Michał Mońko, Obywatelska, nr 260, 17-30.12.2021 r.
Bohaterskie czyny powstańców listopadowych i styczniowych, Legionów Piłsudskiego, żołnierzy spod Monte Cassino, opowiadane przez uczestników i świadków zdarzeń, malowane, opiewane przez poetów i pisarzy, tworzyły być może wyidealizowany, ale prawdziwy obraz kraju Polaków. Każde pokolenie Polaków chroniło znaki, wartości i symbole ojców i dziadów.
Solidarność, obok zrywu konfederatów barskich, ataku kosynierów na rosyjskie armaty pod Racławicami, szarży szwoleżerów pod Somosierrą, wymarszu Pierwszej Kadrowej z Krakowa i Bitwy Warszawskiej, zwanej Cudem nad Wisłą, należy do narodowej mitologii Polaków. Owa mitologia dawała Polakom poczucie wspólnej pamięci i wspólnego losu w historii ostatnich trzech wieków.
Bohaterskie czyny powstańców listopadowych i styczniowych, Legionów Piłsudskiego, żołnierzy spod Monte Cassino, opowiadane przez uczestników i świadków zdarzeń, malowane, opiewane przez poetów i pisarzy, tworzyły być może wyidealizowany, ale prawdziwy obraz kraju Polaków. Każde pokolenie Polaków chroniło znaki, wartości i symbole ojców i dziadów.
W czasach rozbiorów i najazdów mitologia narodowa była źródłem siły, dumy i godności. W czasach komuny każdy zryw wolnościowy odwoływał się do naszego trwania w dziejach. Uczestniczyłem w tych zrywach jako dziennikarz, świadek i uczestnik wydarzeń.
W pewnym momencie dziejów, zapewne już w PRL, narracje o wydarzeniach zagarnęli politycy i nie tylko politycy. Wydarzenia z grudnia 1970, z sierpnia 1980, z grudnia 1981 i z czerwca 1989 przesunęły się z mitologii w stronę ideologii. Uczestnicy i świadkowie narodowych wydarzeń zostali eksmitowani z historii, a ich miejsce zajęli politycy.
Historia ostatnich dziesięcioleci przypomina propagandową agitkę na doraźny użytek polityczny. Dzisiaj to politycy z lewa i z prawa decydują, co jest prawdziwe, a co fałszywe, kto był w Stoczni Gdańskiej i kto zakładał „Tygodnik Solidarność”. Telewizja pokazała dom gen. Jaruzelskiego z 13 grudnia. Kogo tam widzimy, oprócz gen. Jaruzelskiego i kochającego się w generale Michnika? Rolę domowniczki i gospodyni pełni tam… znana dobrze Teresa Torańska! Pamiętamy, że kiedy zmarła, chowali ja biskupi, żegnała ówczesna premier Kopacz, salut oddała kompania honorowa.
Utrwaliła się fałszywa narracja o ludziach Solidarności. Odstępstwo od tej fałszywej narracji zagrożone jest infamią i utratą dobrego imienia. Z okruchów zdarzeń, ze stoczniowego pyłu i portowej mgły, ożywają bohaterowie strajków, rodzą się posłowie i senatorowie. Powstają z nicości kawalerowie zaszczytów, awansów i orderów. I w ciszy odchodzą w niepamięć, prawdziwi organizatorzy strajków, bohaterowie Solidarności.
– Ukradli nam prawdę – mówiła kilka lat temu Alicja Kowalczyk, przewodnicząca Stowarzyszenia „Solidarni z Kolebki”. – Wkradli się najpierw do stoczni, udając ludzi Kościoła i dobrych Polaków. Wkradli się potem do naszej pamięci i naszej historii, żeby zawładnąć nami i historią. Zawsze wkradali się, jak wkradają się do cudzego domu złodzieje. No t nie ma prawdy.
Prawda, w istocie rzekoma prawda, należy dziś do zwycięzców. Należy do tych, którzy zrobili kariery polityczne, gospodarcze, naukowe. Na prawicy brylują dziś sekretarze KC, szefowie SLD, propagandyści PZPR. To oni mają tytuły do prawdy. Mają też tytuły do historii. Zwycięzcy, a zatem ci, co mają władzę, piszą, że organizowali strajki, obalili komunę, założyli „Solidarność” i, ma się rozumieć, do nich należy Polska.
To już nie mitologia, a ideologia. To poglądy, interesy i wartości, obraz historii, w której zwycięzcy zajmują centralne miejsce. I tylko oni mają prawo rozsądzać, co jest prawdziwe, a co fałszywe, kto był na lewo, a kto na prawo. No więc o nagrodzeniu działaczy Solidarności decyduje dziś były działacz PZPR, dziennikarz „Argumentów”, organu TKŚ. Decyduje też dziennikarz, I sekretarz PZPR w gdańskim „Czasie”.
