziści, a większość tamtejszych prawników, polityków i największych autorytetów, którzy epatowali obłudnie na lewo i prawo swoją antyhitlerowską postawą, należało do NSDAP, Hitlerjugend czy nawet do SS.
Tylko wyjątkowe zdradzieckie świnie mogą apelować do narodu ludobójców o „wzięcie odpowiedzialności za Polskę”. Niemcy powinni przed Polakami stać w pokorze i milczeniu ze wstydliwie spuszczonymi głowami, okryci wielką hańbą. Jednak nie możemy zamykać oczu i zaprzeczać faktom. W Polsce jest bardzo liczne stado wynarodowionych ryjących świń, które Niemcy sobie oswoili i utuczyli.
Wrócę dzisiaj do wielokrotnie komentowanego przemówienia byłego już Rzecznika Praw Obywatelskich Adama Bodnara, wygłoszonego w Getyndze podczas uroczystości wręczania temu zdrajcy nagrody Dialogpreis. Bodnar dość nieudolnie odczytywał po niemiecku z kartki treść swojego wystąpienia, które było tak naprawdę aktem bezkrytycznego bałwochwalczego uwielbienia dla Niemiec i nieskrywanej nadziei na to, że Niemcy jeszcze mocniej i bezczelniej będą ingerować w polskie sprawy wewnętrzne. On wyraźnie liczy na to, że ten ewidentny i bezczelny brak poszanowania przez Berlina dla demokratycznego wyboru Polaków dokonanego w 2015 r. będzie skutkował dalszymi działaniami, które pozwolą w końcu obalić polski rząd. Jakby z nieba spadło nam tłumaczenie na język polski tego przemówienia, które Bodnar sam zamieścił na Facebooku. Dzięki temu ten łajdak i zdrajca nikomu nie będzie mógł zarzucić manipulacji lub przeinaczania jego słów.
Na początku, jak przystało na niemieckiego fagasa i wazeliniarza, Bodnar musiał podkreślić wpływ, jaki od dzieciństwa miało na niego niemieckie dziedzictwo. Mówił:
– Na wstępie chciałbym się podzielić moimi osobistymi przemyśleniami na temat potrzeby dialogu polsko-niemieckiego. Urodziłem się w Gryficach. Przed Drugą Wojną Światową moja miejscowość nazywała się Greiffenberg. Znajduje się 30 km od Morza Bałtyckiego, a 100 km od Szczecina (przed wojną – Stettin). (…) Mieszkając w Gryficach na każdym kroku spotykałem się z naturalnym dziedzictwem niemieckim. To pozwala wiele zrozumieć. Zmusza do refleksji.
Dalej Bodnar opowiadał o tym, co i kto ukształtowało go jako prawnika:
– Pozwolą Państwo, że podzielę się drugą historią. W1995 r. trafiłem na studia w Warszawie. Na drugim roku poznałem mojego mistrza, prof. Mirosława Wyrzykowskiego.
Oczywiście Bodnar nawet nie zająknął się o tym, że jego mistrz Wyrzykowski w PRL-u rządzonym przez komunistów był zatrudniony w Wyższej Szkole Oficerskiej im. Feliksa Dzierżyńskiego w Legionowie, kształcącej kadry dla Służby Bezpieczeństwa i nazywanej esbeckim uniwersytetem.
W III RP Mirosław Wyrzykowski był sędziąTnybunału Konstytucyjnego i głośno zrobiło się o nim w 2005 r., kiedy został oskarżony o konflikt interesów. „Gazeta Finansowa” w tamtym czasie pytała:
– Dlaczego sędziaTrybunału Konstytucyjnego, przyjmując korzyść materialną od spółki 171, w czasie pełnienia funkcji był sprawozdawcą w trakcie orzekania przez Trybunat o konstytucyjności działania Komisji Bankowej, przed którą to zeznawał Wojciech Kostrzewa, prezes ITI i wieloletni znajomy sędziego?
Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że pod kierunkiem „mistrza” prof. Mirosława Wyrzykowskiego doktorat zrobił nie tylko Adam Bodnar, ale i inny „wybitny prawnik” partner pederasty Roberta Biedronia, Krzysztof Śmiszek. No cóż, jaki mistrz, tacy uczniowie. Wśród swoich „niemieckich mistrzów” Bodnar podczas przemówienia wskazał także na filozofa i publicystę politycznego, Jurgena Habermasa. Zapomniał jednak dodać, że w czasach hitlerowskiej III Rzeszy Habermas należał do Hitlerjugend, zaś jego ojciec był wielkim sympatykiem Hitlera i bardzo wpływowym członkiem NSDAP.
Jak więc widzimy Bodnar był i jest pod wpływem bardzo specyficznych autorytetów, więc nie może dziwić nas ta końcowa konkluzja zawarta w jego przemówieniu:
– Polska kultura prawna i przemiany po 1989 r. zostały zainspirowane i były wspierane przez niemiecką myśl prawniczą. Na tym opierało się konstruowanie w Polsce nowoczesnego państwa prawa, mechanizmów ochrony praw człowieka i demokracji. Na tym opieraliśmynasząintegrację europejską. Ale to powoduje – po stronie mentora – także szczególną odpowiedzialność. Jak w przypowieści z „Małego Księcia”. Jeśli oswoi się zwierzątko, to nie można go później porzucić. Mam na myśli odpowiedzialność za to, aby rzetelnie, a tym samym także krytycznie oceniać sytuację w Polsce.
Bodnar nie ma na dzisiaj jeszcze tyle śmiałości, aby zamiast o niemieckim „mentorze” powiedzieć wprost o niemieckim treserze. Myślę jednak, że Niemcy doskonale wyczuli w jego przemówieniu to jego nieodparte pragnienie, aby stać się wyposażonym w bat wiernym asystentem niemieckiego tresera Polski. W końcu temu też służyły jego pamiętne słowa wygłoszone na antenie TVP Info:
– Musimy pamiętać, że wiele narodów współuczestniczyło w realizowaniu holokaustu. W tym także naród polski.
Po tamtej haniebnej wypowiedzi w liście otwartym do Bodnara Stanisław Michalkiewicz pisał: SłuchajSynu!
Przez uprzejmość nie będę już precyzował – jaki Synu – chociaż nie zamierzam ukrywać, że ta intytulacja wynika nie tylko z różnicy wieku między nami, ale również, a może nawet przede wszystkim – z intencji okazania Ci pogardy z powodu wypowiedzi, iż „musimypamiętaężewielena- rodów współuczestniczyło w realizowaniu holokaustu. W tym także naród polski”. Wypowiedź ta dowodzi, że nie wiesz, co to jest naród. Wprawdzie z Twego życiorysu wynika, że jesteś wypustnikiem (celowo nie używam słowa „absolwent”, tylko jego rosyjskiego odpowiednika: „wypustnik”, które, jak sądzę, znacznie lepiej Cię charakteryzuje) rozmaitych uczelni, ale najwyraźniej nie przykładałeś się do nauki. Tacy niedoukowie są plagą naszego nieszczęśliwego kraju, zwłaszcza gdy są osadzani na różnych, nawet operetkowych posadach, jak Twoja.
Wypada, zatem „wypustnikowi” i „niedoukowi” Bodnarowi przypomnieć powojenną historię niemieckiej myśli prawniczej, nad którą ten łajdak i zdrajca tak się rozpływał w Getyndze. Otóż powojenne Niemcy zbudowali naziści, a większość tamtejszych prawników, polityków i największych autorytetów, którzy epatowali obłudnie na lewo i prawo swoją antyhitlerowską postawą należało do NSDAP, Hitlerjugend czy nawet do SS. Najlepszym przykładem jest tu byty szef niemieckiego MSZ, Hans-Dietrich Genscher, zdemaskowany jako członek Hitlerjugend, który jako fanatyczny wielbiciel Hitlera w obliczu nieuchronnej klęski III Rzeszy w 1945 r, na ochotnika zgłosił się do Wehrmachtu. W 2013 r. dziennikarz Maltę Herwig ujawnił na podstawie odnalezionych dokumentów, że największe niemieckie autorytety polityczne i prawnicze zataiły swoją przynależność do nazistowskich organizacji. W książce pt.„Die Flakhelfer” udowodnił, że podobna przeszłość dotyczyła nie tylko niemieckich polityków i prawników, ale także olbrzymiej liczby powojennych pisarzy, artystów, urzędników, naukowców, policjantów, oficerów Bundeswehry, lekarzy, a nawet duchownych. Aby ukryć tę prawdę i w oczekiwaniu, aż brunatne elity odejdą zgodnie z prawami biologii archiwa NSDAP odtajniono dopiero w 1994 r.
