Piotr Lewandowski, Warszawska Gazeta, nr 15, 15-21.04.2022 r.
Im dłużej Ukraincy będą konfrontować się z rosyjską barbarzyńską dziczą, tym bardziej „nienawiść wrośnie w serca i zatruje krew pobratymczą” Powtarzam – nienawiść do Rosjan, nie do Polaków! Taki rozwój wydarzeń oznaczać będzie krach putinowskiej „doktryny Wszechrusi”
I. Konwulsje wielkoruskiego szowinizmu
Może niektórych zaskoczy ta teza, ale rozwój wydarzeń na Ukrainie przebiega dla nas wyjątkowo pomyślnie. Jak dziś już wiadomo, Rosja przeliczyła się, stawiając na plan maksimum, zakładający eksterminację ukraińskich elit i pacyfikację ukraińskiego społeczeństwa za pomocą swych tradycyjnych metod – czystek, masowych rozwałek i deportacji. Punktowo zaczęto nawet wcielać te zamierzenia w życie, o czym świadczą masakry w Buczy, Irpieniu i innych miastach, tudzież wywózki mieszkańców Mariupola. Operacja ta miała na celu zmuszenie Ukraińców do porzucenia, jak to ujął Putin, „fałszywej świadomości” polegającej na mylnym wg rosyjskiego satrapy przeświadczeniu, jakoby Ukraińcy stanowili naród odrębny od Rosjan. Wszechruska doktryna zakłada bowiem, iż naród rosyjski składa się z trzech integralnie związanych ze sobą członów – Wielkorusów (tj. Rosjan), Małorusów (Ukraińców) oraz Białorusinów. Każda negacja powyższego, każde akcentowanie własnej odrębności podpada w myśl tejże doktryny pod „nacjonalizm” i „faszyzm” – stąd też propagandowe hasła o potrzebie „denazyfikacji” Ukrainy. Ostatnio pogląd ten znalazł odzwierciedlenie w opublikowanym przez RIA Nowosti tekście filozofa Timofieja Siergiejcewa, w którym autor wprost postuluje złamanie ukraińskiego oporu metodami ludobójczymi w celu „deukrainizacji” i „deeuropeizacji” nazywając ukraińskość „sztucznym, antyrosyjskim konstruktem” i „nie posiadającym własnej cywilizacyjnej treści podrzędnym elementem obcej kultury”. Taki artykuł oczywiście nie mógłby się ukazać bez akceptacji odpowiednich czynników, można więc śmiało założyć, iż mamy do czynienia z prezentacją oficjalnego stanowiska rosyjskich władz.
Trzeba w tym miejscu dodać, iż tezy te cieszą się masowym poparciem rosyjskiego społeczeństwa, a wielkoruski szowinizm wraz z wybuchem wojny znów przeżywa swój renesans. Wg jedynych uchodzących za wiarygodne badań Centrum Lewady działania Putina popiera 83 proc. Rosjan – ostatnio takie „słupki” Putin miał po aneksji Krymu. Nawet biorąc poprawkę na to, że część respondentów mogła odmawiać odpowiedzi lub bała się mówić, co naprawdę myśli, to i tak trzeba uznać, że rosyjską agresję popiera zdecydowana większość. To byłoby tyle, jeśli chodzi o formułowane przez różnych odrealnionych pięknoduchów (bądź cyników pokroju kanclerza Olafa Scholza który stara się przygotować grunt pod wznowienie niemiecko-rosyjskiej współpracy) slogany, jakoby była to wyłącznie„wojna Putina” o którą nie należy obwiniać „zwykfych Rosjan”. Nie, turańska mentalność pozostaje bez zmian: Rosja ma się liczyć w świecie, Rosji świat ma się bać, każdy skrawek ziemi, który kiedykolwiek do Rosji należał, ma do niej wrócić – a kremlowski „chan-car” rozliczany jest z realizacji tych podstawowych oczekiwań. I Putin napadając na Ukrainę, doskonale zdawał sobie sprawę z tych imperialnych tęsknot swoich rabów. Jedyne (co również wychodzi z badań), czego Rosjanie się obawiają, to wojna. Tyle że owa „wojna” jest rozumiana w specyficzny sposób – wyłącznie jako atak na Rosję. Gdy natomiast Rosja prowadzi działania zbrojne C, operacje specjalne”) poza swymi granicami, jest to w oczach Rosjan jedynie czymś w rodzaju usprawiedliwionej samoobrony przed dybiącymi na nią „nazistami” wspieranymi przez wraże NATO.