Wykreowane twarze tzw. opozycji demokratycznej przysłoniły twarze ludzi, którzy od świtu do nocy, a także nocą, organizowali strajki, podtrzymywali strajki, zajmowali się propagandą strajkową, pisali i drukowali ulotki, przemawiali do tysięcy stoczniowców, portowców i górników. Najczęściej ludzie ci nie zaczęli swej działalności w 1976, ale znacznie wcześniej, niekiedy już w czasach tzw. stalinowskich.
Fakty nie utrwalone na piśmie, w fotografii omijają pamięć. Niezapisane dzieje strajków, buntów i walk o wolność niepostrzeżenie oddalają się od prawdy. Niezapisane motywy to nie tylko polska Wandea lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Nie tylko bunty, rewolty i strajki na Wybrzeżu Gdańskim. Nie tylko strajki w „Ziemowicie”, „Manifeście Lipcowym” i w Nowej Hucie.
Byłem tam, pomagałem, pisałem reportaże! Byłem na strajkach lipcowych na południu Polski i w Lublinie. Byłem na strajkach sierpniowych na Wybrzeżu. Byłem na strajku stanu wojennego w Hucie
Katowickiej, w „Ziemowicie” i w „Piaście”. Byłem na strajkach w 1988 w Nowej Hucie i w „Manifeście Lipcowym”.
I wiem jak było. Pisałrm o tym do podziemnego „Wezwania” i do nadziemnego „Tygodnika Kulturalnego” o do „Kultury”. Teraz mogę napisać o tym na ścianie swego domu.
Czy pamięć narodowa jest wspierana, utrwalana, chroniona? Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego wydaje miliardy na bzdety. Słowo „bzdety” delikatnie określa wydatkowanie 2 miliardów 800 milionów złotych na promocję Polski! No więc Polskę promuje m.in. żaglowiec i różne nieprzemyślane akcje kulturalne polskich ambasad. A ileż miliardów Ministerstwo Kultury wydaje na zapisanie i utrwalenie motywów historycznych, a więc zapisanie pamięci? Wydaje zero pisane z małej litery.
Tymczasem potęga wielkich i małych zapisków pamięci, nawet zapisków na mankietach koszuli, polega na tym, że opisani ludzie i zdarzenia, nawet z odległych czasów, nagle ożywają, zmartwychwstają. Opisy, narracje pamiętnikarskie, reporterskie, literackie przywracają dla teraźniejszości utraconą przeszłość. Wspaniale to przedstawił Robert Penn Warren w powieści „Ali the King’s Men”:
„A wszyscy zmarli wcale nie żyli w przeszłości, dopóki nasze ich opisanie nie dało im życia. Tak sądzimy my wszyscy, badacze historii. Bo kochamy prawdę”. Ludzie nieopisani są martwi. „Rzeczy i sprawy, gdy zapisane nie będą, mrok je zasnuje, proch zapomnienia okryje, zapisane zaś – staną się jako żywe” – notował Iwan Bunin, przebywając w tym czasie już na emigracji w Alpach Morskich.
Narracje mają moc tworzenia i podtrzymywania porządku historycznego, społecznego, politycznego, także porządku religijnego i moralnego. Nie ma narracji cnotliwych, skromnych. Wszystkie zwycięskie narracje są narracjami walczącymi i zwalczanymi. Narracje mniejsze splatają się w większe, by narzucać swój język, swoje wartości. Mówi się nie od dziś o wojnach narracji.
W osiemnastym wieku trzeba było dziesięcioleci, by wywołać rewolucję, zdolną rozstrzeliwać ludzi z armat. W roku 1917 wystarczyły bolszewikom tygodnie, żeby rozhuśtać umysły tłumów i poprowadzić je ku zupełnej utopii w nicość. Dzisiaj w kilka dni daje się zgromadzić na placach dziesiątki otumanionych ludzi, którzy dla sprawy – ale jakiej sprawy? – zamordują, spalą albo dadzą się spalić. Bo najpierw jest narracja, narzucona nie- rzeczywistość, funkcjonująca jako rzeczywistość.
„Żyjemy w takim świecie, jakiego obraz zawarty jest w naszym języku” – pisał żyjący na przełomie osiemnastego i dziewiętnastego wieku Wilhelm von Humboldt. Natomiast Ludwik Wittgenstein, żyjący na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku, powiadał: „Granice mojego języka oznaczają granice mojego świata”. A co się dzieje, gdy narracja jest właśnie światem wyprowadzonych na ulice tłumów?
