Transseksualność na siłę

Protest przed kliniką Tavistock w Wielkiej Brytanii, która wywierała presję zmiany płci na nieletnich

Jan Pospieszalski, DoRzeczy, nr 41/2022, 10-16.10.2022 r.

Jeden zaburzony dzieciak potrafi wprowadzić destrukcję w całej klasie. Ministerstwo nie pomaga w zwalczaniu ideologii LGBT w szkołach, która niszczy dzieci, oferując im już nie tylko „kulturową zmianę płci”, lecz także amputacje piersi i terapie hormonalne. To zagłada dla całego społeczeństwa i Zachód zaczyna to rozumieć

Wiedza dotycząca problemu transpłciowości po stronie konserwatywnej jest na poziomie memów z toaletami dla niebinarnych albo muskularnego pływaka Willa (vel Lia) Thomasa, który ze środy na czwartek odkrył, że jest kobietą, i rozbija na torze wodnym żeńską konkurencję. Dla większości decydentów, rządzących, w tym również poważnych akademików starszego pokolenia, postulaty społecznej konstrukcji płci są na tyle absurdalne, że wręcz niewiarygodne. Skutki implementacji strategii gender i LGBT są jednak już nie tylko zauważalne, lecz także mierzalne i groźne, zwłaszcza dla demografii. Szokujące statystyki na Zachodzie pokazują drastyczny wzrost identyfikacji LGBT+ w młodym pokoleniu, nawet do poziomu ponad 20 proc. Choć wydaje się, że problem na razie nie dotyczy Polski, to tych danych nie wolno lekceważyć.

UCZMY SIĘ NA BŁĘDACH INNYCH

Dwa lata uwięzienia młodych ludzi przed komputerami pod pretekstem walki z pandemią sprawiły, że swoisty poślizg kulturowy (lub raczej antykulturowy), dzięki któremu zachodnie trendy rewolucji seksualnej docierały do nas z opóźnieniem, jest coraz mniejszy. Jednak nadal jesteśmy w tej szczęśliwej sytuacji, że Zachód może być dla nas polem doświadczalnym, z którego powinniśmy wyciągać wnioski.

Najpierw kilka obrazków z Polski. Początek roku szkolnego w jednym z warszawskich liceów. Dla większości uczniów to pierwsze spotkanie. Wychowawczyni poprosiła, by napisali na kartce imię i przyczepili je w widocznym miejscu na ubraniu. Okazało się, że jedna z dziewcząt przyczepiła sobie imię męskie. Gdy nauczycielka i część klasy zareagowały ze zdziwieniem, 14-latka oświadczyła, że ma opinię od psychologa nakazującą właśnie taką formę zwracania się do niej, a ponadto wystąpi (czy już wystąpiła – dziewczynka myliła się w zeznaniach) do sądu o prawną zmianę płci. Mimo początkowej konfuzji nauczyciele podporządkowali się jej żądaniom. Następnego dnia dwie inne dziewczynki, choć nie miały stosownych opinii psychologicznych, poszły jej śladem.

Obrazek drugi to dramat pewnej rodziny, w której 19-latka, mimo przeciwskazań onkologicznych, brnie w proces tranzycji, przyjmując hormony. Dziewczyna jest dziedzicznie obciążona rzadką chorobą nowotworową kości, która w połączeniu z testosteronem może doprowadzić do tragedii. W groźnej decyzji utwierdza ją zespół Centrum Terapii Synteza, ignorując przeciwskazania medyczne, gwałcąc i tak liberalne reguły wyznaczane przez Polskie Towarzystwo Seksuologiczne. Bez opinii innych lekarzy, bez wywiadu środowiskowego, lecz jedynie na podstawie deklaracji pacjentki zalecono dawki hormonów i zakwalifikowano ją do operacji chirurgicznej.

Trzeci przykład to polskie forum Estheticon, gdzie na pytanie użytkownika pojawiła się odpowiedź lekarza, że 16-lat- ce z zaburzeniami tożsamości płci, za zgodą obojga rodziców, można amputować piersi. Znany jest także przypadek (również z Polski), gdzie już 13-latce za zgodą rodziców przeprowadzono mastektomię.