II. Narodziny narodu
Gdyby rosyjski plan się powiódł, gdyby Ukraińców faktycznie udało się złamać i wybić im z głów narodowościowe aspiracje, byłoby to dla nas śmiertelnym zagrożeniem. Na szczęście, dziś już widać, że operacja przekształcenia Ukrainy w Białoruś-bis spełzła na niczym. Niezależnie od różnic językowych, przytłaczająca większość Ukraińców uważa się za jeden, odrębny naród połączony lojalnością wobec własnego, niepodległego państwa i o żadnej reintegracji z Rosją nie chce słyszeć. Co więcej, im potworniejszych zbrodni dopuszczają się rosyjscy agresorzy, tym opór ukraińskiej materii staje się bardziej zajadły, a poczucie odrębności bardziej ugruntowane. Ta wojna ma wszelkie dane po temu, by ostatecznie uformować nowoczesny, ukraiński naród, i to – co z naszego punktu widzenia jest bardzo istotne – ufundowany na założycielskim micie „wojny ojczyźnianej” przeciw rosyjskiemu najeźdźcy. Ten fundament, podkreślam, jest dla nas kluczowy, bowiem antyrosyjskie ostrze nowej ukraińskiej tożsamości automatycznie osłabia antypolskie resentymenty odwołujące się do banderowskiej spuścizny.
A pamiętamy wszak, że elementy banderyzmu praktycznie do wybuchu wojny były stale obecne w polityce i narracji historycznej ukraińskich władz, upatrujących w tych miazmatach czynnik mający stanowić doktrynalne spoiwo wewnętrzne młodego ukraińskiego państwa. Na domiar złego, te resentymenty spotykały się często z nadgorliwym „zrozumieniem” u sporej części polskich elit, chociażby w postaci modnej do niedawna, kompletnie ahistorycznej teoryjki, jakoby Polska była wobec Ukrainy „kolonizatorem”, na którym ciążą historyczne winy, takie same jak na państwach zachodnich wobec ludów Afryki.
Wracając jednak do początkowej tezy. Obecnie sytuacja na Ukrainie wygląda następująco: Rosja ugrzęzła i nawet jeśli finalnie w wyniku jakiejś rozpaczliwej ofensywy uda jej się oderwać kawałek ukraińskiego terytorium, to wciąż będzie miała ręce związane tlącym się konfliktem, bo dozbrajana przez Zachód Ukraina nie pogodzi się ze stratami. Na dodatek, im dłużej Ukraińcy będą konfrontować się z rosyjską barbarzyńską dziczą, tym bardziej „nienawiść wrośnie w serca i zatruje krew pobratymczą”. Powtarzam – nienawiść do Rosjan, nie do Polaków! Taki rozwój wydarzeń oznaczać będzie krach putinowskiej „doktryny Wszechrusi”.
III. Polski scenariusz
Dla nas ten scenariusz jest wymarzony i to z kilku powodów. Przeciągająca się wojna daje nam bezcenny czas na modernizację armii i uniezależnienie się od rosyjskich surowców. Idąc dalej – im więcej ukraińskich uchodźców pozna Polskę i realia „zachodniego” świata, tym większą sympatią będziemy cieszyć się w ich oczach. To zaś zbuduje podłoże do nowej narracji historycznej, w której spuścizna dawnej Rzeczypospolitej może zacząć funkcjonować chociażby na takiej zasadzie jak w Krakowie, gdzie z sentymentem wspomina się czasy monarchii austro-węgierskiej i poczciwego Franciszka Józefa. Ażeby jednak ten cel się urzeczywistnił, musimy przystąpić wreszcie do budowania na Ukrainie polskiej „soft power” (o co od lat apeluję) na podobieństwo tej, jaką w Polsce dysponują dziś Niemcy – a więc wpływów politycznych, gospodarczych i kulturalnych.