Narracje kształtują ludzi od dziecka do starości. To nie jest jednostkowy akt sprawczy. To nie jest jednostkowa wypowiedz w dzienniku wieczornym. To konsekwentny story telling, konsekwentne tworzenie opowieści. To opowieści rodzinne. To podania, legendy, mity. To historia w szkole i wychowanie w domu. To opisywanie i dzielenie się historią. To postacie narodowe, bohaterowie, przywódcy. To literatura wspierana przez państwo. To produkcja filmów. To teatr. To pomniki, uroczystości, ceremonie.
Z indywidualnych, rodzinnych i środowiskowych narracji budowana jest narracja wielka, narracja narodowa. Bo podstawowe narracje tworzą narody, państwa, niektóre grupy zawodowe i grupy interesu, także mafie. Narracja narodowa to fundament narodu, zarazem mury i sklepienia narodu. Ale przecież funkcjonują narracje bagienne, rynsztokowe, rozsiewane przez propagandę!
Dobra narracja, to jak dobra opinia o człowieku: wszędzie go przyjmą, nigdzie nie zamkną przed nim drzwi. Zła opinia, to jak zła narracja: wszędzie są wówczas zamknięte drzwi, a nawet okiennice. Jak postrzegają Polaków w Niemczech, w Danii, w Sztokholmie? Podobnie postrzegają Polskę.
Narodowe narracje przedstawiały Polskę jako kraj o wielkiej atrakcyjności dla cudzoziemców. Voltaire, korespondujący z Katarzyną II, zwaną Semiramidą Północy, pisał: „Rosja połknie Polskę, ale jej nie strawi”. Uzasadniał podobno to tym, że Rzym podbił militarnie Grecję, ale Grecja kulturowo podbiła Rzym.
Polska ściągała i przyciągała swymi dworkami i dworami, swoja gościnnością i wspaniałą innością. Wśród tysięcy, którzy uznali się Polakami, był Adalbert von Winkler, który jako Wojciech Kętrzyński sprawował dyrekcję Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Lwowie. W międzywojniu zadeklarował, że jest Polakiem Józef Unrug, urodzony w Poczdamie syn generała cesarskiej armii, w 1939 w stopniu kontradmirała dowódca obrony polskiego Wybrzeża.
Kres atrakcyjności Polski zaczął się w czasie ostatniej wojny, gdy Sowiecka Rosja w zmowie z narodowo – socjalistycznymi Niemcami zapoczątkowała zagładę warstwy kierowniczej narodu polskiego. Następnie sowieccy Polacy zniszczyli kulturę polskich miast i polskiej wsi, wysiedlając właścicieli, niszcząc dwory, dworki i pałace, przeorując strukturę społeczną.
Historia zakłamana w czasach rozbiorów, została jeszcze bardziej zakłamana w czasach PRL. Dziś można wymienić wielu znakomitych Polaków albo ludzi związanych z Polską, którzy – używając języka powieści „Ali the King’s Men” – nie żyją w przeszłości, bo nasze pisanie nie dało im życia.
Na straży kłamstwa stoją dziś nie tylko ludzie niezakorze- nieni w tradycji polskiej, nie tylko ludzie wykorzenieni z tej tradycji. Na straży kłamstwa stoją przede wszystkim ludzie, których Sergiusz Piasecki nazywał w 1951 roku paputczikami. Znamy ich, wystarczy się rozejrzeć się. Twarde jądro pezet- peerowców, jądro ludzi UB/SB, jak na huśtawce – raz na prawo, raz na lewo, raz w Kościele, raz u gen. Jaruzelskiego.
Paputczik, kto to taki? Paputczik (ros. po puti) to ktoś spotkany po drodze, komu w pewnych okolicznościach po drodze z nami, po drodze z prawicą, a przedtem było po drodze z komunistami. To ktoś, kto raz spotkany w podróży, nigdy więcej nie będzie przez nas spotkany, bo już przysiadzie się do kogoś innego, bo będzie mu po drodze z kimś innym.
Na ogół paputczik jest bystry. Wie nie tylko do kogo dosiąść, ale i co mówić do tego, do kogo przysiadł. Kamiński, zwany Miśkiem, dziewięć razy zmieniał polityczny wóz, który go podwoził. Tymczasem dopuszczeni do wysokich stanowisk ludzie PZPR, funkcjonariusze, wycinają dziś w pień wrogów PZPR z czasów PRL.