EKSPERCI

Z krakowskim Centrum Synteza współpracuje psycholog Marta Dora. W obszernym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” z 28 sierpnia, pt. „Dlaczego dzieci trans jest więcej?”, jako jedną z hipotez wymienia swoistą modę na bycie trans, która jest odpowiedzią na kryzys wieku dojrzewania. Kryzys szczególnie dokuczliwy dla tych osób, które (uwaga na sformułowanie) „urodziły się z przypisaną płcią żeńską”. Jest to „bunt dziewczynek przed posiadaniem ciała, które jest dziś tak mocno regulowane prawami reprodukcyjnymi. Broniąc się przed tą ra- dykalizacją, odrzucają kobiecość i przyjmują męską identyfikację”. Dziennikarka nie pyta, dlaczego ten kryzys daje o sobie znać na Zachodzie, gdzie od lat żadnych ograniczeń „praw reprodukcyjnych” już nie ma. Ale kto by się szczegółami przejmował, gdy mamy do czynienia z „cierpieniem dzieci”.

Marta Dora z jednej strony przyznaje, że problem polega na tym, że nie ma listy cech, które ten nastolatek powinien spełnić, żeby pięciu różnych specjalistów, rozmawiając z nim, mogło powiedzieć: „Ta osoba się kwalifikuje”, a jednocześnie twierdzi, że sama aplikuje dzieciom hormony hamujące dojrzewanie i że można to robić już od 12. roku życia. W jednym miejscu zaznacza, że jest to proces całkowicie odwracalny, na innym wymienia efekty tej „terapii”: „Nastolatkom z przypisaną płcią żeńską przestają rosnąć piersi, zatrzymuje się miesiączka, inaczej rozkłada się tłuszcz. Przez to, że biodra się nie poszerzają, nie pojawia się charakterystyczne wcięcie w talii. U osób z przypisaną płcią męską zatrzymuje się rozwój jąder, mutacja, wzrost owłosienia, szczególnie na twarzy. Nie pojawia się jabłko Adama. Nie poszerzają się barki, przestają rosnąć stopy”.

Ten wywiad jest pouczającym doświadczeniem. Poznajemy myślenie ekspertów, którzy przyznali sobie prawo decyzji, kto może być atrapą kobiety, a kto atrapą mężczyzny. Nie trzeba być psychologiem – wystarczy odrobina doświadczenia rodzicielskiego, żeby wiedzieć, jak labilna może być emocjonalność nastolatków, w tym labilność ich identyfikacji. W tym wieku zarówno ciało, jak i różne wymiary tożsamości wciąż jeszcze się kształtują, więc podejmowanie w imieniu dzieci nieodwracalnych decyzji, które mogą unieszczęśliwić je na całe życie, jest kryminalnym oszustwem. Ofiarą są bowiem dzieci, które zostają najpierw okłamane, a potem okaleczone.

W tym oszustwie uczestniczą najpierw propaganda LGBT, którą nasycone do bólu są media społecznościowe, i kultura masowa (choć należałoby powiedzieć – antykultura). Potem tacy właśnie eksperci – szalbierze z klinik zarabiających na tranzycji płci – i w końcu rodzice, którzy dają wiarę ekspertom, a de facto ideologom, i wszyscy, którzy na różnych etapach medycznych procedur uczestniczą w procesie. Na ile 13-letnia osoba może przewidzieć konsekwencje terapii hormonalnej, amputacji piersi i innych skomplikowanych zabiegów w imię stania się podróbką mężczyzny? Niestety, przyrost liczby zwłaszcza młodzieży identyfikującej się jako LGBT jest w wielu krajach wręcz lawinowy.

NIEPRZYGOTOWANI

Problem w Polsce jest już obecny (pisałem o tym niedawno na łamach „Do Rzeczy”), lecz niewielu zdaje sobie z tego sprawę. Wygląda na to, że ani w resorcie zdrowia, ani w MEN gwałtownie rosnąca liczba dzieciaków zgłaszających dysforię płciową nikogo nie interesuje.

Instytut Wymiaru Sprawiedliwości wprawdzie przygotował pierwszą interdyscyplinarną monografię – „Między chromosomem a paragrafem. Transseksualizm w ujęciu prawnym, społecznym i medycznym” – nie zmienia to jednak faktu, że praktyka nadal przypomina bardziej szarą strefę niż cywilizowane, oparte na medycznych i prawnych przesłankach standardy. Odchodząc ze stanowiska RPO, Andrzej Bodnar przy współpracy z Transfuzją wydał „Przewodnik dla sędziów i pełnomocników”, ale, jak można się spodziewać, jest to raczej stanowisko radykalnych aktywistów LGBT niż obiektywne opracowanie.

