General Jarosław Dąbrowski (1836-1871)
Pułkownik Leon Czechowski (1797-1887)
Pułkownik Franciszek Horodyński (1806-1863)
General Jarosław Dąbrowski (1836-1871)
Gdy rozpatrujemy dzieje życia Jarosława Dąbrowskiego, uderza w nich nade wszystko jego olbrzymia energia i żywnotność. W parze z tym uwypukla się niezłomna wola tego człowieka oraz szeroka inicjatywa. Niewielkiego wzrostu, raczej niepozorny z wyglądu, umiał wzbudzić od razu szacunek i posłuch. „W jego ruchach, jakby nerwowych —- czytamy we współczesnym opisie — przebijała się natura czynna, energiczna. Jasny, prawie konopiasty blondyn, o dużych, chłodnych, stalowego koloru oczach, mówił całą swą twarzą o wielkiej stanowczości, sile, bezwzględności charakteru. Takie też wrażenie na wszystkich robił i mimo woli wszyscy się przed nim uginali”.
Dąbrowski był bez wątpienia urodzonym dowódcą wojskowym wielkiego formatu. Tylko wyjątkowo nie sprzyjające warunki sprawiły, że nie był on w stanie zrobić znacznie więcej w porównaniu z tym, czego dokonał.
Będąc zaledwie dziewięcioletnim chłopcem trafił z serdecznego otoczenia domu rodzinnego w surowe warunki carskiego korpusu kadetów. Dyscyplina, rygory i szykany przełożonych uczyły go skrytości i nieufności, ale jednocześnie były szkołą hartu i walki z przeciwnościami życia.
W roku 1853 Dąbrowski ukończył kurs kadecki. Jako jeden z najzdolniejszych skierowany został do szkoły oficerskiej w Petersburgu, tzw. konstantynowskiej. Dwa lata później ukończył ją otrzymując stopień chorążego. Niezwłocznie wysłany został na Kaukaz, który stanowił wówczas teren nieustannych walk wojsk carskich z miejscowymi góralami. Dąbrowski wykazał w boju niepospolity talent dowódczy i graniczącą z brawurą odwagę. Szybko też awansował.
Z czasem coraz bardziej interesować zaczęły go książki, głównie literatura polityczna, ostrzem swym wymierzona przeciwko carskiemu despotyzmowi. Gdy po czterech latach przeniesiony został z Kaukazu z powrotem do Petersburga i rozpoczął studia w Akademii Sztabu Generalnego, poglądy jego uległy dalszej radykalizacji, głównie na skutek włączenia się do pracy rewolucyjnego koła oficerów, założonego przez Zygmunta Sierakowskiego. O ile jednak Sierakowski był przede wszystkim teoretykiem, to Dąbrowski wniósł do organizacji zmysł praktyczny. Pod jego też wpływem od ogólnych dyskusji nad zagadnieniami wolności koło przeszło do omawiania konkretnych planów powstańczych.
Na początku 1862 r. Dąbrowski przeniesiony został do Warszawy. Nie zrywając swych dotychczasowych kontaktów, w nowym miejscu rzucił się od razu w wir pracy konspiracyjnej. Toteż przyjazd jego do Polski stał się ważnym faktem w ukształtowaniu się lewicowego skrzydła ruchu patriotycznego. Dąbrowski, zostawszy w krótkim czasie kierownikiem organizacji warszawskiej „czerwonych”, z niezwykłą energią zaczął przygotowywać wystąpienie zbrojne.
W marcu 1862 r. na specjalnym posiedzeniu Komitetu Miejskiego przedstawił ułożony przez siebie plan powstania. Jego ideą przewodnią było wspólne wystąpienie spiskowców cywilnych oraz wojskowych rewolucjonistów rosyjskich. Uzasadniając swój plan Dąbrowski podkreślał, że w twierdzy modlińskiej szkoła junkrów oraz część garnizonu należy już do związku i na dany znak otworzy bramy fortecy, wydając powstańcom broń w ilości 70 tys. karabinów oraz stu armat z amunicją. Również w Cytadeli Warszawskiej istnieje tajny związek liczący wielu zaprzysiężonych.