Czy Bodnar może nie wiedzieć, że do grupy najbardziej uwikłanych w nazizm należeli niemieccy prawnicy? Czy wychwalając niemiecką kulturę prawną nie wie, że po wojnie w niemieckim wymiarze sprawiedliwości, aż roiło się od nazistów? Niestety, nie tylko Niemcy, ale i cały świat zapomniał już o wstrząsającej publikacji z 1957 r., w której zawarto kopie wyroków śmierci i listę ofiar hitlerowskich sędziów, którzy zasilili^ wymiar sprawiedliwości w powojennej RFN. Tytuł tej publikacji brzmiał złowieszczo:
– Wczoraj hitlerowscy sędziowie z krwią na rękach – dziś bońska elita wymiaru sprawiedliwości. Tak kształtowały się elity – także prawnicze – w powojennych Niemczech i właśnie te elity o brunatnym rodowodzie Bodnar wzywa do wzięcia odpowiedzialności za Polskę. Doskonale pamiętamy, jak wyglądał nasz kraj, kiedy „odpowiedzialność” za okupowaną Polskę wzięli Niemcy. Dlatego w stu procentach ma rację Robert Winnicki pisząc o Bodnarze:
– W przypadku byłego rzecznika praw obywatelskich można bez cienia wątpliwości uznać, że Niemcy oswoili sobie wyjątkową świnię.
Bodnar swoim wystąpieniem w Getyndze daleko w tyle zostawił Radzia Sikorskiego z jego „hoł dem berlińskim”! fuhrera opozycji, Donalda Tuska, który gorliwym wyznaniem Fur Deutschland bił pokłony przez uczestnikami zjazdu jego partii matki, niemieckiej CDU.
Niemcy nie mają moralnego, ani żadnego innego prawa, aby Polskę i Polaków pouczać w jakiejkolwiek sprawie. Do dziś nie rozliczyli się ze zbrodni popełnionych na naszym narodzie i tylko wyjątkowe zdradzieckie świnie mogą apelować do nich o wzięcie odpowiedzialności za Polskę. Oń powinni przed Polakami stać w pokorze i milczeniu ze wstydliwie spuszczonymi głowami, okryci wielką hańbą. Jednak nie możemy zamykać oczu i zaprzeczać faktom. W Polsce jest bardzo liczne stado wynarodowionych ryjących świń, które Niemcy sobie oswoili i utuczyli. Właśnie jedną z tych świń nagrodzili w Getyndze, a w podzięce usłyszeli donośny wiernopoddańczy kwik. O jedno Bodnar i podobne mu świnie mogą być jednak spokojne. Jak w przypowieści z „Małego Księcia”. Jeśli oswoi się zwierzątko, to nie można go później porzucić. Niemcy nie porzucą swoich oswojonych świń i zadbają o to, aby obwieszone orderami zawsze miały pełne koryto.
BODNAR – JANCZAR KOLONIALIZMU
Plan był taki – Niemcy do spółki z Brukselą mieli nas tresować, a my mieliśmy być „łatwi w hodowli” niczym stado potulnych euro-kundli, cieszących się z budy i michy. Mieliśmy być kolonią – i to nie tylko polityczną oraz gospodarczą, lecz również mentalną.
Piotr Lewandowski
I. Hołd Bodnara
„Polska kultura prawna i przemiany po 1989 r. zostały zainspirowane i były wspierane przez niemiecką myśl prawniczą. Na tym opierało się konstruowanie w Polsce nowoczesnego państwa prawa, mechanizmów ochrony praw człowieka i demokracji.
