Wojciech Cejrowski korespondencjo z USA

Wojciech Cejrowski korespondencja z USA

Jakie kwalifikacje do prowadzenia wojny ma obecny minister obrony? Jakieś powinien mieć, bo mamy ogromne zagrożenie wojną, zarówno lokalną, jak i światową, czyli urzędujący minister obrony powinien mieć jakieś kwalifikacje na wypadek, gdyby do wojny doszło. Tak czy nie? A jeżeli tak, to jakie konkretnie?

I ja jeszcze nie zapytałem o polskiego ministra obrony, tylko pytam tak ogólnie o kwalifikacje dowolnego ministra obrony w dowolnym kraju świata. Jakich kwalifikacji oczekujemy od dowolnie wybranego ministra obrony? Na czym ma się znać? Co powinien umieć? Jakie powinien mieć doświadczenie?

Czy minister obrony powinien mieć coś wspólnego z wojskiem czy nie musi? Czy będziesz się czuć bardziej bezpiecznie, gdy twój minister obrony będzie byłym wojskowym, który gdzieś walczył? A może wolisz takiego, który wojny na oczy nie widział, a nawet nigdy w wojsku nie służył? Czy minister obrony powinien umieć trzymać karabin lub poprowadzić armię do boju czy wystarczy, że potrafi innych wysyłać na śmierć po linii politycznej (bo mamy zobowiązania sojusznicze…)?

Ktoś powie: minister obrony nie jest od dowodzenia armią. OK, to w takim razie od czego jest? Co ma załatwiać? Broń? W porządku, ale jeżeli on nie jest od dowodzenia armią ani od prowadzenia operacji zbrojnych, to skąd będzie wiedział, jaką broń zamawiać? Generały mu powiedzą? A skąd minister obrony będzie wiedział, czy generały mu dobrze mówią, skoro on sam się wcale nie zna na wojaczce ani na układach w wojsku? Pytam o kwalifikacje i kompetencje. Przecież to JEST ważne. Gdy idziesz do szpitala, sprawdzasz kompetencje lekarza, który ma cię ciąć? Ja sprawdzam. Nie chcę, żeby dentysta robił mi operację wyrostka, bo nie umie i tyle.

Szefem Światowej Organizacji Zdrowia jest etiopski weterynarz. Jakie ma kwalifikacje? Traktuje ludzi jak zwierzęta? Jak stado, które można zagnać do zagrody i zamknąć na miesiąc kwarantanny – o te kwalifikacje chodziło? Z tego, co o nim piszą, wynika, że nie zrobił kariery jako weterynarz, czyli w zawodzie wyuczonym, lecz dopiero jako terrorysta, który najpierw mordował ludzi,
a potem został politykiem. To może on powinien zarządzać jakąś instytucją do spraw terroryzmu, a nie WHO?

Nie! W tym przypadku nie chodziło o kwalifikacje powiązane ze sprawowaną funkcją, lecz o to, aby nie miał żadnych kwalifikacji. Ma nic nie umieć w zakresie instytucji, którą zarządza, bo to nie on zarządza. Za sznurki ciągną Chińczycy – oni posadzili weterynarza na stołku WHO i to oni chcą wydawać rozkazy. Gdyby szefem WHO był ktoś, kto się zna na tej robocie, mógłby stawiać Chińczykom opór lub miewać jakieś własne pomysły, a tak… Nic nie umie, nic nie wie, wykonuje rozkazy lub słucha dobrych rad, bo przecież sam doskonale wie, że nic nie umie. Według tego algorytmu obsadzono dwóch ostatnich ministrów obrony RP.

Wyświetliłem fotografię ze spotkania ministrów obrony państw UE i się niepokoję. Na fotografii stado uśmiechniętych prymusów w garniturkach, pośród nich kilka babeczek w dziwnych kostiumach, a na samym końcu
z prawej jakiś jeden rodzynek w wojskowym mundurze, ale taki niepozorny
w okularach. Żadna z tych osób nie potrafiłaby cię obronić przed niczym. Do każdej z tych osób mógłbyś podejść dać w zęby albo z liścia i nie wiedzieliby, jak zareagować.

Wyświetliłem też sobie fotografie ministrów obrony (raczej ataku) Chin, Rosji, Iranu i kilku innych państw stanowiących zagrożenie dla Polski, Europy lub świata. Same zakapiory. Nawet gdy się uśmiechają, widzisz, że konflikt z nimi
w dowolnej knajpie skończy się twoją porażką, bo to taki bojowy typ, który się nie boi bić, a jednocześnie nie odpuszcza, nawet za cenę poważnych obrażeń.

Czy gęba zakapiora to ma być kwalifikacja do bycia ministrem obrony? Niekoniecznie, ale na pewno pomaga. Ważniejszy jest jednak ten drugi aspekt – po ministrach wroga na pierwszy rzut oka widać, że się potrafią bić i że w razie potrzeby będą to robić bez wahania. Po Kosiniaku-Kamyszu widać zaś to samo, co było widać po Błaszczaku – systemową słabiznę RP. Takiego maślaka wystawiła Polska do własnej obrony? Ha, ha, ha i chi, chi, chi. No to można spokojnie najeżdżać.

Jakie kwalifikacje na ministra obrony ma Kamysz? Jest lekarzem, czyli można go dać do lazaretu. Jakie kwalifikacje na szefa PSL ma Kamysz? Nie jest rolnikiem, nie ma ziemi, urodził się, wychował i wykształcił w Krakowie, czyli miastowe dziecko jest szefem partii chłopskiej.

W zakresie obrony narodowej Kamysz wypełnia algorytm: nic nie umie, nic nie wie, wykonuje rozkazy lub słucha dobrych rad, bo sam doskonale wie, że nic nie umie. I ktoś mu podpowiedział (pewnie Radek Sikorski), co ma mówić
w sprawie reparacji wojennych należnych Polsce za drugą wojnę światową. Kamysz wygłosił więc oficjalny trel, że najlepszym zadośćuczynieniem za dokonane w Polsce przez Niemców zbrodnie i zniszczenia wojenne byłoby większe zaangażowanie Niemiec w pomoc dla Ukrainy.

Aha. Niemcy rozwalili kamienicę mojego dziadka w Gdyni i Kamysz uważa, że gdy Niemcy odbudują inną kamienicę w Kijowie, to będziemy kwita za tę moją kamienicę w Gdyni. Niemcy rozwalili moją kamienicę (dziedziczę po dziadku),
a teraz w ramach odszkodowania mają odbudować kamienicę, którą rozwalili Ruscy w innym kraju. Niemcy rozwalili, ale mają odbudować coś, co rozwalił ktoś inny, a nie oni sami. Czyli Putin nie musi odbudowywać kamienic na Ukrainie, bo zrobią to Niemcy w ramach odszkodowania za to, co rozwalili
w Polsce. Obejrzałem te złote myśli Kamysza ze wszystkich stron i z każdej wyglądają jak trele idioty. 

Wojciech Cejrowski korespondencja z USA

Spytał mnie facet tak: Czy jest sens w obecnych czasach zamieszkać i żyć
w USA oraz jak bardzo mentalność Amerykanów jest różna od naszej mentalności polskiej? Czy Amerykanie zbyt dosłownie nie rozumieją swojej wolności?

Nie wiem, jak można wolność rozumieć „zbyt dosłownie”. Pytanie, które ten pan zadał, sugeruje, że on swojej własnej wolności nie rozumie dosłownie. To
w takim razie jak? Symbolicznie? Bo i tak uznaje, że jest niewolnikiem systemu? Ma wolność słowa, ale nie chce się swobodnie wypowiadać?
Ja uważam i tego bronię, że wolność należy rozumieć dosłownie.

W kwestii mentalności Amerykanów odpowiedziałem mu, że kiedyś była inna od naszej i człowiek widział to na każdym kroku. Obecnie imperium się zapada i pojawiło się w Ameryce chamstwo. Wcześniej go nie było, teraz jest wszędzie. Takie chamstwo typowo rusko-ukraińsko-polskie. Mentalność, od której człowiek chciałby uciec.

Pisałem już kilka razy, że jeśli Ameryka padnie, nie będzie dokąd uciekać.
A ludzie mnie wciąż pytają dokąd, czy i jak.
Kolejny facet pisze: „Czy Pana nie kusiło, by ulokować się na stałe na plaży gdzieś między zwrotnikami z widokiem na ocean i zostawić to wszystko, ten cały syf daleko w tyle, żeby zapomnieć, oddać się kontemplacji Boga, przyrody, po prostu mieć już dosyć tego naszego świrniętego świata, zostawić go zwyczajnie za sobą?”

Owszem, kusiło mnie i skusiło skutecznie – przecież rzuciłem wszystko
w pieruny i mam moją „Wyspę na prerii” – rancho na zadupiu świata. Widok
z werandy przypomina plażę, a trawa wygląda jak falujące morze. Po horyzont nie widzę nikogo, a gdybym zobaczył, to strzelam w powietrze, bo to tzw. kojoty, czyli przemytnicy ludzi i narkotyków z Meksyku. Gdy słyszą strzały, zmieniają kierunek i omijają moją ziemię, idąc inną trasą. Tak tu robimy wszyscy i… to przypomina dawne czasy na Karaibach, gdy zamiast „kojotów” krążyli piraci.

Mam też podobny zakątek na Karaibach – drewniana buda z desek, które wyrzuciło morze, a którą ja nazywam domem, choć dla kogoś innego to byłaby raczej „buda”. Jest tam fotel (też zbity z morskich desek], jest sklep typu SPRZEDAJEMY WSZYSTKO, tylko trzeba się do niego fatygować albo łodzią, albo piechotą po plaży, tak powiedzmy 40 minut. Nie mam zegarka, to nie wiem, może to jest godzina spaceru w jedną stronę, a nie 40 minut – tu czas płynie wolniej; czasami wcale.

Gdy potrzebuję z tego mojego raju polecieć do domu w USA i potem do domu w Polsce, to i tak nie patrzę na zegarek, bo muszę zacząć się zbierać ze dwa-trzy dni przed datą wylotu i najpierw zamówić kogoś z łodzią, potem odwiedzić wszystkich znajomych mieszkających w pobliżu miasta z lotniskiem i dopiero wtedy idę ha lotnisko i kupuję bilet (w kasie na miejscu, za gotówkę].

Czyli skusiło mnie skutecznie już dawno, by znaleźć sobie lokum gdzieś pomiędzy zwrotnikami, ale… Mam też w Polsce ziemię przodków, którą kocham. Mam w tej ziemi groby Ojców (chrzestny to też Ojciec] i Dziadków.
W Polsce mam też Mamusię, kochane Cioteczki i Stryjenkę, i Stryja, i całą masę innych osób, rzeczy i spraw, a także biznesy i gospodarstwo rolne, które powodują, że z miłości do Polski i do moich Bliskich nie mogę i nie wolno mi po prostu zapomnieć o Ojczyźnie i oddać się kontemplacji podzwrotnikowych pejzaży.

Pewien młody człowiek napisał mi, że jest w rozterce. Kocha swoją dziewczynę, ale kocha też podróżowanie, którego z kolei nie akceptuje jego dziewczyna. Chciałby zwiedzić świat, ale musiałby się wtedy rozstać z dziewczyną. Zadał mi pytanie, jak to wszystko pogodzić i jak powinien postąpić.

Przeczytałem dwa razy, bo nie mogłem uwierzyć – jakaś prowokacja. Ale odpisałem. Że to żaden problem i że jest wiele podobnych przypadków – ot, choćby małżeństwa marynarzy. Żony wiedzą, że ich mężowie jadą na kilka miesięcy w rejs, a potem wracają do domu. Dla nich to normalka, bo świadomie weszły w taki układ.

Podziękował mi i stwierdził, że teraz wszystko zaczęło mu się wydawać proste. Ten chłop jest ewidentnie z pokolenia Z („płatków śniegu”] albo z mil-lennialsów, albo coś. Co jeden to Piotruś Pan. Zero odpowiedzialności, zero zobowiązań wobec innych osób, a gdy pojawią się trudności, to najlepiej uciec, zamiast stawić czoła.

W Grecji przed upadkiem było to samo: hedonizm i lenistwo, żarcie, zabawy, rozpasanie – samospełnienie stało się bogiem. W Rzymie przed upadkiem podobnie; nawet przestali produkować cokolwiek, bo przywozili sobie wszystko z krain podbitych. I znowu żarcie, zabawy, rozpasanie. A teraz są pizza i Netflix. Aha, i jeszcze: chciałbym podróżować, ale dziewczyna tego nie lubi, CO ROBIĆ? Ratunku!

Zjawisko stało się powszechne. Upadek cywilizacji, czyli wygodne czasy, które rodzą wygodnych ludzi. Przyjdą czasy trudne, to się zaczną pojawiać ludzie dzielni, twardzi, mocni, odpowiedzialni, zaradni. A na razie pizza, Netflix i komfort to nasze cele doraźne.

Gdzie jest ojciec tego millennialsa i czemu on mu nie odpowiedział na rozterki? Gdy ja poszedłem do mego Ojca z informacją, że potrzebny mi rower, odpowiedział: „To sobie zarób”. Zarobiłem i kupiłem. Gdy po kilku latach poszedłem do mego Stryja z informacją, że potrzebny mi lepszy rower, odpowiedział: „Dam ci robotę; zarobisz, kupisz”.

Dokąd uciec przed upadającą cywilizacją? Uciekać nie warto. Ucieka niewolnik, który już nie jest w stanie znieść swego losu. Natomiast człowiek wolny jedzie, wyjeżdża, podąża. Niewolnika będą próbowali gonić. Człowieka wolnego raczej zostawią, bo jest niewygodny dla systemu – więc lepiej niech sobie jedzie precz. 

Wojciech Cejrowski korespondencja z USA

86 proc. Amerykanów twierdzi, jakże Joe Biden jest za stary na drugą kadencję. W ten sposób Joe Biden zjednoczył naród. W żadnej innej kwestii Amerykanie nie są aż tak jednomyślni. Kraj jest wewnętrznie podzielony, wszędzie spory o wszystko, a w tej jednej kwestii niespotykana w historii jedność: Joe Biden jest za stary do rządzenia. Dziś ma lat 81, a pod koniec drugiej kadencji miałby lat 86. Nie powinien kandydować, a jednak kandyduje.

Moim zdaniem prawdziwy problem Bidena to nie jest wiek, lecz demencja. Są ludzie starsi od niego, którzy zachowali bystrość umysłu i sprawność ciała, więc tu nie chodzi o wiek. Z demencją kłopot polega na tym, że będzie już tylko gorzej – to nie jest coś, co można poprawić z czasem lub cofnąć. To nie jest chwilowa utrata sprawności, lecz proces postępujący lawinowo. Czyli cokolwiek zrobi sztab Bidena, to już nigdy nie będzie lepiej, niż jest teraz. Mogą się przestać wysilać i… właśnie przestali.

W roku 2023 demencja u Bidena bardzo przyspieszyła. Wcześniej, gdy się pomylił, gdy zgubił wątek, gdy w czasie publicznego wystąpienia zapomniał, gdzie jest i z kim rozmawia, dało się to kamuflować jako „drobne gafy”, które zdarzają się przecież wszystkim i są „normalne”. Ale… gafa ma to do siebie, że jest gafą tylko wtedy, gdy zdarza się rzadko, a nie gdy jest codzienną regułą każdego wystąpienia.

W zeszłym roku „gafa” Bidena polegała na tym, że rozmawiał z osobą nieżyjącą. Był na spotkaniu poświęconym pamięci ważnej osobistości z partii demokratycznej. Miał wygłosić kilka słów na cześć. Wszedł na podium i zaczął mówić te kilka słów na cześć, a potem zaczął wołać tę nieżyjącą osobę, aby wstała z widowni i podeszła do niego się pokazać. Na sali konsternacja, a Biden kompletnie zdezorientowany zakończył stwierdzeniem: „Aha, chyba jej dzisiaj
z nami nie ma”.

Tamtą „gafę” szybko zamieciono pod dywan, a gdy wtedy ktoś mówił
o demencji, to był okrzyczany jako wyjątkowo niegrzeczny. Teraz jest inaczej – codziennie mamy jakąś „gafę”, mamy je regularnie, mamy je zagwarantowane
i przestały śmieszyć, a zaczęły niepokoić nawet wielkich zwolenników Joe Bidena.
86 proc. Amerykanów zgadza się, że problem jest duży. W ciągu kilku kolejnych dni mieliśmy taką oto serię: najpierw Biden pomylił prezydenta Egiptu z prezydentem Meksyku, a potem dwukrotnie opowiedział o swoich niedawnych rozmowach z nieboszczykami: we środę wspomniał, jak to rozmawiał z prezydentem Francji Mitterandem (nie żyje od roku 1996),
a w niedzielę – jak to rozmawiał o pomocy dla Ukrainy z kanclerzem Niemiec Helmutem Kohlem (ten zmarł w 2017 r. J. Komentarze w USA były zgryźliwe: Biden rozma
wia z nieboszczykami, bo sam jest nieboszczyk.

Nazywanie prezydenta nieboszczykiem nie jest uprzejme, ale jest obrazowe.
W tej chwili w USA mamy wakat na stanowisku prezydenta. Biden nie rządzi, bo nie jest w stanie, ale jednocześnie nie umarł, więc nie można wyznaczyć następcy. Gdyby demokraci się zgodzili, dałoby się zastosować poprawkę do konstytucji umożliwiającą uznanie prezydenta za niezdolnego do sprawowania obowiązków. Ta poprawka powstała właśnie dlatego, że istnieją choroby umysłowe, demencja, paraliż, wylew – różne takie zjawiska, a nawet zdarzenia losowe, że nadal żyjesz, ale nie jesteś w stanie sprawować funkcji, czyli trzeba na twoje stanowisko wyznaczyć kogoś innego. No ale na razie demokraci nawet nie chcą gadać o stosowaniu tej poprawki, bo wolą wakat niż Kamale Harris jako prezydenta.
W tej sytuacji po Białym Domu snuje się zombie Joe Biden, pracę kończy o godz. 15 i cztery dni w tygodniu spędza na wakacjach. Kto rządzi? Kto wydaje rozkazy? Nikt. Ameryka toczy się siłą rozpędu,
a w Białym Domu nie rządzi nikt.

A co nas to wszystko obchodzi? Problem amerykański, niech oni się martwią. Niezupełnie amerykański, a może nawet amerykański najmniej, bo sama Ameryka jakoś dotrwa do wyborów i ktoś obejmie władzę, ale zanim to się stanie, reszta świata jest wystawiona do rozebrania na kawałki. Chiny, Rosja
i Niemcy mogą harcować, bo Biały Dom nie patrzy. A Polska przecież nie jest samodzielna ani silna. W dodatku mamy premiera z opcji niemieckiej realizującego cele niemieckie na polskiej ziemi.

Gdy Stany Zjednoczone mają jakiegoś prezydenta (dowolnego), wówczas istnieje też coś takiego jak interesy amerykańskie, których ktoś pilnuje. Ameryka chce kontrolować Europę (przynajmniej trochę), więc Ameryka kontroluje Niemcy, żeby się nie panoszyły. W sytuacji gdy w Białym Domu nie rządzi nikt, Niemcy w Europie zarządzają po swojemu.

Co to oznacza dla Polski? Gdy Amerykanie są aktywni, wówczas bronią swoich interesów, czyli przy okazji bronią wschodniej granicy Polski. Nie dlatego, że nas kochają – po prostu traktują nas jak swoją strefę wpływów. Gdy Amerykanie są nieaktywni, wówczas to my sami musimy bronić wschodniej granicy. Różnica jest kolosalna: Amerykanie z Rosją zawsze konkurują, czyli zwalczają ruskie wpływy. Natomiast Niemcy z ruskimi się dogadują, a nie walczą.

Biden nie powinien kandydować, a jednak kandyduje. Demokraci zapędzili się w kozi róg. Kamuflowali stan zdrowia prezydenta, kłamali, że bystry i rzutki,
a teraz się z tego nie ma jak wycofać. Mają kandydata, którego sami nie chcą.
Sprawę da się załatwić na Konwencji Partii Demokratycznej w sierpniu, ale to późno i rozwiązanie będzie siłowe. Jakiś bunt delegatów i wymiana kandydata w ostatniej chwili. 

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych

WIZJA GLOBAUSTY: „15-MINUTOWE” MIASTA-WIEZIENIA I KONIEC WŁASNOŚCI PRYWATNE!

dr Robert Kościelny
Żyje się lepiej, towarzysze. Żyje się weselej.
A kiedy żyje się weselej, robota pali się w rękach.
-Józef Stalin

Czy może jednak „piętnastominutowe miasta” i nieprzyjemne konsekwencje z nimi związane to jedynie teoria spisku? Kolejne oszczerstwo rzucone przez ludzi złych, drążonych paranoiczną po­pejrzliwością, w twarz kolektywowi globalistów?

Zielony raj czy małpi gaj?