Kolejnym wyzwaniem jest integracja i asymilacja przybywających do nas Ukraińców, tak by ta bezprecedensowa migracja stała się dla nas zastrzykiem „świeżej krwi”, a nie potencjalnym źródłem przyszłych kłopotów z wyalienowaną, sfrustrowaną mniejszością. Mówiąc obrazowo – to Polska ma promieniować na Kresy, a nie etniczne Kresy zdominować Polskę. A już za żadne skarby nie wolno stawiać się w roli„sług narodu ukraińskiego” jak wyjęzyczył się pewien „dyplomatołek”- bo takie upokarzające nadskakiwanie sprawi jedynie, że będziemy wciąż lekceważeni, tak jak byliśmy przed wojną, zaś Kijów po staremu będzie się dogadywał z Zachodem ponad naszymi głowami. Swoje sprawy, w tym historyczne zaszłości, załatwimy z Ukrainą tylko wtedy, gdy to Ukrainie będzie zależało na dobrych relacjach z Polską – a będzie to tylko i wyłącznie pochodną naszych wpływów. Po 30 latach rozczarowań warto nareszcie tę oczywistość zrozumieć.
Podsumowując, naszym celem powinno być zbudowanie polsko-ukraińskiego porozumienia na antyrosyjskim fundamencie i odwrócenie „doktryny Wszechrusi”. Ideałem byłoby, gdyby Warszawę i Kijów połączyła nowa doktryna mówiąca, iż Rosja to jeden wielki „fejk”, że tak naprawdę nie ma czegoś takiego jak „Rosja” – jest tylko zdegradowany obszar pomiędzy Polską, Rusią Kijowską a Chinami, po którym włóczą się hordy zdziczałych Kałmu- ków podszywających się pod nas – cywilizowanych Słowian. Krótko mówiąc – teren do zaorania.
EWANGELIA WEDŁUG JUDASZA
Tomasz Pernak
Wojna na Ukrainie zdziera maski hurtem ze wszystkich „mord zdradzieckich”, siejąc panikę w szeregach obozu postępu, który był w Polsce wykonawcą planu nowego urządzenia Europy, planu opracowanego w Berlinie i w Moskwie.
Zacznijmy od prowokacyjnego pytania o to, jak zachowaliby się burmistrzowie-protestanci, głośno sprzeciwiający się uczczeniu tragedii 10 kwietnia 2010 r. sygnałem syren, jeśli do bram ich miast zapukałyby putinowskie oddziały orków? Poszliby na ich zdaniem jedyne sensowne rozwiązanie, a więc na współpracę, w zgodzie z najlepiej rozumianym dobrem mieszkańców. Przypadkowi włodarze niektórych polskich miast uzasadnili sprzeciw wobec tego znaku pamięci wrażliwością uchodźców. Ale wewnętrzny opór wobec takiego wydarzenia jak Marsz Niepodległości nie wynikał, bo nie mógł jak dotąd, z troski o tę wrażliwość; zgody wydawane na organizowane w centrach polskich miast manifestacje troglodytów sponsorowanych przez ponadnarodowe fundacje również nie. Za pozorowaną wrażliwością kryje się coś zupełnie innego, a tym czymś jest wrodzony bądź nabyty brak intelektualnego i emocjonalnego poczucia przynależności do wspólnoty.
O tym rodzaju ułomności duchowej i intelektualnej mówi Księga Ksiąg w Ewangelii według Jana, bo jest to zjawisko uniwersalne. Kiedy w domu Marty, Marii i Łazarza organizowano ucztę, Maria umyła Chrystusowi stopy drogocennym olejkiem nardo- wym. Gest ten szalenie oburzył Judasza, bo porcję szlachetnego olejku, jak zauważył, można by sprzedać pewnie i za trzysta denarów, a denary rozdać ubogim. Prawda była taka, że Judasz miał w głębokim poważaniu ubogich, za to zawsze na pierwszym miejscu stawiał własny interes. Trzysta denarów trafiłoby do jego trzosa, bo – o czym mało kto pamięta, był wśród dwunastu skarbnikiem, a na dodatek nieuczciwym („był złodziejem i mając trzos, wykradał to, co składano”).
Nie jest przypadkiem, że do „biblii” dla ćwierćinteligentów w odcinkach, czyli do „Gazety Wyborczej”, zdecydowano się dodać „ewangelię Judasza” a to przy okazji Świąt Wielkiej Nocy. Tłumaczenie „ewangelii” na polski GW sobie przywłaszczyła i to stało się symboliczne, bo spisany w oryginale po koptyjsku apokryf z kręgu gnostyckiej sekty kainitów nadaje się idealnie na konstytucję i samej „Gazety”i kręgu ludzi, których przez dekady deprawowała.