Na tym opieraliśmy naszą integrację europejską. Ale to powoduje – po stronie mentora – także szczególną odpowiedzialność. Jak w przypowieści z «Małego Księcia*. Jeśli oswoi się zwierzątko, to nie można go później porzucić. Mam na myśli odpowiedzialność za to, aby rzetelnie, a tym samym także krytycznie oceniać sytuację w Polsce. Czy doświadczenia historyczne nie stały się po prostu wygodną wymówką, aby nic nie mówić?”.
Pozwoliłem sobie rozpocząć artykuł dłuższym cytatem z przemowy Adama Bodnara wygłoszonej w Getyndze, gdzie były Rzecznik Praw Obywatelskich odebrał nagrodę Dialogpreis przyznawaną przez Federalny Związek Towarzystw
Polsko-Niemieckich, by unaocznić Państwu, że słynne już porównanie Polski do oswojonego przez Niemców dzikiego zwierzęcia nie zostało w żaden sposób zmanipulowane czy wyrwane z kontekstu. Przeciwnie – jest logicznym elementem precyzyjnie skonstruowanego wywodu, w którym laureat składa niemieckiemu państwu hołd i wzywa je do bardziej zdecydowanych działań przeciw obecnemu polskiemu rządowi. Na drodze tych działań, że tak zdekoduję Bodnarowe eufemizmy, nie mogą stanąć „doświadczenia historyczne” (czytaj – niemieckie zbrodnie z czasów II wojny światowej) i związane z nimi zahamowania, wyrzuty sumienia czy inne niewczesne skrupuły, gdyż Niemcy są w stosunku do Polski „mentorem” – to zaś nakłada określone zobowiązania, sprowadzające się do ciągłej kurateli nad „oswojonym zwierzątkiem”, by przypadkiem ponownie nie zdziczało. A wg Bodnara najwyraźniej znów „dziczejemy”, co przysparza zgryzot nie tylko „Polakom [którym?! – P.L.], sędziom, prokuratorom, działaczom społecznym” lecz przede wszystkim Polska „może stać się także zarzewiem kryzysu egzystencjalnego dla Unii Europejskiej”. W związku z tym Bodnar apeluje o „życzliwe wsparcie tych wszystkich, którym zależy na Polsce demokratycznej, praworządnej i chroniącej prawa człowieka” – czyli, mówiąc wprost, o dalsze finansowe i polityczne futrowanie tutejszej V kolumny: „totalnej opozycji” pod przewodem Donalda „fur Deutschland” Tuska; gadzinowych, polskojęzycznych mediów; oraz, ma się rozumieć, agentury wpływu w postaci rozmaitych „organizacji obywatelskich” wiszących na jurgielcie od niemieckich fundacji afiliowanych przy tamtejszych partiach politycznych.
II. Mentalność postkolonialna
Ten czołobitny stosunek Adama Bodnara do swych „mentorów” nie dziwi, zważywszy, iż – jak sam wyznał we wcześniejszym fragmencie wystąpienia – jego myślenie o państwie i prawie zostało ukształtowane przez niemieckich klasyków przedmiotu, a i dziś jego główną inspiracją jest dorobek współczesnych prawników niemieckich. I tu dotykamy tragedii, która za sprawą lwiej części naszych elit, jest udziałem współczesnej Polski: postkolonialnej mentalności. Jednostka podmiotowa i niezależna, znająca swą wartość i wartość swego państwa, poszerzając horyzonty o dorobek innych nacji kierowałaby się kategorią „obowiązków polskich”: co z tej spuścizny nadaje się do ewentualnego zaimplementowania, a co należy zmodyfikować bądź odrzucić jako szkodliwe lub nie przystające do naszej specyfiki. Innymi słowy – na ile importowane wzorce mogą służyć narodowej wspólnocie i jej interesom. Jednostka o mentalności postkolonialnej kieruje się natomiast kompleksami i bałwochwalczym uwielbieniem dla „cywilizacyjnej metropolii” które