Opierając się na tym Dąbrowski zaproponował, aby przed dyslokacją wojsk, która miała nastąpić w czerwcu, rozpocząć akcję, opanowując przede wszystkim twierdze: modlińską i warszawską, co od razu postawiłoby powstanie mocno na nogach. Komitet Miejski przyjął ten zuchwały, lecz rokujący niewątpliwie duże szanse powodzenia, plan. Nie został on jednak zrealizowany. Chwiejność umiarkowanych w Komitecie oraz intrygi „białych” udaremniły wysiłki Dąbrowskiego.
14 sierpnia 1862 r. Dąbrowski został aresztowany i osadzony w Cytadeli. Władze nie miały jednak pełniejszego rozeznania w roli, jaką odgrywał on w organizacji, zaś Dąbrowski bronił się umiejętnie. Śledztwo w jego sprawie przeciągało się miesiącami. Wybuch powstania zastał go w więzieniu. Ale nawet przez jego mury nawiązał on kontakt z przyjaciółmi, udzielał rad i wskazówek. Opowiadał się nadal, by we współdziałaniu z rewolucjonistami rosyjskimi działać śmiało i stanowczo. Tymczasem dwie rozprawy sądowe w lipcu 1863 r. i marcu 1864 r. nie były w stanie nic mu udowodnić. Dopiero za trzecim razem, w październiku 1864 r., zeznania niektórych wziętych do niewoli powstańców obciążyły go w takim stopniu, iż sąd skazał go na 15 lat katorgi. Wkrótce potem wywieziono go w głąb Rosji. Stamtąd ruszyć miał na Sybir.
Ale tymczasem w grudniu 1864 r. w świetle nowych zeznań wyszła wreszcie na jaw prawdziwa rola Dąbrowskiego w przygotowaniach powstańczych. Władze carskie w Warszawie uznały, iż zasługuje on na karę śmierci; Specjalny kurier pojechał jego śladem do Moskwy, by ściągnąć z powrotem Dąbrowskiego przed oblicze sądu. Jednakże już go tam nie zastał, zaś wszelkie dalsze poszukiwania okazały się daremne. Dąbrowski bowiem, dosłownie w ostatniej chwili, wygrał wyścig ze śmiercią i zbiegł, przy pomocy rosyjskich przyjaciół, z moskiewskiego więzienia etapowego. W kilka miesięcy później, z fałszywym paszportem, opuścił Rosję udając się do Paryża.
Na emigracji, mimo ciężkich Warunków bytowych, nadal działał aktywnie, głosząc radykalne, lewicowe poglądy. Jednocześnie pisał prace z dziedziny wojskowości, poddając krytycznej analizie niedawną wojnę domową w Ameryce oraz wojnę austriacko-pruską 1866 r.
Wkrótce po wybuchu wojny między Prusami a Francją i upadku Napoleona III Dąbrowski zwrócił się do nowego rządu republikańskiego z propozycją utworzenia polskiego oddziału kawalerii u boku armii francuskiej. Nie doczekał się jednak odpowiedzi. Dopiero po okrążeniu
Paryża przez Prusaków Garibaldi chciał go powołać do swej armii. Ale Dąbrowskiemu nie udało się wydostać z oblężonego miasta, głównie na skutek przeszkód czynionych ze strony władz III Republiki, obawiających się jego radykalizmu. Zyskał on sobie natomiast popularność wśród rewolucjonistów francuskich.
Już pierwszej nocy po wybuchu Komuny Paryskiej Dąbrowski zaproszony został na posiedzenie Centralnego Komitetu Gwardii Narodowej. Zapytany o radę, zaproponował niezwłoczne uderzenie na Wersal — siedzibę burżua- zyjnego rządu Thiersa. Plan był zupełnie realny i tylko śmiała, ofensywna taktyka Gwardii Narodowej zapewnić mogła zwycięstwo rewolucji. Członkowie Centralnego Komitetu wahali się . jednak i nie przyjęli proponowanego rozstrzygnięcia, obrali natomiast taktykę obronną, tracąc drogocenny czas.
Nie zrażony tym Dąbrowski zgłosił się do komisji werbunkowej, chcąc walczyć w obronie Komuny nawet jako prosty żołnierz. „Wstąpiłem do Komuny — pisał on — jako zwykły obywatel Dąbrowski. Nie boję się sądu przyszłych pokoleń. Przekonany jestem, że kroczę po drodze postępu. Przyjdzie czas, kiedy mnie ocenią. Walczę o wolność przeciw ciemiężycielom takim jak Thiers”.