Podobnie, nie o Ukraińców i ich wrażliwość chodzi w przypadku żałoby po dosłownej i symbolicznej dekapitacji przedstawicieli polskich elit politycznych, umysłowych i wojskowych, ale właśnie o trzos. Pozycja społeczna, kariera, powodzenie zawodowe i materialny sukces znakomitej większości twarzy lansowanych przez dekady przez do niedawna jednowymiarowe media zależały od utrwalenia w zbiorowej pamięci wspólnoty obrazu wydarzeń z dnia 10 kwietnia 2010 r., jako obrazu niemożliwości wybicia się na niepodległość i dowodu na nieistnienie państwa polskiego; państwa zdolnego do skutecznej obrony granic, struktur, osób – i tych na świeczniku, i tych najważniejszych, czyli ludu.
Rosyjskie kierownictwo jest i było tym, czym było zawsze – gangiem złodziei i morderców o tępych twarzach, żerującym na narodach Rosji i zmuszonym do niepohamowanej agresji i ekspansji w następstwie doprowadzenia do nieuniknionej biedy.
Lud, przekonany o własnej bezbronności wobec słabości państwa, miał zgodzić się na rządy „Europejczyków” tak jak restauratorzy w centrach wielkich miast musieli godzić się na płacenie haraczy lokalnym gangsterom i to do końca lat 90., a więc do końca okresu świetności panowania elit okrągłostołowych. Przypadek? Nie, reguła. Ułaskawienie przez Kwaśniewskiego ministra So- botki, który wystawił bandytom policjanta pracującego pod przykryciem, był niechętnym, choć koniecznym dla trwania układu aktem zerwania maski.
Wojna na Ukrainie zdziera je hurtem ze wszystkich „mord zdradzieckich” siejąc panikę w szeregach obozu postępu, który był w Polsce wykonawcą planu nowego urządzenia Europy, planu opracowanego w Berlinie i w Moskwie. Zgodnie z tym planem Polska miała zostać szczególnym rodzajem bantustanu w formie solidnej rampy przeładunkowej przy zapyziałych jednak budynkach stacji kolejowej pomiędzy obydwoma tymi stolicami oraz nowym światowym hegemonem, a więc Pekinem.
W zapyziałej stacji przy gigantycznej rampie miała zasiąść dyrekcja, a wkoło kręcić mieli się strażnicy kolejowi, wózkowi, dźwigowi i pospolici fizyczni, a obsługiwać miała ich Gospodarcza Drużyna Obsługi Rampy, zwana dla poprawienia nastroju jej funkcjonariuszy „przedsiębiorcami”. Pieczołowicie dobierani redaktorzy mediów mieli za zadanie tłumaczyć ludziom rampy jedyny istniejący świat, to jest świat materialnej rzeczywistości rampy, i wybijać z głowy pomysły, że może być inaczej. Wszyscy mieli być czerpani z zasobów ludzkich zamieszkujących okolicę rampy, a do każdej funkcji, fuchy, pozoru niezależności finansowej, miała być przypisana odpowiednia pozycja w cenniku oraz chomąto w postaci haka, do zastosowania w przypadku aktu niesubordynacji.
Trzeba mieć rzeczywiście albo jakiś wrodzony wstręt do myślenia, albo być obdarzonym łaską bezgranicznej, trwałej, dziecięcej naiwności, żeby uznać śmierć starannie wyselekcjonowanej grupy Polaków w dniu 10 kwietnia 2010 r. za przypadek. Ostateczna lista 96 osób, okrojona z pierwotnie planowanej, szerszej listy, została sporządzona w konkretnym celu – spacyfikowania społeczeństwa polskiego, wszystkich jego warstw, bez względu na światopogląd i przynależność do stronnictw politycznych, z wyłączeniem jednak wspomnianych wyznawców z kręgu gnostyckiej sekty kainitów, czyli stręczycieli planowanej rampy.