każą jej za wszelką cenę upodabniać się do „białych bwana”z Berlina, zabiegać o ich względy i oczywiście bezkrytycznie kopiować wszelkie podpatrzone na niemieckich salonach wzorce. To z kolei skutkuje wyrobieniem w sobie z jednej strony odruchu służalczości wobec kolonizatorów, w nadziei, że kiedyś uznają takiego „prymusa” za równego sobie i dopuszczą do swego ekskluzywnego grona, z drugiej zaś ojkofobiczną pogardą dla wszystkiego co rodzime. Pamiętajmy – ksenofilia i ojkofobia to dwie strony tego samego medalu. W przypadku Bodnara (i wielu innych naszych „luminarzy”) mamy więc do czynienia z posuwającym się coraz dalej klientelizmem – początkowa fascynacja „wyższą kulturą” wyradza się z czasem w poczucie lojalności wobec obcych ośrodków politycznych, a z tego punktu już tylko krok do zdrady. Dotknięty tym postkolonialnym syndromem osobnik zaczyna patrzeć na własny kraj oczyma swych protektorów, nie wahając się prosić ich o interwencję, gdy tylko uzna, że misja „cywilizowania lrokezów” jest zagrożona. Omawiane wyżej przemówienie Adama Bodnara jest klinicznym przykładem takiej postawy, kiedy to zdrajca nawet nie uświadamia sobie, że jest zdrajcą.
Rzecz jasna, temu procesowi osuwania się w zaprzaństwo sprzyjają wyrazy uznania i rozmaite frukta, jakimi protektorzy wynagradzają swych kolonialnych protegowanych. Nie da się zaprzeczyć, że na stanowisku RPO Adam Bodnar, forsując jednoznacznie lewacką agendę, bardzo się swym „mentorom” zasłużył. Został zatem nagrodzony biletem wstępu na upragnione salony – bo tak należy patrzeć na tę odebraną w Getyndze nagrodę. To ukoronowanie pewnego etapu kariery i zapewne początek następnego, pod patronatem niemieckich mecenasów. Bodnar okazał się – używając jego metafory -„zwierzątkiem” które nie tylko dało się oswoić, ale też okazało się nader pojętne i równie „łatwe w hodowli” jak Donald Tusk. Takich pilnych uczniów nie wolno zmarnować, toteż niewątpliwie niemieccy „mentorzy” będą trzymali nad jego dalszą karierą troskliwą pieczę.
III. Panowie i słudzy
A roboty jest masa. Już Niemcom się wydawało, że nas sobie udomowili, a tu polskie dzikusy znowu się bieszą – nie dość, że chcą się rządzić po swojemu, to jeszcze domagają się równego traktowania na forum europejskim, wywołując tym w „starej Europie” osłupienie pomieszane z wrogim niesmakiem. A przecież plan był inny – Niemcy do spółki z Brukselą mieli nas tresować, a my mieliśmy być (znów nawiążę do określenia „Spiegela” nt. Tuska) „łatwi w hodowli”, niczym stado potulnych euro-kundli, cieszących się z budy i michy. Mieliśmy być kolonią – i to nie tylko polityczną oraz gospodarczą, lecz również mentalną. To ostatnie bowiem gwarantowałoby, że zostaniemy psychicznie spacyfikowani i nigdy nie będziemy zdolni do buntu.
Tak się bowiem składa, że postkolonialna mentalność ma się świetnie również w Berlinie i innych zachodnich stolicach – tyle, że w odróżnieniu od naszych „elit” jest to mentalność postkolonialnych panów, przywykłych do patrzenia z góry na państwa i nacje, które przez wieki przywykli uznawać za mniej wartościowe. To zaś powoduje, że są organicznie niezdolni do traktowania Polski jako równorzędnego partnera – co najwyżej jako mniej lub bardziej subordynowanego wychowanka, którego w razie potrzeby się dyscyplinuje i któremu wystawia się cenzurki.