„Planiści miejscy twierdzą, że mu- simy ponownie przemyśleć sposób, w jaki budujemy obszary miejskie, aby uczynić je bardziej zrównoważonymi, zdrowymi i sprawiedliwymi. Jednym z pomysłów jest tak zwane piętnastominutowe miasto” czytamy w Deutsche Welle. Jest to niemiecki nadawca, finansowany z budżetu federalnego. Jego usługi informacyjne dostępne są w 32 językach, stąd międzynaro­dowy zasięg oddziaływania treści przekazywanych przez DW.
Plany zagospodarowania przestrzennego miast powstawały w czasach, gdy większość ludno­ści świata żyła poza aglomeracjami, na terenach wiejskich bądź niezasiedlonych tak gęsto jak dziś. Obecnie grubo ponad 4 mld (ok. 56 proc) światowej populacji mieszka na ciasno zabudowanych obszarach, a liczba ta stale rośnie. Według Organizacji Na­ rodów Zjednoczonych do 2050 r. dwie trzecie z około 10 miliardów ludzi żyjących na Ziemi będzie stale przebywać w rejonach mocno zurbanizowanych.
Rozprzestrzenianie się miast po­ kazało, że ich dotychczasowe planowanie miało liczne wady ujawniające się w takich, nieustannie narastających, zjawiskach jak niesprawiedliwość i wykluczenie społeczne czy dysfunkcyjne sieci transportu publicznego. Do tego dochodzą problemy zdrowotne związane ze smogiem, pisze DW i wyjaśnia, na czym polega pomysł z piętnastominutowym mia­stem. „Jest [to] budowanie miast w taki sposób, aby większość arty­kułów codziennego użytku i usług znajdowała się w zasięgu 15 mi­nut spacerem lub jazdy rowerem.
Carlos Moreno, urbanista i profe­sor na Sorbonie w Paryżu, po raz pierwszy wpadł na ten pomysł w 2016 r. Chciał, aby każdy miał ła­twy dostęp do sklepów, szkół, le­karzy, siłowni, parków, restauracji i instytucji kulturalnych”. Zlikwido­wałoby to takie problemy współ­czesnych aglomeracji jak korki i kiepski transport publiczny.

Nowa koncepcja jest w całości skoncentrowana na człowieku i dostarczeniu mu wygód, o jakich obecnie może tylko marzyć, zapewnia niemiecki nadawca. Cytowany przez DW Benjamin Biittner, ekspert ds. mobilności na Uniwersytecie Technicznym w Monachium, twierdzi, że aby tworzyć bardziej zrównoważone miasta, takie obiekty jak tereny zielone, miejsca do uprawiania sportu, kina i sklepy muszą zostać przeniesione tam, gdzie mieszkają ludzie, a nie odwrotnie. Kwadransowe miasto oferuje także nową koncepcję mobilności: mniej samochodów i więcej przestrzeni dla rowerzystów i pieszych, bezpieczne ścieżki dla dzieci, osób niepełnosprawnych i starszych oraz miejsca interakcji społecznych. „Samochody stanowią problem, przynajmniej w ośrodkach miejskich. Zajmują zbyt dużo miejsca i mogą utrudniać aktywną mobilność”- stwierdził Buttner.
Apologeci nowych rozwiązań nie są dogmatykami. Nie mówią, że należy sztywno trzymać się ram piętnastu minut. Dopuszczalne są różne wariacje pomysłu – nie jesteśmy wszak w średniowieczu! Nie żyjemy w państwie totalitarnym, gdzie wszystko musi przebiegać sztywno według planu, narzuconego z góry przez despotę. Żyjemy w wolnym świecie, zdają się mówić ideolodzy nowej
wspaniałej przyszłości. Kreślarze przestrzeni miejskich postępowych, niewykluczających. Ze wszech miar zielonych.
Już 16 miast na świecie, od Paryża po Szanghaj, zaczyna wcielać w życie nowy pomysł. „Podejścia są różne – niektóre miasta chcą wdrożyć koncepcje 20-mi-nutowe, inne 10-minutowe, a jeszcze inne skupiają się albo na poszczególnych dzielnicach miejskich albo na odtworzeniu całego miasta”. A więc nic na siłę, wolna wola jest w człowieku, każdy może chwalić Pomysłodawców i ich nieomylne decyzje po swojemu. I na własny sposób wprowadzać w życie.

„Nie będziesz mógł używać własnego samochodu na niektórych drogach i autostradach bez pozwolenia i zgody rządu”.„Będziesz stale obserwowany przez kamery monitorujące, aby była pewność, że nie opuścisz wyznaczonej strefy zamieszkania bez uprzedniego upoważnienia”.

Studium kilku przypadków

Po tym, jak Moreno nagłośnił swoją koncepcję w 2016 r., burmistrz Paryża Annę Hidalgo przedstawiła ją w swojej kampanii reelekcyjnej i zaczęła wdrażać w czasie pandemii, informuje DW. Oczywiście, „pandemia” to doskonały czas na wprowadzanie w życie różnych eksperymentów – z socjologii, medycyny, planowania przestrzennego. „Kryzys to szansa” jak mówili w czas kowidowy globaliści i filantropii. Idea paryska postrzega szkoły lub inne placówki edukacyjne jako „stolice”, co czyni je centrum każdej dzielnicy. Boiska szkolne są przekształcane w parki, aby można je było udostępnić do innych celów rekreacyjnych po zajęciach i w weekendy. Ale to nie wszystko. Bowiem włodarze stolicy Francji planują zmienić przeznaczenie połowy ze 140 tys. miejsc parkingowych, zamieniając je w tereny zielone, place zabaw, miejsca spotkań sąsiedzkich lub miejsca do parkowania rowerów. Ulice Paryża mają być przyjazne dla rowerzystów do 2026 r.
W 2016 r. Szanghaj ogłosił plany wprowadzenia tak zwanych „15-minutowych kręgów życia społeczności”. Sprawi to, że wszystkie codzienne zajęcia będą odbywać się w odległości piętnastu minut spacerem. Kolejnych 50 chińskich miast chce wdrożyć koncepcję szanghajską.
Inicjatywa podjęta w Wielkiej Brytanii ma również na celu osiągnięcie lepszej jakości życia mieszkańców miast. W ramach ogólnokrajowego programu renaturyzacji rząd brytyjski ogłosił plany umożliwienia każdemu dotarcia do terenów zielonych lub otwartych zbiorników wodnych w promieniu 15 minut spacerem od domu.
Z kolei Barcelona eksperymentuje z tzw. superdzielnicami. Koncepcja zakłada skomasowanie kilku bloków mieszkalnych w jeden superblok, do którego dostęp samochodami mają wyłącznie mieszkańcy lub firmy kurierskie, a maksymalna akceptowana prędkość na tym obszarze wynosi 10 kilometrów na godzinę. Wiele ulic będzie zablokowanych dla samochodów. Powstałą przestrzeń wolną od dwuśladów wykorzysta się w inny sposoby. Dawne parkingi zostaną zastąpione drzewami, plantacjami warzyw i kwiatami. Powstaną miejsca, w których dzieci mogą się bawić, a ludzie mogą spędzać czas na ławeczkach w cieniu drzew.
Badania pokazują, że większy ruch rowerowy i pieszy w miastach pozwala zaoszczędzić pieniądze, ponieważ mniej wydaje się na utrzymanie dróg i sektor zdrowia. Pozytywne skutki korzystania z roweru szacuje się na ponad 90 miliardów euro (96 miliardów dolarów) w samej UE. Dla porównania, ruch samochodowy powoduje każdego roku koszty związane ze zdrowiem, środowiskiem i infrastrukturą o wartości ponad 800 miliardów euro, wylicza skrupulatnie DW.

Niegodziwi teoretycy spisku

Można zatem powiedzieć, że plan piętnastominutowego miasta to bezpieczeństwo, wygoda, czyste powietrze, zieleń, cisza. Same zyski, żadnych strat. Sama radość inspirująca do działań twórczych, śmiałych, rewolucyjnych. Sprawiająca, że robota palić się będzie w rękach, jak mówił cytowany na wstępie tow. Stalin. I oświetlać, i tak już jasną, przyszłość. Niestety, są tacy, którzy w to nie wierzą, tak jak nie wierzyli w skuteczność „maseczek” a nawet – o zgrozo! – w skuteczność„szczepionki” wyklepanej na kolanie.
„Nie będziesz mógł używać własnego samochodu na niektórych drogach i autostradach bez pozwolenia i zgody rządu” – ostrzegał na Instagramie jeden z takich „oszołomów” w niedawno zamieszczonym filmie, który polubiono ponad 5,4 tys. razy. „Będziesz stale obserwowany przez kamery monitorujące, aby była pewność, że nie opuścisz wyznaczonej strefy zamieszkania bez uprzedniego upoważnienia”.
I tak jak w czasie pandemii mainstreamowe media dawały odpór niepoprawnym politycznie „bestiom” które nie nosząc maski albo nie dając się zaszczepić, „siały śmierć” tak również w tym wypadku dziennikarze mediów głównego nurtu zachowali rewolucyjną czujność Associated Press w marcu 2023 r. na swej stronie internetowej przytacza przykłady „konspiracyjnych mniemań”, piętnując je jako przejaw paranoi. Sprowadzają się one do przekonania, że „miasta piętnastominutowe” mają na celu ograniczanie przemieszczania się ludzi, zwiększanie nadzoru rządowego i naruszanie innych praw jednostki. AP jest przekonana, że „zwolennicy teorii spiskowych wykorzystują jad pomówień z czasów pandemii Co-vid-19 skierowanych przeciwko blokadom, fałszywie przedstawiając tę koncepcję jako «blokadę klimatyczną/’ – zauważa Carlo Ratti, dyrektor Senseable City Laboratory w Massachusetts Institute of Technology.

Czy w niedalekiej przyszłości żyć będziemy w miastach–klatkach? Pozbawieni przestrzeni, swobody ruchu, indywidualnych środków przemieszczania się, poddani ekoterrorystom, którym coraz to nowe koncepcje lęgną się jak wizje w głowie schizofrenika?

Brandon Smith pisze, że analizowana koncepcja nowego zagospodarowania przestrzennego obejmuje usuwanie pojazdów silnikowych, likwidację prywatnego transportu i dróg dojazdów. W jej zakres wchodzą też inteligentne miasta i monitorowanie za pomocą sztucznej inteligencji zużycia energii elektrycznej przez każdą osobę.

O tym, że walka z poglądami postrzegającymi kwadransowe miasta jako niebezpieczeństwo nie jest merytoryczna, ale ideologiczna i polityczna, świadczą nie tylko powyższe słowa dyr. Rattiego, ale kompulsywne kojarzenie, przez pomysłodawców nowego zagospodarowania przestrzennego, postaw krytycznych wobec ich konceptów ze „skrajnie prawicowymi” poglądami, które łączą „globalnie myślące organizacje” z „agendą socjalistyczną” i „wielkim resetem” społeczeństwa. Teoria spiskowa krążąca ostatnio w Internecie fałszywie twierdzi, że Organizacja Narodów Zjednoczonych i Światowe Forum Ekonomiczne „przymusowo usuną” ludzi żyjących na zanieczyszczonych terenach i będą wymagać od nich życia w „inteligentnych miastach” pisze AP.„Na-wet tym, którzy nie znają słownika alternatywnej prawicy, wizja odległych elit rozdzierających czyjeś życie, aby dostosować się do ich wyobrażeń o optymalnym mieście, może być trudna do zniesienia”- napisał dyr. Ratti w mailu.

A co na to„teoretycy spisku”? Brandon Smith, który według mainstreamu niewątpliwie należy do osób głoszących „skrajnie prawicowe” poglądy, stwierdził w listopadowym Alt-Market, że „ilekroć opinia publiczna analizuje jakiś konkretny program promowany przez rządy i globalistów, ich pierwszą reakcją jest oburzenie, podobnie uczyniłby narcyz, gdy knując coś niedobrego, został przyłapany na gorącym uczynku. «Jak śmiecie® kwestionować nasze intencje i sugerować, że mogą być niegodziwe”. Rządzący bazują na założeniu, już dawno „wdrukowanym” w umysły ludzi, że media korporacyjne i urzędnicy rządowi reprezentują główny nurt, a zatem reprezentują większość, a większość reprezentuje rzeczywistość. Bo większość mylić się nie może. Rzecz jednak w tym, że tylko ten, kto myśli, może się pomylić, a większość nie myśli, tylko rezonuje opowieściami mainstreamu. Stąd większość nie reprezentuje rzeczywistości, tylko zjawisko echolalii, nawet gdy – nakręcane przez piorących mózgi – uważa, że jest inaczej.
„Liczą się tylko fakty. Sofistyka nie ma sensu. Opinie są bez znaczenia. Celem powinna być prawda, a jeśli czyimś celem nie jest, to ta osoba musi być dostarczycielem kłamstw i nie należy jej traktować poważnie”.
Za publicystą Alt-Market wyjaśnijmy, że nazwy, jakich używa się do „resetu” zmian klimatycznych, są różne, ale globaliści i ONZ często określają go mianem Agendy 2030 lub Celów Zrównoważonego Rozwoju. „Programy te noszą fasadę ekologii, ale WSZYSTKIE są zakorzenione w ekonomii. Oznacza to, że wszelkie wysiłki związane ze zmianą klimatu mają na celu zniszczenie przemysłu i handlu oraz ustanowienie partnerstwa rządowo-korporacyjnego w celu zdominowania produkcji. Zmiany klimatyczne to koń trojański wprowadzający autorytaryzm”.
Jednym z najistotniejszych „kamieni milowych” drogi prowadzącej do urzeczywistnienia planów Agendy 2030 jest tzw. piętnastominutowe miasto. Jest to projekt, w który zaangażowane są setki burmistrzów miast z całych Stanów Zjednoczonych, Europy i Azji, ściśle współpracujących z takimi grupami jak Światowe Forum Ekonomiczne. „Jakakolwiek wzmianka o tym pomyśle w negatywnym świetle powoduje, że w mediach wybucha złość i kpina, jakby nie była to realna kwestia warta debaty”, podkreśla Smith.

Orwellowskie perspektywy

Pomysł ten był mocno forsowany podczas blokad związanych z pandemią. Opinia publiczna była zalana propagandą strachu związaną z wirusem, który ma 99,8 proc, wskaźnika przeżycia, i ten strach sprawił, że nagle pojawiła się idea, do tej pory nie do pomyślenia, pozostania w domu przez cały czas. Ludzie mówiący, że większość miast to już miasta piętnastominutowe, w których wszystkie niezbędne do życia artykuły znajdują się w odległości krótkiego spaceru od ich domów, nie rozumieją, czym naprawdę jest kwadransowe mia-sto.„Jak wynika z licznych opisów placówek, w projekcie nie chodzi tylko o wygodę czy bliski dostęp, ale o zmianę każdego aspektu naszej dotychczasowej filozofii życia. Nie chodzi o udogodnienia, ale o poświęcenia mające na celu przebłaganie bogów emisji dwutlenku węgla”.

Brandon Smith pisze w swym tekście, że analizowana koncepcja nowego zagospodarowania przestrzennego to Orwellowska wizja zawierająca w sobie każdy składnik programów dotyczących zmian klimatycznych i blokad związanych z pandemią. Obejmuje ona usuwanie pojazdów silnikowych, likwidację prywatnego transportu i dróg dojazdów. W jej zakres wchodzą też inteligentne miasta i monitorowanie za pomocą sztucznej inteligencji zużycia energii elektrycznej przez każdą osobę. Poza tym – monitorowanie zużycia produktów i „śladu węglowego” nadzór biometryczny w zwartym i uporządkowanym krajobrazie miejskim, koncepcja społeczeństwa bezgotówkowego, równość kult inkluzyjny, kontrola populacji itp.
Miasto piętnastominutowe to „więzienie bez krat”. To obszar, który ma za zadanie wdrożyć obywatela do sztucznych ograniczeń prywatności, braku swobód obywatelskich, własności prywatnej, możliwości pracy i mobilności. „Jesteś przywiązany do ziemi, a ziemia jest własnością państwa (lub korporacji). Jak chłop pańszczyźniany w systemie feudalnym średniowiecznej Europy”. Tylko że średniowieczni glebae adscripti, chłopi przypisani do ziemi, mogli uciec do innego pana, który lepiej ich traktował, do miasta ć,powietrze miejskie czyni wolnym”, głosił slogan). A w ostateczności do lasu, przystępując do bandy rozbójniczej albo, jak w Koronie, na Dzikie Pola, stając się zaczynem Kozaczyzny. Teraz, gdy weźmie się pod uwagę zaawansowane środki techniczne do śledzenia i zwalczania niepokornych, takie rozwiązanie nie byłoby skuteczne, przynajmniej na dłuższą metę.

Nie mam nic i jestem szczęśliwy. Usidlony na skromnym obszarze piętnastominutowego miasta człowiek będzie łatwą zdobyczą. Nieustanną ofiarą manipulacji ze strony rządzących. W 2016 r. Światowe Forum Ekonomiczne opublikowało dokument zatytułowany „Witamy w roku 2030. Nie mam nic, nie mam własności, a życie nigdy nie było lepsze”. Artykuł miał promować koncepcję zwaną „gospodarką współdzielenia” i przedstawiał hipotetyczną przyszłość, w której system komunistyczny położył kres wszelkiej własności prywatnej w imię ratowania planety przed zmianami klimatycznymi. „Podobnie jak w przypadku wszystkich systemów komunistycznych, wielkim kłamstwem jest to, że będziesz pracować mniej i większość rzeczy będzie za darmo. W ten sposób ideały kolektywistyczne były sprzedawane społeczeństwu od pokoleń i NIGDY nie działało to tak, jak twierdzi establishment”. W przyszłości projektowanej przez globalistów i „filantropów” ludzie niezgadzający się na życie w piętnastominutowej klatce i uleganie coraz to nowym ograniczeniom, regulacjom, zarządzeniom, krytykujący absurdy, jeśli służące czyimś interesom, to tylko tym, którzy je tworzą – więc tacy malkontenci, wolnomyśliciele staną się wyrzutkami społecznymi. Egzulantami, wygnańcami z własnych domów, wyzutymi z nieruchomości, wegetującymi na pustkowiach starego świata. Aby pozostać w łonie nowego świata, będziecie mu-sieli porzucić wszelką wolność, nawet wolność myślenia. Zgodzić się na życie w społecznościach określanych jako „zdecentralizowane” Błędnie, bo jest dokładnie odwrotnie – są całkowicie scentralizowane, jak klatka dla chomika, w której jesteś zwierzakiem, głosi Smith. „Podstawową filozofią takich społeczności jest zależność. Jeśli mieszkasz w miejscu, które zostało specjalnie zbudowane tak, aby uniemożliwić ci samodzielne utrzymanie, jesteś niewolnikiem. Choć z pewnością nawet niewolnictwo może wyglądać szlachetnie, jeśli ludzie będą przekonani, że ich łańcuchy są niezbędne dla dobra planety”

Leon Baranowski – Buenos Aires Argentyna

Wojciech Cejrowski korespondencjo z USA

W roku 1884 amerykańscy biskupi w Baltimore wydali dekret o tym, jak ma pościć katolik w Wielkim Poście:

  • – Śniadanie: kawa lub herbata plus 60 gramów chleba bez masła;
  • – Obiad: jeden pełen posiłek bez ograniczeń;
  • – Kolacja: 220 gramów dowolnego jedzenia bez mięsa.

(Kolację wolno zamienić miejscami z obiadem, jeżeli ktoś woli pełen posiłek wieczorem, a nie w południe).

Dziś są czasy ogólnego rozmiękczenia i wygodnictwa, więc po co ludzi męczyć postem? O postach nie uczą już nawet na medycynie, a środowisko lekarskie wyśmiewa „kolegów szarlatanów” zalecających post jako lekarstwo. Stare księgi dotyczące postów są traktowane jak banialuki.

W wielu zakonach (nie tylko katolickich) oraz w wielu kulturach świata, teraz i w przeszłości, w wielu religiach i rytach istnieją posty – mądrość dziejów i historii oceniana współcześnie jako „głupoty”.

Gdy Jezus wyszedł pościć na pustynię, nie ustanowił żadnej nowej tradycji, a jedynie wypełnił tradycję starą, znaną; praktykowaną przez wieki.

Okresy głodu, niejedzenia czy postu z wyboru albo wynikające z pewnych tradycji i rytuałów są częścią natury i kultury. Natura człowieka nie zmienia się przez tysiąclecia. Kultura się zmienia, pewne kultury wymierają, cywilizacje giną, obyczaje znikają, pojawiają się inne, ale fizjologia i natura Homo sapiens pozostają bez zmian.

Post stosowało wielu mistrzów przed ważnym zadaniem, stosowali go samuraje, stosowali mędrcy w Indiach, post znany jest w Afryce i w Amazonii, gdzie się go stosuje przed każdym ważnym polowaniem – opróżniasz brzuch i opróżniasz rozum z szumów, a potem lekki idziesz tropić zwierzynę.

Homo sapiens to drapieżnik – mamy kły, mamy oczy z przodu głowy (do lepszej oceny odległości pomiędzy nami a ofiarą, którą chcemy dogonić, upolować). Drapieżnik głodny poluje, a nażarty usypia.

Mamy więc teraz cywilizację uśpionych drapieżników. Pizza + Netflix = uśpienie. Piweńko + karkówka = uśpienie. I ono trwa tyle, ile czasu mamy dostęp do pizzy, karkówki, piweńka, czyli w obecnej epoce jest to uśpienie permanentne. Jest dobrze. Drapieżny lew leży syty na gałęzi, gdy pożarł antylopę. Leży i nawet mu się rozmnażać nie chce.

Dlaczego Indianie amazońscy poszczą przed polowaniem? Bo gdy drapieżnik jest lekko niedojedzony (nie wycieńczony, ale po prostu niedojedzony), to mu się wyostrzają zmysły – wzrok staje się ostrzejszy, refleks szybszy, słuch robi się czuły, a mięśnie bardziej zrywne i umysł bardziej światły. Studenci przed egzaminem, zamiast się uczyć do białego rana, gdy do głowy już nic nie wchodzi, mogliby zastosować kilkudniowy post i przypomni im się wszystko. Tak działa nasza fizjologia.

To, co opisałem, to MECHANIKA działania ludzkiego organizmu. Każdy to ma. Jednak post zniknął ze współczesnej kultury, pojawiły się diety, a dieta i post nie mają ze sobą nic wspólnego, pomimo pozorów.

Prawdziwy post łączy się zawsze z wyciszeniem – jeżeli ktoś ma pod ręką pustynię, to wychodzi pościć na pustyni; jeżeli ma celę mnicha, to zamyka się w celi i nakłada na siebie ślub milczenia. Wyciszenie to nie jest nowa technika New Age, lecz mechanizm fizjologiczny – fachowo „deprywacja sensoryczna”, czyli redukowanie bodźców. Jeżeli na co dzień nakręcają cię komórka, szybkie filmy, głośna muzyka lub tytoń, to gdybyś chciał pościć, to razem z jedzeniem (lub jakąś jego wybraną częścią) odstaw też te inne rzeczy, które cię nakręcają, a więc komórkę, fejsa, filmy, muzykę… W Wielkim Poście zdrowo jest zastosować zasadę ZERO SIECI.

