Partia w partii, kiesa w kiesie, garść judaszowych srebrników w garści moskiewskich pieniędzy, to zwyczaj sowiecki? Nie tylko sowiecki, także zwyczaj sowieckich Polaków. To oni, wyobcowani, ale wciąż pewni siebie, wciąż na pierwszej linii polityki, za garść srebrników sprzedadzą Polskę.
Gdy mowa o srebrnikach oligarchów, nasze spojrzenia kierują się na Rosję. A czemu nie na Polskę? Sąsiadami rosyjskich oligarchów w Europie i na Florydzie są przecież oligarchowie polscy. To prawda, że nie dorastają majątkami do pięt oligarchów rosyjskich. Ale za to są nietykalni. Nikt nie zabiera im majątków. Gwarancję nietykalności i bezkarności dostali w krzakach Magdalenki.
Niedawno, jeśli trzydzieści lat to niedawno, oligarchowie polscy byli partią wewnętrzną w komunistycznej zjednoczonej partii. W latach osiemdziesiątych, w czasach wojskowo- policyjnych rządów, a także później, na początku lat dziewięćdziesiątych, w partii wewnętrznej PZPR byli: Aleksander Kwaśniewski, Leszek Miller, Wiesław Huszcza, Włodzimierz Cimoszewicz, Józef Oleksy, Mieczysław Rakowski, Wojciech Jaruzelski, Czesław Kiszczak i inni.
Gdzie dzisiaj są ludzie z partii wewnętrznej PZPR? Zasiadają w Sejmie Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Zasiadają w Parlamencie Europejskim, gdzie z wilczą zajadłością atakują Polskę i szkodzą Polakom. Wielu dostało potężne pieniądze – miliony, dziesiątki i setki milionów dolarów. Zasiedlili wille na Florydzie, w Zakopanem, na Costa del Sol, wybudowali się w Dębkach nad Bałtykiem i pod Nowym Jorkiem.
Najczęściej mieszkają w Szwajcarii, jak Kwaśniewski, dożywają pod Nowym Jorkiem, jak Olszowski. Niektórzy mieszkają w Hiszpanii, we Francji, we Włoszech. Nie brakuje im ptasiego mleka, ale brakuje tej świetlistej aureoli nad głową: brakuje aureoli władzy. No i cierpią.
Partia wewnętrzna była partią sowieckiego zaufania i sowieckiego drylu. Sowieci uważali, że Miller albo Cimoszewicz to są swoi ludzie. Na ile swoi? W latach dziewięćdziesiątych stały się głośne, choć niepotwierdzone w aktach, oskarżenia czołowych funkcjonariuszy PZPR o agenturalne kontakty z KGB. Aleksander Kwaśniewski miał działać pod pseudonimem „Kat”, Leszek Miller pod pseudonimem „Minim”, a Oleksy pod pseudonimem „Olin”.
Najlepszym miernikiem zaufania, jakim KGB obdarzało Leszka Millera, jest fakt, że dawało mu pieniądze. Bo dawało je tylko własnym ludziom. Zasadniczo, nie będąc sprawdzonym współpracownikiem KGB, nie można było otrzymać od tej
Polrewkom w Białymstoku organizacji sumy większej niż kilkadziesiąt srebrników, czyli kilkaset dolarów. A tymczasem partia wewnętrzna w PZPR dostawała miliony złotych i setki tysięcy dolarów!
Miller, dzisiaj poseł w Parlamencie Europejskim, tradycyjnie głosujący przeciw Polsce, został członkiem PZPR w 1969 roku z „marcowego” zaciągu. Awansował szybko i nie wiadomo, dlaczego. Już w 1988 roku był sekretarzem Komitetu Centralnego PZPR. W 1989 roku, na zlecenie I sekretarza KC, Mieczysława Rakowskiego, założył firmę „Agencja” do prania partyjnych pieniędzy. Po przemianie PZPR w SdRP, Miller został sekretarzem generalnym nowej starej partii.
W październiku 1991 roku Miller i Rakowski spotkali się z Gienadijem Janajewem, późniejszym przywódcą puczu. W mieszkaniu agenta KGB, Ał- ganowa, wieczorem 2 listopada 1990 roku, Miller przekazał 600 tys. dolarów specjalnie przybyłemu z Moskwy wysokiemu oficerowi KGB. „Gazeta Wyborcza”, za tygodnikiem „Rossi- ja”, przedrukowała 7 listopada 1991 roku kserokopie czterech tajnych dokumentów, pochodzących z archiwów KC KPZR.