To podejście znakomicie współgra ze stanem umysłów rodzimych „europejczyków polskiego pochodzenia” i popierającej ich (niestety, dość sporej) części naszego społeczeństwa, po których rozbiory i komuna bynajmniej nie spłynęły bez śladu. Przeciwnie – zostawiły trwałe piętno, w tym bagaż wykorzenienia i kompleks niższości, sprawiające, że są tak wdzięcznym obiektem obróbki. Toteż nie tylko Niemcy nie są w stanie traktować nas jak równych sobie, ale i nasi „europejczykowie” nie są mentalnie zdolni do rozmawiania z takimi Niemcami na równej stopie. Potrafią się jedynie łasić i demonstrować kolejne sztuczki, których nauczyli się od kolonialnego tresera.
To dlatego wystąpienie Bodnara ma tak ponury wydźwięk. Już nawet pies trącał tego wyrodka – chodzi o to, że jego słowa modelowo oddają zbiorowy, postkolonialny „mental” naszych intelektualnych „elit”. I dopóki to się nie zmieni, wszelkie próby wybicia się na podmiotowość będą torpedowane przez różnych renegatów, gotowych wieszać się u obcych klamek, byle tylko zaspokoić swe kompleksy i aspiracje.
STRZEŻCIE SIĘ AGENTUR
Jacek „Rekontra” Piasecki
Te wszystkie celebrytki plujące na polskich żołnierzy, to są zwykłe pożyteczne idiotki, czy też jest inaczej? Czy aż tak wiele się zmieniło, od czasu, gdy Piłsudski mówił: idziemy, mając obok i dokoła siebie agentury obce, starające się nas obniżyć i zbrukać, starające się uczynić nas mniej pięknymi dla otoczenia, starające się zbrzydzić nas, ażebyśmy wzorem dla innych nie byli?
„Gdy tylko wiatrak polski zawiał, agentury wszystkich trzech stron poczuły – że tak powiem – żer, poczuły możność chwycenia atutów polskich w swoje ręce tak, by każdy, kto im płacił, był
z nich zadowolony. Józef Piłsudski takimi słowami przestrzegał żołnierzy w świetlicy 29 pułku piechoty w Kaliszu 7 sierpnia 1927 w swoim przemówieniu„o roli obcych agentur” w okresie legionowym i w pierwszych latach niepodległości.
W pobliskiej Kaliszowi wsi Szczypiorno jako premier Polski odsłonił pomnik na cześć czterech tysięcy żołnierzy Legionów, którzy po odmowie złożenia przysięgi lojalności cesarzowi niemieckiemu zostali uwięzieni w obozie koncentracyjnym.
„Żołnierze, Policjanci, Straż Graniczna oraz Służby Specjalne czuwają nad bezpieczeństwem Polek i Polaków. Nie mam słów, by wystarczająco podziękować im za tę trudną służbę. Chciałem tam być, by czuli, że polskie państwo zawsze będzie z nimi” – bladym świtem 9 listopada 2021 roku premier Polski Mateusz Morawiecki odwiedził żołnierzy i funkcjonariuszy strzegących wschodniej granicy Polski i o godzinie 821 podziękował im osobistym wpisem na Facebooku.„Nie damy się zastraszyć i będziemy bronić pokoju w Europie wraz z naszymi partnerami z NATO I UE mówił.
Jeżeli, ktokolwiek dzisiaj sądzi, że nie może się powtórzyć historia, to się bardzo myli. Jeżeli sądzi, że politycy w Brukseli, Paryżu czy Nowym Jorku są mądrzejsi, niż sto lat temu, czy w 1938 roku, to się jeszcze bardziej myli. A jeżeli uważa, że Niemcy czy Rosjanie są jacyś inni, to także się myli.
„Kryzys na granicy”
W nocy szturm na Polskę „Gazeta Wyborcza” na swojej stronie internetowej nazywała w relacji „kryzysem na granicy” ale już rano swoją korespondencję „na żywo” tytułuje „Kryzys na granicy z Białorusią”. Będzie interesującym obserwowanie, jak narracja polskojęzycznych mediów będzie dostosowywana do okoliczności. Przez kogo? Kto pociąga pacynki za sznureczki?