Przywołane przeze mnie przykłady ze szkół zdarzają się nie tylko w Warszawie. Nauczyciele i psychologowie szkolni najczęściej pozostawieni są sami sobie. Kuratorzy nie mają wytycznych z ministerstwa, a środowiska zideologizowanych organizacji pozarządowych, przy wsparciu mediów i takich ekspertów jak pani Dora, stosują szantaż emocjonalny. Dyrektorzy wolą więc udawać, że problemu nie ma, lub respektować opinie wystawiane przez postępowo słuszne gabinety psychologiczne. Wielu z tych ekspertów przejęło ideologiczny klucz i opiniuje zaburzenia, domagając się od nauczycieli uznania tzw. tranzycji społecznej. Na szczęście u nas tylko społecznej, bez interwencji hormonalnej i chirurgicznej, ale z użyciem imion i zaimków oraz atrybutów wyglądu. W Stanach idą jednak już na całość. Badanie z obszaru USA (Handler i inni, 2019) pokazuje, że operacji chirurgicznej „zmiany płci” dokonuje się już w grupie 9-13-latków (m.in. usunięcie piersi, macicy, waginoplastyka, falloplastyka).

Niewielu dyrektorów czy kuratorów zdaje sobie sprawę, że psycholog wystawiający takie opinie łamie prawo, przekracza swoje kompetencje. Nauczyciel zobowiązany jest bowiem zwracać się do ucznia nie według jego widzimisię, ale zgodnie ze stanem faktycznym i prawnym. Jeden zaburzony dzieciak potrafi wprowadzić destrukcję w całej klasie. Nauczyciel i dyrekcja mają do wyboru: albo ulegną szantażowi, na pierwszym planie stawiając indywidualny interes ucznia i jego samopoczucie, albo wybiorą troskę o dobro pozostałych. Respektowanie tego typu stanów jednej osoby nie jest jej prywatną sprawą. Oddziałuje negatywnie na wszystkich wokół, także na rodziców innych uczniów. Jak szkoła ma dostarczyć wiedzę o biologii, płci i chromosomach, jednocześnie świadcząc, że prawda obiektywna nie istnieje, że płeć nie jest stanem rzeczywistym, lecz subiektywnym odczuciem czy „konstruk- tem społecznym”?

PANDEMIA

Psycholog Agnieszka Marianowicz-Szczygieł w artykule w „Kwartalniku Naukowym Fides et Ratio” zaprezentowała przekrojowe dane: „Wzrost zaburzeń tożsamości płci wśród dzieci i młodzieży – dane z 10 krajów. Możliwe wyjaśnienia, wnioski dla rodziców”.

Wynika z nich, że średnio w ciągu ośmiu lat nastąpiły dramatyczne przyrosty liczby pacjentów specjalistycznych klinik z zaburzeniami płci dla dzieci i młodzieży: Szwecja – wzrost o 19,7 tys. proc., Włochy – 7,2 tys. proc., Wielka Brytania – 2,457 tys. proc., Norwegia 1,75 tys. proc., Holandia – 904 proc., Finlandia – 634 proc, oraz poza Europą: Australia – 12,65 tys. proc., Kanada – 538 proc., USA – 275 proc, i Nowa Zelandia -187 proc.

Badanie przygotowane przez pracownię Gallupa dla USA odnotowało dwukrotny przyrost osób dorosłych identyfikujących się jako LGBT z poziomu 3,5 proc, (w 2012 r.) do poziomu 7,1 proc, w 2021 r. Dekadę temu, w roku 2012, ogólne statystyki identyfikacji homoseksualnej w USA były dwukrotnie wyższe niż gdzie indziej (średnia w populacji siedmiu krajów wynosiła 1,65 proc., podczas gdy dla USA 3,57 proc.). Dziś, jak pokazują przywołane badania pracowni Gallupa, nastąpiło kolejne podwojenie liczebności tej grupy.

Okazuje się, że wzrost następuje przede wszystkim w najmłodszym pokoleniu, nazwanym pokoleniem „Z” (roczniki 1997-2012). To właśnie gwałtowny przyrost w tej grupie sprawił, że ogólne statystyki uległy podwojeniu. Dziś aż 20,8 proc. (!) „zetek” czyli co piąta młoda osoba w USA, identyfikuje się jako LGBT (najczęściej jako biseksualna). Czy ci młodzi ludzie (zważywszy na wczesny wiek inicjacji seksualnej) będą zdolni stworzyć trwałe związki złożone z kobiety i mężczyzny, o stabilnych małżeństwach nie wspominając?