Pierwszy dokument informował, że 12 stycznia 1990 roku Władimir Wierszynin przekazał Mieczysławowi Rakowskiemu 500 min zł oraz 1 milion 232 tys. doi. z tytułu rocznej nieoprocentowanej pożyczki. Drugi dokument to ściśle tajna notatka Gienadija Janajewa, sporządzona dla Michaiła Gorbaczowa, datowana 25 października 1990 roku, w której autor przekazuje prośbę Rakowskiego i Millera o odroczenie terminu spłaty długu.
Janajew informuje, że w październiku 1990 roku spotkał się w Polsce z Rakowskim i Millerem (wówczas sekretarzem SdRP), a ci opowiedzieli mu o „wyjątkowo trudnej sytuacji finansowej przywództwa partii, spowodowanej dyskryminacyjnymi działaniami obecnych władz”.
Pożyczone od Moskali pieniądze zostały wydane na sowieckie organizacje w Polsce i na sowieckich ludzi w Polsce. I tak, na „Trybunę” poszło 300 tys. dolarów. Na odprawy dla związanych z sowiecką Rosją pracowników aparatu dawnej PZPR poszło 200 tys. doi. Pisząc o rozliczeniach judaszowych srebrników, Janajew, wkrótce przywódca puczu w Rosji, stwierdza: „Kierownictwo SdRP gotowe jest już teraz zwrócić KPZR 500 tys. dolarów, a 200 tys. pragnie puścić w obieg i czerpać z tego zyski.
O tym, że prośby te zostały pozytywnie rozpatrzone w Moskwie, świadczą kolejne dwa dokumenty z listopada 1990. Wiceprzewodniczący KGB powiadamia kierownika Wydziału Międzynarodowego KC KPZR W. M. Falina, że towarzysze Wierszynin i Witalij Swietłow odebrali 2 listopada w Warszawie od Millera „wartościową przesyłkę, która została dostarczona z Polski kanałami KGB”.
Chodziło o 600 tys. dolarów. Dokumentów, opublikowanych przez „Rossiję”, nie podważa lider SdRP, Aleksander Kwaśniewski.
Tymczasem doszło do puczu Janajewa (19-22 sierpnia 1991 roku). Byłem akurat z ekipą Programu I TVP na zdjęcia w Płowcach na Kujawach. Po zrobieniu zdjęć w Płowcach, odwiedziliśmy nieodległą gminę. Gogol by powiedział: „mniejsza o nazwę tej gminy”. Tam, w urzędzie, zamiast radnych, zastałem milicję i działaczy PZPR z czerwonymi opaskami. Powiedzieli, że właśnie odbywa się przywracanie PRL:
– Towarzysze radzieccy już robią porządek u siebie, a my u siebie. Tam władzę przejął towarzysz Janajew, pomaga mu towarzysz Pugo, a od nas jest na Krymie towarzysz Leszek Miller, doprawdy dzielny towarzysz.
Delegacja gminy pojechała do jednostki armii czerwonej w Toruniu zaprosić sowieckich towarzyszy na obiad. Sowieccy towarzysze poczęstowali obiadem polskich towarzyszy i zapowiedzieli, że przyjadą do gminy następnego dnia, czyli 23 sierpnia. Tymczasem po południu 22 sierpnia dostałem na pager wiadomość z kadr TVP, że mam wracać na Woronicza, bo jestem zwolniony. No więc pojechałem.
Ale kiedy 23 sierpnia, już po upadku puczu Janajewa, przyszedłem do kadr TVP na Woronicza, kadrowa powiedziała: „Ach, to jakieś nieporozumienie!”.
Trzy miesiące po puczu Janajewa, „GW” z 21 listopada 1991 roku zamieściła wypowiedz Cimoszewicza na temat moskiewskich srebrników. Cimoszewicz, dziś razem z Millerem poseł do Parlamentu Europejskiego, powiedział wówczas: „Gospodarkę finansową SdRP prowadzili Leszek Miller i Wiesław Huszcza. Ci ludzie obracali ogromnymi pieniędzmi, nie wiem, co się stało z tymi pieniędzmi”.
W artykule „Odraza” (GW z 24 kwietnia 1996) Andrzej Szczypiorski napisał: „Najbardziej potworne w „sprawie Oleksego” jest to, że dla ludzi formacji, która rządziła Polską, przyjaźń Oleksego z rezydentem sowieckiego wywiadu Ał- ganowem nie stanowi żadnej dwuznaczności, nie wzbudza niepokojów, nie jest powodem do wstydu albo choćby niewygody moralnej”.