Wcześniej, o godzinie 634 gazeta GW zamieściła na swoim portalu internetowym ckliwe doniesienie „jednej z mieszkanek objętej stanem wyjątkowym Białowieży'” zaniepokojonej, bo przecież Białowieża „odległajestod Kuźnicy o ponad 150 kilometrów”
Z ostatniej chwili: litewski portal podał, że w nocy białoruscy pogranicznicy wojskowymi ciężarówkami błyskawicznie przerzucili z polskiej granicy setki migrantów na swoją granicę z Litwą.
Aż 150 km? – można zapytać, gdyż się czyta na gazety internetowym portalu:„W Białowieży mamy de facto stan wojenny. Na ulicach chodzą umundurowane grupki, coraz częściej z długą bronią. Nawet do sklepu po zakupy. Ilość żołnierzy, policjantów i pograniczników już dawno grubo przerosła ilość mieszkańców. Na stadionie powstał obóz wojskowy na prawie 100 namiotów, do tego mnóstwo wozów, ciężarówek. No i mamy trzy Rosomaki. To takie wozy opancerzone z działkiem.
W hotelach stacjonuje policja i wojsko. Od „stanu wojennego” nie da się tu uciec. Tymczasem kryzys humanitarny trwa. Ludzie dalej są wyłapywani i przerzucani z powrotem. Nadal siedzą w zimnym lesie. Nadal wymagają pomocy humanitarnej..
Zgroza, do sklepu żołnierze wchodzą uzbrojeni, a ich liczba już przerosła liczbę mieszkańców, żołnierze stacjonują nawet w hotelach, a „ludzie”? „Ludzie dalej są wyłapywani i przerzucani z powrotem” i nadal siedzą w zimnym lesie, a „tutaj w strefie nie mają możliwości uzyskać pełnej pomocy. My, mieszkańcy, pomagamy im przetrwać donosząc wodę i jedzenie czy suche buty. Staramy się też w miarę możliwości pomagać w inny sposób, ale robimy to już długo. Jesteśmy w tym sami”- donosi umęczona swym humanitaryzmem mieszkanka Białowieży, nie informuje tylko, ile miesięcy mają w lesie dzięki jej pomocy przetrwać, ale GW na swojej stronie internetowej zamieszcza 27 zdjęć z fotorelacji: widzimy maleńkie dzieci na rękach ojców – oczywiście płaczące, mamy zdjęcia – czyli całe rodziny „uchodźców” zbite w kupki, zagubione, a z drugiej strony, na niebie groźny wojskowy helikopter, furgony policyjne w pogotowiu, włączone światła, karnie czekają w rzędzie, no i na zdjęciach tarcze i hełmy, a gazeta donosi: „Mieszkańcy strefy informują o licznych wojskowych namiotach rozstawionych w szeregu podlaskich miejscowości, w których odpoczywają po służbie żołnierze”
Wojna informacyjna. Żołnierze odpoczywają w namiotach i jest ich coraz więcej – szczuje gazeta – w poniedziałek na granicy z Białorusią stacjonowało ponad tysiąc funkcjonariuszy policji z całego kraju, ale już ściągane są tu dodatkowe siły. Podobno docelowo granicy ma pilnować około dwóch tysięcy policjantów, a w poniedziałek „terytorialsi z jednostek z Białegostoku czy Hajnówki dostali pilne wezwania do stawiennictwa w nich”
Portal gazety zamieszcza rozmowę z zziębniętym Jurkiem Owsiakiem (lat 68), który właśnie wrócił z Michałowa, wszystko zajęło mu 5 godzin,,,zdążyliśmy w tym czasie mocno zmarznąć” ale cóż to przy „cierpieniu błąkających się w tym czasie w lasach migrantach, których nie chce ani Polska, ani Białoruś” mówi Owsiak, zawodowy humanista. Ale jest i profesjonalna działaczka humanitarna Ochojska (lat 66), uchodźcy są traktowani w Polsce gorzej niż zwierzęta, ale szybciutko policzyła sobie, że przecież w każdej parafii znajdzie się miejsce dla jednej rodziny, razem to da ok. 50 tysięcy.
A w ogóle, czytam w doniesieniu gazety, nie rozumie, dlaczego, „skoro uchodźcy pojawili się na przejściu granicznym i mogli legalnie przejść, to przejście zamknięto i nie pozwolono przejść tym ludziom”. Bez wątpienia idiotyzm.
