Jan Piński, Warszawska Gazeta, nr 25, 21-27.06.2019 r.
W Polsce dopiero niedawno tajne służby rozpoczęły badania problemu nie tylko „matrioszek” ale także ich dzieci. Dzisiaj Rosja koncentruje się na przerzucie „kolejnej grupy” nielegałów, do czego okazję daje masowa emigracja do Polski z Ukrainy i innych państw dawnego bloku sowieckiego.
– Gdy w listopadzie 2015 r. generał Czesław Kiszczak, wszechmocny szef peerelowskiej bezpieki i jeden z największych zbrodniarzy w Polsce, został pochowany w obrządku prawosławnym, wszyscy byli w szoku. Nie chodziło tylko o to, że zdeklarowany ateista przypomniał sobie nagle o Bogu, ale o fakt wyboru prawosławia. Czy Czesław Kiszczak tak naprawdę był rosyjskim agentem? Taką hipotezę postawił w swojej książce („Czas nielegałów: krótki kurs kontrwywiadu dla amatorów”) pułkownik Piotr Wroński, były oficer Służby Bezpieczeństwa, a później Urzędu Ochrony Państwa i Agencji Wywiadu (odszedł ze służby w2008 r.). Kiszczak nie tylko kontrolował działania tajnych służb PRL-u, ale także był oficerem prowadzącym agenta sowieckiej wojskowej informacji ps. Wolski – późniejszego generała i dyktatora PRL Wojciecha Jaruzelskiego. Notabene sam Jaruzelski był przedmiotem plotek, że jest „matrioszką”. Matrioszka to drewniana rosyjska zabawka, składająca się z wydrążonych w środku lalek, włożonych jedna w drugą. Jest symboliczną rosyjską zabawką. Tak symboliczną, że w ten sposób zaczęto nazywać rosyjskich nielegałów, inaczej śpiochów. To doskonale wykształceni oficerowie sowieckiego, a później rosyjskiego wywiadu, którzy prowadzą podwójne życie udając lojalnych obywateli kraju, w którym żyją. Sprawa nie jest teorią zwolenników spiskowej wersji dziejów. W Polsce po 1989 r. wykryto kilkanaście „matrioszek” (jedna sama zgłosiła się do polskich służb). Historycy spekulują jednak, że tuż po wojnie, korzystając z zamieszania i śmierci milionów ludzi, Polaków zaczęło udawać nawet kilkuset oficerów sowieckich służb. Część potem pojechała na Zachód, traktując polski epizod jako obowiązkowy element budowania fałszywej tożsamości. W wypadku Jaruzelskiego plotki o tym, że był „matrioszką” były tak głośne, że publicznie dementowała je jego córka. Zaprzeczenia i próby wykpienia nikogo nie przekonały, ale w Internecie kwitną strony, na których pokazane są trzy zdjęcia z dzieciństwa Jaruzelskiego; dwa z nich zdecydowanie się od siebie różnią. Prawdę można było rozstrzygnąć tylko testem DNA, ale tego nikt nie chciał zrobić.
Częściowe odciski palców
Wroński w swojej książce nie wymienił nazwiska Kiszczaka, ale podał wystarczająco dużo faktów, abyśmy nie mieli wątpliwości, o kim pisze, że jest „matrioszką”. Na wszelki wypadek zmienia parę szczegółów (dokładne miejsce urodzenia itp.), ale całość nie pozostawia wątpliwości.
Najpierw dość dokładnie opisuje (zapewne z wiedzy lub operacyjnych plotek, a może jest to zwykła hipoteza) historię dziecka. Nazywa je Sieriożą, z białoruskiej wioski, które w dzieciństwie osłuchało się z językami polskim, białoruskim, jidysz. Jak dużo dzieci w latach 30. dziecko stało się sierotą i trafiło do domu dla dzieci wrogów ludu. Tam został zauważony jego lingwistyczny talent i chłopiec trafił do ośrodka pod Moskwą, gdzie rozpoczęło się jego szkolenie na janczara Sowieckiego Związku. Na tych lekcjach wpajano mu nie tylko miłość do Kraju Rad, ale rozwijano znajomość języka polskiego, polskiej kultury i historii (oczywiście z sowieckiej perspektywy). Później nauczono go zasad walki tajnych służb, dywersji, nauczono jak zmagać się z wrogami sowieckiego państwa. W pewnym momencie zaprzestano tej nauki i skoncentrowano się na przyuczeniu młodego człowieka do bycia Polakiem 24 godziny na dobę. Zakazano mówić po rosyjsku.
