Rafał A. Ziemkiewicz, DoRzeczy, nr 25, 17-23.06.2019 r.
Ideologia LGBT jest równie obłędna, równie chora i potencjalnie równie zbrodnicza jak bolszewizm i nazizm
Wściekły atak organizacji LGBT i grzejących się przy nich celebrytów na polską mistrzynię olimpijska, Zofię Klepacką, powinien być dla wszystkich normalnych Polaków sygnałem alarmowym. Wróg u bram – a nawet gorzej, wróg już wdarł się do naszego domu, podstępem, wykorzystując naszą dobroduszność i poczciwość, i buszuje po nim z coraz wyraźniej widocznym zamiarem zamienienia go nam w kacet.
Naprawdę, nie przesadzam. Proszę zauważyć, za co Zofia Klepacka stała się obiektem nienawiści, dlaczego wpływowe grupy nacisku chcą zadać jej śmierć cywilną i odebrać wywalczone dla Polski medale. Za to, że ośmieliła się, wbrew terrorowi politycznej poprawności, bronić zdrowego rozsądku. Bo ochrona dzieci przed seksedukatorami z organizacji LGBT to nie polityka ani tym bardziej »nietolerancja« czy »nienawiść« – to właśnie zdrowy rozsądek”.
Proszę wybaczyć, że po raz pierwszy w życiu zacytowałem samego siebie. Okolicznością łagodzącą niech będzie fakt, że cytowany tekst – mój ostatni felieton na portalu Interia, gdzie miałem stałą rubrykę od kilkunastu lat – był na nim dostępny przez ok. godzinę. Nie był to mój pierwszy tekst przeciwko „tęczowej rewolucji”, poprzednie bywały ostrzejsze niż cytat z Józefa Mackiewicza „do komunistów trzeba strzelać”, którego zastosowanie do LGBT [z wyraźnym wyjaśnieniem jego sensu i zastrzeżeniem, że nie chodzi przecież o strzelanie w sensie dosłownym) stało się oficjalnym powodem zerwania współpracy. I pomimo donosów homocenzorów do niemieckich właścicieli, pogróżek i innych nacisków portal bronił się przed ich atakami. Fakt, że mimo iż moje felietony bynajmniej na popularności nie straciły, po powyższych słowach postanowił zerwać ze mną współpracę, jest wart odnotowania. Nie dlatego, żebym miał zamiar robić I z siebie męczennika – wyłącznie dlatego, | że sprawa pokazuje, jak fala homoterroru niszczy coraz bardziej przestrzeń naszej wolności.
„DZIŚ NICZYM, JUTRO WSZYSTKIM MY!”
Symbolem ostatecznego przejścia homolobby z marginesu w sam środek politycznego sporu było niedawne objęcie przez prezydenta Warszawy patronatu nad Paradą Równości i pomaszerowanie wraz z zastępcą i urzędnikami ratusza na jej czele. I to, że jednocześnie Rafał Trzaskowski odrzucił zaproszenie na odbywający się dzień później Marsz dla Życia i Rodziny, pogardliwie nazywając go „marszem prawicowych hipokrytów”.
Przyjęcie „Karty LGBT” wypromowanie przez Donalda Tuska w kampanii wyborczej Leszka Jażdżewskiego, parada w Trójmieście prowadzona przez „zaszczyconą i dumną” z tego faktu prezydent Dulkiewicz – to wszystko znaki, że bezpłodna intelektualnie i programowo opozycja, jak pusta butelka, doczekała się napełnienia nową treścią, niestety paskudną. Dzisiejsza PO, która w takiej czy innej koalicji będzie stanowić jeszcze długo jeden z biegunów sporu publicznego, to już nie Tuskowa partia „zdrowego rozsądku” i „ciepłej wody w kranie”, tylko bezradni wobec radykałów „mienszewicy”. Jej jedyną narrację: myto „Europa” a oni – polski „zaścianek” i „ciemnogród” lobby LGBT ukonkretniło z łatwością: Europa to „małżeństwa” homoseksualne, „drag ąueens” i „genderedukatorzy” w szkołach, aborcja na życzenie oraz rugowanie z dyskursu publicznego „nacjonalizmu”, katolicyzmu i innej „mowy nienawiści”. Prywatnie wielu polityków opozycji podziela przekonanie Wałęsy, że – jak wypalił on we właściwym sobie stylu – „przegraliśmy przez tych zboczeńców” (Mackiewicza cytować nie wolno, ciekawe, czy Wałęsę można?). Jednak nikt, za żadne skarby, nie da tego po sobie poznać.