Po moim wywiadzie z psycholog Agnieszką Marianowicz-Szczygieł, w którym komentowaliśmy problem wzrostu zgłoszeń do klinik tranzycji płci, do prowadzonego przez nią Instytutu „Ona i On” zwracają się zrozpaczeni rodzice, którzy szukają pomocy dla swoich dzieci. Rodzice relacjonują, że po zajęciach w szkole (lub kontaktach z rówieśnikami) dzieci przychodzą do domu i pytają: „Czy ja na pewno jestem dziewczynką? A może chłopcem?”. Niestety, ten gwałtowny wzrost zaburzeń nie jest neutralny społecznie. Niesie ze sobą koszt, i to całkiem niemały. Tym, co pozwala zwykle zobiektywizować oceną zjawiska, jest obciążenie dla budżetu. W krajach, w których nastąpił wysyp zgłoszeń rozpoznań tzw. dysforii płciowej, interwencje medyczne, czyli poprzedzająca operacje chirurgiczne skomplikowana i zaawansowana diagnostyka, rozłożona na etapy chirurgia plastyczna, uciążliwe, dozgonne terapie farmakologiczne, zwykle są refundowane (w całości lub w sporej części). I nawet jeżeli późniejsza kwestia zdrowia psychicznego i dobrostanu emocjonalnego osób skierowanych na operacje płci to kwestia indywidualna, to już pytanie o pieniądze podatnika jest sprawą publiczną. Choć właściwie dobrostan psychiczny też zaczyna być kwestią publiczną, ponieważ liczba prób samobójczych wśród osób po tranzycji jest wielokrotnie wyższa niż w grupie kontrolnej.

Zjawisko nienotowanego wcześniej przyrostu zaburzeń domaga się wyjaśnienia. Nauki społeczne i medyczne dość opornie zabierają się do problemu. Szukanie odpowiedzi obciążone jest bowiem poważnym politycznym ryzykiem – uwikłane jest w sprzeczność, która tkwi w samym rdzeniu genderowej dbktiyny. Z jednej strony mamy twierdzenie, że skłonności homoseksualne i zaburzenia postrzegania własnej płci to sprawy wrodzone. Na tym zasadzają się np. zakazy terapii reparatywnej (zakazu w Polsce domagał się w 2020 r. RPO Andrzej Bodnar). Z drugiej strony mamy dogmat, że płeć to konstrukt społeczny/kulturowy, oddzielony od biologii. Że jest to odczucie subiektywne, które może ulegać zmianom, być dowolnie odwracalne.

DOGMATY I LICZBY

Jak podaje Agnieszka Marianowicz- -Szczygieł, owszem, jakiś komponent predyspozycji w zakresie „wrodzoności” istnieje (geneza jest złożona], ale zdecydowanie przeważają czynniki nabyte, co oznacza, że identyfikację LGBT można kulturowo ukształtować, a to rzuca zupełnie nowe światło na przytoczone na początku dane. Badania na bliźniętach, a więc metodologia badawcza, która służy do oceny, czy dane zjawisko jest wrodzone czy też nie, wykazały, że homoseksualizm jest nabywany w 92-75 proc., a transseksualizm w 64 proc. Komponent „wrodzoności” jest więc niezwykle mały. Nawet Amerykańskie Stowarzyszenie Psychiatrów LGBTQ stwierdza w komunikacie na swojej stronie: „Obecnie odnowiło się zainteresowanie poszukiwaniem biologicznych źródeł homoseksualizmu. Jakkolwiek dotąd nie znaleziono powtarzalnych naukowych badań wspierających tezę o decydującym wpływie jakiegoś czynnika biologicznego”.

Drugi powód do przejmowania się powyższymi statystykami to fakt, że zarówno homoseksualizm, jak i transseksualizm różnią się od heteroseksualizmu pod wieloma względami. Przede wszystkim związki pomiędzy takimi osobami są bezpłodne, co ma bardzo wymierne skutki demograficzne, ale różnią się także w zakresie niskiej stabilności i krótszego stażu, znacznie większej liczby partnerów (głównie mężczyźni), chorób przenoszonych drogą płciową, poziomu uzależnień czy parametrów zdrowia psychicznego. Europejskie Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób (ECDC) odnotowuje: „Seks między mężczyznami jest wciąż dominującą ścieżką transmisji HIV na terenie UE/EEA”. Także większość zakażonych małpią ospą to mężczyźni, którzy mieli kontakty homoseksualne, jednak (jak z ostrożności zaznaczają brytyjskie media) nie wiadomo, czy to przesądza o predysponowaniu tej grupy do przenoszenia patogenu.