1 nie ma nic złego w tym, że będziesz sobie „pomagał wytrwać”, czyli zaczniesz pić ziółka typu detox, a zamiast pogaduszek ze znajomymi złapiesz się monotonnego Różańca; zamiast filmu sięgniesz po książkę „cichą” w treści. Lub po prostu nie będziesz robić nic.

U mnie w Wielkim Poście, poza innymi rzeczami, istnieje też Godzina Ciszy. Jest to cisza kompletna, nawet zegary zatrzymuję, aby nie tykały. Siedzę i… i… NIC.

Słuchajcie ciszy…

Usłyszycie Mądrość. Odnajdziecie spokój.

Właściwy dystans do spraw,

ludzi i przedmiotów.

Znajdziecie czas, którego Wam brakowało. Słuchajcie ciszy.

I mówcie ciszej.

Ciii…
Sza!
***
Panie WC, a co mi Pan tu prawisz na temat postu, gdy Wielki Post się zaraz skończy? Nie można było wcześniej?
Można było. Ale to władza kościelna powinna zajmować się takimi rzeczami. A teraz mnie w końcu wnerwił Episkopat za działania miałkie lub żadne w sprawach kardynalnych. Jakieś nic niewarte oświadczenia, zamiast stanowczego nauczania. Sprawa religii w szkołach – miałkie oświadczenia i zero ofensywy; w sprawie rugowania z podręczników takich rzeczy jak Chrzest Polski – jakieś słowa „zaniepokojenia” zamiast twardego nauczania, a w sprawie tego, że „katolik” Duda podpisuje dokument zezwalający na tabletkę do zabijania dzieci, powinna być ekskomunika. Podobnie „katolik” Tusk powinien dostać urzędową ekskomunikę za to, że wdraża coś takiego: „Za odmowę wykonania aborcji lekarzowi grozić będzie odpowiedzialność prawna, a szpital straci prawo do dotacji z NFZ. Nikt nie może się powoływać na klauzulę sumienia”.
Ekskomunika oficjalna, z góry, dekretowana, jest ważna, bo to JASNY sygnał dla księży niższego szczebla, żeby takim facetom jak Duda i Tusk nie dawać Komunii Świętej.
A dobry dekret w sprawie tego, jak katolik powinien pościć w Wielkim Poście, byłby działaniem ożywczym. „Powinien” nie znaczy od razu „musi”, ale pokazuje kierunek. Pasterze Kościoła mają być pasterzami, a nie administratorami.

Przed drugą wojną światową obaj moi dziadkowie zostali bogatymi ludźmi według kapitalistycznego modelu „z pucybuta milionerem”. A po wojnie nastał komunizm i każdy z nich został z milionera pucybutem.

Przedwojenny kapitalizm to była dla nich szansa. Był kryzys, ciężko, ogromna liczba ludzi w głębokiej biedzie, a bieda to jest doskonała okazja, by zostać bogaczem. Z tym że musi to być bieda w prawdziwym kapitalizmie bez zasiłków. Bieda w kapitalizmie dopinguje i głód dopinguje, bo kapitalizm jednocześnie daje perspektywę rozwoju. Ta perspektywa nie musi być w zasięgu ręki; nawet lepiej, gdy nie jest, bo gdy jest zbyt łatwo, to ludzi rozleniwia i nie chce się chcieć.

Trudności rodzą ludzi twardych, odpornych, dzielnych, ambitnych. Łatwizna robi z ludzi miękkie parówki, którym wystarcza minimum socjalne. To mamy teraz. Cała masa ludzi w cywilizacji Zachodu przestała się ścigać i wystarcza im byle co. Byle było co do gara włożyć. Są transmisje z mundialu, piwko i karkówka, jest git.

Dziadek numer jeden mieszkał na wsi i nie miał nic. Zakochał się w mojej babci. Poszedł prosić o rękę i dostał kosza od przyszłego teścia:

– Chłopcze, nie masz nic poza gołą dupą, więc ci mojej córki nie dam. Bo jak ją utrzymasz?

Utrudnienie. Dziewczyna zgodziła się trochę poczekać (tyle zrobić mogła za przyzwoleniem swego ojca). Dziadek rzucił wszystko, pojechał $8 do Francji, najął się do roboty w dużym gospodarstwie, nauczył francuskiego, a także hodowli koni pociągowych (czasy przed traktorem), nowoczesnej uprawy ziemi i wrócił po kilku latach z workiem złotych monet. Postawił ten worek na stole przyszłego teścia i mówi mu tak:

– Dupa była goła, ale mam też głowę i ręce.

Założył porządne gospodarstwo, kupił mocne konie i maszyny, wziął ślub. Był bogaty, bo kapitalizm działał.

Okupacja niemiecka go nie zniszczyła, bo za okupacji nadal działał kapitalizm, dopiero po wojnie przyszła komuna i go wywłaszczyła z majątku, z dorobku życia. Dupa znowu była goła, ale w przeciwieństwie do systemu kapitalistycznego za komuny nie mogłeś z tym nic zrobić.

Komunizm wywłaszcza, a gdy ludzie nie mają majątku, nie ma na czym zbić majątku. Gdy nikt nic nie ma, nie ma jak się dorobić, nie ma z kim robić interesów – żyjesz na niskim poziomie dopuszczonym przez dyktaturę i – jak to się mówiło za komuny – „wyżej dupy nie podskoczysz”, a ta jest goła. To pieniądz rodzi pieniądz, a gdy się ludziom odbierze majątki, to brakuje podstawowego narzędzia pomnażania pieniędzy.

Te czasy właśnie wróciły. Trwa wielkie wywłaszczanie milionów obywateli UE. Unijni komisarze wywłaszczają inaczej niż komisarze ludowi za komuny – wtedy to była rewolucja proletariacka, dekret wywłaszczeniowy hurtowo i szybko po sprawie. Teraz są dyrektywy, które wywłaszczają po kawałku. Był nowy ład czerwony, obecnie jest zielony.

UE planuje przepisy drogowe – kierowcy powyżej 60. roku życia mają przechodzić badania, powtarzane co dwa lata. Nie zabiorą ci auta wprost, ale sam sprzedasz, gdy nie przejdziesz badań. Wywłaszczenie z samochodu.

Konfiskata aut za niektóre przestępstwa drogowe już jest. A do tego różne ograniczenia wjazdu do miast, których wprowadzają coraz więcej: masz diesla i nie wpuszczają, zbyt stary model auta, który się komisarzom nie podoba, nie takie emisje… Część osób mieszkających w miastach dochodzi do wniosku, że auto im po nic, skoro nie wolno nim jeździć, i sprzedaje. Wywłaszczenie.

Celem jest to, by ludzie nie mieli własnych samochodów i byli zmuszeni do korzystania ze środków transportu publicznego, które kontroluje władza.

Za tym idzie ślad węglowy. Kto go przekroczy, nie kupi biletu na pociąg, bo już swoje dozwolone limity podróżowania wyczerpał. Gdyby miał własne auto, toby może dokądś pojechał, a tak będzie musiał siedzieć w domu.

Równolegle odbywa się odbieranie ludziom pieniędzy. Na rachunku możesz sobie mieć stos forsy. Ale co z tego, gdy nie możesz za nią kupować? Tak było za komuny: auta były na przydział, mieszkania były na przydział i mogłeś mieć forsę, ale nie dało się za nią kupić.
Santander dołączył do banków, które wprowadziły . „informację” o indywidualnym śladzie węglowym klientów. Z kolei szwedzki fintech wprowadził kartę, która odrzuci transakcję, jeżeli przekroczysz limit śladu węglowego. Aha, czyli obserwują, co kupujesz, i jeżeli masz nakupowane za dużo towarów zakazanych, to więcej nie kupisz pomimo forsy na rachunku. Wywłaszczenie z własnych pieniędzy. Do tego limity transakcji gotówkowych i limit wypłat z bankomatu, abyś przypadkiem nie ominął systemu. A gdy całkowicie zlikwidują gotówkę, to mają nas.
***
UE wprowadza za trzy lata zakaz ogrzewania domów piecami gazowymi i węglowymi. Jeszcze rok temu do pieców gazowych dopłacaliśmy, teraz je wyrzucamy. Zmuszali ludzi do wymiany pieca na gazowy, bo gaz był paliwem czystym. Elektrociepłownie w Warszawie przechodziły z węgla na gaz. W 2030 r. nie będzie można instalować pieców gazowych. Aby zastosować się do nowej dyrektywy, właściciele domów muszą wydać tysiące złotych.
Dyrektywa budynkowa. Dostaniesz przymusowy „paszport budynku” z oceną emisyjności i albo dostosujesz budynek do unijnej ideologii klimatycznej (masz na to pięć lat), albo zastosujemy kary, które będą (cytuję artykuł 31): skuteczne, proporcjonalne i odstraszające. Zbadają emisyjność i jeżeli cię nie stać na remont, to przejmą twój dom i sami go dostosują. Tu nie chodzi o emisje, tutaj chodzi o eksmisje.
KTOŚ JESZCZE UWAŻA, ŻE POLEXIT TO ZŁY POMYSŁ?

Wojciech Cejrowski korespondencja z USA

Czy Ukraina łatwo wydaje paszporty cudzoziemcom? Pewnie tak. Kraj skorumpowany jak żaden inny w Europie, ponadto potrzebują rekrutów lub inwestycji. Mają swoje powody. To teraz tak: gdybym pojechał na Ukrainę i wymienił sobie paszport na ukraiński, a potem wrócił do Polski, to będę miał lepiej, niż ma obywatel RP na paszporcie polskim. A wkrótce mogę mieć jeszcze lepiej, bo storo już teraz dają PESEL, ZUS, to potem będzie polska emerytura; i to bez potrzeby wieloletniego haraczu w postaci składek. Haracz płacą głupie Polaczki, czyli Lachy (a może „lachy” małą literą – nie wiem, jak oni to piszą na Ukrainie). Wszystko bez zobowiązań. Mieszkanie można dostać lub zapomogę na mieszkanie, której nie dostanie Polak. W przychodniach i szpitalach darmo i bez kolejki. Mają też dać prawa wyborcze, czyli na poziomie samorządowym to se wybierzemy np. naszego ukraińskiego wójta w miejscowości, gdzie jest nas wielu, a wójt załatwi dotacje na to, co nam pasuje, a nie na drogę czy oczyszczalnię ścieków. A potem się wyjedzie lub się zostanie – zobaczymy. Na razie hulaj dusza za darmoszkę.

Wiele dobrych uczynków przynosi więcej hańby aniżeli chwały. „Bóg więcej ma smutku z Mszy odprawianej przez kapłana w grzechu ciężkim niż pożytku, który ta Msza niesie”. Dobrym uczynkiem było przyjmowanie uciekinierów pod dach, ale przyniosło więcej szkody niż dobra.

Miejsce polskich kwiaciarni, które zbankrutowały na skutek obciążeń fiskalnych, a wcześniej lockdownu, zajmuje ukraińska sieć Flower Bar, w której pracują wyłącznie Ukraińcy. W całej Polsce otwierają się nowe lokale.

Wpis klienta na ich stronie: „Świetna obsługa, bardzo wygodna strona, bardzo ładne bukiety 10/10″. Na ten wpis odpowiedział… Iwan (ale pisane cyrylicą – IBAH): „Twoje słowa naprawdę motywują nas do dalszego świadczenia wyjątkowych usług. Cieszymy się, że nasza wygodna strona i piękne bukiety zrobiły na Tobie wrażenie…” I tak dalej.

Za okupacji niemieckiej było takie patriotyczne hasło: „Tylko świnie siedzą w kinie”. Chodziło o to, by bojkotować niemieckie kina, w których poza dobrą rozrywką prezentowano na doczepkę filmy propagandowe. W tamtym czasie Polacy byli solidami i tylko świnie siedziały w kinie.

Dziś nie jesteśmy solidarni, może nigdy już nie będziemy, bo się naród polski skończył. Sprzedajemy się Ukraińcom jak dziwki portowe. Ktoś potrzebuje ładną wiązankę i tanio – kupuje u Iwana i nie ma z tym problemu. Kiedyś by miał problem z kupowaniem u Niemca czy u Ruska, ale dzisiaj ma wyłącznie problem finansowy, sprzedaje się jak dziwka i nie ma wrażenia, że jest świnią.

Teraz wielu czytelników jest obrażonych NA MNIE, inni są być może obrażeni na Iwana, a to już bardzo niesprawiedliwe! Iwany nie są niczemu winne – to myśmy im dobrowolnie oddali wszystko, więc ja się nie dziwię, że skorzystali.. Polacy na podobnej zasadzie skorzystali z okazji w Irlandii i obsiedli wszystko, co się dało. Irlandia się dała opanować dobrowolnie, tośmy ją opanowali i żaden Polak nie robił tego przemocą ani złośliwie – sami chcieli, sami się dali, ich wina. Potem się zorientowali i zaczęli narzekać, a nawet bić naszych, ale wtedy to już było za późno. Odwracanie takich rzeczy jest prawie niemożliwe.

A zatem ja nie mam pretensji do Ukraińców, że wzięli wszystko, cośmy im sami dali. Złości mnie to i niepokoi, ale do Ukraińców pretensji mieć nie mogę, bo to nie ich wina, tylko nasza własna. Mogę do Ukraińców odczuwać niechęć, ale obciążanie ich winą byłoby niesprawiedliwe.

Nie mam pretensji, że nas uważają za ciężkich frajerów i nami gardzą. Tak to jest szczególnie na Wschodzie – kto okazuje frajerstwo i słabiznę, ten jest godny pogardy. A Polska chciała być częścią Zachodu, aspirowała do Europy, była w sojuszach z Ameryką, a teraz znów wylądowaliśmy na Wschodzie. To się dzieje bez ruszania z miejsca. Coś nas zalewa i mamy to. Zaczęliśmy się przytulać do kraju ze Wschodu, którym jest Ukraina, zaczęliśmy jeździć na Majdany, popierać, to nas w końcu pochłonęli.

Ukraina jest państwem większym od Polski i silniejszym. Ma zasoby, których my nie mamy (choćby ropa i czarnoziemy), i nie ma tych wszystkich dławiących rozwój ograniczeń typu Zielony Ład i reszta unijnego szmelcu. No to silniejszy, do którego się przytuliliśmy, nas pochłonął. Poprzednio tuliliśmy się do i Zachodu i wtedy też silniejszy nas pochłonął – Biedronkę z ogromnym sukcesem GODNYM PODZIWU założył i prowadzi Portugalczyk. Żabka Biedronce nie podskoczy, bo nie ma tyle siły, wystartowała za późno, gdy już nas pochłonęli.
***
Czym jest ukrainizacja? Utratą niepodległości. Tym samym co rusyfikacja czy niemczenie za czasów zaborów. Proces odwracalny, ale to bardzo trudne.
HYMN POLSKI… zawiera słowa uległe: „dał nam przykład Bonaparte”. Nie było polskich przykładów, polskich wodzów i królów? Autor hymnu nie mógł wpisać polskiego wodza? Musiał się kłaniać obcemu cesarzowi? To wtedy jeszcze nie był hymn, a jednie mazurek dla polskiego wojska za granicą. Ale że potem, gdyśmy się wreszcie wybili na niepodległość, nie wybraliśmy „Roty”? Czemu?
„Rota” jest lepsza na hymn: „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród, nie damy pogrześć mowy… Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz…”
To są dużo lepsze hasła od obecnego hymnu.
I jeszcze: „Twierdzą nam będzie każdy próg” – czyli w każdym polskim domu będziemy bronić polskości. Na każdym poziomie od władzy u góry do samego dołu, do ostatniej chałupy w ostatniej wiosce. Obrona polskości polega także na tym, że bukiety kupujemy drożej, ale u swoich. Ukraińcy tak robią i Żydzi, i Arabowie; i wszyscy w ten sposób dają przykład swego patriotyzmu. 

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych

W co gra Ameryka?

Niemcy i Francja nawet nie kryją, że centralizacja Unii Europejskiej ma posłużyć „wyemancypowaniu się” spod amerykańskiej dominacji i wyrugowaniu wpływów USA na kontynencie. Doskonale rozumiał to Donald Trump, który forsował projekt Trójmorza mający stanowić przeciwwagę dla niemieckiej hegemonii.

Piotr Lewandowski

I. Ameryka w rozkroku? Na wstępie muszę się Państwu przyznać do pewnej bezradności.
Otóż coraz mniej rozumiem europejską politykę Stanów Zjednoczonych – w tym tę prowadzoną wobec Polski. Ów postępujący brak zrozumienia wynika zaś z rzucających się w oczy sprzeczności. USA wprawdzie porzuciły chyba na długi czas mrzonki o„resecie”z Rosją i wspierają Ukrainę, korzystając przy tym z polskiego hubu przerzutowego pod Rzeszowem, bez którego ta pomoc byłaby skrajnie utrudniona. I to jest racjonalne, podobnie jak kontrakty zbrojeniowe zawierane z Polską wraz z kolejnymi partiami amerykańskiego sprzętu bojowego, które do nas trafiają. Jest to, powtarzam, racjonalne, bo Ameryka zwyczajnie musi dać Putinowi (a przy okazji Chinom) po no
sie – choćby po to, by ratować swą pozycję światowego supermocarstwa. Pamiętajmy jednak, że wśród amerykańskich elit wciąż pokutują również odmienne koncepcje urządzenia świata. Jeszcze przed rosyjską agresją omawiałem na tych łamach artykuł Jeffreya Sachsa, w którym tenże wprost
stwierdził, iż Ukraina i Tajwan powinny mieć ograniczone prawo do zawierania sojuszy – czyli przyznał de facto prawo Rosji i Chinom do własnych stref wpływów. Na razie to stronnictwo „appeasementu” znajduje się w defensywie – co nie znaczy, że za jakiś czas nie dojdzie ponownie do głosu, zwłaszcza gdy Amerykanom zbrzydnie przeciągająca się wojna.

Il.„Polityczka” Marka Brzezińskiego
Zacznijmy może jednak od Polski. Z jednej strony jesteśmy kluczowym partnerem Stanów Zjednoczonych na wschodniej flance NATO-z drugiej te same Stany Zjednoczone za sprawą ambasadora Marka Brzezińskiego ostentacyjnie wręcz wspierały pro-niemiecką „totalną opozycję”. Podkreślmy to: w amerykańskiej ambasadzie zawsze na ciepłe przyjęcie mogły liczyć siły polityczne chodzące na pasku Berlina, a więc jednego z głównych (wraz z Francją) przeciwników amerykańskiej obecności w Europie. Więcej – Mark Brzeziński demonstracyjnie obfotografowywał się z przywódcami sędziowskiej rebelii z inicjatywy Wolne Sądy, a więc środowiska otwarcie dążącego do anarchizacji sytuacji wewnętrznej w Polsce. O permanentnym parasolu ochronnym roztaczanym nad TVN nawet nie wspomnę. I teraz pytanie: czy amerykańska ambasada naprawdę ma aż tak słaby „research” że zatraciła umiejętność odróżniania kto swój, a kto wróg – które ugrupowania polityczne w Polsce stawiają na sojusz z Waszyngtonem, a które niekoniecznie? I pytanie drugie: czy aby na pewno mamy do czynienia z polityką Waszyngtonu, czy też ambasador MarkBrzeziński uprawia tutaj na boku swoją własną, partykularną „polityczkę” kierując się osobistymi, towarzysko-ideologicznymi względami?
Jak by nie patrzeć, takie postępowanie wkrótce może Ameryce wyjść bokiem – i to w całkiem konkretnych sprawach. Szykujący się do władzy obóz „totalnych” nawet nie ukrywa, że zamierza poddać gruntownej rewizji zawarte przez obecny rząd kontrakty zbrojeniowe i cały program rozbudowy polskiej armii, na który rzekomo nas „nie stać”. W tym roku nasze wydatki zbrojeniowe mają sięgnąć rekordowych 4 proc. PKB, natomiast wspierany przez przyszły rząd zamierza te wydatki radykalnie ściąć. To zaś oznacza nie tylko spowolnienie modernizacji armii i osłabienie naszego potencjału odstraszania, co negatywnie odbije się na całej wschodniej flance NATO, ale również uderzenie po kieszeni amerykańskich koncernów zbrojeniowych, które stracą sute zamówienia. Idźmy dalej. Polski program energetyki jądrowej od dawna jest solą w oku Niemiec, co przekłada się na dwuznaczny stosunek nowej władzy do elektrowni atomowej. Wywodzący się z PO marszałek województwa pomorskiego Mieczysław Struk zapowiedział„zada-wanie niewygodnych pytań” motywując to, a jakże, względami ekologicznymi – i puszczając tym samym w niedwuznaczny sposób oko do przeciwników inwestycji, dążących obecnie do podważenia decyzji środowisko-wej. „Twardymi” przeciwnikami atomu są wchodzący w skład KO Zieloni, powielający jeden do jednego niemiecką narrację w tej materii. Wszystko to może skutkować obstrukcją projektu – czyli wymiernymi stratami dla amerykańskiego konsorcjum Westinghouse-Bechtel, które ma być głównym wykonawcą inwestycji.

Kolejna sprawa to Centralny Port Komunikacyjny, którego likwidację zapowiadają „totalni”. Ta inwestycja obejmująca prócz przewozów pasażerskich również port lotniczy cargo i system kolei dużych prędkości ma nie tylko wymiar czysto komercyjny, lecz również militarny, jako potencjalny hub logistyczny dla całego regionu. Podobnie rzecz się ma z nowym terminalem kontenerowym w Świnoujściu, przeciwko któremu protestują Niemcy, a który w przypadku konfliktu zbrojnego może mieć kluczowe znaczenie dla zaopatrzenia drogą morską – bo Gdańsk jest w bezpośrednim zasięgu rażenia z obwodu kaliningradzkiego. Wszystko to są inicjatywy rządu Zjednoczonej Prawicy, których okrojenie bądź skasowanie zapowiada przyszła władza. Czy Amerykanie tego nie widzą?

