DO KOŃCA ŚWIATA O KOŃCU ŚWIATA

Usiłuje, się nam wmówić nadchodzący koniec naszego świata równie natrętnie, równie „na chama”, jak przekonywano do pandemii czy nadal przekonuje do katastrofy klimatycznej. W kuźnicy propa-gandystów podkuwa się kopyta koniom Czterech Jeźdźców Apokalipsy. Z tym że nie z „woli Bożej”, ale – ludzkiej. Bardzo złej woli. „Wybacz im Panie, bo nie wiedzą, co czynią”, mówi Pismo. Ale my winniśmy raczej powiedzieć: „Wybacz im Boże, bo oni bardzo dobrze wiedzą, co czynią!”

dr Robert Kościelny

dr Robert Kościelny

„USA przestaną rządzić światem”. Znany historyk kreśli trzy scenariusze dla USA i widzi zdumiewające analogie do Imperium Rzymskiego. Możliwa prezydentura Donalda Trumpa rodzi pytanie, czy Stany Zjednoczone pozostaną stabilną demokracją. „Historia uczy nas, że kraje takie jak USA nie trwają długo. Chodzi o państwa, które próbują połączyć światową potęgę, wielokulturowe społeczeństwo i demokrację” – mówi w wywiadzie Angelos Chaniotis, jeden z najbardziej znanych historyków na świecie. Tyle informacja zaczerpnięta z popularnego portalu.

Sir John Glubb: „Warto zauważyć, że dekadencja to rozpad systemu, a nie żyjących w nim obywateli. Nawyki członków społeczności zostały zepsute przez zbyt długie cieszenie się zbyt dużą ilością pieniędzy i zbyt dużą władzą. W rezultacie, w ramach ich życia narodowego, uczyniono ich samolubnymi i bezczynnymi”.

To stwierdzenie oryginalne nie jest, bo nawet mniej od Chaniotisa znani historycy, jak chociażby niżej podpisany, na taki koncept dawno wpadli. Zresztą, ten kto już czytał dzisiejszy tekst z cyklu „Teoria Spisku” poznał opinię sir Johna Glubba, mówiącą, że wielonarodowe imperia trwają ok. 250 lat. Rozważania na temat przemijalności mocarstw wielonarodowych i wielokulturowych oparł na analizie dziejów jedenastu takich państw – od Asyrii poprzez Grecję Aleksandra Macedońskiego, Rzym, Turcję Otomańską, Rosję Roma-nowych i Wielką Brytanię.

Polski nie policzył, a szkoda, bo choć lokalnym, była Rzeczpospolita Obojga Narodów wielonarodowym, wielokulturowym i wielowyznaniowym mocarstwem trwającym blisko wskazanej przez gen. Glubba liczby lat! Jeśli za początek Rzeczypospolitej przyjmiemy unię lubelską (1569), a za tragiczny koniec dzieło trzeciego rozbioru (1795) wyjdzie nam 226 lat, jeśli kalkulator, na którym dokonałem tych żmudnych obliczeń, nie pomylił się.

I „Dekadencja jest chorobą moralną i duchową, wynikającą ze zbyt długiego okresu bogactwa i władzy, wywołującą cynizm, upadek religii, pesymizm i frywolność. Obywatele takiego narodu nie będą już podejmowali próby ratowania siebie, bo nie są przekonani, że cokolwiek w życiu jest warte ratowania”. Czy te słowa sprzed wielu dekad nie brzmią znajomo, nie są aktualne?

My również mieliśmy swych wajdelotów upadku („O nierządne królestwo i zginienia bliskie, / Gdzie ani prawa ważą, ani sprawiedliwość”-znany kawałek z „Odprawy posłów greckich “przychodzi tu od razu na myśl) i przemijania. Kasztelan lwowski Andrzej Maksymilian Fredro, polityk, mówca i historyk, zwany polskim Tacytem (notabene przodek autora „Zemsty”), żyjący w połowie drogi naszej Ojczyzny do upadku, w jednym ze swych pism zauważył smętnie, że państwa rodzą się i umierają, stąd i Rzeczpospolita kiedyś przeminąć musi. Można więc powiedzieć: Nihil novi sub sole.

Powróćmy do rozważań sir Johna Glubba, który swe uwagi na temat imperiów zamieścił w pracy „The Fate of Empires and Search for Survival”(Losy imperiów i poszukiwanie przetrwania). Wskazał tam, że dawne imperia powstawały na gruncie prawie wszystkich możliwych systemów politycznych, a mimo to każde z nich przechodziło tę samą procedurę, ,,począwszy od Epoki Pionierów, poprzez Podboje, Handel, Bogactwo, aż po Zmierzch i Upadek” Niezależnie od tego, jakie wartości polityczne są dla systemu priorytetem, w pewnym momencie ulega on dekadencji, rozpadowi, dekonstrukcji.