Szczypiorski skończył swój tekst smutną refleksją: „Mieli dość cynizmu w sobie i determinacji, i bezwstydu, i chyba też poczucia hańby, kiedy mówili kilka lat temu, że i owszem, wzięli milion dolarów z Moskwy, ale przecież nic w tym zdrożnego, skoro „Solidarność” brała z Waszyngtonu. Zupełnie jakby tutaj nierosyjscy, lecz amerykańscy namiestnicy rządzili. Jakby to nie Rosjanie, lecz Amerykanie od pokoleń zsyłali Polaków na Sybir. Jakby to Amerykanie zgotowali nam Katyń, a po wojnie prawie pół wieku dominacji, zniewolenia i upokorzeń… A prezydent, który milczy na temat zażyłej przyjaźni premiera z Ałganowem, sprzeniewierza się urzędowi głowy państwa polskiego”.
Tekst ten ma wymowę tym wyraźniejszą, że pisał go człowiek dobrze osobiście znający wszystkie tajniki agentury, człowiek, który sam niegdyś służył. Jeżeli Szczypiorski napisał, że prezydent Kwaśniewski sprzeniewierza się urzędowi, to rozumieć to można jako zarzut tolerowania zależności z czasów PRL.
Kwaśniewski w „GW” z dnia 8 lutego 1997 roku spróbował usprawiedliwić siebie i swoją partię w partii: „Przecież Polską nie rządzili Kwaśniewski, Miller, Oleksy. Myśmy byli w drugiej linii. Polską rządzili Jaruzelski, Rakowski… Wiecie, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Ałganowa? Wiele lat temu. Byłem na kortach Mery i próbowałem grać w tego swojego, pożal się Boże, tenisa. Cały czas patrzyłem na sąsiedni kort, bo tam grało dwóch facetów takie piłki, że głowa boli.
I wiecie, kto to był? Ałganow z Zacharskim”.
Ałganow był w Warszawie sąsiadem Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera. „Życie” oskarżyło prezydenta, że spędzał z Ałganowem wakacje w 1995 roku w Ośrodku w Cetniewie. Czy były to wakacje, czy tylko krótki pobyt? Pobyt Ałganowa w Cetniewie, przypadkiem utrwaliłem na taśmie filmowej.
Przyjechałem do Ośrodka samochodem TVP z ekipa zdjęciową. Z budynku, stojącego na skarpie frontem do plaży, wyszedł dyrektor Ośrodka. Zauważyłem, że w sąsiednim budynku, stojącym szczytem do plaży, jest na parterze barek kawowy. Zaproponowałem więc, żebyśmy poszli do tegoż barku na kawę.
– Nie, nie – zaoponował dyrektor. – Teraz nie można.
Trochę to mnie zdziwiło. Po chwili, od strony Helu, nadleciał helikopter, a jednocześnie przyjechała elegancka ciemna limuzyna. Z helikoptera wyskoczył prezydent Kwaśniewski.
– O ho – powiedziałem. – Helikopterem, a do tego samochodem.
Na to dyrektor: – Olek tak lubi.
Tymczasem z budynku, gdzie mieliśmy napić się kawy, wyszedł Ałganow. Szybkim krokiem podszedł do Kwaśniewskiego. Przywitali się, wsiedli do helikoptera i polecieli w stronę Gdańska. Kilka razy okrążyli port i zawrócili. Lecieli nad Bałtykiem w stronę Danii. Przynajmniej tak mi się zdawało.
– Zrobiłeś zdjęcia? – spytałem Muszyńskiego.
– No pewno! – odpowiedział.
Zatrzymaliśmy się w hotelu Ośrodka Olimpijskiego. Wieczorem, przy pięknej pogodzie, robiłem zdjęcia Yashiką, a Muszyński pozorował, że robi zdjęcia zachodu słońca, a w rzeczywistości filmował spacerujących Ałganowa i Kwaśniewskiego.
Gdy sprawa wakacji Kwaśniewskiego z Ałganowem trafiła do sądu, próbowałem dostarczyć zdjęcia tam, gdzie trzeba. Ale ze zdziwieniem stwierdziłem, że nikogo te zdjęcia nie interesują. Tymczasem opublikowane w „Życiu” stare zdjęcia z 1987 roku przedstawiały przebieg wizyty Ałganowa w Towarzystwie Przyjaciół Skierniewic, a nie w Cetniewie.