Łatwość tego podboju wynika z samej istoty emocji, która spaja obóz „antypisu”: jest to tożsamość postkolonialnej elity, w której kompleks wyższości wobec nas, katolickich „tubylców”, miesza się z poczuciem niższości wobec Zachodu. Skoro rewolucja LGBT przychodzi do nas z Zachodu – to „liberalne elity” przeciwstawić się jej po prostu nie mogą. Mogą co najwyżej bezsilnie tłumaczyć się, tak jak niefortunnie próbował Rafał Grupiński, że na spełnienie jej żądań jest jeszcze za wcześnie.
Tym bardziej że lewicowo-liberalny salon żyje w przekonaniu, które wyraził kiedyś w sławnym liście do Czesława Miłosza filozof Tadeusz Kroński: że ciemnym z natury Polakom trzeba wybijać z głowy zacofanie „kolbami karabinów” okupanta. Bezkrytyczne zachłyśnięcie się ideologią LGBT zarówno dowartościowuje salon, pozwalając czuć się znowu awangardą postępu, jak i daje mu poczucie pewności zwycięstwa. Bo parafrazując apostoła Skoro Zachód z nami – któż przeciwko nam?
„NIECH W KUŹNI NASZEJ OGIEŃ BUCHA”
Warszawska parada pokazała to bardzo wyraźnie: istotnie, rewolucja marksistów kulturowych – tak samo jak ich sowieckich poprzedników – przynoszona jest do Polski przez kolonizującą nas siłę zewnętrzną. Tyle że tym razem podbój dokonywany jest nie kolbami karabinów, ale pieniędzmi.
Fakt, że Parada Równości z niszowej imprezy lewicy zmieniła się w wielki festyn, na którym widać bawiących się młodych ludzi i rodziny z dziećmi korzystające z różnych specjalnie dla nich przygotowanych atrakcji, to przede wszystkim efekt zaangażowania kilkudziesięciu wielkich koncernów. Do ich polskich oddziałów przyszły po prostu stosowne polecenia z centrali: nasza firma wdrożyła „politykę przyjazną LGBT”. Oznacza to, że polscy szefowie muszą wykazać się odpowiednimi działaniami i przeznaczeniem odpowiednich funduszy na rzecz LGBT, a także, że każdy pracownik wśród innych kryteriów ewaluacyjnych, oceniany jest także z owej „przyjazności”. Nie trzeba doprawdy wydawać żadnych służbowych poleceń – każdy sam z siebie chce być na liście do awansu, a nie do zwolnienia. Zresztą, zwłaszcza w korporacjach internetowych, nie brak aktywistów lewicy, którzy poszli tam nie tylko dla zarobku, lecz także w ramach świadomie dokonywanego „długiego marszu”, wedle wskazania Gramsciego. W propagowanie rewolucji LGBT włączyły się już zupełnie otwarcie Google i Facebook, których oligopol kontroluje dziś 70 proc. (!) wszystkich treści zamieszczanych w Internecie. Obie firmy wielokrotnie oskarżane były o łamanie praw konsumenckich, sprzyjanie lewicowej propagandzie i cenzurowanie tych, którzy się jej przeciwstawiają – Mark Zuckerberg musiał tłumaczyć się z tego przed komisją senatu USA, Google zaś przepraszać za pracownika, który w przypływie szczerości opowiedział o tym, jak firma „wycinała” z sieci zwolenników Trumpa. Oba przypadki pokazały zresztą bezradność prawa i państwa, nawet tak silnego jak USA, wobec samowoli internetowych monopolistów. W Polsce ostatnio Google, wykorzystując dominującą pozycję, coraz częściej odcina reklamy portalom, które uznaje za „niespełniające standardów”, i zmusza je do usuwania „nieprawilnych” treści. Czy miało to coś wspólnego z moim przypadkiem – nie wiem. W każdym razie żaden „ekstremista” lewicowy z tego tytułu nie cierpi. Zapewne dlatego, że choć personalia osób odpowiedzialnych za „filtrowanie treści” w polskich oddziałach internetowych gigantów są poufne, wiadomo, że pracują tam niemal wyłącznie aktywni działacze lewicy i KOD oraz wychowankowie „Gazety Wyborczej”.