Wkrótce potem Dąbrowski otrzymał dowództwo II legionu Gwardii Narodowej oraz nominację na generała. W początkach kwietnia, gdy kontrrewolucyjna armia wersalska zagroziła bezpośrednio Paryżowi, Dąbrowski mianowany został komendantem placu i dowódcą najbardziej zagrożonego odcinka, przebiegającego przez przedmieście Neuilly.
Jak pisał historyk Komuny Lissagaray: „Dnia 7 kwietnia 1871 r. sfederowani z Neuilly ujrzeli młodego człowieka niskiego wzrostu, odzianego w skromny mundur: obchodził pieszo przednie straże pod ogniem nieprzyjaciela… W ciągu kilku godzin nowy dowódca podbił serca wszystkich podkomendnych. Pokazał też niebawem, co potrafi…”
I rzeczywiście — nie zwlekając Dąbrowski zorganizował kontrakcję mającą na celu wyparcie wroga za Sekwanę i oczyszczenie Neuilly. Osobistym przykładem zachęcał żołnierzy do walki. Świadek tych wydarzeń — Włodzimierz Rożałowski — tak je opisuje: „Dąbrowski dobywszy szabli stanął na czele batalionu. Wojsko z okrzykiem »Niech żyje Komuna!« rzuciło się zajadle na przeciwnika. W jednej chwili ustały strzały armatnie i karabinowe i zaczęły się ręczne zapasy… Po półgodzinnej gorącej walce — podczas której każdą piędź ziemi trzeba było zdobywać — nieprzyjaciel cofnął się w nieporządku…”
Duże było znaczenie wojskowe tego zwycięstwa ale jeszcze większą miało ono wagę moralną. Żołnierze Komuny nauczyli się wierzyć we własne siły, obdarzyli pełnym zaufaniem i miłością swego nowego dowódcę. Znanych
jest wiele przykładów, świadczących, jak kochali i cenili Dąbrowskiego komunardzi. Najbardziej chyba wymowny był czyn jego adiutanta — kpt. Tirard. Pewnego dnia podczas obchodzenia barykad Dąbrowski obserwując pozycje wroga wychylił się nieostrożnie. Idący obok Tirard spostrzegł, że żołnierz nieprzyjacielski mierzy do generała. Zasłonił więc błyskawicznie Dąbrowskiego swym ciałem i otrzymał śmiertelną ranę w piersi.
Zwycięskie przeciwnatarcie w Neuilly zapoczątkowało długotrwałe i uporczywe walki w tym rejonie. 12 kwietnia wersalczycy wspierani ogniem silnej artylerii przeszli do kontrataku. Dąbrowski na czele półtora tysiąca żołnierzy odpierał natarcie i powstrzymywał nieprzyjaciela przez kilka tygodni. Pomoc w rezerwach nigdy nie była wystarczająca, a mimo to wersalczycy co cztery dni musieli posyłać przeciw komunardom świeżą dywizję. Była to rzadko spotykana walka, gdy garść walecznych wiązała ogromne siły nieprzyjacielskie.
I przyjaciele, i wrogowie musieli przyznać, iż Dąbrowski jest najdzielniejszym obrońcą Paryża, że jego zasługi dla Komuny są olbrzymie. Zdając sobie z tego sprawę rząd Thiersa za pomocą milionowych sum usiłował przekupić Dąbrowskiego, a gdy to się nie powiodło, starał się oszkalować go i zdyskredytować. Również i ten chwyt zawiódł zupełnie.
Autorytet i znaczenie Dąbrowskiego wzrastały natomiast z dnia na dzień. 28 kwietnia objął on dowództwo nad całym prawym brzegiem Sekwany, zaś 10 maja Komitet Ocalenia Publicznego mianował go naczelnym wodzem wojsk Komuny.
Jednakże mimo nadludzkich wysiłków komunardów ich sytuacja militarna pogarszała się stale. Nie została przyjęta ofensywna taktyka Dąbrowskiego. Broniące się jedynie oddziały Komuny były wciąż spychane na dalsze pozycje. Natomiast siły wojsk wersalskich stale wzrastały. Wzmocniło je dodatkowo kilkadziesiąt tysięcy jeńców: zwolnionych przez Prusaków do dyspozycji Thiersa.