Wszystkie akty strzeliste zaufania i empatii do poszkodowanych oficerów KGB i potomków zabójców z Katynia, Miednoje i Charkowa (było nie było następstwami „polskiego bardaku”) były niczym innym jak deklaracjami lojalności i merdaniem ogonami w nadziei na objęcie przygotowywanych etatów.
Ostatecznie jednak ta zuchwała akcja pacyfikacyjna nie powiodła się. Po raz kolejny duch zapanował nad materią. „Rusofoby” tego ponurego czasu po 10 kwietnia 2010 r. miały rację: Władimir Władimirowicz nie jest przyjaznym, ciepłym wujkiem o sercu demokraty, a jego „komanda” nie składa się z pierwszego garnituru wykształconych Europejczyków, do którego to poglądu przekonywał nas Donald Tusk, Radek Sikorski i cała pozostała ferajna pomniejszych feldfebli. Rosyjskie kierownictwo jest i było tym, czym było zawsze – gangiem złodziei i morderców o tępych twarzach, żerującym na narodach Rosji i zmuszonym do niepohamowanej agresji i ekspansji w następstwie doprowadzenia do nieuniknionej biedy.
Elity niemieckie nie są wiecznie zatroskanymi naszymi losami szeregami rzetelnych i sumiennych urzędników o sercach na wzór serca Hildegardy von Bingen, ale bezdusznymi i notorycznymi – wykonawcami planu budowy kolejnej rzeszy niemieckiej, w której mieliśmy robić za bydło pociągowe. Jaka była rola Niemiec przy okazji wydarzeń z dnia 10 kwietnia 2010 r.? Taka, jaka jest dzisiaj w reakcji na wojnę na Ukrainie: wspólnika w realizacji wspólnego planu urządzania Europy na nowo, słusznie zwanego paktem Ribbentrop-Mołotow II.
Że plan po raz kolejny nie wypala? No cóż, akurat tak się złożyło, że nasze narodowe, żywotne interesy, podobnie jak interesy Ukraińców, Łotyszy, Litwinów, Estończyków, ale i Czechów czy Słowaków są zbieżne z interesami ciągle najpotężniejszego, globalnego mocarstwa, czyli Stanów Zjednoczonych. Ameryka od zawsze cieszyła się w Polsce sympatią – przez stulecia była postrzegana jako azyl dla zbiegów z satrapii, jako oaza ludzkiej wolności. Wspomniany Sikorski sympatię tę był łaskaw określić „murzyńskością”, ale ten językowy lapsus się nie przyjął, bo Polacy rozumieją, że gdyby nie Ameryka i jej interesy, to Ukrainy, podobnie jak Polski, nie byłoby. Wyznawcy „ewangelii Judasza” nie śpią dziś dobrze – jako gorliwi karniści zanoszą prośby do kłamcy i ojca kłamstwa o to, żeby po raz koleiny los się odwrócił i żeby przynajmniej raz jeszcze im się upiekło. Nie znam przebiegu wydarzeń z dnia 10 kwietnia 2010 r.; wiem jednak, że przy uzgadnianiu wersji wypadku i inscenizowaniu okoliczności rzekomej katastrofy popełniono tak wiele rażących błędów, że nie da się tej wersji obronić. Prawda w tej sprawie ma moc burzenia starego i tworzenia nowego porządku w Europie, ergo – służy interesom imperium, a jeśli tak, to można mieć nadzieję na jej ujawnienie, choć to nie stanie się dziś. Polecam Państwa łaskawej uwadze mój kanał na YouTube, którego patronem medialnym jest„Warszawska Gazeta”.
AGENTURA PUTINA W EUROPIE CZYLI TU LEŻY PIES POGRZEBANY
Mirosław Kokoszkiewicz
Przez długie lata współpracy Putina z Zachodem zdołał on na niespotykaną w historii skalę skorumpować zachodnie polityczne elity, a rosyjskie służby dokonały masowej infiltracji wszystkich ważnych opiniotwórczych i decyzyjnych europejskich środowisk.
To nie przypadek, że na czele Nord Stream AG stanął były oficer Stasi Matthias Warnig, stary przyjaciel podpułkownika KGB Władimira * Putina jeszcze z czasów jego służby w enerdowskim Dreźnie. Kreml dysponuje dzisiaj kwitami nie tylko na unijnych polityków, ale także na wielu różnego szczebla urzędników z Brukseli, Berlina, Paryża, Rzymu, Londynu, Wiednia, Madrytu, Amsterdamu czy Kopenhagi.