Przy czym, pisze sir John Glubb: „Warto zauważyć, że dekadencja to rozpad systemu, a nie żyjących w nim obywateli. Nawyki członków społeczności zostały zepsute przez zbyt długie cieszenie się zbyt dużą ilością pieniędzy i zbyt dużą władzą. W rezultacie, w ramach ich życia narodowego, uczyniono ich samolubnymi i bezczynnymi” To system kształtuje ludzi, a nie odwrotnie. „Upada wspólnota samolubnych i próżniaczych ludzi, w podziale jej ubywającego bogactwa rozwijają się wewnętrzne kłótnie, po czym następuje pesymizm, który niektórzy z nich starają się utopić w zmysłowości lub frywolności”

Autor bardzo mocno podkreśla duchowy, nie fizyczny, wymiar dekadencji.„Dekadencja jest chorobą moralną i duchową, wynikającą że zbyt długiego okresu bogactwa i władzy, wywołującą cynizm, upadek religii, pesymizm i frywolność. Obywatele takiego narodu nie będą już podejmowali próby ratowania siebie, bo nie są przekonani, że cokolwiek w życiu jest warte ratowania” Czy te słowa sprzed wielu dekad nie brzmią znajomo, nie są aktualne? Przypomnijmy, że takim „wielonarodowym mocarstwem “staje się Unia Europejska, która zdaje się coraz bardziej zataczać od płotu do płotu. Stąd należy wnosić, że los imperium rzymskiego może ją spotkać wcześniej niż USA. A skoro pod napo-rem współczesnych barbarzyńców upadną Stany Zjednoczone i Unia, a ściślej kraje ją tworzące, to co będzie? Koniec (naszego) świata, bo niby co innego mogłoby być? Wielu współczesnych „profetów” uważa, że „koniec już nadszedł Dekadencja wyrosła z powojennego dobrobytu zrobiła swoje. Byli tacy, a wśród nich znajdował się Andrzej Bobkowski, pisarz, przedsiębiorca, ale, jak się okazuje, również „wieszcz” którzy tuż po wojnie patrząc

na krzątaninę, mającą wprowadzić powojenny ład, przeczuwali, czym to się skończy – zagładą Europy, jaką znamy.

Czasy najnowsze były sceną wielu głębokich wstrząsów. Pierwsza i druga wojna światowa oraz przedzielające oba tragiczne wydarzenia rewolucje socjalistyczne: bolszewicka (socjalizm międzynarodowy) i hitlerowska/nazistowska (socjalizm narodowy), to przykłady najbardziej się narzucające. Choć istotne i na pewno winne wielu negatywnym zjawiskom, które pojawiły się w XX w., pozostawiły Europę obolałą, ale niezłamaną i zdolną do rozwoju zgodnie z wytworzonymi przez przodków paradygmatami.

Dlaczego tak się nie stało? Za leczenie głęboko poranionej Europy wzięli się nie medycy, a szamani. Ofiarowano mocno nadwyrężonemu organizmowi „cudowne eliksiry”, a nie medykamenty. Obywatelom krajów Europy, oszołomionym niedawnymi nieszczęściami, wmówiono, że kataklizmy, które się przez nią przewaliły to przejawy definitywnego końca. Że są to efekty nieodwracalnego wyroku Historii, karzącej Stary Kontynent za grzech eurocentryzmu, a co za tym idzie – hegemonii kulturowej.

Zapanowała nawet moda na szukanie przejawów agonii Zachodu. Prym wiodła w tym dziele tzw. teoria krytyczna, wyrosła z marksizmu kulturowego czy neomarksizmu. Jeszcze w 1937 r. lider tego środowiska Max Horkheimer lansował postawę krytyczną, która przeciwstawia się rzeczywistości (nie ocenia jej na podstawie rzeczowej analizy, tylko ją zwalcza) jako sile prącej ku upadkowi, mrocznemu barbarzyństwu, a nawet katastrofie całej ludzkości (za „Encyklopedia antykultury”, red. J. Zgierski, Wrocław 2023). Wielcy tego świata posługują się tą neomarksistowską ideologią jak proletariusz, z radzieckiego plakatu propagandowego, młotem – do rozkruszenia zastanego systemu. W popkulturze przejawia się to doktryną New Age (Nowa Era), głoszącą, że kończy się era Ryb (czyli chrześcijaństwa) a zaczyna era Wodnika (nowej, wyższej świadomości osiągniętej głównie poprzez wschodnie medytacje i środki psychodeliczne).

Innymi słowy – usiłuje się nam wmówić nadchodzący koniec naszego świata równie natrętnie, równie „na chama” jak przekonywano do pandemii czy nadal przekonuje do katastrofy klimatycznej. Z braku twardych dowodów tworzy się je w laboratoriach prestidigitatorów. W kuźnicy propagandystów podkuwa się kopyta koniom Czterech Jeźdźców Apokalipsy. Prowokuje podziały i zamieszania społeczne poprzez stałe lansowanie w przestrzeni publicznej tez polemicznych: pandemia, klimat, homoseksualizm, aborcja, eutanazja, kwestia równouprawnienia – to zjawiska zawsze rozpalające emocje. Stąd za ich pomocą można robić młyn w nieskończoność. Jałowy spór niszczy fundamenty państw i cywilizacji, prowadząc do upadku. Z tym że nie z „woli Bożej” czy z powodu „nieodwracalnych procesów historycznych” ale – ludzkiej. Bardzo złej woli. „Wybacz im Panie, bo nie wiedzą, co czynią” mówi Pismo. Ale my winniśmy raczej powiedzieć: „Wybacz im Boże, bo oni bardzo dobrze wiedzą, co czynią!”.

Opracował: Jarosław Praclewski – Solidarność RI, numer legitymacji 8617, działacz Antykomunistyczny