21 maja wojska rządowe wdarły się w obręb murów Paryża. Ale i w tej sytuacji Dąbrowski nie stracił głowy. Każe wznosić nowe barykady. Gromadzi kilka batalionów Gwardii, których używa jako ruchomego odwodu, rzucając je na najbardziej zagrożone odcinki. 23 maja prowadząc do przeciwnatarcia kompanię marynarzy przy zbiegu ulicy Myrrha i placu Ornano został śmiertelnie ranny.
Mimo nieustającej bitwy komunardzi uroczystym pogrzebem uczcili swego dowódcę. Nocą 23 maja wyruszył z ratusza pochód żałobny. Na placu Bastylii trzy razy okrążono pomnik Wolności. Na cmentarzu Pere Lachaise, nad otwartym grobem, przemówił członek Komuny Vermorel: „Dąbrowski, bohaterze i szermierzu Republiki Powszechnej, oto masz nagrodę za poświęcenie godne uwielbienia, za legendarne bohaterstwo: zginąłeś w rozpaczy o sprawę, której złożyłeś ofiarę… Nad Twą trumną w tę noc nas otaczającą widzę promień nadziei. Nadejdzie dzień. Sprawiedliwość odniesie triumf. Wbrew wszystkiemu”.
Pułkownik Leon Czechowski (1797-1887)
Był wytrwałym i ofiarnym żołnierzem naszych powstań narodowych XIX w. Zdumiewa u niego ta właśnie wytrwałość. Brać udział w jednym powstaniu, narażać się na śmierć w otwartym boju lub na gorsze jeszcze od niej katusze zaborców — to już czyn wielki. Cóż jednak można powiedzieć o człowieku, który cztery razy uczestniczył w powstaniach, odnosił rany, był tropiony i prześladowany i niezłomnie znowu chwytał za oręż. Taki właśnie był Leon Czechowski.
Urodził się w Galicji. Już od najmłodszych lat marzył o mundurze żołnierza polskiego. Wojsko polskie istniało wówczas tylko w niewielkim Królestwie Kongresowym. Czechowski przedostał się więc do Warszawy i tam wstąpił do szkoły podchorążych. W roku 1824 był już podporucznikiem pułku grenadierów. Niebawem wciągnięty został do pracy konspiracyjnej. Był jednym z tych, którzy przygotowali Noc Listopadową, i odegrał w niej ważną rolę. W krytycznym momencie pociągnął do wyjścia na ulicę siedem kompanii swego pułku, wyzwolił po drodze więźniów politycznych na ulicy Świętojańskiej i przez plac Saski pomaszerował na Belweder. W następnych miesiącach aktywnie działał w Klubie Patriotycznym i dzielnie bił się na polu walki. 24 lutego 1831 r. został ciężko ranny w boju o Olszynkę Grochowską. Kilka miesięcy spędził w szpitalu. Włączył się do walki dopiero w tragicznych dniach szturmu Warszawy. Kampanię zakończył w stopniu majora.
Wrócił następnie w swe strony rodzinne. Gdy w roku 1845 zawiązywać się zaczęły w Galicji nici nowego spisku, wśród głównych jego organizatorów nie zabrakło Czechowskiego. Komitet rewolucyjny w Krakowie powierzył mu dowództwo powstania w Tarnowskiem. Stojący na czele spisku Ludwik Mierosławski osobiście udzielał wskazówek. Wszystko było już przygotowane. W nocy z 18 na 19 lutego 1846 r. Czechowski stanął na czele grupy studentów i seminarzystów, by przez bramę Północną uderzyć na miasto i opanować koszary. Władzom austriackim udało się jednak sparaliżować działania powstańców, Nastąpiła słynna rzeź galicyjska. Pułkownik Leon Czechowski usiłował ratować się w przebraniu ucieczką przez Karpaty. Został jednak przez chłopów ujęty w Frysztaku, pobity do nieprzytomności i oddany w ręce Austriaków. Dwa lata przebywał w więzieniu oskarżony o zdradę główną. Wyzwoliła go Wiosna Ludów.
Niestrudzony staje znowu do pracy. Organizuje we Lwowie tzw. „oddział instrukcyjny” Gwardii Narodowej, stara się przysposobić ją pod względem wojskowym. Po zbombardowaniu miasta przez wojsko austriackie rusza pieszo na Węgry. Trafia do Siedmiogrodu, do Bema. Generał powierza mu, po uprzednich nieudanych próbach, zadanie odbudowy Legionu Polskiego w Siedmiogrodzie. Nim jednak oddział został ostatecznie sformowany, wojna zbliżyła się ku końcowi. Bema już w Siedmiogrodzie nie było, a dowódcy węgierscy zamierzali kapitulować przed wojskami cara. W tych warunkach Czechowski wykonał ze swym legionem trudny marsz przez góry do Nagy Banya. Tu rozformował oddział, nakazując przedarcie się małymi grupami na zachód. Sam po dwumiesięcznej, pełnej przygód wędrówce dotarł szczęśliwie w Poznańskie. Stąd w 1853 r. przeniósł się do Paryża.
Gdy wybuchło powstanie styczniowe, Czechowski miał już 66 lat. Pośpieszył jednak z młodzieńczą ochotą na wezwanie Rządu Narodowego do objęcia dowództwa formującego się w Galicji oddziału. 15 marca 1863 r. na czele 800 strzelców i kosynierów oraz 60 jazdy przekroczył granicę zaboru rosyjskiego. W opuszczonym przez wroga Tarnogrodzie ogłosił manifest Rządu Narodowego, po czym ruszył w Lubelskie. 20 marca stoczył dwie pomyślne potyczki koło Potoku Dolnego i Suszek. Jednakże z kilku stron ścigały go już silne kolumny zaalarmowanych wojsk carskich. 21 marca między wsią Ciosmy i Huta Krzeszowska rozegrał się krwawy bój, w którego następstwie obie strony poniosły duże straty. Część oddziału Czechowskiego — jego lewe skrzydło — przedarła się w głąb kraju i tam połączyła się z partią Lelewela — Borelowskiego. Reszta jednak zmuszona została do odwrotu za kordon galicyjski. Czechowski ukrywał się przez pewien czas przed ścigającą go policją austriacką, wreszcie został aresztowany. Znowu dwa lata przesiedział w więzieniu. Wypuszczony w 1866 r. na wolność osiadł w Jarosławiu. Otoczony powszechnym szacunkiem i miłością dożył tu sędziwej starości. W roku 1887 urządzono mu uroczysty jubileusz 70 rocznicy wstąpienia do wojska polskiego. Zmarł w kilka miesięcy potem.
Pułkownik Franciszek Horodyński (1806-1863)
Był żołnierzem trzech powstań, które jak słupy milowe wyznaczyły całe jego życie — klęska powstań tragicznie rzutowała również na jego losy.
Absolwent warszawskiej szkoły podchorążych i szkoły inżynieryjnej — był Horodyński w 1830 r. oficerem zawodowym. Z chwilą wybuchu powstania listopadowego ten wyróżniający się zdolnościami porucznik saperów przydzielony został do Sztabu Głównego. Wkrótce potem, awansowany do stopnia kapitana, pracował nadal w dziale inżynierii sztabu, opracowując plany fortyfikacji. Nie siedział jednak stale za biurkiem. Podczas ważniejszych bitew — grochowskiej i ostrołęckiej — znajdował się na placu boju, służąc radą i pomocą przy budowie i wykorzystaniu urządzeń saperskich, a gdy trzeba było — stając bezpośrednio do walki.
Po upadku powstania znalazł się wraz z innymi na emigracji we Francji. Kierował tam pracami inżynieryjnymi przy regulacji Loary. W roku 1848 na wieść o wybuchu powstania w Wielkopolsce Horodyński z grupą towarzyszy opuszcza Francję, spiesząc tam, gdzie toczy się walka o wolność Polski. Musiał jednak przebyć pieszo całe Niemcy — toteż przybył na miejsce za późno, gdy Prusacy rozbili już ostatnie oddziały polskie.
Nie mogąc walczyć bezpośrednio o wolność własnego kraju, przedostaje się za Karpaty i staje w szeregach rewolucji węgierskiej. Był jednym z organizatorów Legionu Polskiego na Węgrzech, następnie objął w nim dowództwo 1 kompanii w 3 batalionie. Na tym stanowisku przebył też całą kampanię węgierską. Wyróżnił się szczególnie w końcowym, najcięższym okresie walk, gdy wypadało bić się z przygniatającą przewagą wojsk cesarza austriackiego i wspierających go carskich wojsk Paskiewicza. Podczas walnej bitwy pod Temesvarem 9 sierpnia 1849 r., gdy Bem spróbował raz jeszcze przechylić szalę zwycięstwa na swą korzyść — Horodyński otrzymał trudne zadanie ubezpieczenia artylerii i osłony odwrotu własnych wojsk. Z zadania wywiązał się wzorowo. Jego ówczesny przełożony, gen. Józef Wysocki, pisze na ten temat w swym pamiętniku z kampanii węgierskiej: „Horodyński… pozostawiony przez gen. Bema w asekuracji dział, pod największym ogniem nieprzyjacielskim i tak dalece na przedzie, że nawet od swoich od tyłu był rażony, wytrwał do samego końca, chociaż z całego batalionu pozostało już tylko trzydziestu kilku…”
Nie zdały się jednak na nic bohaterskie wysiłki. Rewolucja węgierska została zdławiona. Horodyński po raz drugi zaznał goryczy tułaczki. Przez Turcję ponownie trafił do Francji, by znowu stanąć do prac nad regulacją Loary.
Minęło następnych lat kilkanaście — nadszedł rok 1863. 57-letni Franciszek Horodyński nie wahał się ani przez chwilę. Zlikwidował swe sprawy we Francji i podążył do Galicji, by stanąć w szeregach powstania styczniowego. Tu spotkał się znowu z gen. Józefem Wysockim i wraz z nim przygotowywać zaczął szeroko pomyślaną wyprawę na objęte powstaniem ziemie Królestwa. Przez szereg tygodni tajemnie organizowano oddziały i szkolono ludzi, gromadzono broń. Wreszcie w końcu czerwca 1863 r. wszystko było gotowe. Gen. Wysocki postanowił zdobyć na wstępie położone niedaleko granicy miasteczko Radziwiłłów i znajdujące się w nim bogate magazyny wojskowe, których — według posiadanych informacji — strzegł niewielki garnizon rosyjski. Stworzyć to miało przesłanki do dalszych działań na szerszą skalę. Plan Wysockiego przewidywał zajęcie Radziwiłłowa kombinowanym manewrem — przez jednoczesne uderzenie z trzech stron. Trzy kolumny powstańcze, wychodzące z trzech różnych punktów, po przekroczeniu granicy miały o 4 rano 2 lipca ruszyć równocześnie do szturmu.
Działający na prawym skrzydle płk Horodyński miał ze swym liczącym 350 ludzi oddziałem uderzyć na Radziwiłłów od południa. Miał on do przejścia największą odległość, wyruszył więc w drogę już wieczorem 30 czerwca. Mimo trudności marszowych, mimo konieczności ukrywania się przed Austriakami — ściśle w oznaczonej porze oddział Horodyńskiego stanął pod Radziwiłłowem i zgodnie z planem przystąpił do natarcia.
Bez większych walk zdobył pierwsze domy przedmieścia i licząc na rychłą pomoc dwóch pozostałych oddziałów, ruszył w kierunku rynku. Tutaj jednakże spotkał powstańców gwałtowny ogień ze wszystkich stron. Siły wojsk carskich okazały się znacznie większe niż przypuszczano. Wywiązuje się krótkotrwała, zaciekła walka. Horodyński próbuje najpierw atakować, a potem, widząc, iż gros sił własnych nie nadchodzi (gen. Wysocki z głównymi siłami stanął na miejscu dopiero z trzygodzinnym opóźnieniem) — usiłuje wycofać się w sposób uporządkowany. Ale młodzi, nie zaprawieni w boju żołnierze powstańczy nie wytrzymali nacisku wroga. Osłaniając z karabinem w ręku ich odwrót, płk Horodyński padł, przeszyty kilkoma kulami.
Opracowanie: Leon Baranowski
Buenos Aires, Argentyna