Po tym wstępie plk Wroński opisuje historię swojego głównego bohatera. Urodził się w małym miasteczku na południu Polski, blisko granicy z Niemcami. Jego ojciec był robotnikiem. „W latach trzydziestych Cz. cierpiał trochę biedę, bo jego ojca zwolniono z pracy. Podobno brał udział w strajku robotników”- pisze Wroński. Podobnie było oczywiście w wypadku ojca gen. Kiszczaka. Cz., podobnie też jak Kiszczak, został skierowany na roboty do Wrocławia. Później Kiszczak uciekł i w niejasnych okolicznościach trafił do Wiednia, gdzie zaczęła się jego wielka kariera. Wroński sugeruje, że prawdziwy Kiszczak został przejęty przez Rosjan, a jego miejsce zajął podobny człowiek. Podkreśla oczywiście, że to scenariusz, a nie zapis historyczny. Później opisuje wielką karierę Cz. w strukturach PRL. „Wrócił do Polski, skończył szkołę PPR, służył w wojsku, w Informacji Wojskowej, pojechał na misję zagraniczną, w końcu został szefem wojskowych służb specjalnych, ministrem i wicepremierem. Zorganizował rozmowy z opozycją i długo żył spokojnie na emeryturze”- pisze Wroński.
„Na krótko przed śmiercią obudził się w nim Sierioża. Przypomniał sobie Czepietowo, sąsiadów, ikony w rodzinnej chacie. (…) Gdy zmarł, Sierioża znów się w nim odezwał i pochowano go na prawosławnym cmentarzu z pełnym prawosławnym obrządkiem” – pisze Wroński. Czesława Kiszczaka właśnie nieoczekiwanie pochowano na cmentarzu prawosławnym. Słabym punktem tej opowieści jest rodzina Czesława Kiszczaka, która przeżyła wojnę. Wroński przytomnie zauważa, że istnienie jakieś rodziny powojennej nie jest przekonującym dowodem na nieprawdziwość hipotezy o „matrioszce”. „Podobnie jest z rodziną generała Cz., która praktycznie jest całkowicie pomijana w oficjalnie dostępnych biografiach. Czy był jedynakiem? Miał dziadków? Innych krewnych? Cisza. (…) Ocaleni mogli też zostać odpowiednio potraktowani przez NKWD. Trzeba przecież zabezpieczyć naszego nielegała przed dekonspiracją. W tym frontowym bałaganie i tak cała wina spadnie na Niemców”- pisze Wroński.
Jednak bez przeprowadzenia badań DNA trudno rozstrzygnąć, czy scenariusz Wrońskiego jest prawdziwy. Błyskawiczna kariera Kiszczaka na początku PRL – już w 1946 r. był pracownikiem misji wojskowej w Londynie – daje do myślenia. W początkach sowieckiej Polski takie kariery mogli robić tylko naprawdę zaufani i wypróbowani komunistyczni działacze.
Zresztą, jego zdaniem w wypadku Kiszczaka (Cz. w książce) Rosjanie popełnili błąd, przyznając mu Order Wojny Ojczyźnianej I Stopnia. To order, który dostawało się za konkretne czyny bohaterskie. „W biografii Cz. nie ma nic wskazującego na jego pobyt na froncie i walkę wraz z Armią Czerwoną lub berlingowcami. Chyba że Cz., jeszcze jako Sieroża, odznaczył się w boju”- spekuluje Wroński.
Bierutów dwóch
Znacznie więcej jest relacji dowodzących, że „matrioszką” przynajmniej w jakimś momencie, był Bolesław Bierut. „Są silne poszlaki, by twierdzić, że zrzucony w 1943 roku do Polski Bierut nie był przedwojennym Bolesławem Bierutem, ale agentem sowieckim, dublerem Bieruta. Prawdziwy Bierut został zrzucony później i przez jakiś czas działali wspólnie”- mówił w2007 r. wybitny historyk, prof. Paweł Wieczorkiewicz. Tę hipotezę prof. Wieczorkiewicz opiera na minimum dwóch źródłach: przedśmiertnej relacji Piotra Jaroszewicza, opublikowanej przez Bohdana Rolińskiego, a także relacji dość dobrze opartej na źródłach, że prawdziwy Bierut został zamordowany w 1947 roku w Krakowie. „Oficer ochrony prezydenta opisuje zamach na Bieruta w Hotelu Francuskim w Krakowie. Zabójca miał mundur pułkownika NKWD i został zastrzelony przez ochroniarzy. Stwierdzono śmierć prezydenta, a po pół godzinie przybywa Bierut i mówi, że nic się nie stało. Do tego dochodzą opowieści otoczenia Bieruta mówiące, że bardzo się zmienił, inaczej się zachowuje, prawie nie poznaje ludzi”- opowiadał prof. Wieczorkiewicz. Dodając, że Jaroszewicz, sam będący sowieckim agentem, wiedział, o czym mówi. Kolejną poszlaką jest fakt, że po 1943 r., gdy Bierut wrócił do Polski, zerwał kontakty z żoną Janiną Górzyńską.
Śmierć gen. Karola Świerczewskiego łączona jest właśnie z faktem, iż miał on ogromną wiedzę na temat umieszczonych w Polsce „matrioszek”. Wersja o śmierci w zasadzce ukraińskiej partyzantki jest dziś mało wiarygodna. Pytanie jest raczej o prawdziwe powody likwidacji legendarnego „Waltera” a te mogły mieć przyziemne podstawy chęci zabezpieczenia agentury. Akurat Świerczewski był bowiem tym, za kogo się podawał, Polakiem wysługującym się sowietom.
Skruszona matrioszka
Wroński w swojej książce zawiera również opis spowiedzi, do jakiej doszło na początku lat 90. przed polskimi służbami. Mający około 70 lat pracownik likwidowanej państwowej firmy przyznał, że „jest Rosjaninem, oficerem KGB” którego w roku 1956„zaopatrzono w dokumenty polskiego zesłańca i wysłano do Polski” Miał zajmować się pracą w okolicy stacjonowania Północnej Grupy Armii Czerwonej i chronić jednostkę „przed penetracją wrogich sił i obcej agentury”. Nie był wynagradzany poza tym, co oficjalnie zarabiał. Był sierotą. Przeszedł badania na wykrywaczu kłamstw, które potwierdziło, że mówi prawdę. Nawet wtedy gdy mówił, że nie szkodził Polsce. Przy okazji dał polskim służbom prezent. Powiedział, ze wraz z nim przyjechało do Polski dwóch innych nielegałów. Obaj osiedlili się na ziemiach odzyskanych, aby w latach 60. wyjechać do Niemiec jako repatrianci. Prawdopodobnie przyjęli tożsamość żołnierzy niemieckich pochodzenia śląskiego; ci w sporej części po wojnie wracali do rodzinnych stron, nie do Niemiec.
W 2004 r. wybuchł również w Polsce skandal dotyczący żony znanego polityka Platformy Obywatelskiej. Tygodnik „Wprost” napisał głośno komentowany tekst, zatytułowany czy ów polityk (realny kandydat na polskiego premiera) sypia z agentką KGB. Żona polityka pochodziła ze Związku Sowieckiego i wyjechała do Niemiec w ramach repatriacji. Samego zainteresowanego o fakcie, że jest świadek na jej uczestnictwo w kursie poinformował… ówczesny szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Andrzej Barcikowski. Z poważnej sprawy zrobiono groteskę. Tymczasem sprawa wymaga wyjaśnienia. Jak zauważa Wroński komentując tę sprawę, możliwości jest kilka, z których wiele – jeżeli byłyby prawdziwe – groźnych dla Polski.„Nasz bohater podał, że rodzina opierała się komunizmowi, a jeden zjej członków został za to uwięziony. Mimo tego w roku 1976 Breżniew zezwala państwu „X” opuścić Sowiety i osiąść w Niemczech Zachodnich. (…) Kolejny zwrot to rok 1986. Nasz „X” postanawia wspomóc polskie podziemie i pojawia się w naszym kraju. (…) Zaprzyjaźnia się z jedną z tych osób i potem zawiera z nią związek małżeński, wchodząc w ten sposób w orbitę rządową i docierając do kół, które kierują naszym krajem lub które kierować nim będą w przyszłości. (…) Jest wyłącznie osobą „z koneksjami i dotarciem” co mogło czynić ją wartościowym źródłem informacji i jednocześnie, poprzez związki rodzinne, wartościowym agentem wpływu. Mogło, bo historia „X” skłania mnie do postawienia
trzech hipotez: „X” mówi prawdę, „X” jest rosyjskim agentem lub nielegałem, „X”jest agentem służb niemieckich podstawionym przez Rosjan bądź zwerbowanym po osiedleniu się w Niemczech” – pisze Wroński. W każdym razie zdetonowanie tej sprawy przez szefa ABW pokazuje niefachowość, by nie rzec: bezsilność polskich służb, gdy stykają się z tak skomplikowaną sytuacją.
Kwestia drugiego pokolenia
Na początku maja 2016 r. brytyjski „The Guardian” opublikował tekst „Dzień, w którym odkryliśmy, że nasi rodzice są rosyjskimi szpiegami “Tekst opisywał historię z 2010 r. Donalda Heathfielda, Tracey Foley i ich dwóch synów: Tima (20 lat) i Aleksa (16 lat). Dzieci były urodzone w Kanadzie, ale przez cały XXI wiek mieszkały w USA. Donald Heathfield studiował w Paryżu i na Harwardzie, i pracował jako doradca w bostońskich firmach. Ich matka, Tracey Foley, skupiła się na wychowaniu dzieci, a później rozpoczęła pracę agenta nieruchomości. Uchodzili za normalną amerykańską rodzinę z kanadyjskimi korzeniami. Gdy w czerwcu 2010 r. FBI zatrzymało Donalda Heathfielda i Tracey Foley, ich synowie po raz pierwszy w historii usłyszeli, że nie dość, że ich rodzice szpiegują dla Rosji, to oni sami są Rosjanami. Ich rodzice naprawdę nazywali się Andrei Bezrukow i Jelena Wawiłowa. Pięć lat po tej sprawie bracia rozpoczęli batalię o przywrócenie im kanadyjskiego obywatelstwa odebranego im za grzechy rodziców (mieszkających obecnie w Rosji i robiących międzynarodowe kariery).
Ta świeża sprawa pokazuje, że kwestia nielegałów, czyli „matrioszek” czy, jak kto woli, śpiochów nie jest reliktem zimnej wojny. W Polsce dopiero niedawno tajne służby rozpoczęły badania problemu nie tylko „matrioszek” ale także ich dzieci. O ile powojenny desant na Polskę można ograniczyć szacunkiem kiIkadziesiąt, kiIkaset osób (wyszkolenie nielegała jest niesłychanie kosztowne i czasochłonnego utrzymanie lojalnej agentury w drugim pokoleniu musiałoby być liczone na sztuki. Właśnie z powodu kosztów, nie tylko czasowych, ale przede wszystkim logistycznych i organizacyjnych. Rosja raczej dziś koncentruje się na przerzucie „kolejnego rzutu” nielegałów, do czego okazję daje masowa emigracja do Polski z Ukrainy i innych państw dawnego bloku sowieckiego (a w latach 90. z Czeczenii).
Kluczem do rozwiązania tej sprawy dla Polski jest przeprowadzenie poważnych, profesjonalnych badań dotyczących okresu powojennego. Przede wszystkim osób ze świecznika władzy sowieckiej Polski. Te najważniejsze „matrioszki” dbały bowiem o to, aby mieć zmienników.
Opracował: Leon Baranowski, Buenos Aires – Argentyna