Korporacje internetowe nie są jedynymi, które otwarcie zaangażowały się w kruszenie przez LGBT „patriarchalnego” ładu moralnego i społecznego, opartego na rodzinie. Szef wpływowego serwisu PayPal złożył nawet publicznie kuriozalną z biznesowego punktu widzenia obietnicę, że uniemożliwi przelewy finansowe „prawicowym siewcom nienawiści” (kto jest takowym – zadecyduje oczywiście korporacja), nawet gdyby miał przegrywać potem procesy.
Tęczowa rewolucja ma w Polsce także innych sponsorów. W warszawskim festynie LGBT demonstracyjnie wzięły udział – a także wsparły go finansowo – działające w stolicy przedstawicielstwa dyplomatyczne obcych krajów Zważywszy, że jest to manifestacja polityczna o zdecydowanie antyrządowym charakterze – rzecz nie do przyjęcia, ale przyjmowana przez polskie władze z dziwną pokorą. Szczególnie aktywny w propagowaniu parady i jej haseł jest, od dłuższego już czasu, ambasador Wielkiej Brytanii, najwyraźniej czujący się w Polsce jak tęczowy Rudyard Kipling wśród dzikusów, których „cywilizowanie” pod strychulec skrajnej lewicy postrzega najwyraźniej jako swoją „misję białego człowieka”.
„PRZESZŁOŚCI ŚLAD DŁOŃ NASZA ZMIATA”
Dla części działaczy lewicy maszerowanie pod bannerami z logo wielkich międzynarodowych korporacji było pewnym dyskomfortem. Przecież do wczoraj to właśnie wielkie koncerny były dla lewicy największym wrogiem. I oto nagle okazuje się, że wielkie banki, obwiniane za globalizację i wyzysk Trzeciego Świata, marki odzieżowe, dla których głodujące dzieci z Bangladeszu szyją za miskę soczewicy w urągających zdrowiu warunkach po kilkanaście godzin dziennie, koncerny przodujące w emitowaniu dwutlenku węgla etc. – wszystkie one stały się sojusznikami.
Taka jest właśnie logika rewolucji, przez Włodzimierza Iljicza Lenina nazwana „mądrością etapu”. Na obecnym etapie koncerny, choć „zabijają ziemię”, stały się jako sponsor rewolucji cennym sojusznikiem. Finansują ją hojnie, wspierają propagandą, zalewając przestrzeń publiczną reklamami z całującymi się homoparami, ubierają swe logo w barwy tęczy. Nieważne, czy robią to dzięki skutecznemu zastraszeniu bojkotami i represjami prawnymi, podobnymi do tych, które za brak „przyjazności dla LGBT” zawarli w swej „karcie” Trzaskowski z Rabiejem, czy też wyliczyły sobie, jak kiedyś giganci Wall Street kredytujący Trockiego, a potem Hitlera, że inwestycja w burzenie porządku świata da niezły zwrot.
Kto nie zna tego wielkiego leninowskiego odkrycia, że rewolucja odbywa się „etapami”, i na każdym z nich cele, hasła i prawdy są inne – ten pozostanie wobec kłamstw homolobby równie bezradny jak pożerana przez nie upadła elita III RP.
Tymczasem pierwszą podstawową powinnością każdego, kto ma z LGBT do czynienia, jest owe kłamstwa wskazywać i piętnować – począwszy od tego podstawowego, że tak jak komunistom nie chodziło o poprawę doli robotników, tak i w rewolucji marksistów kulturowych nie chodzi bynajmniej o dobro homoseksualistów, jakkolwiek by je pojmować. Homoseksualiści w ruchu LGBT i na jego paradach są znikomą mniejszością, a sztandarowe postulaty tego ruchu są im przeważnie obojętne. Profesor Piotr Szukalski z Uniwersytetu Łódzkiego, którego prace na ten temat są łatwo dostępne w Internecie, mówił o tym nawet w lewicowym „Newsweeku”: liczba homoseksualistów w Polsce, którzy deklarują zainteresowanie zawarciem „małżeństwa”, jest statystycznie nieistotna – stanowią oni znikomą mniejszość nie tylko w społeczeństwie, lecz także wśród samych homoseksualistów.
Jednym z głównych wątków propagandy LGBT jest zapewnianie, że „osoby LGBT” są prześladowane, że padają ofiarą agresji – z lubością powtarza się tu o „dzieciakach, które są zaszczuwane i popełniają samobójstwa”. Nie padają jednak żadne konkrety – bo ich nie ma. Chociaż łatwo się domyślić, że gdyby choć jeden przykład prześladowania się trafił, to liberalne media żyły by tym tygodniami.
Homoaktywiści wierzą jednak, że w końcu się jakichś prześladowań doczekają – i nie są to rachuby bezpodstawne. Dane zachodnie pokazują bowiem, że tam, gdzie „obrona praw i godności ludzi gay” wygrywa, tam niechęć do homoseksualistów i przemoc wobec nich zauważalnie rosną, co jest oczywiście wykorzystywane do stawiania kolejnych żądań i zaostrzania kursu wobec „prawicowych siewców nienawiści”. Tak jak uczył inny klasyk rewolucji, Stalin: im bliżej zwycięstwa, tym walka klas musi się bardziej zaostrzać.
To zrozumiałe – homoseksualiści nie tylko nie są beneficjentami rewolucji LGBT, lecz także są wręcz jej ofiarami. Parady Równości (to też „mądrość etapu” – tej nazwy używa LGBT tylko w Polsce, na Zachodzie to „parady gejowskiej dumy”) nie budują przecież obrazu homoseksualisty jako człowieka, który poza swą seksualną odmiennością jest równie wartościowy jak inni. Przeciwnie – wtłaczają społeczeństwu przekonanie, że homo to dziwadło, odmieniec, okazujący „normalsom” pogardę i profanujący ich świętości, i jeszcze domagający się za to przywilejów oraz oddawania mu czci. Można uważać, że wynika to z tego, iż w organizacjach LGBT działają głównie ludzie, którzy mają ze swoim homoseksualizmem poważny problem psychiczny i rzutują go na innych. Jednak po różnych doświadczeniach z LGBT uważam to za cyniczne wyrachowanie.
W Polsce, odwrotnie niż w krajach protestanckich, homoseksualista nie był nigdy uważany za postać groźną i nigdy nie budził nienawiści. W naszej literaturze, w pamiętnikach jest to – w najgorszym razie – ktoś śmieszny, groteskowy, godny pożałowania. Polacy dla tej „grzesznej słabości” byli zawsze, we właściwym tego słowa znaczeniu, tolerancyjni. Pierwszy kodeks karny niepodległej Polski był zarazem jednym z pierwszych, jeśli nie pierwszym w Europie, niepenalizującym stosunku seksualnego między mężczyznami (Niemcy obchodziły właśnie 25-lecie usunięcia takiego przepisu ze swojego prawa, w innych krajach Zachodu nastąpiło to niewiele wcześniej). Ten fakt, jak otwarcie przyznał w jednej ze swych publikacji Robert Biedroń, jest dla polskiego homolobby problemem, bo „społeczność gejowska nie miała przez to bodźca do zintegrowania się”.
Te wszystkie homoprofanacje, durszlaki, monstrancje przerabiane na waginy mają ten błąd naprawić, sprawić, by ktoś wreszcie potraktował jakiegoś geja lub lesbijkę brutalnie i by można, oskarżając o sprawstwo kierownicze zbrodni kogoś w rodzaju mnie czy Zofii Klepackiej, przykręcić śrubę politycznej poprawności w opanowanych mediach i rozpocząć – zapowiedziane już przez Pawła Rabieja – karne represje wobec kontrrewolucjonistów.
„RUSZYMY Z POSAD BRYŁĘ ŚWIATA”
Kto jeszcze pamięta, że na poprzednim etapie, niedawno, jeszcze zaledwie pięć lat temu, narracja obrońców „równości” była diametralnie odmienna niż dziś – mimo że to przeważnie te same osoby? Wtedy obowiązywała wersja, że „homoseksualizm to nie wybór”. Jesteśmy tacy nie z własnej woli, więc zasługujemy na szacunek. Dzisiaj natomiast LGBT głosi, że „orientacja seksualna”, ba, nawet płeć, to właśnie wybór.
Gdyby przyznano to „na poprzednim etapie”, padłaby oczywista odpowiedź: wybór podlega moralnej ocenie, na wybór można też wpływać, a więc nie przeczcie, że jest coś takiego jak „promocja homoseksualizmu” i że mamy prawo bronić przed waszym wpływem nasze dzieci.
Dlatego odsłonięcie przyłbicy mogło nastąpić dopiero w momencie, gdy Zachód został już zbyt sterroryzowany, by to powiedzieć. I by zapytać, dlaczego wyboru tego wolno dokonywać tylko w jedną stronę. Bo jak fanatyczni islamiści, którzy żądają przechodzenia na islam, ale za próbę konwersji z islamu na inną religię zabijają, tak i homolobby, śląc do szkół „latarników” namawiających normalne dzieci do „odkrycia prawdziwego siebie”, uzyskało ostatnio od znaczącego polityka niemieckiego obietnicę nakładania kar na lekarzy prowadzących terapie leczące z homoseksualizmu (którym rocznie poddaje się dobrowolnie w Niemczech ok. tysiąca osób).
Te wszystkie kłamstwa, które wymieniać by można długo, służą ukryciu faktu, że prawdziwym celem rewolucji nie są żadne „prawa”, żadna „równość” ani niczyje dobro – tylko budowa, po raz kolejny, „nowego wspaniałego świata”, wedle odwiecznego pomysłu Marksowskiego pomiotu: najpierw coś zniszczyć. Likwidacja własności się nie powiodła (zresztą własność okazała się rewolucjonistom przydatna), likwidacja „przesądów religijnych”, mimo licznych sukcesów, daleka jest od zakończenia.
I oto pojawiła się ideologia „gender” z pomysłem nowym: zniszczmy różnicę płci!
To, że ludzie oddzielają męskość od kobiecości, że dzielą – we wszystkich kulturach – świat na „jing” i „jang”, to jest właśnie praźródłem „patriarchatu”, opresji, przemocy, wszelkiego zła. Aby zbudować raj na ziemi, należy wychować „nowego człowieka” jako istotę androgeniczną. Wmówić mu – a jeśli będzie trzeba, to zmusić do tego wszelkimi sposobami – by był zarazem jednym i drugim.
LGBT, grupujące różne seksualne odmienności, to tylko realizacja odwiecznej taktyki rewolucji – znalezienie tarana do rozbijania normalności i torowania rewolucji drogi, pod pozorem „obrony prześladowanych”.
Jest to ideologia równie obłędna, równie chora i potencjalnie równie zbrodnicza jak bolszewizm i nazizm. Trzeba ją demaskować i ze wszystkich sił zwalczać – nie tylko jako zagrożenie dla wartości, które nie wszyscy podzielają, ale jako zerwanie z elementarnym zdrowym rozsądkiem i instynktem samozachowawczym. To właśnie miałem na myśli, cytując Mackiewicza.
Opozycja totalna, jako się rzekło, nie jest do tego zdolna. Obóz władzy z kolei wydaje się przyglądać temu, co się z nią dzieje, z satysfakcją. Na razie, wbrew rachubom przeciwników, zwrot ku tęczy poskutkował zmobilizowaniem elektoratu tradycjonalistycznego i zniechęca do opozycji wyborców ze zdroworozsądkowego centrum – co się będziemy w to mieszać?
Otóż trzeba, bo rewolucja LGBT nastawiona jest nie na najbliższe wybory, ale na spustoszenia długofalowe, które mają uczynić z nas kolonialną kopię spustoszonej już Europy. Dzisiaj zagraża naszym dzieciom, uwodzonym prowadzoną za horrendalne kwity homopropagandą w popkulturze i mediach. Jutro, jeśli nie zdusimy jej w zarodku, jej skutki mogą być jeszcze gorsze.
Opracował: Jarosław Praclewski Solidarność RI, numer legitymacji 8617, działacz Antykomunistyczny