III. Europejski „reset”
Przejdźmy teraz do spraw europejskich, bo tutaj jest równie dziwnie. Otóż z rozmaitych dochodzących zza kulis „przesłuchów” wynika, iż Waszyngton jest wielkim zwolennikiem federalizacji Unii Europejskiej w duchu „Stanów Zjednoczonych Europy”. Uzasadnienie jest takie, iż z perspektywy
amerykańskiej wygodniej jest mieć jeden telefon do jednolitego europejskiego centrum decyzyjnego, niż dogadywać się z każdym państwem z osobna. Pobrzmiewają tu echa z początku kadencji Joe Bidena, kiedy to amerykański prezydent postawił na „reset”z Niemcami, godząc się na Nord Stream 2 i przyjmując ich propozycję odciążenia USA na odcinku europejskim – Niemcy mianowicie miałyby zostać głównym gwarantem pokoju i bezpieczeństwa na kontynencie, co pozwoliłoby Ameryce skoncentrować się na rywalizacji z Chinami. Wydawało się, że wojna na Ukrainie i kompromitacja Niemiec, które pokazały zarówno swoją złą wolę, jak i zwyczajną niemożność zagwarantowania czegokolwiek, odeślą tę koncepcję do lamusa. Tyle że, jak widać, tak się nie stało.
Tymczasem Niemcy i Francja nawet nie kryją, że centralizacja Unii Europejskiej ma posłużyć „wyemancypowaniu się” spod amerykańskiej dominacji i wyrugowaniu wpływów USA na kontynencie. Doskonale rozumiał to Donald Trump, który forsował projekt Trójmorza mający stanowić przeciwwagę dla niemieckiej hegemonii – i z tych samych względów blokowała pomocą sankcji finalizację Nord Stream 2. Natomiast administracja Joe Bidena zdaje się stawiać na jakiś nowy „europejski reset”, który musi skończyć się podobnie jak ten rosyjski z czasów tandemu Barack ObamaHillary Clinton (z Bidenem jako ówczesnym wiceprezydentem). Niemcy, jeże tylko poczują, że mają rozwiązane ręce i podporządkowany sobie kontynent, natychmiast zwrócą się otwarcie przeciw Stanom Zjednoczonym – chociażby dlatego, że tylko w ten sposób mają szansę osiągnąć wymarzoną mocarstwową pozycję, która wedle ich najgłębszego przekonania słusznie im się należy. A droga do tego jest tylko jedna: ponownie oprzeć się na rosyjskich surowcach i biznesowej kooperacji z Chinami oraz zdławić potencjał rozwojowy Polski. Czyli wejść w układ ze śmiertelnymi wrogami USA i NATO oraz stłamsić głównego amerykańskiego sojusznika w Europie.
Już teraz Helmut Scholz, jeden ze sprawozdawców i autorów proponowanych zmian traktatowych, otwarcie deklaruje konieczność „uniezależnienia się od NATO”, czemu służyć miałoby stworzenie odrębnych europejskich sił zbrojnych i wyjęcie armii spod kierownictwa krajów członkowskich. Postulaty te będą omawiane na przyszłym europejskim konwencie zajmującym się przegłosowanymi właśnie w PE propozycjami federalizacyjnymi. Jeśli przejdą, będzie to oznaczało polityczne i militarne rozbicie NATO na dwa konkurujące ze sobą bloki. Czy w Waszyngtonie tego nie widzą? Może bagatelizują niemieckie zapędy, sądząc, że Stany Zjednoczone są na tyle silne, że z Europy wypchnąć się nie dadzą? Jeżeli tak, to mogą się wkrótce nielicho naciąć. Ponawiam więc pytanie: w co gra Ameryka?

Leon Baranowski – Buenos Aires Argentyna

Wojciech Cejrowski korespondencjo z USA

Wojciech Cejrowski korespondencjo z USA

Granice państwowe są potrzebne. Kiedyś to przekonanie było powszechne, ale potem w Unii Europejskiej zapanowała moda na likwidowanie granic. Gdy zaczęli likwidować granice wewnętrzne, zniknęło też w ludziach ogólne poczucie, że granica jest czymś dobrym i warto jej strzec.

Kto pilnował granic kiedyś? Wojsko! A teraz? W ramach Unii, gdzie granice likwidowano, poznikały też jednostki wojskowe, a te, które zostały, ktoś rozbroił. Są kraje otoczone innymi krajami UE, które w ogóle nie uważają za konieczne, by pilnować własnych granic.

Nielegalne przekroczenie granicy to przestępstwo karane więzieniem. A zanim cię wsadzili, to kiedyś jeszcze strzelali – Wojska Ochrony. Pogranicza były jednostkami najbardziej frontowymi ze wszystkich, były uzbrojone po zęby, miały naboje ostre i rozkaz strzelania, gdyby ktoś się pakował przez granicę. Te jednostki zlikwidowano i w roku 1991 powołano Straż Graniczną. Ja uważam, że granic państwa powinno strzec regularne wojsko, a nie organ administracji. Wojsko powinno granic strzec i… BRONIĆ. Aby mogło bronić, powinno być uzbrojone w sprzęt i stosowne rozkazy, w tym w rozkaz: STRZELAĆ.

Obecnie zamiast więzienia pogranicznicy proponują przestępcom (nielegalne przekroczenie granicy to PRZESTĘPSTWO!) obozy przejściowe i pomoc socjalną. Czyli kary nie ma, jest nagroda: wikt, opierunek, darmowe mieszkanie, leczenie, edukacja, wystawienie dokumentów, jeżeli nie masz własnych… Dlaczego nawet na zewnętrznych granicach Unii Europejskiej przestali strzelać do intruzów? Kiedy zmieniono podejście do przepisów o więzieniu? Czemu przestępcy nie trafiają pod sąd? Prawo mówi:
„Nielegalne przekroczenie granicy (art. 264)
§ 2. Kto wbrew przepisom przekracza granicę Rzeczypospolitej Polskiej […], podlega lorze pozbawienia wolności do lat 3″.

Kto i kiedy zmienił rozkazy? Przecież mamy zagrożenie wojenne! Pogróżki ze strony władz Białorusi oraz Rosji. Pogróżki rosyjskie zawierały informacje o pociskach jądrowych. Grożą nam normalną wojną. Czemu w tej sytuacji nie przywrócono rozkazów o strzelaniu na granicy? Skąd wiemy nocą i z daleka, że to „biedny Syryjczyk w poszukiwaniu pracy”, a nie bogaty członek Grupy Wagnera? Skąd to wiemy? Nie wiemy! No to czemu nie strzelamy na granicy do każdego, kto się właśnie przedziera przez las i nie zareagował na wołanie „STÓJ, BO STRZELAM”?

W tej chwili najbardziej strzeżone kawałki polskiej granicy są na lotniskach i gdybyś tam próbował się pchać nielegalnie, to cię zastrzelą, ale gdy rozwalasz zasieki na granicy z Białorusią, to stoją i się patrzą, bo takie mają rozkazy. Nie ich wina, że się patrzą – wina tych, którzy rozkazu nie wydali.

Kolejne dokładnie strzeżone granice to płoty dookoła budynków rządowych lub jednostek wojskowych. Tam sami siebie pilnują, a granica na Bugu stoi otworem. No i płotów więziennych też pilnują, mają nawet wieżyczki strażnicze i jakoś potrafią strzelić w razie czego.

Pan przesadza, Panie WC. Jak tak można do ludzi strzelać? Ja nie każę od razu do ludzi, ale np. do tych afrykańskich pontonów, które się pchają w stronę Włoch i Grecji – płynie sobie włoski patrol wojskowy po morzu i gdy widzi pontony, to strzela w wodę przed nimi, tak aby piana w górę szła. Sternicy w pontonach zobaczą wybuchy na wodzie, to grzecznie zawrócą w obawie, że im ponton rozwali. Ludzie robią się bardzo rozsądni, gdy widzą coś takiego.

Przecież tak nie można? Jeżeli „tak nie można” to potem mamy do czynienia z niestabilnym sojusznikiem w ramach Unii Europejskiej, którym stała się Francja.

Francja nie strzegła granic i w konsekwencji utraciła kontrolę w wielu obszarach miejskich wewnątrz własnych granic. Wewnątrz! Podobnie jest w Szwecji i słyszeli Państwo o tym wiele razy.

Niemcy też nie są stabilne, skoro w Niemczech jest więcej nielegalnych imigrantów niż policjantów. Gdyby doszło do starć jeden na jednego, to niemiecka policja przegrałaby.

Francja podwyższyła stopień I zagrożenia terrorystycznego g do najwyższego. Ulice Paryża | patroluje 70 tys. żołnierzy. Powinni od lat pilnować granic, ale  tego nie robili. Nasi sojusznicy s sobie nie radzą, a to oznacza, że postawiliśmy na złych sojuszników – oni już nam bezpieczeństwa nie zapewnią, a my dalej swoje i nawet sami nie pilnujemy własnych granic. Bo co to za pilnowanie, gdy pogranicznik ma tylko patrzeć i przepuszczać dalej?

W USA Joe Biden przestał pilnować południowej granicy – kazał swoim pogranicznikom stać, patrzeć i REJESTROWAĆ nielegalnych przybyszów. W USA obowiązują przepisy takie jak u nas – za nielegalne przekroczenie granicy jest więzienie, ale administracja Joe Bidena robi to co nasza: wpuszcza i proponuje social.

W ciągu jednego roku zarejestrowano i wpuszczono w głąb kraju ponad 2 min ludzi, w tym 30 tys. nielegalnych przybyszów z Chin – wszyscy w tym samym wieku poborowym, tak samo ostrzyżeni, weszli zorganizowanymi grupami, bez dokumentów, z jednym wojskowym plecaczkiem każdy. Gdzie są teraz i co organizują?

Kontenerowiec rozwalił most i zablokował ważny port. Z samolotów Boeing w trakcie lotów wylatują drzwi, odpadają koła. Eksplozje zakładów chemicznych i toksyczne chmury. Pożary w kilku wielkich zakładach produkujących mięso. Masowy pomór bydła bez żadnej epidemii. To seria zdarzeń z ostatnich 12 miesięcy. Aby w całej Ameryce zgasł prąd, wystarczy kilkanaście niewielkich wybuchów na niestrzeżonych stacjach transformatorowych – sieć zgaśnie automatycznie. 

Wojciech Cejrowski korespondencjo z USA

Najwięcej amerykańskich policjantów ginie w trakcie kontroli drogowych. To oni muszą się najpierw regulaminowo wystawić na śmierć, zanim podejmą akcję – muszą czekać, aż napastnik wyciągnie broń i w zasadzie będzie już za późno na obronę. To absurdalne, ale do tego doprowadziły wieloletnie ataki demokratów na siły policyjne. „Znów zastrzelono Murzyna, policję trzeba rozwiązać, BLM! BLM!” – to narracja demokratów.

Ze statystyk widać, że największą liczbę przestępstw popełniają kolorowi. W rezultacie większość osadzonych w więzieniach to kolorowi. Siedzą nie dlatego, że „policja jest przesiąknięta rasizmem”, lecz dlatego, że popełniają większość przestępstw. Ale dla demokratów to jest pożywka wyborcza – głosić tezy, że „zbyt wielu kolorowych siedzi w więzieniach”. W konsekwencji w wyborach na prokuratorów wygrywają Murzyni, którzy mają załatwić ten problem. Czarni prokuratorzy wypuszczają czarnych kryminalistów pod byle pretekstem.

Policja łapie kogoś rano, a wieczorem prokurator każę przestępcę wypuścić z aresztu i zamyka sprawę lub… wielokrotnemu recydywiście na warunkowym zwolnieniu pozwala odpowiadać z wolnej stopy. Kryminalista wychodzi z aresztu, śmieje się policjantom w twarz i na ich oczach drze papierek z wezwaniem na rozprawę. Ulice miast takich jak Nowy Jork przypominają Gotham City z filmów o Batmanie.

W trakcie zatrzymania za parkowanie na przystanku autobusowym biały policjant został zastrzelony przez recydywistę, którego policja aresztowała wcześniej 21 razy, ale prokurator po raz kolejny zdecydował, by go wypuścić. Przestępca zawodowy wpakował policjantowi kulę w brzuch poniżej kamizelki kuloodpornej. Pogrzeb odbył się w Wielki Czwartek i zgromadził tysiące policjantów ustawionych w szpalery na ulicach Nowego Jorku.

Na ten pogrzeb próbował się wprosić mer Nowego Jorku. To od niego zależy, czy prokuratorzy będą recydywistów wypuszczać czy trzymać w areszcie do czasu rozprawy. O tym, czy ręka sprawiedliwości ma być ciężka czy lekka, decydują politycy. W Polsce jest podobnie – sędziowie mają pewne widełki zapisane w kodeksie karnym i mogą skazywać na pięć lat bezwzględnego więzienia lub na dwa lata w zawiasach za dokładnie to samo przestępstwo.

Rodzina zastrzelonego policjanta odpowiedziała merowi, że nie życzą go sobie na pogrzebie, bo ta śmierć jest z jego winy. Kathy Hochul (Partia Demokratyczna), która jest gubernatorem stanu Nowy Jork, postanowiła nie pytać rodziny o pozwolenie, lecz po prostu przyjechała w kawalkadzie limuzyn i próbowała wejść na pogrzeb nieproszona. Ktoś z rodziny zamordowanego wyszedł przed dom pogrzebowy, zbeształ ją, a potem zwyczajnie wygonił. Kamery nagrały krzyk: „Jego krew jest na twoich rękach. To ty i twoja polityka jesteście winne jego śmierci!”

Był tylko jeden polityk, którego zaproszono. Dyskretnie, bez pompowania tematu w mediach. Jeden z kuzynów zamordowanego skontaktował się z Donaldem Trumpem. Trump przyleciał specjalnie z Florydy i zrobił to dyskretnie. Ma dom i biznesy w Nowym Jorku, często bywa w mieście, a z powodu trwającej kampanii wyborczej jest stale śledzony przez media. W pewnym momencie wiedzieli już, dokąd zmierza, ale wewnątrz domu pogrzebowego nie było kamer.

Trump zawsze popierał policję; o porządku prawnym mówi od lat: o tym, że policja musi być porządnie finansowana i uzbrojona nie tylko w pistolety, lecz także w DZIAŁAJĄCE PARAGRAFY, a nie osłabiana przez prokuratorów, którzy wypuszczają kryminalistów po kilkadziesiąt razy. Porządek prawny musi istnieć, aby dało się w Nowym Jorku (i innych miastach Ameryki) żyć, chodzić po ulicach, jeździć metrem i prowadzić interesy, sklepy, budować apartamentowce i hotele, w których ludzie będą chcieli mieszkać, bo miasto jest bezpieczne.

Trump spotkał się z wdową po zamordowanym policjancie i z jego jednorocznym synkiem, o którym powiedział po pogrzebie: „Teraz to dziecko nie wie, co się stało, ale kiedyś się dowie i zrozumie, i to je zmieni na całą resztę życia. To się nie powinno stać – ten wielokrotny

recydywista nie powinien jeździć samochodem po mieście, g lecz siedzieć za kratami”, g W domu pogrzebowym ka-| mer nie było, ale wiemy trochę 8 z opowieści naocznych świadków. Trump pomodlił się przy trumnie zamordowanego, potem spotkał z rodziną, z matką policjanta, jego rodzeństwem i wujkami. Gdy podszedł do babci zabitego, ta poprosiła, by ją po prostu przytulił.

Wojciech Cejrowski korespondencja z USA

W przypadku wojny będzie pobór. Obecny pobór to musi być Gen Z i nie jest to nazwisko chińskiego generała, choć fonetycznie pasuje. Jest to nazwa pokolenia ludzi urodzonych w latach 1995-2010. Drobne przesunięcia tych dat nie mają znaczenia, bo liczą się cechy grupy pokoleniowej, a nie dokładne daty urodzenia. Generacja Z to pierwsze pokolenie, dla którego świat cyfrowy jest w pełni naturalny, gdyż obcują z nim od urodzenia. Nie znają świata bez smartfona, bez sieci, bez dostępu. Wychowali się w świecie, w którym już istniały media społecznościowe.

Osoby z Gen Z są też nazywane „płatkami śniegu”, bo to generacja ludzi nadwrażliwych i delikatnych jak płatki śniegu. Urazisz słowem – rozpadną się, małe niepowodzenie życiowe – roztopią się, lekki podmuch czegokolwiek porwie ich lub rozszarpie. No to teraz wyobraźmy sobie tych ludzi w koszarach… Oni nie są w stanie oderwać się od komórki, bo całe ich życie toczy się na smartfonie. A na poligonie lub na wojnie ze smartfonem się nie da, masz do obsłużenia karabin i nie możesz się oglądać na komorę albo masz iść w błoto z saperką.

Przy pierwszym posiłku w koszarach okaże się, że 15 proc, z nich odmawia jedzenia, bo to weganie. Na wojnie się żre gotowe racje bez wybrzydzania, a gdy zabrakło, wrzucasz do gara, cokolwiek się akurat trafi, może być gołąb. Gen Z ucieknie do domu z płaczem, a wtedy trzeba ich będzie rozstrzelać za dezercję czy… JAK MAMY SOBIE RADZIĆ Z TAKIM MATERIAŁEM POBOROWYM, PANIE GENERALE?

Po tygodniu w dowolnej pracy Gen Z pyta o awans, więc w koszarach zapytają o to samo: Kapralu, jestem tu już tydzień. Kiedy dostanę pierwszą gwiazdkę na pagonach?

Tacy są i to nie jest ich wina, lecz ich CECHA pokoleniowa. Moim zdaniem armia nie jest przygotowana na spotkanie z tym problemem. Armia w razie wojny wyśle wezwania do poboru i zorientuje się za późno, że tym razem lepiej robić pobór dla starszych, a tych w wieku 18-29 lat zostawić w domu, bo się nie nadają.

Płatki śniegu nie nadają się nie tylko do wojny. I to znowu nie ich wina, lecz cecha grupowa. Pomimo że skończyli wyższe uczelnie, nic nie potrafią. Najgorsze, że nie potrafią się uczyć. Niczego nie zapamiętują, bo: „Przecież wszystko zawsze znajdę w sieci. To po co mam sam pamiętać?”.

Nie sposób ich zmotywować do żmudnej roboty, bo Gen Z oczekuje stałych wzmocnień. Mają to nabyte z instagramów i fejsbuków – zamieszczają cokolwiek i natychmiast dostają łajki, a to oznacza, że sami siebie wytresowali w kierunku natychmiastowej gratyfikacji za nic. Dlatego Gen Z po tygodniu pracy pyta o awans lub podwyżkę. To pokolenie nie nadaje się na wojnę. Czyli… kto nas będzie bronił? Amerykanie?

Nie. Amerykanie nas nie obronią, bo mają ten sam problem. Liczebność US Army zmniejszyła się o 24 tys. żołnierzy, gdyż brak poborowych. W ostatnich latach stale zmniejszano wymagania i teraz możesz być gruby, możesz nie być w stanie przebiec truchtem 100 metrów, możesz mieć tatuaże na całym ciele i kolczyk w nosie, możesz być zboczony w dowolnym kierunku, bylebyś się zgłosił do poboru. Mimo to w USA brak żołnierzy. Pokolenie płatków śniegu nie ma chęci do wojaczki. To kto nas będzie bronić w razie wojny?

Nikt. A władza nadal wciska kit o NATO i Amerykanach, podczas gdy we wszystkich krajach sojuszniczych jest ten sam problem.

Kit służył kiedyś do mocowania szyb, dziś pojawia się częściej w wyrażeniu „wciskać kit”. Można też wykitować, czyli umrzeć.

Dawno temu przy drodze na Mrągowo stało ogłoszenie, które nas śmieszyło: Szklarz Urbanek kituje w podwórzu. Dla miejscowych miało aż trzy znaczenia: Urbanek był pijakiem, często leżał na podwórku i wtedy rzeczywiście kitował, czyli zdychał z przepicia, ale innym razem potrafił fantastycznie kitować, czyli wciskać ludziom przeróżne banialuki. Nic z tego, co opowiadał, nie było prawdą, ale brzmiało cudnie. Chciało się słuchać.

Gdy miałeś gorszy humor, wystarczyło zabrać dwa piwa, iść do Urbanka i on cię rozweselił. Zajeżdżałem do niego po wesołe historyjki, które potem sprzedawałem ze sceny na Pikniku Country w Mrągowie. Gdy trzeba było zapowiedzieć zespół, ale artyści grzebali f się z przypinaniem kabli, inni i prowadzący zawiadamiali o krótkiej przerwie i uciekali ze sceny. Ja… kitowałem | kunsztownie i rozrywkowo, za e co dziękuję szklarzowi Urbankowi (dziś świętej pamięci).

Za komuny człowiek był od urodzenia przygotowany na kit i trudno było ludzi oszukać. Rządowa propaganda była jak kłamliwy szum morza -siedzisz na plaży i po jakimś czasie nie słyszysz tego szumu, nie reagujesz, nie ma na ciebie wpływu; szum staje się tłem bez znaczenia. Wtedy w telewizji mogli powiedzieć wszystko, co chcieli, a ludzie i tak wiedzieli swoje. Kwestia wyćwiczenia. Byliśmy odporni na kit.

Dziś nawet moje pokolenie przestało być odporne. Ktoś przeczyta siedem nagłówków, wszystkie są takie same, jedna narracja, i zaczyna wierzyć, że skoro wszędzie mówią to samo, to to jest prawda. Nie jest. Dla własnego bezpieczeństwa należy zakładać, że jeżeli wszędzie mówią to samo, to to jest raczej perfidne kłamstwo skierowane przeciw nam. Przekonali się Państwo o tym podczas COVID, prawda?
Jak w tych warunkach znaleźć prawdę?