NAKRĘCANIE SPIRALI

Jakie wyjaśnienia podaje się na Zachodzie co do wzrostu liczby zaburzeń płci (bo społeczna nobilitacja homoseksualizmu właściwie dawno już jest faktem)? Najczęściej stwierdza się, że nie wiadomo, jakie są przyczyny, lub podaje się wzrost świadomości społecznej i dostępności usług. Jednak czym tłumaczyć gwałtowne zmiany jakościowe obrazu klinicznego, czyli napływ nastolatków i dominację dziewcząt? Co do ewentualnych czynników biologicznych pojawiają się tylko luźne przypuszczenia (Zanieczyszczenie środowiska? Wspólne źródło z autyzmem?). Istnieją za to bardzo klarowne dane społeczne i przesłanki kulturowe. Wychowanie neutralne płciowo, bezpłciowe zabawki, lecz także wszelkie rozmywanie, podważanie płci biologicznej (moda, filmy, oddziaływanie celebry- tów, influencerów, polityki publicznej i edukacja, która głosi: jesteś tym, za kogo się uważasz, i masz prawo być jako taki uznawany przez otoczenie).

Kluczem jest jednak jeszcze coś innego. Są dane, które wskazują indukującą rolę kultury i mediów w przypadku zaburzeń płci. Jak czytamy w artykule Marianowicz-Szczygieł, szwedzki psychiatra Sven Roman przypomina, że znane są fakty, iż np. zaburzenia •

I jedzenia czy samookaleczenia bywają rozprzestrzeniane drogą społeczną, więc z dysforią płci może być podobnie. Ostatnio ukazały się przełomowe badania L. Littman, która opisała zespół nagłej dysforii płciowej (ROGD), sugerując, że może pojawiać się pod wpływem Internetu i mediów społecznościowych oraz przez sieć kontaktów koleżeńsldch. Zespół Pang i inni (2020) porównał liczbę publikacji medialnych na temat „gender” i „transgender” z liczbą napływających pacjentów do klinik w Wielkiej Brytanii i Australii i… (uwaga!) uzyskano właściwie identyczne wykresy.

Agnieszka Marianowicz-Szczygieł w swojej pracy wylicza, że stosownie do jednej publikacji medialnej przybywało w szpitalu w Melbourne w Australii 0,75 nieletniego pacjenta z zaburzeniami płci, a w klinice GIDS w Londynie – 0,46 pacjenta. Na to wszystko nałóżmy powstanie i upowszechnianie się mediów społecznościowych; rok założenia Facebooka to 2004, Twittera – 2006, Instagrama – 2010. Dokładnie w tym samym czasie nastąpiła fala gwałtownego napływu nieletnich pacjentów do klinik zaburzeń tożsamości płciowej. Jednocześnie promuje się nowy język – przykładem jest „obiektywna” pani psycholog z Centrum Synteza. Płeć biologiczna to jedynie płeć „przypisana przy urodzeniu”, a „zmiana płci” to teraz „potwierdzenie płci” (tej „wybranej”).

OTRZEŹWIENIE

Jest jeszcze jeden dowód na społeczną transmisję zaburzeń płci i decydującą rolę mediów. W 2019 r„ w Szwecji, po wyemitowaniu przez publiczną telewizję demaskatorskiego filmu „Trans train” i głośnej, krytycznej dyskusji społecznej, po licznych alarmujących wypowiedziach specjalistów obnażających dramaty dzieci poddanych tranzycji, nastąpił 65-procentowy spadek napływu dzieci i młodzieży do klinik.

Podobny proces, refleksja społeczna i trend spadkowy nastąpiły także w Wielkiej Brytanii. Tam przebudzeniem było ujawnienie nadużyć w klinice Tavistock i w konsekwencji zalew pozwów i procesy sądowe, w których udowodniono wywieranie presji na nieletnich pacjentów, aby zmienili płeć. W efekcie podjęto regulacje prawne, kontrolujące i ograniczające (finansowo bardzo opłacalną) „terapię afirmującą”. Ponadto rządowe raporty wykazały, że brakuje badań nad długofalowymi skutkami takich praktyk – nie tylko w odniesieniu do zdrowia dzieci i młodzieży, lecz także całego społeczeństwa. Konkluzje są miażdżące. Wykazano, że mamy do czynienia z eksperymentem medycznym i społecznym. Oburzające było zwłaszcza lekceważące traktowanie etapu diagnozy psychologicznej. Cari Stella – dziewczyna, która opowiada na YouTube o swojej detranzycji (czyli powrocie do identyfikacji z płcią biologiczną) – twierdzi, że zignorowano ważne powody, które stały za jej decyzją „zmiany płci”: kłopoty z obrazem kobiecości, depresja, cielesne zaburzenie dysmorficzne (BDD). Nie stwarzając innych możliwości, jako 17-latce zaaplikowano jej męskie hormony.