Co ciekawe – byłem wówczas w Żyrardowie i w Skierniewicach. Przed budynkiem TPS rozpoznałem Aleksandra Kwaśniewskiego, wówczas ministra sportu; Leszka Millera, ówczesnego sekretarza KW w Skierniewicach i Władimira Ałganowa, rosyjskiego agenta, oficjalnie występującego w Polsce jako pierwszy sekretarz ambasady ZSRR. Rozmawiałem wówczas z Leszkiem Millerem o strajku w żyrardowskiej „Stelli”. Po powrocie do Warszawy napisałem reportaż dla „Gazety Krakowskiej” pt.: Ślubu nie brałem ze Stellą”.
[20220621-26:Leszek Miller i Mieczysław Rakowski w czasie XI Zjazdu PZPR w PKiN w Warszawie]
W latach dziewięćdziesiątych pierwszą reakcją Kwaśniewskiego, na pytanie o jego kontakty z Ałganowem, było: – Nie znam.
Tymczasem uzasadnienie orzeczenia Sądu Lustracyjnego w sprawie Aleksandra Kwaśniewskiego brzmiało następująco: „Z dokumentów tych – zwłaszcza z dziennika rejestracyjnego – wynika, że w 1982 roku dokonano zabezpieczenia wskazanej osoby pod pozycją 72203, a w 1983 zmieniono kwalifikację, przyjmując, iż jest to tajny współpracownik o pseudonimie „Alek”.
Porównując treści zawarte w dzienniku rejestracyjnym z tymi treściami, które wynikają z dzienników koordynacyjnych, należy dojść do wniosku – no i sąd doszedł do takiej konkluzji, że zarówno to zabezpieczenie, jak i zmiana kwalifikacji na tajnego współpracownika, dotyczy osoby Aleksandra Kwaśniewskiego. Agent miał numer 72204, był prowadzony przez kapitana SB, Zygmunta Wytrwała.
W innym dokumencie widnieje nazwisko Kwaśniewskiego, a . obok ten sam numer: 72204, dalej informacja, że wiedzą na temat Kwaśniewskiego dysponuje kapitan Wytrwał. Zapis został stworzony przez SB w latach 80-ych, a w 1991 jedynie przez UOP zarejestrowany.
W dzienniku koordynacyjnym jest imię, nazwisko, data urodzenia, imię ojca, zapis, numer rejestracyjny i kto pyta czy dana osoba w nim figuruje i w jakim charakterze. Mogła pytać w celu podjęcia werbunku lub gdy dana osoba wyjeżdżała za granicę, miała zająć wysokie miejsce w aparacie władzy lub dostać odznaczenie państwowe.
W przypadku Kwaśniewskiego pytanie padło w związku z jego wyjazdem do Moskwy w 1985 r. „Analiza prowadzi do wniosku, że nie ma podstaw do kwestionowania rzetelności przekazanych materiałów. Udostępnione na żądanie sądu oryginały dziennika rejestracyjnego i dzienników koordynacyjnych zawierają wpisy autentyczne i nie budzą pod tym względem zastrzeżeń sądu”.
Rzecznik interesu publicznego Bogusław Nizień- ski uznał, że mimo zniszczenia teczki personalnej Aleksandra Kwaśniewskiego, rejestry ewidencyjne mogą być dowodem w tej sprawie.
Sędzia Nizieński ujawnił treść notatki, którą sporządził oficer SB w sprawie wyjazdu polskiej delegacji do Seulu na olimpiadę w 1988 roku. „Na czele delegacji stał Kwaśniewski jako minister sportu. W samym kierownictwie delegacji, liczącym siedem osób, było sześć osób utrzymujących różne kontakty ze służbami: „trzech tajnych współpracowników, jeden konsultant SB i dwa kontakty osobowe”.
Oświadczenie Kwaśniewskiego, że nie był współpracownikiem służb specjalnych, sąd uznał za prawdziwe, ponieważ agent „Alek”, który był opisany jako Aleksander Kwaśniewski, miał być pracownikiem redakcji „Życie Warszawy”, a Kwaśniewski nigdy w niej nie pracował.