Dla własnego bezpieczeństwa należy zakładać, że WSZYSTKO, co mówi władza, jest kłamstwem, i odwracać ten ich kit o 180 stopni. Kiedy mówią, że coś jest dobre, szczególnie gdy dodają, że jest dobre dla ciebie, wówczas zakładaj, że jest złe lub szkodliwe, i poczekaj chwilę. Samo wyjdzie. Maski i zakaz wchodzenia do lasu…
Władza twierdzi, że jesteśmy gotowi do wojny, doskonale uzbrojeni i mamy sojusze.
Moim zdaniem wszystko kit.

Opracował: Jarosław Praclewski – Solidarność RI, numer legitymacji 8617, działacz Antykomunistyczny

Pędzlem i Piórem Skarby Kultury Polskiej

Szanowny Panie Januszu,

 

Nadszedł nareszcie moment, kiedy mogę ofiarować Panu nasz kalendarz na rok 2024.

Ale proszę pozwolić, że zapytam najpierw: czy pamięta Pan nasz apel do ministra Piotra Glińskiego?

Przypomnę – w czerwcu tego roku wystosowaliśmy petycję, będącą reakcją na przejawy ideologizacji i schamienia w polskiej kulturze.

Niedawny skandal wokół filmu „Zielona granica” Agnieszki Holland pokazał, jak bardzo ten głos był potrzebny. Kinowa publiczność już dawno nie otrzymała takiego zastrzyku pogardy do Polski i polskiego munduru.

Żołnierzy i strażników z narażeniem życia strzegących naszych granic w filmie przedstawia się jako sadystów i zwyrodnialców.

Wszystko to podlane sosem politycznej propagandy: Marsz Niepodległości nazywany jest marszem faszystów, a pozytywna bohaterka nazywa rządzących „gnojami”…

Nic dziwnego, że po kraju rozlała się fala oburzenia.

Proszę pomyśleć, jak muszą się czuć dzieci napiętnowanych funkcjonariuszy?

I na dodatek dzieje się to w krytycznym momencie, gdy Europę z każdej strony szturmują rzesze tzw. imigrantów.

Przyzna Pan, że krew gotuje się w żyłach…

Nasza kampania spotkała się z żywym odbiorem i w krótkim czasie otrzymaliśmy kilka tysięcy apeli podpisanych przez naszych Przyjaciół i Sympatyków.

Więcej, akcja zaczęła żyć własnym życiem i licznie wracały do nas petycje podpisane nawet przez osoby, które dotąd nie włączały się w działania Centrum Życia i Rodziny.

Świadczy to z pewnością o jednym – wielu z nas wciąż zależy na pielęgnowaniu wartościowej polskiej kultury.

Mamy dość wulgarności, tandety i nachalnej propagandy!

Jesteśmy głodni sztuki, która ubogaca i pozwala się zachwycić. Która niesie przesłanie, ale nie wbija go młotkiem do głowy.

Taką sztukę postanowiliśmy zaprezentować w naszym kalendarzu.

„Pędzlem i piórem” przywołuje najprzedniejsze dzieła polskiej literatury. Przypominamy te najbardziej oczywiste: „Pana Tadeusza”, „Ogniem i mieczem”, czy „Lalkę”.

Ale znalazło się również miejsce na „Przedświt” Zygmunta Krasińskiego i „Na skalnym Podhalu” Kazimierza Przerwy-Tetmajera.

Co łączy pozycje, które trafiły do kalendarza?

Wiadomo – artystyczny kunszt, rozmach, wciągające fabuły.

Ale musiało być coś więcej, skoro te dzieła odcisnęły piętno na sercach kolejnych pokoleń.

Tworzący je artyści byli żywym sejsmografem narodowej duszy. Wyczuwali jej subtelne drgania i głębokie poruszenia. Pokazywali postawy, które inspirowały do wielkich czynów.

Dodawali nadziei i odwagi.

Potrafili pokazać ludzkie losy i postawy na tle dziejowych burz, które tak dotkliwie nawiedzały Polskę.

Powtórzę słowa św. Jana Pawła II, które cytujemy we wstępie do kalendarza:

Kultura jest przede wszystkim dobrem wspólnym narodu. Kultura polska jest dobrem, na którym opiera się życie duchowe Polaków. Ona wyodrębnia nas jako naród. Ona stanowi o nas przez cały ciąg dziejów. Stanowi bardziej niż siła materialna. Bardziej nawet niż granice polityczne. Wiadomo, źe naród polski przeszedł przez ciężką próbę utraty niepodległości, która trwała z górą sto lat – a mimo to pośród tej próby pozostał sobą. Pozostał duchowo niepodległy, ponieważ miał swoją kulturę. Więcej jeszcze. Moi kochani: wiemy, że w okresie najtragiczniejszym, w okresie rozbiorów, naród polski tę swoją kulturę ogromnie jeszcze ubogacił i pogłębił, bo tylko tworząc kulturę, można ją zachować.

To właśnie dlatego pół wieku po opublikowaniu „Ogniem i mieczem” młodzi ludzie walczący w Powstaniu Warszawskim przybierali pseudonimy „Kmicic”, „Zagłoba” czy „Wołodyjowski”.

To dlatego w 1968 roku wystawienie Mickiewiczowskich „Dziadów” dało asumpt do buntu przeciwko komunistycznej opresji.

Na marginesie można by postawić pytanie, co z tą spuścizną uczyniłaby autorka „Zielonej granicy” Agnieszka Holland. Jak przedstawiłaby bohaterów?

Co zostałoby z poczciwości Longinusa Podbipięty? Co z jego prostej i silnej wiary? Może nagle stałby się tępym fanatykiem religijnym, toczącym pianę z ust i dyszącym nienawiścią na samą myśl o innowiercach?

Na szczęście – to tylko dywagacje.

My przypominamy te piękne dzieła bez ideologicznych wykoślawień, bez szydery i złośliwości.

Chylimy czoła przed artyzmem ich twórców.

Domyślam się, że i Pan ma swoje ulubione lektury. Być może nie znalazły się w naszym wyborze.

I ja dodałbym jeszcze kilka, niestety do dyspozycji mamy zaledwie 12 kart kalendarza…

Ale żadnemu z zamieszczonych w nim utworów nie można zarzucić miałkości, tandety czy wulgarności. Każdy z nich wyszedł spod pióra twórcy głęboko przejętego losami Polski i jej narodu.

Dodatkowo zależało nam na ciekawych zestawieniach literatury z reprodukcjami obrazów wybitnych polskich mistrzów.

Prezentujemy więc dzieła Józefa Mehoffera, Jacka Malczewskiego czy Józefa Chełmońskiego.

Czasem przenoszą nas one w miejsce akcji, czasem ją ilustrują, czasem komentują utwór. Ale za każdym razem dają nam okazję do obcowania z ponadczasowym pięknem.

Mam nadzieję, że zgodzi się Pan, że taki kalendarz to nie tylko użyteczny przedmiot, pomagający w planowaniu czasu, ale również nasz wspólny wkład w podtrzymywanie duchowego życia Polaków, o którym mówił Papież .

Dlatego, tak jak w ubiegłych latach, chcemy, by nasze kalendarze ucieszyły także Polaków mieszkających poza granicami Ojczyzny.

Niestety, musieliśmy radykalnie ograniczyć nasze plany.

Rok temu rozpowszechniliśmy na Litwie 20 000 egzemplarzy kalendarza. Jednak koszty związane z taką operacją sprawiły, że w tym

roku przygotowaliśmy dla naszych Rodaków 5 000 sztuk.

Oczywiście dodruk kalendarzy jest wciąż możliwy, ale jest uzależniony od wsparcia, które przekażą nam Przyjaciele – tacy jak Pan.

Zapewniam Pana, że nasze kalendarze to ogromna radość dla polskiej społeczności na Litwie.

Na dowód tego przekazuję list od p. Renaty Cytackiej, wieloletniej działaczki polskiej, która na miejscu wspiera nas w rozpowszechnianiu naszych materiałów.

I zwracam się do Pana z gorącą prośbą o pomoc finansową.

Proszę o wsparcie naszych działań dobrowolnym datkiem dowolnej wysokości, np. 20 zł, lub 30 zł, albo 50 zł, czy 100 zł bądź inną kwotą.

Jeśli zdecyduje się Pan nam pomóc, proszę skorzystać z danych zamieszczonych na załączonym przekazie. Datek można przekazać w banku, na poczcie lub za pomocą internetu. Zachęcam również do odesłania przekazu.

Jak co’ roku liczę, że życzliwie przyjmie Pan nasz kalendarz. Dla mnie to sposób, by powiedzieć „Dziękuję” za Pana zaangażowanie, odwagę i pomoc. Za zainteresowanie i troskę o to, co ważne.

A może zachęci Pana do tego, by raz jeszcze sięgnąć do dzieł, które przypominamy?

Serdecznie Pana pozdrawiam,

Paweł Ozdoba

Prezes

PS. Przesyłam Panu kalendarz „Pędzlem i piórem. Skarby polskiej kultury”. Mam nadzieję, że się spodoba i znajdzie Pan dla niego miejsce w swoim domu. Przypominamy w nim najpiękniejsze przejawy twórczości polskich mistrzów – niech będzie odtrutką na prymitywne i wulgarne przejawy „twórczości” niektórych współczesnych artystów. Bardzo liczę na Pana pomoc w sfinansowaniu druku i wysyłki tego kalendarza do naszych Rodaków na Litwie.

L/WA/POD/2410/01   L/WA/H F/2410/01/R2

PPS. Dodatkowe egzemplarze kalendarza można zamówić na stronie internetowej www.rokzrodzEffBa.pl. Proszę zachęcić znajomych!

Centrum Żyda i Rodziny H Skrytka pocztowa 99,00-963 Warszawa 81 ‘S tel. 22 62911 76 biuro@czir.org H www.czir.org

FORUM RODZICÓW SZKÓŁ POLSKICH REJONU SOLECZNICKIEGO

Pragnę złożyć serdeczne podziękowania na ręce wszystkich Przyjaciół i Darczyńców Centrum Życia i Rodziny.

Dzięki Państwa hojności do Rodaków na Litwie trafiło 15 tysięcy przepięknych kalendarzy „Perły dziedzictwa. Zamki i pałace Rzeczpospolitej” na rok 2023. Przekazaliśmy je mieszkańcom Wileńszczyzny, ale dotarły także w bardzo odległe zakątki kraju, aż do Kłajpedy. Państwa niezwykła ofiarność przyczyniła się do tego, że taki dar mogła otrzymać niemal każda mieszkająca na Litwie polska rodzina

Kalendarze, które dzięki Państwu zagościły w domach polskich rodzin, to nie tylko piękna ozdoba, ale także, a może przede wszystkim, okazja do domowej lekcji historii i umacniania, zwłaszcza wśród młodych ludzi, postaw patriotycznych i pamięci o Ojczyźnie.

W tym roku otrzymane za pośrednictwem Centrum Życia i Rodziny wsparcie było jednak wyjątkowe, trafiły do nas bowiem również książki, które przekazaliśmy do polskich szkół. W szkolnych bibliotekach znalazły się dzieła współczesnej literatury polskiej, które stanowią ogromne wsparcie w edukacji uczniów.

Będę niezwykle wdzięczna, jeśli z Państwa pomocą uda się wyprodukować i dostarczyć na Litwę kalendarze na 2024 rok. Liczę na Państwa życzliwość – dzięki Państwa ofiarności podtrzymujemy więzi z Ojczyzną. Będę wdzięczna za każdy datek na rzecz sfinansowania produkcji kalendarzy na przyszły rok.

W imieniu wszystkich obdarowanych raz jeszcze proszę przyjąć serdeczne podziękowania za Państwa hojne zaangażowanie w to ważne dzieło. Dla Polaków mieszkających na Litwie to najlepszy dowód łączącej nas przyjaźnij pamięci i troski.

Adres do korespondencji: LT-17249 Jaszuny ul. M. Balińskiego 91 Litwa

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych

Wojciech Cejrowski korespondencjo z USA

Wojciech Cejrowski korespondencja z USA

Na Marsz Niepodległości należało iść – tak uważam. I nie obchodzą mnie zarzuty przeciwnika oraz nie zniechęcają mnie incydenty. Przeciwnie incydenty mnie ZACHĘCAJĄ, bo są dowodem na to, że niepodległość ma wrogów realnych, a nie zmyślonych. Komuś z zewnątrz chciało się przyjść w kontrze do niepodległości. Przyszedł ze swoim zdaniem odmiennym, aby niepokoić lub drażnić. W takiej sytuacji manifestacja przestaje być pokojowa, gdyż na jej trasie pojawił się wróg. Niech nie przychodzi, a jeżeli przyszedł, to niech potem nie ma pretensji, że miały miejsce incydenty. Skoro istnieją ludzie, którym  nasza niepodległość przeszka­dza, to w takim razie warto się o nią troszczyć, walczyć, bronić jej. Bez tych incydentów moglibyśmy żyć w przekonaniu, że nie ma po co maszerować, bo przecież niepodległość już mamy, więc nie zabiegamy więcej; jest wywalczona i zosta­nie. Tak myśli większość ludzi, usypiają, a potem jest za późno. Niepodległość zawsze komuś przeszkadza. A z tego wniosek, że trzeba jej zawsze pilnować, bo inaczej ukradną, zabiorą. Ona jest jak pływanie – żeby nie utonąć, trzeba coś robić w tej sprawie.

***

Niepodległa RP zawsze przeszkadza Ruskim i Niemcom. Oba te kraje miałyby sytuację dla siebie lepszą, gdyby nasza ziemia należała do nich. Oba te kraje grają więc w interesie własnym przeciwko niepodległości ziem polskich.
Niemcy promowali nasze wejście do Unii, aby nas wchłonąć. Z zachowaniem pozorów, ale jednak wchłonąć. Pozory były po to, byśmy się nie bronili.
I udało im się – na własną proś­bę oddaliśmy kolejne dziedziny życia pod ich kontrolę. Sami zabiegaliśmy o członkostwo, o programy dostosowawcze i to zawsze Polska musiała się dostosowywać do nich. Nigdy nie słyszałem o procesie dostosowania przepisu unijnego do przepisów polskich.
***
Incydenty na Marszu Niepodległości są jak ukłucie bólu lub jak wysoka  gorączka – przypominają o zagrożeniu. Są ważne i potrzebne, choć  nieprzyjemne, a niekiedy brzydkie. Rozwolnienie też jest brzydkie, ale ma swoją pożyteczną funkcję – organizm musi coś z siebie wywalić. Incydenty pozwalają też sprawdzić, komu konkretnie przeszkadza nasza niepodległość. Ta wiedza jest cenna, chcemy znać twarze i nazwiska przeciwników niepodległości.
Z jednej strony mamy Kiboli, których ja lubię i szanuję, a z drugiej strony mamy tych, których Kibole pogonili do ciemnej bramy. Co się działo w ciemnej bramie, nie wiem, ale jeżeli ktoś wrogo nastawiony do niepodległości przyszedł na Marsz Niepodległości, a potem ucieka do ciemnej bramy, to sam jest sobie winien. Podobnie jak ktoś, kto poszedł w góry pomimo ogłoszeń o za­ grożeniu lawinowym. Przecież wiedział, w co idzie.
***
Gdy mnie PiS wywalał z TVP (kilka lat temu), robił to oficjalnie z powodu spale­nia flagi Unii Europejskiej. Kupiłem tę flagę za swoje i spaliłem do kamery, aby pokazać, że wolno i że nie ma w tym nic złego. Flaga Unii to nie jest ani dzieło sztuki, ani książka, ani osoba. Kilka dni wcześniej flagi UE palono na Marszu Niepodległości. Media opisywały to jako „skandaliczny incydent’. Potem ja spaliłem publicznie moją flagę UE, stając w ten sposób w obronie podpalaczy. Incydent miał miejsce w programie „Minęła 20”. Co czwartek miałem tam własny segment. Moje wejścia były nagrywane kilka godzin przed emisją, a następnie obie strony wypuszczały taśmę w eter – ja na moich kanałach oraz TVP na swoich antenach. Ludzie z TVP wycięli fragment z paloną flagą, ale u mnie w sieci poszedł bez cenzury.
I po tym incydencie mnie wywalili. Czyli wyleciałem nie za to, co powiedziałem w TVP, ale za to, co powiedziałem na moim prywatnym kanale.
Kazali mi „ochłonąć i prze­ myśleć pewne sprawy”. Nie bardzo wiem, czego konkret­nie oczekiwali – że przyjdę i przeproszę oraz obiecam, że więcej tego nie zrobię? Nie było za co przepraszać, podobnie jak nie mieli za co przepraszać podpalacze flagi z Marszu Niepodległości. W sensie prawnym i moral­nym sprawa jest prosta: Unia Europejska to nadal jedynie stowarzyszenie międzynaro­dowe. Flaga państwowa RP jest chroniona prawnie, ale flaga UE to tylko przedmiot i właściciel tego przedmiotu może z nim robić, co zechce – spalić, wywa­lić lub tyłek podetrzeć albo dać kozom do zeżarcia.
Palestyńczycy nagminnie palą flagę Izraela, pokazuje to na swojej antenie TVP i jakoś nikt się nie bulwersuje. Nawet Izrael się nie bulwersuje, a jedynie złości.
Na tegoroczny Marsz Niepodległości zapraszało wielu. (I ja, i naczelny Lisicki – wielu). Rafał A. Ziemkiewicz zapraszał w bardzo drama­ tycznym tonie – mówił o tym, że nasza niepodległość od dawna nie była tak bardzo zagrożona, jak jest teraz. Po chwili zastanowienia dosze­dłem do wniosku, że jednak nie ma racji – nasza niepodle­głość wcale nie jest zagrożona, ponieważ myśmy ją stracili
dawno temu. W małych kawałkach. Zaczęliśmy się jej pozbywać od chwili wstąpienia do Unii Europejskiej – oddaliśmy wtedy suwerenność w zamian za forsę z unijnych dotacji. Chcieliśmy przeżyć skok cywilizacyjny zorganizowany za cudzą forsę. Chcieliśmy rozwoju nie za pomocą ciężkiej pracy własnej, ale za pomocą forsy cudzej. Z okazji Zaduszek odwiedziłem rodzinne groby. Mój GPS wybrał trasę bocznymi drogami. Znałem te drogi z przeszłości, jeszcze z czasów Gierka. I co widziałem teraz? Te same domy co wtedy, te same nieotynkowane pustaki. Okna w tych starych domach są nowe – plastikowe nie­mieckie – i dachy są nowe – blaszane. Przy drogach głównych widać postęp, ale gdy jechałem drogą równo­ległą do głównej, to tam jest to samo, co było w czasach PRL. W zamian za oddaną do Brukseli niepodległość otrzymaliśmy cywilizacyjny lifting po wierzchu, ale to nie jest skok. Brukseli zależy, byśmy pozostali zacofaną w rozwoju prowincją.

Wojciech Cejrowski korespondencjo z USA

Gdy chowaliśmy moją Babcię, wszystkie ciotki płakały.

– Wierzycie w niebo? Zamiast płakać nad nią, cieszcie się – jest w niebie.

***

Amazonia:

– Gdzie są wasi zmarli? -pytam.

– Tu – odpowiada szaman, ale nie wskazuje ani kierunku, ani miejsca.

– Gdzie „tu”?

– Wszędzie dookoła. Mieszkają z nami. Najwięcej jest ich „w kuchni” (chodziło o ognisko do gotowania wewnątrz szałasu), ale jeden mój brat się już nie zmieścił i „mieszka” TU: pod twoim hamakiem, Gringo.

Hm. Czyli tamtej nocy wi-siałem nad czyimś grobem, ale było już zbyt późno na zmianę miejsca.

– Czy mam się zachowywać jakoś inaczej? – pytam.

– Po prostu staraj się nie tupać, gdy po nim chodzisz. Bo może śpi.

– W zaświatach się też śpi?

– Nie wiem.

***

Wiele plemion zakopuje zmarłych w pobliżu ogniska domowego. Indianie uważają, że tak jest bezpieczniej. Uważają, że zmarła babcia ich dobrze chroni przed obcymi duchami o złych zamiarach. W szałasach są takie miejsca, gdzie nie wypada siadać – żeby komuś nie usiąść na głowie. Podobnie jak u nas na cmentarzu jest w złym tonie przechodzić po nagrobkach. Niby można, ale jakoś tak nie wypada. Indianie przysiadają się do swoich zmarłych i z nimi  rozmawiają. Proszą o pomoc, opowiadają o swoich sukce­sach lub porażkach na wojnie czy polowaniu. Radzą się ich! I podobno często słyszą odpo­wiedzi. Takie jest ich „świętych obcowanie”. Zmarły z rodziny jest jej najlepszym opiekunem. Dlatego, gdy moje ciotki pła­ kały nad grobem, powiedzia­łem im: Cieszcie się! Babcia jest w niebie, biodro ją przestało boleć, reumatyzm nie prześla­duje. Zamiast płakać, raczej się do niej pomódlcie. Bo który święty was zna lepiej i kocha bardziej niż ona? Który święty wam chętniej odpowie niż najbliższa rodzina w niebie?

***

Śmierć w Amazonii jest oswojona – zwyczajna część indiańskiego życia. Równie ważna jak narodziny. I tak samo radosna. Albo inaczej: tyle samo „warta”, jeśli chodzi o emocje. Nikt się jej nie boi. Nikt na nią nie czeka z niepokojem. Nikt nie przesadza w reak­cjach, kiedy śmierć przychodzi.
Bo… tyle samo razy, gdy ktoś się tutaj rodzi, tyle samo razy ktoś w tej wiosce umiera. Śmierć to przejście z jed­nego NORMALNEGO stanu w inny – także normalny. Bo cóż jest nienormalnego w byciu trupem lub duchem?
Nikt z nas – ludzi cywilizowanych – nie zapłacze nad bryłką lodu, że już bryłka lodu nie jest lodem, lecz wodą. Nikt nie będzie płakał po wodzie, która wyparowała. Podobnie Indianie nie płaczą po ludziach, którzy zamieniają się w zimne trupy, ani po duszach, które „wyparowują” w zaświaty. Po śmierci są pewne czynności, które należy wykonać. I żadną z nich nie jest płacz. Rrzeciwnie – płacz jest niewskazany, bo „zatrzymuje” zmarłego w naszym świecie. Dopóki płączesz po kimś, dopóty on nie może spokojnie odejść. Dopóki plą­czesz, myślisz, kochasz… dopóty zmarły tkwi jedną nogą w ziem­skim świecie; jak w potrzasku. To bolesne tkwienie – rozdarcie między „byłem” a „jestem”. Dlatego po śmierci Indianina zaplata się wejście do jego szałasu za pomocą łyka z lian, a z przeciwnej strony robi nowe wejście, którego zmarły nie zna. Mężczyźni obsypują szałas popiołem, żeby duch pomyślał, że wszystko spłonęło i żeby nie wracał. Zasiadają nocami wokół jego ogniska, wbijają dookoła palisadę ze strzał i śpiewają pieśni odpędzające ducha.
Przez kilka kolejnych dni wdowa wstaje nocą, śpiewa głośno i szuka w obejściu śladów męża – wszelkich pozostałości po nim. Zbiera je i rytualnie niszczy. Naczy­nia, z których jadał, rozbija, a skorupy zagrzebuje w ziemi.
Trofea myśliwskie pali, łamie strzały i wypluwa łzy. Wypluwa tak długo, jak długo chce się jej płakać. W końcu żal mija, psychiczna pępowina pęka i zmarły zostaje uwolniony do rajskich zaświatów – rodzi się do nowego życia w Krainie Zmarłych. To ostateczny koniec ziemskiego żywota; ziemskiego pobytu i ostateczny początek żywota wiecznego. Dopiero wtedy można ducha  spokojnie zaprosić z powrotem do domu. Uwolnił się, jest wolny w raju.
Dopiero wtedy możemy z nim obcować ponownie. Bo najgorsze i  niebezpieczne są wszelkie stany pośrednie i brak zdecydowania, kim się jest.
Powinieneś być albo chłopcem, albo wojownikiem; albo dziewczynką, albo kobietą. Albo człowiekiem, albo duchem. I pamiętaj: nie ma nic złego ani strasznego w byciu duchem, To po prostu inny stan sku­pienia. Stan skupienia mniej… „gęsty” od ziemskiego. (Dlatego duchy potrafią przechodzić przez ściany, zaglądać do twoich myśli, przenikać sny – są mniej „gęste”, więc przenikają).

***

Indianie nie boją się duchów i obcują z nimi swobodnie – tak jak obcuje się z mgłą, dymem czy wiatrem. W indiańskim rozumieniu świata duch jest straszny tylko na tyle, na ile straszny bywa człowiek Jeśli więc Indianie boją się niektó­rych duchów, to robią to w ten sam sposób, w jaki boją się niektórych ludzi. Dla India­nina duch pozostaje tą samą osobą, którą był za życia. Z tymi samymi wspomnieniami, upodobaniami, przyzwyczaje­niami i cechami charakteru… tylko już bez ciała. Jeśli więc ktoś był nieprzyjemny za życia, to pozostanie nieprzyjemny także po śmierci. Ale przecież większość naszych krewnych to ludzie mili; a po śmierci robią się dużo bardziej wyluzowani i zdecydowanie mniej dener­wują drobiazgami o charakte­rze przyziemnym.
Z powyższych powodów duchy są straszne rzadziej niż ludzie. Ludzie są mocno przywiązani do ziemskich oko­ liczności i zaszłości. Na ziemi drażni cię mocno spór o ziem­ ską miedzę, a gdy przeszedłeś do nieba, ten problem staje się odległy i „ziemski”, czyli bez znaczenia. Dlatego duchy…
DUSZE indiańskich przodków robią się miłe, nawet jeżeli ten czy inny wujek, gdy jeszcze żył na ziemi, miły nie był.
W tym kontekście powiem: módl się do wujka, do babci…
Na tym polega „świętych obco­ wanie”.

Wojciech Cejrowski korespondencja z USA

Za wjazd samochodem spalinowym do Londynu wprowadzili myto w postaci 12,5 funtów – ponad 60 zł. To dla Brytoli mniej niż dla Polaka, bo Brytole zarabiają więcej, ale i tak ździerstwo – wjazd do Londynu jest dla bogaczy, a reszta się nie liczy. Kraków postanowił nie bawić się w „opłaty za wjazd”, lecz wprowadził ZAKAZ wjazdu i KARĘ, czyli mandat w wysokości 500 zł.

Opłata to byłby jakiś wybór – stać mnie, płacę myto i jadę dalej autem, jak wolny człowiek. Mandat jest karą, a nie wyborem. Mandat dostajesz za złamanie prawa, a gdyby ktoś łamał prawo notorycznie i zbierał mandat za mandatem, to w końcu, jako wielokrotny recydywista, trafi za kratki.

***

„W dniu, gdy te przepisy weszły w życie, do centrum Krakowa w ramach protestu wjechały tysiące samochodów. Ludzie jechali całymi rodzinami. Także policjanci (prywatnie, ale w mundurach] i urzędnicy magistratu – wszyscy równo. Przyjechali strażacy, lekarze w szpitalnych ciuszkach. Profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego ubrani w togi. Dla osób, których nie było stać na mandat, pojawiły się w sieci strony: przyślij mi swój mandat, a ja wyślę 500 zł. Władza miała w tym dniu do wystawienia tysiące mandatów, ale nie była w stanie tego zrobić… Zabrakło bloczków mandatowych, a komisariaty i Straż Miejska zawiadomiły Magistrat, że długopisy im się wypisały i trzeba zakupić nowe. Ostatecznie władza została ośmieszona i musiała ustąpić. Rada miasta zebrała się w trybie pilnym i zniosła przepis skierowany przeciw obywatelom”. Powyższy cytat to fikcja literacka, marzenie. Przepis o mandatach w wysokości 500 zł za wjazd do Krakowa będzie obowiązywać od lipca 2024 r. i nikt nie zaprotestuje. Naród na razie przyjmuje kolejne ciosy w nery i w pysk, bez protestu. Naród nadal głosuje na władzę, która zachowuje się jak mąż, który bije żonę, a ta żona go kryje i usprawiedliwia. Trzaskowski w Warszawie rzyga szambem z nienaprawionej rury, ale wciąż ma poparcie warszawskiego narodu. Morawiecki też ma poparcie swojej grupy wyborców, mimo że wprowadził coś takiego… cytuję z sieci: „Mój nowy podatek od luksusu: 1152 PLN! Luksusem jest moje auto spalinowe! Dobrze, że nie mam już audi A4 z 1999 roku 1.9 TDI, bo bym zapłacił więcej niż jego aktualna wartość. Jak Wam się podoba nowy piękny świat?”.

***

Takiego kraju Państwo chcieli? Z karami za posiadanie samochodu i zakazami korzystania z samochodu? A może takiego: śląski marszałek rozdał kolejne trzy karetki na Ukrainę. Jakiś jego laufer opowiadał do kamer głupoty o tym, że „te karetki pójdą na pierwszą linię frontu”, co jest BZDURĄ oczywistą, bo na pierwszą linię frontu nie da się podjechać cywilną karetką i dlatego armia ma karetki wojskowe, a nie cywilne. No to… dokąd poszły te karetki,’które zabrano Polakom zamieszkałym na Śląsku, którzy za nie zapłacili w podatkach?

Takiego kraju Państwo chcieli? A może takiego: polskie dziecko – zabieg neurologiczny w trybie pilnym: czas oczekiwania półtora roku. Ukraińskie dziecko w trybie zwykłym – ten sam zabieg w ciągu czterech dni (źródło https://twit-ter.com/Rose73389488/sta-tus/1719681746030010380).

***

Jakiego KONKRETNIE kraju Państwo chcieli, głosując na tych wszystkich durniów i sprzedawczyków? Bo prawie każdy Polak na kogoś głosował – frekwencja była porażająco wysoka, osób niegłosujących niewiele, a każda lista partyjna, na którą głos oddano, proponuje nam kraj, którego NIE CHCEMY, ale… ktoś na nich głosował. Ja głosowałem tak samo jak za komuny: zniszczyłem kartę wyborczą i wrzuciłem zniszczoną do urny na oczach komisji.

Przypadek sprawił, że zaraz po wyborach poszedłem na balangę do mojej Księgowej, którą szanuję i kocham jak siostrę, i na tej balandze (przypadek!!!] była pani z komisji wyborczej, która od razu rozpoznała mój głos. W poprzek tej ogromnej płachty papieru wyglądającej jak wielka szmata napisałem wielkimi literami: WSZYSCY WON. Nikt w komisji nie miał wątpliwości, kto to pisał.

No… nikt poza Ukraińcami w polskiej komisji wyborczej, bo oni mnie znają mało.

Drogi Czytelniku, na kogo głosowałeś? Na którego z tej plejady durniów i sprzedawczyków?

Drogi Czytelniku, popatrz na obrazy Matejki lub inne portrety marszałków Sejmu Rzeczypospolitej (tej pierwszej] i postaw je sobie obok foto marszałka obecnego. Potem popatrz sobie na fotografie marszałków Sejmu drugiej Rzeczypospolitej. A teraz popatrz na fotografie marszałków po roku 1989. Czy takiego kraju chciałeś? Czy te gęby naprawdę godnie reprezentują Ciebie? I Twoje interesy obywatelskie? Czy takiego kraju chciałeś?

***

Wiemy z grubsza, czego nie chcemy. Trudniej zdefiniować, czego byśmy chcieli. Więc głosujemy „przeciw”, a nie „za”. Nikt nie proponuje odważnego programu ZA, bo wszyscy ci durnie i sprzedawczyki chcą się koniecznie załapać do koryta, więc nawołują nas do głosowania nie ZA swoim programem, ale PRZECIW programom wszystkich innych.

Konfederacja występowała z hasłem: MOŻEMY WSZYSTKO. Naprawdę możecie? Kto dał się nabrać, niech teraz wyegzekwuje od Konfederacji WSZYSTKO: dajcie nam polexit, premiera z Konfy, wymianę konstytucji, niskie podatki… i piwo darmo. Kto głosował na Tuska, niech teraz wyegzekwuje odblokowanie dotacji unijnych „pierwszego dnia po wyborach”.

***

Na pocieszenie:

Nie musimy nic robić. (Co jest doskonałe w sytuacji, gdy nic z tym zrobić nie możemy]. Nie musimy nic robić, gdyż UE rypnie sama z siebie, podobnie jak łypnęły sam z siebie Związek Sowiecki i system komunistyczny. Ale… zanim rypnie, będzie bolało. I koszt, który poniesiemy (BÓL], to będzie cena wysoka. Związek Sowiecki rypnął sam, ale przedtem bardzo bolało…

 

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych

Wojciech Cejrowski korespondencjo z USA

Wojciech Cejrowski korespondencjo z USA

Lubię, gdy naród pokazuje władzy środkowy palec. To rodzaj głosowania -palcem wystawionym polityce w twarz. Za komuny pokazywaliśmy im dwa palce wzniesione w znaku V -zwyciężymy was, pokonamy. A w stanie wojennym zamiast zakazanych symboli wpinaliśmy w klapę opornik wyjęty z zepsutego radia; czasami był pomalowany na biało-czerwo-no. Opornik w klapie – symbol oporu. I był czytelny także za granicą, bo opornik to inaczej rezystor, czyli resist, resistance.
Władzy, gdy jest wredna, wyrodna lub gdy jest nieudolna, warto stawiać opór, a najlepiej kontrę. Kontra oznacza, że władza ma się cofnąć, bo poszła za daleko lub weszła w nasze życie zbyt głęboko i wtrąca się do spraw, które jej nie powinny interesować. No np. klamki i gniazda elektryczne w moim domu nie powinny interesować Nadzoru Budowlanego, a cały Nadzór nie powinien istnieć.
Władza się wtrąca w to, gdzie wiercę studnię i jak głęboko, wtrąca się, gdy wycinam stary sad, bo chcę posadzić nowy, wtrąca się, gdy kopię rowy melioracyjne na własnej ziemi. Wtrącała mi się w kolor samochodu – że nie zgłosiłem zmiany. A co was obchodzi, jaki mam kolor auta? Nie podobał mi się rudy, to sobie przemalowałem na żółty i won od mojego auta.
Władza na lotnisku zaczepiła mnie, gdy wrzuciłem flaszkę do złego kosza. Powinienem podobno wyrzucić do pojemnika na szkło. Powiedziałem władzy, że ja wyrzucałem etykietę na tej butelce i dlatego wybrałem kubeł na papier, a butelka była przyklejona do etykiety i nie dawała się oderwać. Władza zgłupiała i poszła sobie.

Czyli lubię i popieram sprzeciw obywatelski oraz żarty i granie systemowi na nosie. Polacy pokazują władzy środkowy palec za każdym razem, gdy władza zarządza ciszę wyborczą. Cisza wyborcza? Co za bzdury!!! W społeczeństwie pełnym komórek i w dobie szybkiego obiegu informacji cisza wyborcza jest fikcją oczywistą i ośmiesza władzę. „Bo co nam możecie zrobić, ciule? Nic nie możecie nam zrobić!”. To po jaką cholerę ogłaszacie ciszę wyborczą, skoro nic nam nie możecie zrobić?
Zacznę od siebie: mieszkam za granicą i obowiązuje mnie prawo kraju, w którym aktualnie przebywam. Jeżeli opublikuję dowolne treści wyborcze, siedząc w USA, to polska władza może mi zrobić wielkie NIC. Mój sławny film „NIE WYBIERAJCIE ŚMIECI” opublikowałem na zagranicznym kanale; został obejrzany w Polsce przez 6 min ludzi w jedną dobę przedwyborczą w trakcie ciszy. I co mi mogli zrobić? Wielkie NIC.
W tym filmie podarłem plakat wyborczy, co jest prawnie zakazane, ale… co mi zrobicie, jeżeli ja sobie wasz plakat odbiję na ksero i podrę kopię, która jest moją własnością. Jajco mi możecie zrobić, czyli wielkie NIC.

Z powodu ciszy wyborczej nie wolno podawać sondaży w trakcie wyborów. Mimo tych głupich przepisów ZAWSZE istnieje tzw. bazarek, gdzie ludzie podają w sieci wyniki exit poll, posługując się językiem zastępczym. Tradycyjnie każda partia jest jakimś produktem spożywczym i np. zamiast pisać, że PiS ma 30, PO 28, Konfederacja 8, piszą tak: Na bazarku o godz.10 rano pistacje były po 30, pomidory po 28, a konfitura po 8.
I co władza może zrobić, aby ukarać łamiących tę ich głupią ciszę? NIC, jajco.
Przez lata ten język na nielegalnym „bazarku” ewoluuje w różne śmieszne wariacje. W tym roku ktoś napisał tak (cytuję):
Pierwsze sensacyjne dane giełdy:
banderowcy 32 proc.
hitlerowcy 29 proc, alkoholicy 11 proc, płaczliwe cioty 9 proc, czerwone pedały 8 proc.
Cisza wyborcza jest nikomu niepotrzebna. W USA wiece wyborcze odbywają się także w dniu wyborów, a agitacja i rozdawanie ulotek także przed lokalem wyborczym. Podobnie było w Szwecji, gdy tam pracowałem dawno temu.

Wybory organizował PiS, bo akurat ta partia jest obecnie przy władzy. Dlatego za przebieg wyborów odpowiada PiS – czy mu się to podoba, czy nie. Czyli to PiS odpowiada za to, że w skład Obwodowej Komisji Wyborczej nr 10 w Przemyślu weszli: Ołeksandr Bezkyszczenko – przewodniczący – oraz Ławreniuk Iwona jako zastępca. Wyborcy skarżyli się, że członkowie tamtej komisji mieli kłopoty z językiem polskim.

Jestem wredny nacjonalista, więc pytam dodatkowo, jak członkowie komisji radzili sobie z polskim alfabetem, który wygląda inaczej niż rosyjskie i ukraińskie bukwy? Jak przewodniczący poradził sobie z raportem i liczeniem głosów, skoro nie radzi sobie dobrze z językiem polskim?
A czy to ma znaczenie, kto siedzi w komisji? Hm… Cytując Lenina i Stalina, odpowiem tak: Nieważne, kto jak głosuje, ważne, kto liczy głosy.

Jedna z gazet marksistowskich (podobno „Wyborcza”) urządziła symboliczne wybory w których głosowali „imigranci” przebywający w Polsce. Wyniki były takie:
Lewica powyżej 50 proc.
KO 40 proc.
Trzecia Droga 3 proc. Konfederacja 3 proc. PiS poniżej 2 proc. Bezpartyjni poniżej 2 proc. Być może organizatorzy symbolicznych wyborów naciągali dane, ale gdy połączy się lewackie skłonności „imigrantów” oraz to, że w komisji liczącej glosy zasiadają „imigranci”, to nawet po wzięciu odpowiednich poprawek jestem zaniepokojony. Gdyby im dać prawa wyborcze (a KO ma taki plan), wówczas Polską zarządzać będą marksiści.

Byłem w Warszawie i co widzę: wszędzie o każdej porze, zawsze gdzieś w zasięgu wzroku „imigrant” o mocno czarnej twarzy. Przybysze z Czarnej Afiyki. Z tych najbardziej okropnych biednych i wojennych rejonów; bez szans na asymilację w Europie. W dodatku sami faceci w wieku 20-30 lat.
Kto do tego dopuścił? Ten, kto rządził przez ostatnie osiem lat i stale opowiadał, że nie zgadza się na wpuszczanie.

Wojciech Cejrowski korespondencja z USA

Czytam kolejny tom „Viriona” (seria A. Ziemiańskiego z gatunku fantastyki]. Zagiąłem rogi trzech kartek. W literaturze politycznej, w podręcznikach i w Biblii, czyli w książkach „do pracy”, robię to często -zaznaczam strony na potem. Do cytowania, do rozwinięcia, do przemyślenia. Ale w literaturze rozrywkowej prawie nigdy; a tu nagle aż trzy strony z „Viriona”?

Oto co powiedziała jedna z postaci w alternatywnym świecie Ziemiańskiego: […] ludzie nie głosują na tego, który najbardziej zasługuje, ma największe szanse lub przedstawi sensowny plan. Ludzie głosują zawsze przeciwko komuś!”. Mądre słowa. Nigdy nie głosowałem na Dudę. Głosowałem za to świadomie przeciwko Komorowskiemu: przeciwko Kwaśniewskiemu, przeciwko Mazowieckiemu, przeciwko Jaruzelskiemu. Byłem przeciw tak mocno, że nie zawsze pamiętam, kto był wtedy ich przeciwnikiem.

Duda, gdy kandydował po raz pierwszy, był kompletnie nieznany i w zasadzie taki pozostał do dziś. Rozpoznajemy go dziś po twarzy i nazwisku, ale nadal nie wiemy, kim jest. To niekoniecznie jego osobista wina, bo prezydent RP ma uprawnienia bliskie zeru, czyli na tym stanowisku można posadzić dowolne zero, które ma do zrobienia zero, więc się nie zmarnuje, będąc zerem. Zero poglądów, zero osobowości, zero zdolności. Nie ma znaczenia, kto jest prezydentem RP, i ten brak znaczenia zapisano w konstytucji. Kogoś zdolnego i sensownego szkoda na ten stołek. Co pamiętamy z czasów prezydentury Kwaśniewskiego, który był najbardziej aktywny z tych wymienionych? (Słowo „aktywny” nie zawsze jest pozytywne – pchły też są aktywne}. Z dokonań Kwacha pamiętam, że chlał. Najlepszy z nich wszystkich był Lech Kaczyński (słowo „najlepszy” niekoniecznie oznacza „dobry”}. W ramach zerowych uprawnień wykazywał staranie, aby to zero jakoś przyozdobić, aby przynajmniej było zerem biało-czerwonym i w koronie. Więcej zrobić nie mógł, bo konstytucję pisali komuniści w czasach Kwaśniewskiego i taką mamy do dziś – komunistyczną, czyli obecnie mówi się „unijną”.

Kolejna zagięta strona w książce „Virion” to wypowiedź innej postaci na temat konstruowania przemówień agitacyjnych i wyborczych. Cytuję: „To bardzo proste. Wystarczy pamiętać, że nie wolno używać żadnych argumentów. Nie wolno argumentować pod żadnym pozorem. Jeżeli wyrazisz jakąkolwiek skomplikowaną myśl, od razu przegrasz. To jak przekonać ludzi? Wystarczy powtarzać swoje. Raz po razie […]. Wystarczy powtarzać i powtarzać. Żadnej myśli, żadnego dowodu, żadnego przekonywania. Powtarzać i powtarzać swoje w kółko […]. Odwołujesz się do uczuć. Najprostszych. I do przeciwstawień. Przykładowo: my uczciwi, oni złodzieje. Albo: my niewinni, oni mordercy. I powtarzać, powtarzać, powtarzać. Im głupiej, tym lepiej”. Mnie się ten cytat kojarzy z konwencją PiS w katowickim Spodku oraz z marszem PO w Warszawie. Obie imprezy siebie warte, jeżeli chodzi o meritum. Wszędzie masa obietnic, ale nigdzie słowa o tym, JAK te obietnice miałyby być zrealizowane. A przecież JAK jest kluczowe.

Kumpel chce od ciebie pożyczyć pieniądze, ale nigdzie nie pracuje. Ty go pytasz, JAK ci odda, skoro nie zarabia. On na to: „Jakoś oddam, obiecuję, przecież mnie znasz”. No i właśnie o to chodzi, że ja go doskonale znam i wiem, że nie będzie miał JAK oddać. Więc gdy mi Konfederacja obiecuje niższe podatki, pytam: Panowie, ale JAK chcecie je obniżyć, mając 10 proc, głosów lub 5 proc., lub 20 proc.? W żadnym z tych przypadków nie będziecie w stanie zrealizować swojej obietnicy, która mi się bardzo podoba, ale jest pusta jak Leonardo da Vinci bez pędzli, farb i płótna, a do tego ślepy. Co z tego, że ma zdolności i wizje, gdy nie ma narzędzi do ich realizacji?

Trzeci cytat pochodzi z listu: „Rządzą nami durnie. No ale nic w tym dziwnego, podobno największą siłę przebicia ma baran”.

Czy rzeczywiście rządzą nami durnie i barany? A proszę mi pokazać jednego inteligentnego. Ale NAPRAWDĘ inteligentnego lub jeszcze lepiej – mądrego, który jednocześnie rządzi, a nie tylko figuruje. Możemy jechać po kolei. Czy minister Błaszczak jest facetem, którego wynająłbyś jako eksperta do zorganizowania ochrony osiedlowego parkingu? Niedawno dogadał się na i kredyty rządowe z Ameryką.. f Czy wziąłbyś Błaszczaka jako g pełnomocnika do negocjacji | twojego osobistego kredytu e w banku? Inny: Czy minister cyfryzacji jest facetem, którego radziłbyś się, jaki komputer kupić za swoje pieniądze? Albo: Czy poszedłbyś po poradę w dowolnej sprawie do pani Witek, która jest marszałkiem Sejmu? Możesz wybrać sprawę naprawdę dowolną. Czy nasz marszałek w JAKIEJKOLWIEK DOWOLNEJ sprawie nadaje się na twojego doradcę, pełnomocnika, zastępcę, reprezentanta? Powierzyłbyś jej do wykonania cokolwiek?

A teraz weźmy wszystkie trzy cytaty naraz: ludzie głosują zawsze przeciw komuś + gdy agitujesz, nie używaj argumentów, lecz powtarzaj w kółko swoje + rządzą nami durnie.

W zeszłym tygodniu na okładce „Do Rzeczy” był postulat wyjścia PL z UE, czyli polexitu. Wewnątrz numeru artykuł z argumentami merytorycznymi, dlaczego Polsce się nie opłaca przebywanie w Unii. Moim zdaniem szkoda oddechu na przekonywanie drugiej strony. Ta druga strona to wyznawcy Unii i żaden argument merytoryczny do nich nie przemówi. Ja, w rozmowach o wychodzeniu z Unii, stale powtarzam tym durniom to samo, w kółko, nie stosuję wywodów merytorycznych, a jedynie emocjonalne. Nie chcę być w Unii, bo nie chcę. I wolno mi nie chcieć, i wolno mi nie mieć ochoty na przekonywanie kogokolwiek. Po prostu nie chcę, nie muszę się tłumaczyć z moich powodów, a w głosowaniu przy urnie tylko to się liczy i tylko o to pytają: Czy chcesz?” Nie chcę być w Unii i ta moja niechęć jest tak samo ważna jak czyjaś chęć.

Wojciech Cejrowski korespondencjo z USA

Mieliśmy na gospodarstwie pana Rysia (miał inne imię, ale nie chcę go ujawniać, bo ta historyjka jest nadal głośna na Kociewiu]. Robotnik rolny do wszystkiego. Na gospodarstwie robota bywa nie tylko rolnicza – czasami trzeba postawić kawałek wiaty lub naprawić kurnik. Pewnego razu trzeba było położyć kabel w ziemi. Robota prosta jak drut, czyli nie da się spaprać. Dlatego zostawiliśmy pana Rysia z tą robotą i pojechaliśmy robić coś innego.

Wracamy, a tu kabla zabrakło kilka metrów. Był gruby jak męskie ramię, drogi jak jasny gwint, więc mierzyliśmy DOKŁADNIE, zarówno odległość w terenie, jak i potem, sam kabel w sklepie. Nie ma takiej mocy, byśmy się pomylili! A Rysio siedzi na rowie pakuje tabakędo nosa i wyśmiewa się z nas: „Mecenasy, magistry i doktory, a długości kabla między chałupami zmierzyć nie umnią. Ha, ha”.

Rysio się śmiał, a ja z bratem ruszyliśmy po tym kablu (już zakopanym] i szukamy przyczyny, dla której zabrakło kilku metrów. Znaleźliśmy jedno takie miejsce, gdzie kabel skręcał i nakładał drogi – jakby omijał podziemną przeszkodę.

– Ryś! W tym miejscu kabel coś okrąża? Tam pod ziemią jest jakiś głaz?
– Nii. Żadnych głazuf. Sam piach.
– To czemu nie idzie prosto?
– Bo tu wcześniej stała betoniarka.
– To nie można było przesunąć?!!!
– Nii! Była stale poczebna. Zabrali dopiero niedawno.
Po tamtym doświadczeniu wypracowaliśmy sposób na Rysia. W sytuacjach, gdy trzeba go było na czas jakiś zostawić bez nadzoru, Ryś dostawał instrukcję taką:

Żadnej inicjatywy własnej! Robić dokładnie tak, jak ja pokazałem. Żadnych własnych pomysłów, a gdyby pod moją nieobecność trzeba było podjąć jakąś własną decyzję, proszę pomyśleć, jak pan by to zrobił po swojemu, a potem zrobić na odwrót.

I takim panem Rysiem są każdy polityk, minister, premier, rząd oraz cała UE. Wymyślają coś, a cokolwiek wymyślą, powinno być robione na odwrót lub wcale.

Przykład: władza wymyśliła, że ludziom trzeba dać „500+” aby wzrosła liczba urodzeń. Liczba urodzeń spadła. Władza podbiła stawkę do „800+” i mamy pierwszy raz dwucyfrowy spadek urodzeń -11 proc., a 68 proc, kobiet nie planuje dziecka w ogóle.

A to takie proste. Gdzie rodzi się zawsze najwięcej dzieci? Tam, gdzie panuje bieda. Im biedniejszy rejon Polski czy świata, tym więcej urodzeń. A gdzie rodzi się dzieci coraz mniej? Tam, gdzie jest wysoki socjal na dzieci. Im bogatsze społeczeństwo oraz im więcej pomocy państwa, tym mniej dzieci. Czyli… Chcesz więcej dzieci, tnij socjal.

Podatki progresywne są stosowane powszechnie. Władza uzasadnia je w taki sposób, że im ktoś więcej zarabia, tym więcej ma i wtedy powinien więcej z tego, co ma, oddawać na resztę społeczeństwa w postaci coraz wyższych podatków.

A powinno być odwrotnie – PODATEK MALEJĄCY, czyli regresywny.

Teraz mamy podatki progowe – w zależności od wysokości zarobków płacimy stopniowo coraz więcej podatku. Są ugrupowania, które głoszą chęć wprowadzenia podatku liniowego – co oznacza, że wszyscy płaciliby taki sam procent niezależnie od wysokości dochodów.

Argumenty za rozwiązaniem liniowym są takie, że nie powinno się karać wyższymi podatkami ludzi przedsiębiorczych i pracowitych, którym chce się walczyć o wyższe zarobki. Państwo powinno zachęcać dorobkiewiczów, by się dorabiali. Państwo jest przecież tak bogate, jak jego obywatele, a więc im więcej ludzi bogatych, tym bogatsze całe państwo.

Podatek liniowy to niezła forma zachęty, ale jeszcze lepszy byłby podatek MALEJĄCY wraz ze wzrostem zarobków. Tego nikt nie proponuje. A przecież można odwrócić progi podatkowe: wszyscy płacą 20 proc. Ci, którym udało się zarobić 200 tys. rocznie, płacą już tylko 15 proc.

A zarabiający powyżej miliona płacą 10 proc. To byłaby prawdziwa i mocna zachęta, wyzwalająca w ludziach dodatkowe pokłady aktywności.

Szczególnie lewica lubi hasła w stylu „Łupić bogaczy -niech płacą więcej od innych, skoro więcej mają”. A dlaczego więcej? Przecież ci bogacze nie zarabiają swoich fortun w pojedynkę, lecz z pomocą zatrudnianych przez siebie ludzi – zarabiając swoje fortuny, dają też zarabiać innym i mają wiele rodzin pracowniczych na utrzymaniu. Powinno się ich za to nagradzać, a nie karać wyższymi podatkami. W najgłupszej nawet grze komputerowej za zarobienie dużej liczby punktów jest premia. Dlaczego więc w grze społeczno-ekonomicznej jest na odwrót? Bo reguły tej gry wymyślają Rysie.

Kogo powyższa argumentacja nie przekonuje, niech sobie odpowie na pytanie, czy wołałby mieszkać w kraju, gdzie jest najwięcej milionerów, czy w kraju, gdzie jest najwięcej biedaków? Albo inaczej: Kogo wołałbyś mieć za sąsiada: milionera czy żebraka? A może wolisz mieszkać w kraju pełnym średniaczków, czyli w kraju, gdzie panuje… równość społeczna?

Wszystkie partie jak jeden Ryś wychwalają równość społeczną. Gdy tymczasem największy boom gospodarczy w historii USA i w Wielkiej Brytanii, epoka największego rozwoju ekonomicznego wszystkich warstw społecznych, był wtedy, gdy nierówności społeczne były ogromne. Bo wtedy każdy chciał zostać z pucybuta milionerem i WIEDZIAŁ, że taka szansa istnieje. W krajach, gdzie panuje równość społeczna, szanse przeskoczenia z dna na szczyt są niewielkie, bo cały system jest obliczony na kreowanie średniaczków. Bogatym się zabiera, a biednym dodaje, czyli dochody się spłaszcza, a ideałem lewicy jest to, gdyby wszyscy zarabiali tyle samo, bo to jest ich wymarzona „sprawiedliwość społeczna”. Stąd ustawy kominowe, stąd pomysł z płacą minimalną i zasiłkiem za niepracowanie oraz pomysł najnowszy: płaca gwarantowana (pensja państwowa wypłacana niezależnie od tego, czy masz chęć iść do pracy czy siedzisz w domu i się lenisz).

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych

Idą do szkoły po nasze dzieci

 

 

Szanowny Panie Januszu,

 

To szokujące, ale coraz więcej dzieci się okalecza.

I to nie w żaden metaforyczny sposób. Realnie, trwale i na własne życzenie. Często z błogosławieństwem rodziców.

Za chwilę opiszę to zjawisko i myślę, że głęboko to Pana poruszy. Ale proszę mi pozwolić na dwa słowa wstępu.

Dopiero co rozpoczął się nowy rok szkolny. Dzieci i nauczyciele wrócili do klas po wakacyjnej przerwie.

A za nimi, jak cienie, posuwają się aktywiści i ideolodzy LGBTQ.

Już wkrótce – w ostatni piątek października – po raz kolejny w polskich szkołach odbędą się „Tęczowe Piątki”.

Celem tej akcji jest oswajanie dzieci i młodzieży z postulatami „tęczowych” środowisk.

Pomysłodawcom zależy na tym, aby młodych ludzi, którzy identyfikują się jako homoseksualiści, biseksualiści czy osoby transseksualne wspierać i utwierdzać w ich wyborach.

Wszystko rękami młodzieży i nauczycieli, ponieważ:

w ramach Tęczowego Piątku przedstawiciele i przedstawicielki Kampanii Przeciw Homofobii nie prowadzą zajęć w szkołach. KPH nie podejmuje też w żadnej szkole „działalności” w rozumieniu ustawy – Prawo oświatowe. W ramach Tęczowego Piątku KPH nie wchodzi na teren placówki, nie prowadzi żadnych zajęć dodatkowych, nie wysyła swoich przedstawicieli/ek i nie narzuca jakiejkolwiek formuły obchodzenia Tęczowego Piątku.

Dzięki temu można organizować takie wydarzenia z pominięciem zgody Rady Rodziców, a nawet dyrekcji.

Jak zapewne Pan wie, żeby przeciwstawić się temu „polowaniu na młodzież” proponujemy szkołom organizowanie w tym dniu „Szlachetnego Piątku”.

Zamiast rozbudzania seksualności, chwalenia rozwiązłości i bezwarunkowej akceptacji wszelkich pożądań, promujemy skromność, opanowanie i integralny rozwój.

W ubiegłym roku rozpowszechnialiśmy w szkołach konspekty lekcji, z których nauczyciele mogą korzystać, przygotowując zajęcia dla swoich uczniów.

W tym roku będziemy kontynuować te działania.

Na czym chcemy się skoncentrować?

Myśląc o środowiskach LGBTQ, zwykle w pierwszej kolejności przychodzą nam do głowy osoby homoseksualne.

Rzeczywiście, to właśnie ich organizacje zrobiły jak dotąd najwięcej złego w niszczeniu instytucji rodziny, zarówno w wymiarze prawnym, jak i kulturowym.

Jednak w cieniu tych działań rozgrywają się poważniejsze dramaty.

Dlatego w tym roku postanowiliśmy się skupić na literze „T”.

W skrócie LGBTQ oznacza ona osoby transseksualne.

Transseksualizm jest zaburzeniem polegającym na tym, że dana osoba odczuwa niezgodność między swoją tożsamością płciową a płcią biologiczną.

Mówiąc najprościej, jak się da – osoba, która urodziła się jako dziewczynka ma poczucie, że tak naprawdę jest chłopcem i czuje się w swoim ciele nieszczęśliwa.

Albo na odwrót.

Osoby takie dokonują następnie różnego rodzaju „interwencji”, których celem jest „uzgodnienie” płci.

Czasem jest to przyjmowanie ról społecznych, zachowań czy ubioru właściwego dla płci przeciwnej.

Z kolei terapia hormonalna ma prowadzić do zmian w samym ciele. W przypadku dziewcząt i kobiet poprzez manipulowanie poziomem hormonów płciowych doprowadza się między innymi do:

  • • pojawienia się zarostu,

  • • obniżenia głosu,

  • • zwiększenia masy mięśniowej,

9 zaprzestania miesiączkowania.

Terapia hormonalna bywa poprzedzona podawaniem blokerów dojrzewania, co zatrzymuje normalny i naturalny rozwój płciowy.

Takie środki – w formie zastrzyków, implantów bądź w aerozolu -podawane są nawet 10-latkom.

Ostatecznym rozwiązaniem są chirurgiczne zabiegi korekty płci.

W przypadku kobiet polegają na usuwaniu piersi, macicy i założeniu protezy penisa. W przypadku mężczyzn zastępuje się ich naturalne narządy płciowe imitacjami narządów kobiecych.

Kiedy opisuję Panu ten proceder, włosy jeżą mi się na głowie.

Doprawdy, trudno pojąć, jak ludzie mogą decydować się na takie kroki…

To w zasadzie jeden wielki medyczny eksperyment przeprowadzany na dzieciach i przechodzącej kryzys młodzieży.

Nie znamy dziś jeszcze wszystkich skutków, jakie odciśnie on na ciałach i psychice tych ludzi za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat.

Ale wiemy już dziś, że powoduje to nowe problemy społeczne.

Trans-kobiety (czyli de facto mężczyźni) żądają dostępu do damskich szatni i toalet w kinach, szkołach i innych instytucjach. Domagają się odbywania wyroków w kobiecych więzieniach.

Niedawno w USA wybuchł protest pływaczek. Jego powodem było to, że osiągający przeciętne wyniki mężczyzna po deklaracji zmiany—płci—zaczął brać udział w zawodach dla kobiet, wygrywając je w cuglach.

Obecnie rozmaite federacje sportowe muszą mierzyć się z wyzwaniem, jak zapewnić warunki fair play w świetle takich postaw.

Tymczasem zjawisko zaczyna się szokująco rozrastać.

Spójrzmy na zachodnie statystyki.

Niedawno opublikowano dane z 10 krajów dotyczące liczby dzieci i młodzieży z zaburzeniami płci zgłaszających się do specjalistycznych klinik.

 

I tak: w Wielkiej Brytanii w latach 1989-2021 nastąpił wzrost o blisko 2 500%. We Włoszech, w okresie 2005-2018 o 7 200%. W Australii w latach 2003-2017 o 12 650%; natomiast w Szwecji między 2000 a 2016 aż o 19 700%!

I choć w liczbach bezwzględnych są to raczej setki niż tysiące osób, to tak lawinowy wzrost wręcz poraża.

Ewidentnie mamy do czynienia ze swoistą modą.

Do tego dochodzi agresywny marketing, ponieważ na tym procederze ogromne pieniądze zarabiają kliniki zmiany płci, biznes urody, korzyści czerpią też same organizacje LGBTQ.

Na szczęście pojawiają się oznaki trzeźwienia społeczeństw.

Francuska Akademia Medyczna zaleca powstrzymanie się od tranzycji u dzieci i młodzieży.

Instytut Karolińska, czyli szwedzki uniwersytet medyczny i szpital uniwersytecki, przyznający Nagrody Nobla z medycyny, w zeszłym roku zrezygnował z polityki afirmacji trans i podawania blokerów na rzecz psychoterapii.

Politykę w tym obszarze zmieniają również Finowie, Brytyjczycy i Duńczycy.

Niestety to zjawisko dotyczy również polskiej młodzieży.

Nie mamy dokładnych danych, które pokazałyby skalę zjawiska. Na pewno nie jest ono aż tak rozpowszechnione jak na Zachodzie.

Ale nawet do naszej Fundacji zwracają się nauczyciele, od których uczniowie oczekują, że będą w stosunku do nich zwracać się używając imion i zaimków właściwych dla płci przeciwnej.

Musimy zdawać sobie sprawę, że dla wielu młodych ludzi wydarzeniem, które ich formuje, które daje im poczucie misji i sensu jest np. udział w paradach równości. Nie przynależność do harcerstwa czy służba ministrancka…

Umieszczenie na plecaku naszywki w kolorach LGBTQ znaczy dla nich więcej niż na przykład wolontariat na rzecz potrzebujących.

I przyjmując ten modny styl życia, zaczynają akceptować wszystko, co kryje się za tęczowym sztandarem.

Swoje postawy narzucają rówieśnikom, wspierani przez celebrytów piorących mózgi nastolatków w Internecie i aktywistów świadomie zabiegających o realizację postulatów LGBTQ.

Niszczą wszystkich, którzy ośmielają się mieć odmienne zdanie.

Dochodzi do starć nawet wewnątrz ich środowiska, gdzie bez litości tępi się osoby, które uznają istnienie dwóch płci za podstawowy fakt biologiczny.

Niezwykłe wrażenie zrobił na mnie film z tegorocznej parady w Nowym Jorku.

Tłum dziwacznych postaci, falujący jak w transie, skanduje:

Jesteśmy tu, jesteśmy queer, idziemy po Wasze dzieci.

W obliczu tego chorego naporu, proszę Pana o pomoc.

Tematyka, o której piszę do Pana w tym liście, była wielokrotnie podejmowana na naszym portalu Marsz.info.

Na podstawie publikowanych tam tekstów przygotowaliśmy broszurę, w której przedstawiamy historie osób, które najpierw zdecydowały się na terapię zmiany płci, ale po latach – żałując swoich wyborów – postanowiły wrócić do swojej naturalnej postaci.

Scenariusz większości tych historii jest bardzo podobny.

Nastolatka doświadczająca problemów psychicznych w czasie dojrzewania trafia do grup, które wmawiają jej, że trapiące ją problemy wynikają z niedopasowania jej tożsamości do płci.

Pozbawiona innej diagnozy dziewczyna ląduje w końcu w klinice, gdzie de facto zostaje utwierdzona w tym, że lekarstwem na jej problemy będzie właśnie „korekta płci”.

We wszystkich tych historiach uderza żal tych osób, że nikt nie próbował na poważnie zdiagnozować ich problemów. Że nikt nie próbował dokopać się do ich źródła.

Że w zasadzie wjechały na stół operacyjny jak na fabrycznej taśmie.

Do listu dołączam skróconą wersję naszej broszury.

I zachęcam Pana do lektury.

Mam nadzieję, że zgodzi się Pan ze mną, że takie historie mogą być przestrogą dla młodych osób, które doświadczają kryzysu. Mogą sprawić, że nauczyciel dwa razy zastanowi się, zanim pozwoli na organizację „tęczowych” wydarzeń w swojej klasie.

Chciałbym, żeby nasza broszura trafiła do szkół.

Oczywiście będzie udostępniona w Internecie, ale jestem przekonany, że wysyłka bezpośrednio do instytucji zdecydowanie podniesie skuteczność oddziaływania.

Ponadto planuję zorganizować w listopadzie konferencję, w trakcie której eksperci zaprezentują dane pokazujące z jak poważnym problemem mamy do czynienia.

Materiały pokonferencyjne będą doskonałym uzupełnieniem historii, które przybliżamy.

Liczę, że zdecyduje się nam Pan pomóc.

Dlatego proszę o wsparcie finansowe dobrowolnym datkiem np. 20 zł lub 30 zł albo 50 zł czy nawet 100 zł bądź inną kwotą. Dzięki Pana wsparciu będziemy mogli pokryć koszty organizacji konferencji, a także druku i dystrybucji materiałów do szkół.

Jeśli zdecyduje się Pan wspomóc tę ważną kampanię, proszę skorzystać z danych umieszczonych na przekazie. Datek można wpłacić w banku, na poczcie bądź za pomocą internetu. Zachęcam również do odesłania kuponu w załączonej kopercie.

Proszę pomyśleć, może nasz wspólny wysiłek sprawi, że choć garstce osób oszczędzimy decyzji, których musiałyby żałować przez całe swoje życie.

Sprawa jest poważna, liczę na Pana pomoc.

Serdecznie Pana pozdrawiam i dziękuję za lekturę listu.

Paweł Ozdoba Prezes

PS. Już wkrótce w polskich szkołach odbędzie się kolejna edycja „Tęczowego Piątku”. Jest to akcja środowisk LGBTQ, której celem jest zwiększanie akceptacji dla homo-, bi- i transseksualizmu wśród młodzieży. Proszę Pana o pomoc w pokryciu kosztów organizacji          g

konferencji oraz przygotowania i dystrybucji materiałów, które będą          §

O przestrogą dla osób doświadczających kryzysów dojrzewania, ich rodzin        |

i wychowawców. Możemy wspólnie odwieść młodych ludzi od decyzji, które nieodwracalnie okaleczą ich psychicznie i fizycznie.