[20220620-15]
Wiele osób zadaje sobie pytanie, dlaczego w obliczu tak zbrodniczej wojny prezydent Francji Emmanuel Macron i kanclerz Niemiec Olaf Scholz ciągle wydzwaniają do zbrodniarza Putina i z uporem sprzeciwiają się radykalnemu zaostrzeniu sankcji nakładanych na zbrodniczy kremlowski reżim?
Panie prezydencie Macron, ile razy negocjował pan z Putinem, i co pan osiągnął? Czy powstrzymał pan którekolwiek z tych działań, które miały miejsce? Ze zbrodniarzami się nie negocjuje, zbrodniarzy trzeba zwalczać – powiedział premier Mateusz Morawiecki podczas konferencji prasowej po ujawnieniu bestialskich zbrodni w odbitym z rąk rosyjskich okupantów ukraińskim mieście Buczą. Myślę, że ojciec pana premiera – śp. Kornel Morawiecki z dumą spoglądał z góry na syna, bo przecież hołdował tej samej zasadzie, sprzeciwiając się negocjacjom ze zbrodniarzami Jaruzelskim i Kiszczakiem w Magdalence i przy okrągłym stole. Negocjacje ze zbrodniarzami zawsze są łamaniem zasad moralnych i etycznych. Wcześniej czy później wywołują one poczucie winy i wyrzuty sumienia z powodu wyrządzonego zła na skutek paktowania z diabłem.
Wiele osób zadaje sobie pytanie, dlaczego w obliczu tak zbrodniczej wojny prezydent Francji Emmanuel Macron i kanclerz Niemiec Olaf Scholz ciągle wydzwaniają do zbrodniarza Putina i z uporem sprzeciwiają się radykalnemu zaostrzeniu sankcji nakładanych na zbrodniczy kremlowski reżim? Dlaczego głosi się, że Zachód w obliczu rosyjskiej agresji jak nigdy jest zjednoczony, skoro tak nie jest? To bezduszne
kunktatorstwo, głównie Niemiec i Francji, według większości komentatorów i ekspertów ma wynikać z potężnych nacisków tamtejszych przemysłów od lat współpracujących z Rosją. Całe stado niemieckich ekonomicznych i finansowych autorytetów bije na alarm i ostrzega, że embargo na import surowców z Rosji przyniesie nieuchronną recesję i długoterminową inflację. Pod- ‘ sumowując te zimne nieludzkie kalkulacje, można powiedzieć, że Niemcy mówią Ukraińcom: Sorry, ale musicie ginąć, ponieważ zyski naszej gospodarki oraz wy- sokastopa życiowa Niemców są ważniejsze niż wasza wolność, niepodległość i los waszych obywateli mordowanych przez naszego gospodarczego partnera i przyjaciela Putina.
Ja jednak stawiam dolary przeciwko orzechom, że ten opór Berlina, Paryża i Brukseli przeciwko prawdziwie radykalnym sankcjom wynika z czegoś zupełnie innego. Wszystkie wyżej wymienione powody są tak naprawdę tylko pretekstami, czyli zmyślonymi powodami serwowanymi europejskiej gawiedzi w celu ukrycia prawdziwych przyczyn tej powściągliwości w karaniu faszystowskiego, zbrodniczego, pu- tinowskiego reżimu.
Bardzo często w moich felietonach nie pozostawiam suchej nitki na niemieckich mediach, ale dzisiaj zrobię wyjątek. Niemiecki dziennik „DieWelt” napisał:
– Zmiana kursu przez Olafa Scholza 27 lutego była spowodowana strachem, a nie odwagą. Ukraina była okłamywana, a za kulisami nadal utrzymywano bliskość z Rosją. To jeden z powodów, dla którego masakra w Buczy była możliwa. Rząd niemiecki ponosi teraz część winy za masakry w Buczy i Mariupolu. […] Przed wojną Niemcy były bliżej Kremla niż ich zachodni sojusznicy – i nadal są, mimo wszystkich zbrodni popełnionych na Ukrainie. Staje się to oczywiste, gdy ponownie przyjrzymy się minionym kilku tygodniom – oraz temu, jak rząd federalny zachowywał się w kwestii dostaw broni. […] Dostawy broni zadecydują o tym, czy Niemcy, które dopuściły się najgorszych zbrodni w historii ludzkości, będą miały odwagę zrobić to, co Scholz zapowiedział w swoim przemówieniu: stanąć po właściwej stronie historii.
Moim zdaniem to całe niezdecydowanie w przyciskaniu Rosji do muru wynika przede wszystkim z tego, że przez długie lata współpracy Putina z Zachodem zdołał on na niespotykaną w historii skalę skorumpować zachodnie polityczne elity, a rosyjskie służby dokonały masowej infiltracji wszystkich ważnych opiniotwórczych i decyzyjnych europejskich środowisk. Czy to może być powodem strachu kanclerza Niemiec, o którym pisze „Die Welt”? Przecież Olaf Scholz stoi na czele SPD – najbardziej prorosyjskiej partii w Europie. Z tej samej partii wywodzi się obecny prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier, który w rządzie puti- nowskiego agenta kanclerza Gerharda Schrodera był ministrem spraw zagranicznych.
To nie przypadek, że na czele Nord Stream AG stanął były oficer Stasi Matthias Warnig, stary przyjaciel podpułkownika KGB Władimira Putina jeszcze z czasów jego służby w enerdowskim Dreźnie. Kolokwialnie mówiąc, Kreml dysponuje dzisiaj kwitami nie tylko na unijnych polityków, ale także na wielu różnego szczebla urzędnikówz Brukseli, Berlina, Paryża, Rzymu, Londynu, Wiednia, Madrytu, Amsterdamu czy Kopenhagi. Jawnie współpracujący z Kremlem byli europejscy kanclerze, premierzy i ministrowie to tylko czubek wielkiej góry lodowej, pod którym skrywa się cała europejska proputinowska dobrze naoliwiona agenturalna machina. Gerhard Schroder, Wolfgang Schiissel, Franęois Filon, Esko Aho, Paavo Lipponen, Karin Kneissl odcinają już tylko kupony od działalności W interesie Kremla, zaś pałeczkę po nich przejęli inni, równie wpływowi europejscy politycy, którzy dzisiaj przedstawiają się jako Bogu ducha winne ofiary oszusta Putina.
Niemcy mają jeszcze inny powód do wielkiego niepokoju i strachu w związku z wojną na Ukrainie. Cały ich wielki plan przywództwa i hegemonii w Europie oparty był na ścisłej współpracy z Moskwą. Niemcy miały stać się nie tyle największym, ile głównym dealerem rosyjskiego gazu w Europie, od którego uzależnione byłyby państwa członkowskie UE w związku z „zielonym ładem” i „ratowaniem planety”. Oba te projekty zakładały, że rosyjski gaz będzie „paliwem przejściowym” przez bliżej niesprecyzowany odcinek czasu rozciągany zapewne w nieskończoność. Te projekty forsuje wiceprzewodniczący KE Frans Timmermans, nazywany „adwokatem Gazpromu”. Co ciekawe, Timmermans w latach 1990-1993 pracował jako drugi sekretarz w ambasadzie Holandii w Moskwie. Szepcze się, że już wtedy mógł zostać przez rosyjskie służby zwerbowany.
A jak wygląda sytuacja w Polsce? Wystarczy przyjrzeć się wszystkim polskim strategicznym decyzjom służącym naszemu bezpieczeństwu i mającym nas uniezależnić od Moskwy i Berlina. Wszystkie one począwszy od projektu Baltic Pipę, terminalu LNG, Centralnego Portu Komunikacyjnego po przekop Mierzei Wiślanej były przez PO i lewicę atakowane, torpedowane, wyszydzane lub celowo opóźniane. Warto przyjrzeć się interpelacjom poselskim parlamentarzystów PiS z czasów rządów koalicji PO-PSL. Jeszcze na miesiąc przed tragedią smoleńską poseł Joachim Brudziński pytał ministra skarbu Aleksandra Grada:
– Czy Pan Minister wyraża potrzebę kontynuowania prac nad budową portu gazu skroplonego w Świnoujściu, czy też zaszły w tej sprawie zmiany, o których opinia publiczna nie jest informowana?