Ale obraz Polski nie jest czarno – biały. Ludzie zwani umownie prawicą reprezentują sobą różne odcienia intelektu, wykształcenia, kultury, ale także chamstwa, głupoty i ukrywanych związków z PRL. Ludzie odpowiedzialni za kreowanie narracji, rzecznicy, to katastrofa. Media, gdy chodzi o programowanie narracji, to także katastrofa.
Można wymienić wielu znakomitych Polaków, którzy nie żyją w teraźniejszości, bo nie dostali możliwości zaistnienia publicznie w literaturze, w dziennikarstwie albo w polityce. O tych sytuacjach pisał Norwid, pisał Niemcewicz, pisał Piasecki (Sergiusz), no i pisał Mackiewicz. Co pisali? Kto chce niech przeczyta, żebym nie musiał stawiać kropki nad literką „i”.
W telewizji Ojca Rydzyka zobaczyłem niedawno Stanisława Fudakowskiego, bohatera strajków na Wybrzeżu, antykomunistę człowieka wielkiej prawości. Chciał w nowej Polsce powołać Trybunał Narodowy. Prezes Sądu Najwyższego, Strzębosz, nie dopuścił do tego. A inni nie dopuścili Fudakowskiego do Sejmu albo do Senatu.
Oto w jazgocie politycznych sporów ginie nasza przeszłość, ginie nasza teraźniejszość, bo ginie narracja o naszej utraconej przeszłości i traconej dziś teraźniejszości. Ta najbliższa przeszłość to zrywy Narodu przeciw komunistycznemu zniewoleniu. Czerwiec 1956. Grudzień 1970. Sierpień 1980. Czerwiec 1989. Gdzie są narracje o tych wydarzeniach i o ludziach, którzy te wydarzenia wywołali i w nich uczestniczyli?
Wykreowane twarze tzw. opozycji demokratycznej przysłoniły twarze ludzi, którzy od świtu do nocy, a także nocą, organizowali strajki na Wybrzeżu Gdańskim, podtrzymywali strajki w Stoczni Gdyńskiej i w Zarządzie Portu Gdynia, zajmowali się propagandą strajkową, pisali i drukowali ulotki, przemawiali do tysięcy stoczniowców i portowców.
Znana jest wypowiedź Talleyranda na temat niezapisane- go tekstu. Otóż kiedy Napoleon Bonaparte w 1812 roku wypowiedział Moskwie wojnę, rosyjscy dyplomaci zarzucili francuskiemu cesarzowi, że nie dotrzymał słowa, danego Aleksandrowi I w Tylży, że nie najedzie Rosji. Talleyrand odpowiedział na ten zarzut tak: „W dyplomacji, jak w muzyce, motyw niezapisany nutami jest bezwartościowy”.
Niezapisane motywy to nie tylko polska Wandea lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Nie tylko bunty, rewolty i strajki na Wybrzeżu Gdańskim. Nie tylko strajki w „Ziemowicie”, „Manifeście Lipcowym” i w Nowej Hucie. Nieutrwalone i niezapisane motywy to efekt cenzury prewencyjnej, to działalność cenzury środowiskowej i cenzury nadzorowanej przez służby specjalne.
Przemilczenia, zatajania, wycinania, przeinaczania to sposoby konstruowania historii Polski wczoraj i dzisiaj. Fakty nie utrwalone na piśmie, w fotografii omijają pamięć. Niezapisane dzieje strajków, buntów i walk o wolność niepostrzeżenie oddalają się od prawdy w stronę historii legendarnej. Kto niszczył dokumenty, zdjęcia, notatki, rejestry? Nie tylko ludzie stanu wojennego.
Gdy rozejrzeć się, to można zobaczyć to, co właśnie napisał kiedyś Józef Mackiewicz w powieści „Sprawa pułkownika Mia- sojedowa”: „Na ziemi pozostaje łgarstwo, fałsz, przeinaczone fakty, tendencyjna kronika wypadków, wrzaskliwe uogólnienia. Na nic to wszystko. Wielkie doświadczenie, dokonane za cenę krwi i rozpaczy, przepada dla potomności. I po wielkim wybuchu, jak popiół z wulkanu opada i ściele się bezwartościowy osad pustych sloganów”.
Wygląda na to, że w Polsce była tylko jedna rewolucyjna zmiana w 1944 roku, która przeorała Polskę, przewartościowała i przemełła Polskość, zostawiając sieczkę i plewy. Próby odwrócenia tej zmiany po 1989 należy nazwać dziecięcą chorobą prawicowości. Za wiele było pacierzy, za wiele płaczu i skamlenia, a pioruna, który by błysnął i wszystko odmienił, nie było i nie ma wcale.
Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych