Rotmistrz Hawryło (Gabriel) Hołubek (1550-1588)
Admirał Arend Dickmann (zm. w 1627 r.)
Pułkownik Kazimierz Siemienowicz (zm. w 1650 r.)
Rotmistrz Hawryło (Gabriel) Hołubek (1550-1588)
Swą karierę wojskową w służbie Rzeczypospolitej zaczynał Hołubek jako prosty Kozak. Wyróżnił się jednak wkrótce gorliwością w służbie, a przedsiębiorczością i odwagą w walce. W wojnach prowadzonych przez króla Batorego jest już dowódcą roty kozackiej i daje się poznać jako niezrównany zagończyk. W latach następnych pełni służbę graniczną w stepach Ukrainy, odpierając zagony tatarskie.
Zasłynął jednak najbardziej podczas najazdu na Polskę arcyksięcia austriackiego Maksymiliana, który popierany przez stronnictwo Zborowskich zgłaszał w latach 1587—88 pretensje do tronu polskiego. Hołubek stanął wówczas z oddziałem swych Kozaków pod rozkazy Jana Zamoyskiego. Hetman, spodziewając się zbrojnej interwencji Maksymiliana, wysłał Hołubka w końcu września 1587 r. nad granicę Śląska celem obserwowania ruchów nieprzyjaciela, a sam przygotowywał obronę Krakowa. W pierwszych dniach października patrole wysłane przez Hołubka doniosły o zbliżaniu się wojsk arcyksięcia do granicy. Zameldował on o tym niezwłocznie hetmanowi. I rzeczywiście 10 października Maksymilian prowadząc 4000 piechoty i 2000 jazdy przekroczył granicę Polski.
Siły Hołubka były zbyt słabe, aby mogły stawić poważniejszy opór. Starał się on jednak opóźnić pochód nieprzyjaciela, urządzając zasadzki i zawały po drogach. Wreszcie cofnął się do odległego o pół mili od Olkusza zamku w Rabsztynie. Za murami zamku, położonego na trudno dostępnej górze, czuł się Hołubek bezpieczny.
Niewiele też sobie robił, gdy wojska nieprzyjaciela obiegły go, a Maksymilian zażądał kapitulacji. W ostrym i zjadliwym liście napisanym w odpowiedzi Hołubek wyśmiał arcyksięcia, radząc mu szukać szczęścia gdzie indziej. Maksymilian nie posiadając ciężkich dział oblężniczych, a nade wszystko nie chcąc tracić drogocennego czasu —musiał odstąpić i pomaszerował w stronę Krakowa. Hołubek nie siedział jednak bezczynnie w swym zamku. Postanawia dezorganizować tyły wojsk Maksymiliana, przerywać połączenia ze Śląskiem. Zwraca się w związku z tym o pomoc do górników z Olkusza. Na zew jego zgłasza się wielu chętnych. Uzbrojeni przeważnie własnym przemysłem, tworzą górnicy olkuscy piechotę w oddziale Hołubka.
Wkrótce Hołubek otrzymuje wiadomość, iż granicę przekroczył oddział austriacki hr. Śchlicka, składający się 26 150 jazdy i 200 piechoty, a prowadzący wielki tabor 300 wozów, załadowanych prochem i sprzętem potrzebnym do oblężenia Krakowa, 17 października 1587 r. urządza więc w górzystej okolicy Rabsztyna zasadzkę na Austriaków. Wspólnym wysiłkiem Kozaków i górników olkuskich nieprzyjaciel został rozbity, a siły jego rozproszone. Cały niemal tabor wpadł w ręce Hołubka i ukryty został w zamku rabsztyńskim. Zdobyty został wówczas m.in. także sztandar austriacki, który zawieszono następnie w katedrze na Wawelu.
Również w tygodniach następnych Hołubek prowadził wojnę podjazdową, nękając Austriaków. Zmusiło to wreszcie Maksymiliana do wydzielenia ze swych sił oddziału liczącego ponad tysiąc ludzi, który blokował Hołubka w zamku rabsztyńskim.
Wysiłki arcyksięcia, by zdobyć Kraków, zakończyły się fiaskiem. Po nieudanym szturmie 24 listopada 1587 r. zmuszony został do odwrotu. Gdy w połowie stycznia roku następnego Zamoyski wyruszył w pochód przeciwko Maksymilianowi, który zatrzymał się na granicy śląskiej, Hołubek połączył się z wojskiem hetmana i od Kłobucka postępował w straży przedniej. Uczestniczył w potyczce pod Dankowem, a w nocy z 21 na 22 stycznia 1588 r. stoczył zwycięską walkę pod Parzymiechami.
Podczas walnej bitwy z Maksymilianem pod Byczyną, 24 stycznia 1588 r., Hołubek, znajdujący się ciągle w straży przedniej, otrzymał od hetmana rozkaz obejścia nieprzyjaciela i odcięcia go od miasta. Wykonawszy to zadanie Hołubek wziął następnie, wraz z Tatarami i husarzami Zamoyskiego, udział w natarciu na kawalerię nieprzyjacielską. Była to ostatnia jego bitwa — zginął w niej śmiercią walecznych.
Walka i śmierć dzielnego rotmistrza kozackiego została wysoko oceniona przez współczesnych. Stanisław Grochowski napisał specjalny utwór pt. Hohibelc do żołnierzów, wydany w Krakowie w 1588 r. Również Joachim Bielski w swej Pieśni nowej o szczęśliwej potrzebie pod Byczyną sławił bohaterską śmierć Hołubka.
Admirał Arend Dickmann (zm. w 1627 r.)
Dzieje polskiej marynarki wojennej nie są zbyt bogate. Nie mieliśmy w przeszłości silnej floty i sprawy morza na ogół nie były u nas doceniane. Niemniej jednak jest w historii Polski przedrozbiorowej okres, gdy zdobyliśmy się na pewien wysiłek morski, a sława floty polskiej rozniosła się szeroko w Europie. Z sukcesami tymi nierozerwalnie związane jest imię admirała Arenda Dickmanna.
Dickmann był rodem z Niemiec, z miasteczka Delft we Fryzji. Od najmłodszych lat życie jego związało się z morzem. Jako chłopiec okrętowy, a następnie marynarz, pływał w dalekie kraje na różnych okrętach. W roku 1608 osiadł w Gdańsku. Wzmianki w kronikach miejskich wskazują, że wkrótce został kapitanem i właścicielem statku handlowego. Zdobyć widać musiał opinię doświadczonego żeglarza, gdyż Komisja Okrętów Królewskich mianowała go, w listopadzie 1626 r., admirałem i dowódcą nowo zbudowanej floty polskiej.
Rzeczpospolita wiodła wówczas zaciętą wojnę ze Szwecją. Król szwedzki Gustaw Adolf usiłował mocną nogą stanąć na południowym brzegu Bałtyku, odciąć Polsce dostęp do morza. Walki przeciągały się i toczyły ze zmiennym szczęściem. Aby przybliżyć zwycięstwo, Polacy postanowili użyć w wojnie floty morskiej. Na polecenie króla Zygmunta III w ciągu trzech lat zbudowano siedem jednostek wojennych. W niedługim czasie młoda flota polska wyruszyła do akcji.
Pierwsza wyprawa nastąpiła 26 listopada 1626 r. Korzystając z burzy, która uniemożliwiła Szwedom blokadę, okręty polskie wyszły na morze. Tuż za mierzeją helską spotkano pięć statków wiozących żołnierzy i materiały zaopatrzeniowe dla armii szwedzkiej. Po krótkim oporze wszystkie te statki stały się zdobyczą Polaków.
Dnia 1 kwietnia 1627 r. okręty floty polskiej wsparły działania wojsk lądowych szturmujących zajęty przez Szwedów Puck. Jak pisze kronika ówczesna: „…sześć okrętów od Gdańska wodą podstąpiwszy pod Puck, uszykowawszy się porządkiem swym, strzelbę gęstą na miasto wypuścili tak, że się niury podać musiały. Nazajutrz Puck zmuszony został do kapitulacji. W zwycięstwie tym niemały był udział floty.
W połowie kwietnia flota złożona ż siedmiu okrętów, pod osobistym dowództwem Dickmanna, wyruszyła na pełne morze. Nie napotykając nigdzie nieprzyjaciela krążyła swobodnie po wodach Bałtyku, od brzegów Kurlandii aż po Kołobrzeg, śledziła i chwytała statki, które dowoziły Szwedom zaopatrzenie i „przez dłuższy czas — jak mówi kronikarz — była wyłącznym panem tej części Bałtyckiego Morza”. Po miesiącu skończyła się jednak bezczynność Szwedów. O świcie, dnia 17 maja, pokazało się 12 okrętów jako straż przednia flotylli Gustawa Adolfa. Okręty szwedzkie ujrzawszy nieliczną flotę polską ruszyły ku niej, starając się ją otoczyć. Wówczas Dickmann, nie widząc możliwości przyjęcia bitwy, rozdzielił swą flotę na dwie części. Dwa okręty ruszyły na wschód i przedostały się bezpośrednio do Gdańską, pięć zawróciło na zachód i dopiero po kilku dniach, stoczywszy bitwę pod Białą Górą, powróciło szczęśliwie do bazy.
Odtąd rozpoczęły się długie miesiące ścisłej blokady. Statki szwedzkie (w liczbie sześciu) stale tkwiły w zatoce wypatrując bacznie Polaków, którzy zakotwiczyli się pod osłoną umocnień przy ujściu Wisły, koło tzw. Latami. Ale i Dickmann otrzymawszy rozkaz komisarzy królewskich stoczenia bitwy pilnie obserwował wroga. Rankiem 28 listopada 1627 r. spostrzegł, że silny wiatr południowo- wschodni zmusił okręty szwedzkie, aby zbliżyły się do brzegu, przy czym dwa pierwsze, w tym okręt flagowy
„Tygrys”, bardzo wysunęły się do przodu. Wówczas dał rozkaz do wystąpienia, by wykorzystując dogodną sytuację rozbić flotę szwedzką i przerwać blokadę.
Bitwa zaczęła się pojedynkiem okrętów admiralskich dwóch wrogich flot. Z polskiego okrętu admiralskiego „Sw. Jerzy” zagrzmiały salwy armatnie. Szwedzi nie pozostali dłużni w odpowiedzi. Po tym wstępnym powitaniu
„Święty Jerzy” obrócił się przodem i w kilka chwil podpłynął pod prawą burtę „Tygrysa”. Zaczęła się walka wręcz na pokładach okrętów — abordaż. Od gęstych strzałów chmury dymu przesłoniły walczące okręty, z których dolatywał tylko szczęk oręża, okrzyki walczących i huk broni ręcznej. Zaraz od pierwszych strzałów został śmiertelnie ranny admirał szwedzki Stiernskjold. Straciwszy dowódcę zmieszali się Szwedzi, za to Polacy, zagrzewani do walki przez swego admirała, wdarli się na statek szwedzki. Jeden z marynarzy polskich wdrapał się na szczyt najwyższego masztu i zerwał nieprzyjacielską banderę. Inny okręt polski, „Panna Wodna”, ustawiwszy się bokiem do rufy „Tygrysa” zaczął z drugiej strony prażyć Szwedów strzałami. Widząc krytyczną sytuację nieprzyjaciela Dickmann wezwał go do poddania, a po zgodzie kazał wstrzymać strzelaninę i brać jeńców.
Pozostałe okręty szwedzkie, widząc ciężkie położenie swego statku admiralskiego, starały się przyjść mu z pomocą. Nie było to jednak łatwe, gdyż przeciwny wiatr utrudniał ich ruchy, sprzyjając posunięciom Polaków. Wreszcie podpłynął na miejsce walki statek szwedzki „Pelikan” i strzelił ze wszystkich dział swej lewej burty do „Sw. Jerzego”. Na rozkaz Dickmanna artylerzyści polscy odpowiedzieli wrogowi potężną salwą. Skutek jej był widoczny, bo jak mówi relacja: „można było słyszeć, jak ściany okrętowe zatrzeszczały, a ludzie w nim się znajdujący lamentować zaczęli’1. Po takiej odprawie „Pelikan” nie tylko, że nie odważył się przybliżyć do „Sw. Jerzego’1, lecz bojąc się, aby dalszymi strzałami nie został zniszczony, co rychlej zamknął wszystkie strzelnice i wystawił białą chorągiew na znak, że się poddaje. Strzały umilkły. Skorzystał z tego podstępny Szwed i nim okręty polskie zbliżyły się do niego, zaczął ucieczkę pod pełnymi żaglami. Ze znacznej już odległości, pewny, że nikt go nie dogoni, ostatni jeszcze strzał posłał ku „Sw. Jerzemu”. Pocisk trafił w znajdującego się obok „Tygrysa” z rezultatem wprost tragicznym dla Polaków. Na pokładzie zdobytego statku stał Arend Dickmann. Kula „Pelikana” zmiażdżyła mu obie nogi i bohaterski admirał zmarł niebawem.
Ale bitwa toczyła się nadal. Zginął wysadzony przez załogę drugi statek szwedzki „Słońce” — reszta szukała ratunku w pospiesznej ucieczce. Cel, który postawił sobie Dickmann — zniesienie blokady Gdańska — został osiągnięty. Zwycięstwo to okupił jednak życiem.
Pułkownik Kazimierz Siemienowicz (zm. w 1650 r.)
Artis magnae artilleriae pars prima (Sztuki wielkiej artylerii część pierwsza) — oto łaciński, według ówczesnego zwyczaju, tytuł dzieła polskiego pułkownika i inżyniera wojskowego, Kazimierza Siemienowicza, o sztuce artyleryjskiej. Dzieło to jest wymownym dowodem, jak wysoki był poziom wiedzy wojskowo-technicznej w dawnej Rzeczypospolitej, stawiając Polskę pod tym względem w czołówce państw europejskich.
Kazimierz Siemienowicz, ubogi szlachcic rodem z Litwy, od najmłodszych lat przejawiał wielki talent i zamiłowanie do nauk matematycznych. Był poza tym wnikliwym obserwatorem. W młodości walczył w kampaniach wschodnich i na Ukrainie, brał udział w szeregu bitew. Najbardziej interesowały go sposób i wyniki użycia artylerii, jej siła ogniowa. Patrzał, notował i wyciągał wnioski.
Spostrzeżenia jego musiały być interesujące, skoro zwróciły nań uwagę otoczenia. Los uśmiechnął się do Siemionowicza — możny magnat, kanclerz Ossoliński, zaopiekował się nim i umożliwił mu wyjazd na naukę do Holandii, która słynęła wówczas ze swej sztuki puszkarskiej. Pobyt w Holandii dał Siemienowiczowi bardzo wiele. Studiował tam pilnie matematykę, mechanikę, pirotechnikę. Poznawał też strony praktyczne sztuki artyleryjskiej i fortyfikacyjnej. Obserwował liczne walki oblężnicze toczącej się wówczas wojny trzydziestoletniej, poznawał sposoby budowy najpotężniejszych twierdz. Wrócił do kraju jako doskonale przygotowany fachowiec, artylerzysta i inżynier wojskowy.
Generałem i dowódcą artylerii koronnej był wówczas Krzysztof Arciszewski. Z jego to rekomendacji król mianował Siemienowicza pułkownikiem artylerii (niektóre źródła mówią, że głównym inżynierem artylerii), powierzając mu funkcję zarządzającego nowo zbudowanym cekhauzem warszawskim (zbrojownią). Siemienowicz zrobił wiele, by zorganizować i wyposażyć stołeczny arsenał, czyniąc go jednym z najbardziej nowoczesnych w Europie.
W 1649 r. Siemienowicz został ponownie wysłany do Holandii. Tutaj kończył pracę nad głównym swym dziełem, które przysporzyło mu sławy, nad znakomitą książką o sztuce artyleryjskiej: Artis magnae artilleriae…
Dzieło to pomyślane zostało przez autora bardzo szeroko. Siemienowicz postanowił zawrzeć w nim całą ówczesną wiedzę o materiałach wybuchowych, o budowie dział, o sposobie ich użycia z punktu widzenia technicznego i częściowo taktycznego. W pięciu księgach, na 285 stronicach in folio, przedstawił szczegółowo zagadnienie po zagadnieniu. I tak np. Księga I poświęcona została matematycznym, fizycznym i mechanicznym podstawom budowy dział i przygotowywania pocisków; zilustrowana jest ona dużą ilością tablic i wykresów. Księga II, ujęta aż w 32 rozdziały, mówi o surowcach, materiałach i narzędziach, używanych w pirotechnice. W Księdze III podane są szczegółowe opisy przygotowywania pocisków miotanych ręcznie bądź z dział. Księga następna opisuje sposób przyrządzania i wypuszczania rac i ogni sztucznych. Wreszcie Księga V i ostatnia mówi o machinach, budowlach, materiałach i pociskach rekreacyjnych i bojowych. Nad innymi tego rodzaju współczesnymi pracami dzieło Siemienowicza górowało bogactwem zebranego materiału, szczegółowością opisu, nowymi, własnymi pomysłami i koncepcjami autora.
Siemienowicz nie zdążył skończyć swego dzieła. Śmierć przerwała mu pracę. To jednak, co zdołał wydać, jest imponujące, O tym, jak wielkie zainteresowanie wzbudziła jego książka, świadczyć może fakt, iż po ukazaniu się oryginału łacińskiego w 1650 r. już w roku następnym wyszły dwa przekłady dzieła: hiszpański i francuski. W roku 1675 Artis magnae artilleriae… ukazała się po raz drugi po francusku, w 1676 r. wyszedł jej przekład niemiecki, w 1729 r. — tłumaczenie angielskie, a wkrótce potem holenderskie.
Wielu autorów podkreśla, iż praca Siemienowicza zachowała, mimo postępu sztuki artyleryjskiej, pełną aktualność jeszcze przez cały wiek XVIII. Najbardziej w niej cenione były opisy kul ognistych, granatów i bomb. W historycznej literaturze fachowo-wojskowej książka polskiego artylerzysty zaliczana jest do dzieł klasycznych.