Centrum Życia i Rodziny H Skrytka pocztowa 99,00-963 Warszawa 81 ® tel. 2262911 76 ‘■’0 biuro@czir.org https://www.czir.org

 


PORUSZAJĄCE HISTORIE OSÓB, KTÓRE ŻAŁUJĄ ZMIANY PŁCI

I ŻYŁA JAKO „TRANSSEKSUALNY MĘŻCZYZNA”. TERAZ WYJAŚNIA, JAK INTERNET WYMUSZA NA NASTOLATKACH „ZMIANĘ PŁCI”

Helena Kerschner jest jedną z osób określających się mianem detransitioner.

Opowiedziała o tym, jak została zmanipulowana do tego, aby przez kilka lat przyjmować hormony i żyć jak mężczyzna. Dziewczyna zaczęła brać hormony w wieku 18 lat. W rozmowie z Michaelem Knowlesem Helena podkreśliła, że presja wywierana przez grupy internetowe doprowadziła ją do błędnego przekonania, że musi przejść „zmianę płci”. Dzisiaj 23-latka nie udaje już mężczyzny i głośno mówi o niebezpieczeństwach ideologii LGBT.

Mniej więcej w wieku 15 lat przechodziłam okres wżyciu, w którym nie miałam zbyt wielu przyjaciół, odczuwałam niepewność co do swojego ciała, która mnie dręczyła, i to skłoniło mnie do częstego korzystania z Internetu.

W końcu trafiła na portal Tumblr, gdzie — jak mówi — ideologia gender jest bardzo widoczna. Społeczności internetowe, które dają poczucie akceptacji, mogą odgrywać niezdrową rolę w życiu młodej dziewczyny.

Dzięki nim czujesz się akceptowana i chcesz się w nie wpasować, więc jesteś gotowa zrobić niemal wszystko, by dostosować się do tej grupy społecznej – podkreśliła Kerschner.

Społeczności internetowe, jak ta, w którą zaangażowała się Helena, zachęcają nastolatków do odkrywania transseksualizmu i mówią im, że normalne problemy nastolatków z samooceną są w rzeczywistości oznakami dysforii płciowej.

Jeśli nie podoba ci się twoje ciało, jest to oznaka dysforii płciowej, jeśli nie pasujesz do innych dziewcząt, to jest to oznaka dysforii płciowej, jeśli nie podoba ci się sposób, w jaki twój głos brzmi w nagraniu, to jest to oznaka dysforii płciowej— przekonują inni internauci młode osoby.

Kerschner podkreśliła, że dziewczyna w tym wieku nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo powszechne jest to zjawisko i nie musi wcale oznaczać dysforii płciowej. Rówieśnicy, również przesiąknięci ideologią oraz przekazem medialnym, nie odrzucili pomysłu Heleny, aby „zmienić się”w mężczyznę.

Dziewczyna zwróciła uwagę też na problem braku osoby o innych poglądach, z którą można by skonfrontować swój sposób myślenia.

Jesteś w stanie nosić te idee przy sobie i podejmować na ich podstawie decyzje, podczas gdy w rzeczywistości same idee nie mają sensu. Nie są oparte na rzeczywistości. W moim przypadku było to wiele rzeczy opartych na fantazji, dosłownie na zdjęciach słodkich chłopców, które ciągle oglądałam, a potem na wiadomościach, które mówiły: „Twoje życie będzie o wiele lepsze, jeśli przejdziesz zmianę płci, jesteś trans, powodem, dla którego nie pasujesz do innych dziewczyn,jest to, że jesteś trans”.

Kerschner przyznała też, że nie spotkała się z oporem ze strony pracowników służby zdrowia, gdy zaczęła „zmieniać płeć”. Powiedziała, że wystarczyło krótkie, 20-minutowe spotkanie z pracownikiem socjalnym w Planned Parenthood, aby rozpocząć przyjmowanie hormonów.

3.05.2022, AIWLifeSiteNews


ZAJĘLI SIĘ MNĄ BARDZO SZYBKO, A JA PŁACĘ POWAŻNYMI OBRAŻENIAMI FIZYCZNYMI

Keira Bell mówi o swoich traumatycznych doświadczeniach i o trudnościach zdrowotnych spowodowanych terapią zmiany płci.

Jako nastolatka podjęłam pochopną decyzję: szukałam zaufania i szczęścia. Teraz przez resztę mojego życia będę ponosić jej ciężar.

Młoda Brytyjka została poddana terapii zmiany płci w wieku 16 lat. Trudności, jakich doświadczała jako nastolatka identyfikowała z zaburzeniami tożsamości płciowej. Dziewczyna została więc skierowana do londyńskiej klinikiTavistock&Portman NHS Center.

Zajęli się mną bardzo szybko, a ja płacę w konsekwencji, poważnymi obrażeniami fizycznymi – mówi.

Keria złożyła pozew przeciw Tavistock & Portman NHS Center. Młoda kobieta żałuje swojej decyzji i od dwóch lat nie przyjmuje już hormonów, ma też nadzieję, że uda się odwrócić zaawansowany proces zmian hormonalnych.

W klinice odbyły się zaledwie trzy spotkania, po czym nastolatce przepisano leki hormonalne blokujące dojrzewanie.

To wszystko odbyło się tak szybko i było oparte jedynie na informacjach o mojej przeszłości. Nigdy nie było prawdziwej dyskusji: moje odczucia powinny zostać zweryfikowane, a nie tak po prostu zaakceptowane takimi, jakimi były. Kiedy zaczynasz tę podróż, później bardzo trudno jest wrócić – powiedziała Keira.

Podawane Keirze preparaty medyczne blokujące dojrzewanie miały wiele skutków ubocznych.

Miałam objawy podobne do objawów menopauzy, kiedy jest mniej estrogenu, pojawiły się uderzenia gorąca, trudności ze snem, spadek libido. Dali mi tabletki z wapniem, bo moje kości były osłabione.

Po czterech latach terapii hormonalnej dziewczynie wykonano podwójną mastektomię. Dziś Keira żałuje swojej decyzji. Ma żal także wobec personelu medycznego, przede wszystkim o brak wsparcia, pośpiech w procedurach, brak wiarygodnego badania psychiatrycznego i informowania o skutkach takich interwencji.

Keira Bell mówi, że kontaktuje się z nią wiele młodych osób, które zwierzają się jej, że terapia hormonalna, tzw. zmiana płci, nie ukoiła ich niepokoju i problemów, jakie im towarzyszyły przed zmianą płci.

Zaznacza, że młody człowiek, mając 16 lat nie może podejmować tak poważnych decyzji. Dziewczyna podkreśla też znaczenie wsłuchania się w problemy młodych ludzi, mówiła, by„nie pobłażać” młodzieży.

Niestety, często lekarze pośpiesznie diagnozują dysforię płciową, kierując dzieci i młodzież do klinik, w których aplikuje się im terapie hormonalne blokujące dojrzewanie. Skutki takich działań są najczęściej nieodwracalne.

Do kliniki Tavistock and Portman NHS Trust, w której Keirę poddano terapii, kierowane były nawet 12-letnie dzieci. W latach 2009/2010 w Wielkiej Brytanii rozpoczęto takie terapie u 40 dziewcząt i 57 nieletnich chłopców. Natomiast na przełomie lat 2017/2018 liczba małoletnich wzrosła do 1800 dziewcząt i ponad 700 chłopców.

7.07.2021,

AG/Provitaefamiglia.it, Puntofamiglia.net, Breviarium.eu


IDETRANSITIONER – DZIEWCZYNA, KTÓRA PODDAŁA SIĘ ZMIANIE PŁCI, TERAZ OKREŚLA TO JAKO NAJWIĘKSZY BŁĄD W SWOIM ŻYCIU

Grace Lidinsky-Smith poddała się procesowi zmiany płci, włącznie z operacją usunięcia piersi. Dzisiaj żałuje decyzji i potępia pozwalanie nastolatkom na takie nieodwracalne ingerencje w swoje ciało.

Lidinsky-Smith opublikowała artykuł w amerykańskim magazynie Newsweek oraz wystąpiła w programie „60 Minutes”. Udziela też wywiadów na YouTube oraz pisze własnego bloga.To wszystko, aby zwrócić uwagę na niebezpieczeństwa związane z procesem zmiany płci oraz naciskiem, jaki jest wywierany w tym temacie.

Kiedy Grace miała zaledwie 20 lat, zachorowała na depresję. Po latach stwierdzono u niej dysforię płciową. W pewnym momencie jedyną drogą wyjścia, jaką widziała, była całkowita transformacja medyczna i „życie jako mężczyzna”. Decyzję o rozpoczęciu zmiany płci podjęła w 2017 roku.

Miałam jak najbardziej sprzyjające warunki do dokonania transformacji: łatwy dostęp do hormonów, wspierającą społeczność i ubezpieczenie.

Brakowało mi jednak terapeuty, który pomógłby mi przeanalizować podstawowe problemy!…). Zamiast tego, lekarz zdiagnozował u mnie dysforię płciową i dał mi zielone światło do rozpoczęcia transformacji już podczas pierwszej wizyty.

Grace opowiada w artykule swoją drogę do„samorealizacji jako transseksualista”. Najpierw dostawała zastrzyki z testosteronu. Zaledwie cztery miesiące później poddała się operacji usunięcia piersi.

W dniu, w którym dostałam pierwszy zastrzyk testosteronu, płakałam z radości (…) Rok później kuliłam się w swoim łóżku, ściskając blizny po podwójnej mastektomii i szlochając z żalu.

Dziewczyna podkreśla, że docierały do niej zawsze tylko historie osób, które były bardzo zadowolone ze swoich zmian. Nie rozumiała, dlaczego u niej tak się nie stało.

Okazało się, że moja dysforia płciowa, którą uznałam za dowód na to, że naprawdę powinnam żyć jako mężczyzna, wynikała z innych kwestii związanych ze zdrowiem psychicznym. Moja zmiana była brutalną pomyłką i do końca życia będę musiała żyć z jej konsekwencjami — bliznami, brakiem piersi, pogłębionym głosem.

Obecnie Lidinsky-Smith określa się jako detransitioner, czyli osoba, która podjęła decyzję o fizycznej zmianie płci, a następnie powróciła do swojej naturalnej płci. Osób, które mają podobne doświadczenia jest o wiele więcej i tworzą oni swoistą społeczność.

Poszłam do „60 Minutes”, ponieważ chciałam, żeby ludzie zrozumieli, że medycyna trans nie zawsze jest stosowana w sposób odpowiedzialny! bezpieczny. Wiedziałam, że zostałam bardzo zraniona przez moją przemianę, i nie byłam jedyna..

Wystąpienie Grace w programie telewizyjnym, “Minutes” spotkało się z gwałtownym sprzeciwem. Środowiska promujące ideologię LGBT oraz kliniki, które zajmują

się przeprowadzaniem zmiany płci, uznały program za duże zagrożenie. Presja była tak duża, że jeszcze w tym samym tygodniu wyemitowano uzupełnienie programu, w którym to prowadząca przepraszała za nieporozumienie, jakie mógł wywołać temat odcinka.

Grace Lidinsky-Smith pisze natomiast, że nie jest jedyną osobą, która wypowiada się na temat szkodliwości propagandy przedstawiającej zmianę płci jako rozwiązanie wszelkich problemów. Podaje przykład pisarki J.K. Rowling, która spotkała się z falą hejtu esej, w którym wyraziła swoje obawy faktem, że młode kobiety są ranione przez pochopną decyzją o zmianie płci.

Lidinsky-Smith chce w swoim artykule podkreślić również fakt, iż nie istnieją żadnego rodzaju procedury medyczne związane z przeprowadzaniem „terapii” zmiany płci. W wielu klinikach hormony płciowe można otrzymać właściwie na życzenie, a opieka psychologa nie skupia się wcale na dotarciu do prawdziwych problemów pacjenta.

Wszyscy ludzie zasługują na to, by czuć się wystarczająco bezpiecznie, by opowiedzieć swoje historie, nawet jeśli są one skomplikowane i politycznie niewygodne. Bez tego mówienia prawdy, większej ilości ludziom – zwłaszcza młodym – będzie sprzedawana opieka trans „w rozmiarze uniwersalnym”, która może spowodować u nich blizny i żal na całe życie.

6.07.2021, AM/Newsweek.com


Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych

BOCIAN I SZPAK, CZYLI BEZ ZMIAN

70 proc, uprawnionych zagłosowało na układ zamknięty, który od dawna gnije, jest bezwolny, poddany „obcej przemocy” – co uwidoczniło się podczas „pandemii”, kiedy rządzący zostali przymuszeni przez siły wyższe do niszczenia własnego najwierniejszego elektoratu poprzez uderzenie obostrzeniami sanitarnymi w Kościół.

dr Robert Kościelny
A to było tak. Bociana dziobał szpak.
A potem była zmiana i szpak dziobał
bociana.
Potem były jeszcze trzy takie same zmiany.
Ile razy szpak był dziobany?

Większość z nas zapewne pamięta z dzieciństwa tę rymowaną zagadkę. Nie wiem jak Państwo, ale ja zawsze odpowiadałem błędnie; nieprędko doszło do mnie, że – ani razu. Bo żadnych rzeczywistych zmian nie było; były werbalne. Bocian zawsze dostawał w kuper od cwanego szpaka. A narracja o zmianach miała go tylko na ten fakt znieczulić.Taka kontrola umysłu poprzez propagandowe pranie ptasiego móżdżku.

POPIS to partia nieistniejąca formalnie. Mimo to, a może właśnie dlatego, rządzi nami od prawie dwu dekad. POPIS to efekt przepoczwarzania się porządku politycznego, który stworzył przy okrągłym stole Czesław Kiszczak wraz przyjaciółmi i dobrymi znajomymi. Część z nich pochodziła z opozycji przedsierpniowej. Innymi słowy, generał tajnej policji politycznej rozpoczął polską „pieriestrojkę” razem z tymi, na których opinię mówiącą, że „jest człowiekiem honoru” mógł liczyć.

Po ośmiu latach rządów popisowskiej prawicy, do władzy dorwała się frakcja liberalna tej partii. Liberalna głównie obyczajowo, bo na inne wolności niż te„poniżej pasa” (jak powiedział abp Marek Jędraszewski) liczyć w przypadku tych„liberałów”nie można.

Polacy wydają się być zadowoleni z układu, w istocie rzeczy mono-partyjnego, do którego, od czasu do czasu, doszlusuje jakaś mizerota „antysystemowa”. Było ich trochę. Był„radykalny” KPN, była Liga Polskich Rodzin, Samoobrona, a obecnie Konfederacja. Aha, był
też Ruch Odbudowy Polski Jana Olszewskiego. Choć z tym ROP–em to właściwie trudno orzec – antysystemowy czy systemowy był; mimo to urozmaicał scenę polityczną i dawał nadzieję, na rzeczywiste zmiany i obalenie okrągłego stołu, sporej jeszcze wówczas grupie naiwniaków.
Prawie 70 proc, uprawnionych do głosowania pognało do urn, aby poprzeć system. Piszę o prawie 70 proc., choć do urn poszło 75 proc, uprawnionych, ale 7 proc, z nich zagłosowało na Konfederację robiącą za siłę antyokrągłostołową. Zdecydowana większość z nas, Polaków, poparła sitwę, której oba skrzydła w istotnych sprawach niczym się od siebie nie różnią. Która odpowiada za śmierć 200 tys. ludzi, szczuła na siebie Polaków przez straszne dwa lata i sprowokowała (świadomie) wybuch nieprawdopodobnej nienawiści. Przygotowywała ustawy segregacyjne dla niezaszczepionych, ścigała ludzi na Krupówkach i rzucała na glebę ojcami wychodzącymi z dziećmi na spacer, by niedługo później wpuścić do kraju miliony uchodźców, w większości nieszczepionych nie tylko na kowid, ale również wiele innych zakaźnych chorób. Jeden z wybitnych komentatorów życia społeczno-politycznego, Piotr Wielgucki, skomentował to wówczas tak: „Przez dwa lata dzicz najgorszego sortu, hołota bez mózgu i sumienia, krzyczała, że ci bez maseczek i szczepień mają zdychać, rodziców i dzieci od wigilijnego stołu przeganiali, ludzi po lasach ścigali, a teraz płaczą nad losem niezaszczepionych uchodźców bez maseczek. Ludzki ściek”.
Patrząc na to, co działo się w czasie minionej kampanii, odniosłem wrażenie, że aktorzy dobrze odgrywają swoje role. Kolorowe szybki poglądów i postaw zmieniają się miejscami tak sprawnie, że obywatele zapominają, iż wszystko to dzieje się w bardzo ograniczonym, ściśle określonym kole kalejdoskopu. Że tych szkiełek jest tak dużo i są tak różne, a obrazy zmienne tylko dzięki sprytnej budowie urządzenia. Obracamy tą zabawką, ulegając złudzeniu,że kreujemy nowe barwne światy, wprawiamy je w ruch. Tworzymy nowy układ polityczny, nową rzeczywistość społeczną. Podczas gdy tak naprawdę one same układają się według opracowanego wcześniej schematu. Kto inny tworzy rzeczywistość polityczną, kto inny ma złudzenie jej tworzenia. Niezależnie jak szybko i chytrze obracalibyśmy kalejdoskopową tubą, poza tych kilka zaprojektowanych wzorów (nie
przez nas przecież, nie przez nas) nie wyjdziemy.
Po co więc te wzmożenia co cztery lata? Cóż, taki jest współczesny zabobon wyznawany na całym świecie, stąd ten, kto jawnie by go kontestował, musiałby liczyć się z „misją stabilizacyjną”. Kiedyś zwaną „braterską pomocą” na którą można było liczyć zawsze, gdy zagrożona została demokracja ludowa. A poza tym trzeba od czasu do czasu się rozerwać, niczym król z„Ballady o królu i błaźnie” Jonasza Kofty.
Nudził się król, z nudów był chory Kitwasił, memłał, ślinił się i czkał Z nudy rozpisał nawet wybory Chociaż monarchia była dziedziczna
Aby później, po skończeniu cyrkowego widowiska, znów popaść w bezkresny marazm Wygrał wybory o własny tron I jeszcze bardziej nudził się on
70 proc, uprawnionych zagłosowało na układ zamknięty, który od dawna gnije, jest bezwolny, poddany „obcej przemocy” – co uwidoczniło się podczas „pandemii” kiedy rządzący zostali przymuszeni przez siły wyższe do niszczenia własnego najwierniejszego elektoratu poprzez uderzenie obostrzeniami sanitarnymi w Kościół, w interesy ekonomiczne górali oraz żądanie segregacji sanitarnej wobec niezaszczepionych, czyli wobec większości mieszkańców tzw. ściany wschodniej. „Dobra zmiana” przez dwa lata niszczyła własny elektorat! W czyim imieniu? W czyim interesie? W Oceanii, krainie z dystopijnej powieści Orwella „ Rok 1984″ rządząca totalitarnie Partia składała się z nielicznej Partii Wewnętrznej (wąskiej elity rządzącej) i Partii Zewnętrznej – grupy szerszej, która za większą miskę zupy popiera układ.

W krainie zwanej III RP mamy elektorat wewnętrzny, w którego skład wchodzą bezpośrednio rządzący z rodzinami oraz totumfaccy, również z familiami. To właśnie w ich interesie wzięto za pysk elektorat zewnętrzny. Aby utrzymać się na stołkach, czyli przy władzy i wymieniu, saturując dobrami w czasach „dobrego fartu”. I żyć w dobrostanie, gdy zostanie „przełożona wajcha”.

Elektorat zewnętrzny można poświęcić dla sprawy; a nawet trzeba. Co innego w przypadku najcenniejszej substancji narodowej i patriotycznej. Jej interesów ruszać nie wolno, tak długo, jak się da, jak pozwolą okoliczności, czyli siły wyższe. Bo są zarodem i w ogóle przyszłością Polski. W razie jakiegoś głębszego kryzysu (z rozbiorem Polski na strefy wpływów włącznie) niczym cysta przetrwają najtrudniejszy okres na zgromadzonych w dobrych czasach „worach złota” na z góry upatrzonych pozycjach w strzeżonych osiedlach lub dyskretnie usytuowanych willach chronionych przez kamery i systemy alarmowe. I staną się zarodem Odrodzenia. Naczelnikami Pierwszej Brygady 2.0. Stworzą ją z naiwniaków, którzy uznają za zaszczyt przeznaczoną im rolę odpowiednio szlachetnego tła dla takich witezi narodowych jak Brudziński, Terlecki, Sasin, Niedzielski, Morawiecki, Gosiewska, Kruk…

Poza tym – „słodkich pierniczków dla wszystkich nie starczy i tak” jak słusznie zauważył Bułat Okudżawa w„Balladzie o królu”
I to jest prawda, niezależnie od tego, czy premierem będzie Kaczyński, Kosiniak-Kamysz czy Donald Tusk. Ten ostatni przymierzający się do tworzenia rządu in spe (w nadziei, spodziewanego w niedalekiej przyszłości), do którego namawia Leszek Miller, były członek Biura Politycznego PZPR. Swego czasu, wraz z prezesem PiS, „broniący demokracji” przed PO.
Bez względu na to, czy władać będzie PiS w koalicji z obrotowym PSL-em, czy millerowski rząd in spe, przekształcając się wTuskowy rząd in fact. Pierniczki są niczym te mieszkania w oświadczeniu prezesa spółdzielni mieszkaniowej w „Alternatywy 4″ tylko dla „naprawdę potrzebujących” A co dla reszty? Miska ryżu, o której mówił inny prezes. Przyszły prezes rady ministrów „dobrej zmiany” W restauracji „Sowa & Przyjaciele”

podpis. Leon Baranowski – Buenos Aires Argentyna