Pytanie, użyteczni idioci, te „celebryckie elity” czy zwykła agentura?
Zbrzydzone polskością elity
„Pod względem stosunku do tradycji, do „tożsamościowego dziedzictwa”- i tylko pod tym względem – dzisiejsze tzw. elity lewicowo-liberalne są gorsze niż peerelowskie, ci wszyscy aktorzy, blogerki, modelki, publicyści, profesorki “stwierdził prof. Andrzej Nowak tydzień temu w rozmowie z Jakubem Augustynem Maciejewskim zatytułowanej „Trwa obrzydzanie polskości”
Dlatego też, dzisiaj planowałem polemikę z prof. Nowakiem, z jego tezą, że dzisiaj mamy do czynienia z głębszym i szybciej postępującym zerwaniem cywilizacyjnym niż w czasach PRL Przygotowując się, przeczytałem jego najnowszą książkę, „Żywoty równoległe” opatrzoną podtytułem „Wyjątkowi Polacy, tragiczne wybory, heroiczne postawy”. Jest Piłsudski i jest Dmowski – a za dwa dni Święto Niepodległości, jest Wielopolski i Traugutt, jest Bierut i Gomułka, i są ci których znam najbardziej (raczej, na których znam się najlepiej) Lechoń i Iwaszkiewicz, Kuroń no i jest Czesław Miłosz.
Ze zdziwieniem przeczytałem, to co piszę od wielu lat piszę, a co w dalszym ciągu jest białą plamą (ileż razy cytowałem Miłosza), że po wojnie poeta wyszydzał polskich patriotów, katowanych wtedy w więzieniach UB, określanych przez poetę jako „bezrozumnych, naiwnych i szkodliwych durniów, którzy nie pojęli wyroku Historii: wyroku wydanego na starą Polskę” bo przecież teraz Historia tworzy za pomocą czołgów Armii Czerwonej, nową komunistyczną, i ona musi przejąć rząd dusz (jakbym czytał swoje stare teksty), ale natrafiłem na taki oto osąd prof. Nowaka, że listy z centrali z Waszyngtonu biograf poety Andrzej Franaszek przedstawia jako biały wywiad w służbie Stalina, ale „niestety, część z tych listów można by raczej nazwać na ludzi, których Miłosz spotykał na swojej drodze, na luminarzy polskiej nauki na emigracji”
Planowałem polemikę z tezą, że dzisiejsze zerwanie jest dużo głębsze niż to, którego dokonała PRL” ale natrafiłem w Wyborczej na tytuł „kryzys na granicy” i przypomniałem sobie swój wpis na blogu sprzed piętnastu lat: „Podczas kryzysów powtarzam – STRZEŻCIE SIĘ AGENTUR”
Coraz rzadziej zaglądam na swój blog, ale najpierw natrafiam na Tucydydes„Ukryta przyczyna zdarzeń jest lepsza od jawnej” i potem na agenturę, polemikę z Wrońskim i Michnikiem, tymiż samymi. Bo przecież, 15 lat to szmat czasu. Czy ktokolwiek potrafiłby sobie wyobrazić to dzisiejsze szaleństwo (odmóżdżenie) tzw. elit?.
Te wszystkie celebrytki plujące na polskich żołnierzy, to są zwykłe pożyteczne idiotki, czy też jest inaczej? Czy aż tak wiele się zmieniło, od czasu, gdy Piłsudski mówił: idziemy, mając obok i dokoła siebie agentury obce, starające się nas obniżyć i zbrukać, starające się uczynić nas mniej pięknymi dla otoczenia, starające się zbrzydzić nas, ażebyśmy wzorem dla innych nie byli?
Wiele może wydarzyć się w nadchodzącym tygodniu, i w Warszawie na granicy Polski, ale mam nadzieję, że za tydzień, będę mógł polemizować z tezą, czy współczesne Michniki czy też Ber- manki (z Michniakiem kroczącym na przedzie) bardziej szkodzą Polsce.
Opracował: Leon Baranowski – Buenos Aires, Argentyna