„Niezawisimaja Gazieta” napisała w lutym 1996 roku, że Jewgienij Primakow, jeszcze jako szef rosyjskiego wywiadu, obiecał Borysowi Jelcynowi, że Aleksander Kwaśniewski pomoże w zablokowaniu wejścia Polski do NATO. „Nacisk ze strony KGB stał się nie do wytrzymania” – wspominał Zbigniew Siemiątkowski, szef Urzędu Ochrony państwa z ramienia SdRP
Postkomuniści uznali za konieczne wykonanie manewru neutralizującego. W porozumieniu z rosyjskimi służbami specjalnymi przygotowywali prowokacje, aby skompromitować polskie elity. Chodziło zdyskredytowanie Polski jako kandydata do NATO”. Elity miały być niepewne i niedojrzałe na funkcjonowanie w NATO.
W artykule „Odraza” (GW z 24.04.1996) Szczypiorski pisał o ludziach PZPR: „Nie mogę patrzeć na Kwaśniewskiego, Jaskiernię, Pastusiaka, Szym- czychę, Millera, na stu innych ludzi z tamtego obozu, dla których wspólne picie wódki i polowania Oleksego z rezydentem sowieckiego wywiadu nie stanowią literalnie żadnej dwuznaczności. Nie wzbudzają żadnych niepokojów, nie są żadnym powodem do wstydu albo choćby niewygody moralnej”.
To narzekanie na sowieckich Polaków, to wytykanie im sowieckich srebrników, to łajanie anty-Polaków nie- powodowało, że sowieccy Polacy nie mieli dostępu do władzy. Mieli taki dostęp. Byli szefami mediów, szefami banków, szefami teatrów i filmu, szefami Polski. Leszek Miller, mając władzę, będąc premierem, zerwał w 2003 roku zawartą dwa lata wcześniej przez rząd AWS umowę z Norwegami w sprawie budowy gazociągu na dnie Bałtyku.
Działania przeciw Polsce odbywały się pospołu z robieniem interesów z ludźmi, którzy funkcjonowali publicznie jako patrioci, ludzie prawicy, ludzie Kościoła. A więc odbywały się polowania, a także huczne biesiady! Gdzie? Polowania i biesiady odbywały się m.in. w lasach gminy Huszlew i gminy Międzyrzec.
Ludzie z okolicznych wsi widzieli, a służby nie wiedziały, bo miały bielmo na oczach, jak drogami i drożynami, niejako ukradkiem, jadą wypasione limuzyny do leśnego domu Jacka Dębskiego, człowieka prawicy. W domu tym nie miały znaczenia ani barwy polityczne, ani przynależność partyjna, a jedynie interesy, interesy i interesy.
Gospodarz polowań i biesiad, mniej niż zero miernota, póki żył, był kim chciał być, jak sułtan Brunei. Był więc w latach 1989-1991 członkiem Jury Konkursu na Redaktorów Naczelnych. Tam go poznałem i pomyślałem: szczur! Później, w latach 1990-1992, był prezesem RSW Prasa. Następnie, w roku 1994, objął stanowisko dyrektora Wytwórni Papierów Wartościowych w Łodzi i pełnił funkcję zarządcy komisarycznego Zakładów Spirytusowych w Sieradzu.
W latach 1997-2000 był szefem Urzędu KFiT, a także działaczem AWS. Przed tym wszystkim był konfidentem SB, zarejestrowanym pod numerem 56802 i kuzynem gangstera Jeremiasza Barańskiego.
Dębskiemu nikt nie mógł zaszkodzić, ale w końcu zaszkodziło mu kilka gram ołowiu w głowie. Ale gdy był zdrów, chodził z politykami prawego skrzydła AWS na przyjęcia. Przed południem, na przyjęciu u biskupów, nosili się prawicowo z krzyżem w klapie. Po południu, u właściciela wytwórni wódek, nosił się liberalnie z półnagimi partnerkami. A u siebie, w leśnym dworze, wśród dziwek politycznych i zwyczajnych dziwek, politycy z lewa i z prawa uchlewa- li się w trupa, pluli na wszelką przynależność i na wszelkie symbole narodowe i religijne.
Służby tego wszystkiego nie widziały, bo i dzisiaj nie widzą choćby Piskorskiego u księży Orionistów, nie widzą Piskorskich w wysokich urzędach, nie widzą kto wynosi z sądów, z rządu, z partii i kto donosi do Brukseli i do Strasburga. A donoszą jak cholera!
Znajoma okulistka, specjalistka od zeza i zaćmy, powiada, że problemem jest bielmo na oczach. Politycy z lewa i prawa, których okulistka zna, niedowidzą, a jeśli trzeba, wcale nie widzą.