TĘCZOWI JAKOBINI

Opamiętanie, które następuje w niektórych krajach Zachodu, nie zostało zauważone przez media, kibicujące genderowej rewolucji w Polsce. Wręcz przeciwnie. Im więcej dociera przekazów o skutkach tranzycji (właściwie powinno się mówić – neutralizacji płci), tym bardziej natarczywa jest propaganda. A ponieważ aktywiści rozpoznali, że jednym z czynników opóźniających postęp rewolucji są lekcje katechezy, rozpętali akcje, żeby wyrzucić religię ze szkół.

W Gdańsku np. Wydział Rozwoju Społecznego Urzędu Miejskiego i Centrum Równego Traktowania zbierają informacje na temat prowadzenia zajęć wychowania do życia w rodzinie i lekcji religii w kontekście przygotowań do wydania równościowego poradnika. Pytania w ankiecie jednoznacznie wskazują, że chodzi o wyeliminowanie katechezy z systemu edukacji. Z kolei serwis e-Dzięcko (witryna Gazeta.pl) recenzuje podręcznik do religii „W poszukiwaniu wolności” i pomstuje, że na katechezie podejmowane są tematy związane z płcią, płodnością i seksualnością. Według autorki treści zawarte w podręczniku dotyczące transseksualizmu „mogą skrzywdzić wiele osób”. Autorka artykułu używa konsekwentnie terminu „płeć przypisana przy urodzeniu” i stwierdza że „naukowym faktem pozostaje również to, że transpłciowość jest wrodzona i nieodwracalna”. Konkluzja nasuwa się sama – nie tylko podręcznik, lecz także religię w ogóle należy wycofać ze szkół.

Mniej finezji wykazuje inicjatywa Same Plusy, która wraz ze Strajkiem Kobiet puściła w Polskę furgonetkę oklejoną hasłami „Żegnaj, religio”. Według organizatorów tej akcji religia to „nienawistna indoktrynacja, a sam fakt obecności katechezy w polskiej szkole to przejaw opresji religijnej”. Najwyższy czas, „by rodzice się przebudzili i przestali posyłać dzieci na religię”! Dlaczego? Bo księża i katecheci „szczują” na osoby trans. Oczywiście te i podobne inicjatywy przeszłyby bez echa, gdyby nie uporczywe nagłaśnianie ich przez media spod znaku Agory.

GIGANTYCZNY BIZNES

Tranzycja to także gigantyczny biznes (w 2007 r. powstała pierwsza klinika dla młodzieży z zaburzeniami tożsamości płciowej w Bostonie; w 2014 r. istniało już ponad 40 takich klinik w USA). Pamiętać należy także, że wśród dzieci i młodzieży deklarujących zaburzenie płci ok. 60-80 proc, z czasem wraca do identyfikacji zgodnej z płcią biologiczną lub określa się jako osoby heteroseksualne (dlatego termin „dzieci i młodzież LGBT” nie jest uprawniony), zatem afirmowanie ich zaburzeń to napędzanie klienteli klinikom, a zarazem bezpowrotne unieszczęśliwianie ludzi.

Wnioski, jakie płyną dla polityki państwa, są jak najbardziej zgodne ze zdrowym rozsądkiem: z płcią nie można eksperymentować, eksperymenty seksualne mają też skutki społeczne i polityczne. Niestety, natura jest wyjątkowo „homofobiczna” i „transfobiczna”. Upiera się, że dzieci mogą się począć tylko w związku damsko-męskim i w takich mają najlepsze warunki do rozwoju.

Demografii też nie jest wszystko jedno i choćby ten fakt powinien zostać zauważony przez polityków. Heteroseksualne, zdrowe, szczęśliwe małżeństwa tworzące liczne rodziny po prostu wszystkim nam się opłacają. Indywidualnie okazywany szacunek nie może zaś i nie powinien oznaczać zgody na społeczną promocję zaburzonych zachowań, bo indywidualne wybory przekładają się na społeczne skutki.

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych