Waldemar Łysiak, DoRzeczy, nr 33, 12-18.08.2019 r.
Felieton poniższy to swoista glossa uzupełniająca do artykułu rocznicowego, który zamieściłem we wnętrzu numeru, demonstrując tam wielkość Napoleona jako męża stanu, mecenasa, polonofila i prawodawcy. Niżej odsłaniam słabo znany aspekt jego osobowości: nietypową duchowość, tajemniczą jaźń (Lermontow: „W Napoleonie wszystko było tajemnicą”).
Pomimo zawsze otaczających go gromad ludzi (szkolni koledzy, wojsko, dwór, świta, itd.), zawsze był samotny, miał bowiem samotnicze usposobienie. Od początku, czyli od wyspy, na której się urodził (Korsyka), do finału, czyli do wyspy, na której zmarł (Św. Helena). U schyłku życia wspominał: „Ludzie zamieszkujący wyspy mają w sobie coś pierwotnego dzięlci swej samotności. Wyspa stanowi odosobnienie, a to rodzi siłę (…) Byłem zawsze samotny wśród łudzi. Zawsze stałem po jednej stronie, gdy po drugiej stał cały świat (…) Już jako uczniak szkoły w Brienne-le-Chdteau separowałem się od kolegów i tworzyłem swoją kolejną wyspę, samotnie marząc, przez co nie byłem łubiany. Później, w moim pierwszym garnizonie (Valence), żyłem niby mnich czy Spartanin, wewnątrz maleńkiej izdebki, z książkami jako jedynymi przyjaciółmi. Nie bywałem w kawiarniach, ani w towarzystwie, jadłem suchy chleb i sam czyściłem sobie ubrania. Gdy kosztem tych wyrzeczeń uciułałem dziesięć franków, biegłem do księgarni”. Tak samo było kiedy studiował w Paryżu — Dymitr Mereżkowski: „Zamykał okiennice, zasłaniał okna kotarą, i potrafił przez trzy dni, bez wychodzenia, kultywować całkowite odosobnienie, czytając przy lampie, milcząc i marząc. Owa ciemna izdebka paryska, podobnie jak drewniana cela w Ajaccio i ceglana w Brienne, była metafizyczną klauzurą, wyspą, świętym murem chroniącym jego jaźń”.
Metafizyczne były też „odjazdy” mentalne Bonapartego —jak je nazwać: parasomnambuliczne?, parakataleptyczne?, parakatatoniczne?, parahipnotyczne (autohipnotyczne)?, paraoniryczne?, czy tylko myślowe? Zaczęto je bliżej dostrzegać kiedy już został władcą, stąd spuścizna memuarowa jego przybocznych nadwornych zawiera bulwersujące opisy tych stanów. Sekretarz Napoleona, Bourrienne, zwał je „snem letargicznym”, jego kamerdyner, Constant, „zadumą letargiczną”, aj ego adiutant, hr. de Segur, „głęboką zadumą”. Na czym to polegało? Na tym, że raptownie, także pośród większego grona, Cesarz milkł i zamykał się w sobie (szef jego gabinetu, Meneval: „zapadał się w siebie”), jakby cały świat wokół był pustką. Constant: „Nie zauważał wtedy nawet wejścia tych osób, które kwadrans wcześniej wezwał do siebie. Wlepiał w nie wzrok, lecz zdawał się nie widzieć ich, czasem mijało pół godziny zanim odezwał się do przybyłego. Kiedy wreszcie budził się z odrętwienia, pytał o coś, jednak zdawało się, że wcale nie słucha odpowiedzi. Tej letargicznej zadumy nic przerwać nie mogło”.
Analogiczne świadectwo zostawił generał Thiebault, opisując scenę z Pałacu Compiegne: „Doszedłszy do środka salonu cesarz nagle zatrzymał się, skrzyżował ręce na piersi, zapatrzył się w punkt podłogi oddalony od niego o jakieś sześć kroków, i tak zastygł w bezruchu. Wszyscy — świta, najwyżsi dowódcy i ministrowie, ambasadorowie obcych państw, królowie i książęta panujący — zatrzymali się razem z nim, otoczyli go szerokim kręgiem i zamarli w głębokim milczeniu, nie odważając się nawet spojrzeć po sobie. Tak minęło pięć minut, sześć, osiem… Wreszcie stojący w pierwszym szeregu marszałek Massena, zwycięzca Suworowa pod Zurychem, ośmielił się stąpnąć ku cesarzowi i coś mu szepnął. Ledwie to zrobił, gdy cesarz, wciąż nie podnosząc oczu, wyrecytował gromowym głosem: «Apanu co do tego?!». Przestraszony patriarcha wojennej sławy cofnął się z szacunkiem, Napoleon zaś tkwił dalej w bezruchu. Później, jakby się obudził ze snu, uniósł głowę, opuścił skrzyżowane ramiona, rozejrzał się po wszystkich badawczym wzrokiem i bez słowa zawrócił do sali gry. Wszystko to widzę jak dzisiaj, ale wciąż nie mogę pojąć co to było”.
Wspomniany wyżej „badawczy wzrok” bywał też wzrokiem zapuszczanym w przyszłość, czasami bardzo daleko. Bourrienne twierdzi, że jego pan „został obdarzony rodzajem magnetycznego przewidywania nie tylko swoich przyszłych losów”. Goethe sławił rymami ów dar Napoleona:
„O czym stulecia śniły jeno mętnie,
On to przewidział jasnowidza okiem”.
Później komentatorzy będą chętnie apologetyzowali profetyczną celność Bonapartego, wskazując „zimną wojnę” XX wieku lub starcie zachodniej cywilizacji z islamem („Są tylko dwa kraje — Wschód i Zachód. Oraz dwa ludy — Wschodu i Zachodu”), XX-wieczną mocarstwowość ZSRR („Rosja jest potęgą najdłuższym krokiem maszerującą ku dominacji nad światem”), czy też wzrost znaczenia Chin u progu XXI stulecia („Nie budźcie Chin, bo kiedy ów kolos się przebudzi, zadrży cały świat”).
Rzeczony „ badawczy’ wzrok” zamieniał się często (czy tylko dzięki gigantycznej charyzmie Korsykanina?) w spojrzenie magnetyzujące/hipnotyzujące/paraliżujące, przez które zyskał Napoleon miana „czarownika ” i „maga” („czarnoksiężnikiem” zwali „tego strasznego giaura” imamowie, szejkowie, derwisze podczas Kampanii Egipskiej; „mądrym magiem” nazwał go rosyjski poeta Tiutczew; sam Cesarz wspominał przed śmiercią: „Jakkolwiek ogromna była moja potęga materialna — duchowa była jeszcze większa, graniczyła z magią”). Zostały dziesiątki świadectw o straszliwym wzroku Cesarza (wszystkich nie zdołam zamieścić). Gen. Jabłonowski: „Spojrzałna mnie i tym spojrzeniem ujął mego ducha w magnetyczną niewolę, która trwa i trwać będzie do śmierci”. Marszałek Augereau (człowiek szczególnie hardy/butny): „Nie potrafię wyjaśnić co mnie zmiażdżyło przy pierwszym spojrzeniu na niego”. Gen. Vandamme: „Ten diabelski człowiek posiada taką władzę nade mną, że nie mogę tego pojąć! Nie boję się ani Boga, ani szatana, lecz kiedy znajduję się blisko cesarza drżę niczym małe dziecko — mógłby mnie zmusić do forsowania igielnego ucha lub do rzucenia się w ogień”.
Cała Wielka Armia napoleońska znała tylko jednego człowieka, o którym szeptano, że umiałby się postawić Cesarzowi. Był to Włoch, dowódca baterii konnej, mający ledwie rangę kapitana (przełożeni nie awansowali go wyżej ze względu na jego „trudny charakter”) i noszący ksywkę „Diabeł”, nie tylko wskutek „rozbójniczych cech urodzonego pogromcy dzikich bestii”, lecz i z fizjonomicznych względów (ułan Legii Nadwiślańskiej, Kajetan Wojciechowski, wspomina, że był to typ „ tak czarny, dziobaty i obrośnięty, że prawdziwie wyglądał na diabla”). Kiedy pierwszy (i jedyny) raz znalazł się blisko monarchy, podszedł doń i bezceremonialnie palnął Jakby rzucał rozkaz:
— Daj mi krzyż, zasłużyłem na niego!
Cesarz nigdy nie zetknął się z takim tupetem żołnierza, zerknął więc zdziwiony ku marszałkowi Berthierowi (szefowi sztabu generalnego), a ten wyjaśnił:
— Sire, to „Diabeł”.
Bonaparte słyszał już o tym zuchwalcze, odwrócił się więc do niego i spytał:
— Jaki chcesz krzyż, Legii Honorowej?
— Nie! Krzyż Korony Włoskiej.
— W porządku. Berthier, zapisz go do tego krzyża.
Kapitan nawet nie drgnął. Stał i patrzył na Cesarza tym samym granitowym wzrokiem, nie dziękując, i nie odmeldowując się wedle regulaminu. Sekundy mijały i panowało drażniące milczenie.
— Czego chcesz jeszcze?!… — zapytał w końcu zniecierpliwiony Napoleon.
Wówczas ze spierzchniętych warg padła chrapliwa odpowiedź:
— Chcę się tobie przypatrzeć, bo ciebie bardzo kocham.
Czy zrozumieliście już?
Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych<?b>