– Dlaczego Pan Minister nie podejmuje żadnych działań związanych z budową terminala i chroniącego go falochronu w sytuacji wciąż aktualnej potrzeby dywersyfikacji źródeł dostaw gazu ziemnego do Polski?
– Dlaczego rząd Donalda Tuska zaprzepaszcza niekwestionowany dorobek rządów Prawa i Sprawiedliwości, który zdecydował się na budowę gazoportu, co jest gwarancją uniezależnienia Polski od dostaw gazu z kierunku wschodniego?
Na krytykowanie przez totalną opozycję budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego trzeba dzisiaj spojrzeć z perspektywy wojny na Ukrainie. Dowództwo NATO przyznało, że ta inwestycja jest niezbędna z uwagi na potrzebę szybkiego reagowania wojsk sojuszu na wschodniej flance NATO. A co na to prezydent Warszawy i wiceprzewodniczący PO Rafał Trzaskowski? To on twierdził, że:
– Mamy gigantomanię premiera Mateusza Morawieckiego, który proponuje lotnisko w szczerym polu. W Berlinie udało się po latach, i będziemy mieli lotnisko, no trudno będzie z nim konkurować.
A co o przekopie Mierzei Wiślanej, który skróci o 100 km szlak wodny na Bałtyk z pominięciem kontrolowanej przez Rosję Cieśniny Pilawskiej mówił europoseł PO Janusz Lewandowski? On o tym przełomowym z punktu widzenia interesów Polski projekcie mówił:
– Dlaczego wyrzuca się w błoto 2 mld zł? Nie mówiąc o ogromnych kosztach ciągłego pogłębiania toru wodnego, bo taka jest zachcianka Kaczyńskiego. W istocie jest to największy nonsens gospodarczy i największa szkoda ekologiczna od czasu pomysłu odwracania biegu rzek z epoki Związku Radzieckiego.
A co o gazociągu Baltic Pipę, który okazuje się dzisiaj kluczowym projektem uniezależniającym Polskę od rosyjskiego gazu, mówili premier Donald Tusk i wicepremier Waldemar Pawlak? Oni ogłosili, ze:
– Dodatkowy gazociąg do Polski nie jest potrzebny. W 2010 r. podpisaliśmy aneks do umowy z Rosjanami, który pozwolił na rewers wirtualny na gazociągu jamalskim. Następnie zaczął działać także rewers fizyczny. Mamy możliwość importu gazu z kierunku zachodniego. Budowa nowego gazociągu jest bezzasadna.
– Da liegt der Hund begraben -to fragment epitafium z siedemnastowiecznego niemieckiego psiego nagrobka znajdującego się w miejscowości Winterstein. Stąd wzięło się powiedzenie Tu leży pies pogrzebany, którego używamy, chcąc wskazać, w czym tkwi sedno jakiegoś problemu. Myślę, że to powiedzenie idealnie pasuje do wskazanych przeze mnie przyczyn takiej, a nie innej reakcji najbogatszych państw UE po ataku Rosji na Ukrainę. Rosyjska i niemiecka agentura oraz skorumpowani europejscy politycy i urzędnicy są głównymi hamulcowymi działań, które dzisiaj pozwoliłyby się rozprawić ze zbrodniczym reżimem Putina. Te same siły od siedmiu lat sterują atakami Brukseli na Polskę. Europejska klasa polityczna to niepodlegająca resocjalizacji zdemoralizowana i zdeprawowana śmierdząca zgnilizna. Stary Kontynent wpadł w pułapkę,, dostając się pomiędzy rosyjski sierp i niemiecki młot. Zbrodniczy atak Putina na Ukrainę mimo całej grozy i tragedii ukraińskiego narodu daje UE szansę na wyjście z tej pułapki poprzez osłabienie na długie lata Rosji oraz powstrzymanie niemieckich dążeń do panowania nad Europą, do których, jak widzimy, Niemcy nie mają ani moralnego, ani politycznego prawa. Niestety może się okazać, że procesy korupcyjne i uwikłania europejskich elit w niemiecko-rosyjski plan zaszły już tak daleko, że nawet wojna na Ukrainie niczego nie zmieni. Wydaje się, że niemiecko-rosyjska wspólnota dążeń, interesów i ideologii jest tak silna, że nie wiele da się zmienić. Dlatego z pesymizmem powtórzę, że niestety tu leży pies pogrzebany.
Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych