dr Robert Kościelny, Warszawska Gazeta, nr 36, 6-12.09.2019 r.
Polacy zanim utracili niepodległość, żyli przez dwieście lat w państwie, które jak żadne inne wówczas szanowało takie wartości jak samorząd lokalny, prawo, swobodę wypowiedzi, wyznania, nietykalność majątkową, nietykalność cielesną, możliwość wyboru władzy, możliwość wypowiedzenia jej posłuszeństwa w przypadku, gdy nadużywała swych kompetencji.
Zapewne starsi Czytelnicy pamiętają, jak w szkole na lekcjach historii Polski prowadzący zajęcia omawiając czasy staropolskie użalał się nad ciężkim położeniem chłopa pańszczyźnianego, piętnował warcholstwo i sobiepaństwo szlachty, poddawał pryncypialnej krytyce ekspansję na Wschód, która nieodmiennie łączyła się z wyzyskiem praktykowanym przez magnatów wobec mieszkającej tam ludności. Pijaństwo, ciemnota, zabobon, ksenofobia, prześladowanie heretyków, czarownic i wolnomyślicieli, jakoby szalejące na terenach Rzeczypospolitej Obojga Narodów, dopełniały obrazu nędzy i rozpaczy. W tej sytuacji rozbiory były tyleż logiczną, co zasłużoną konsekwencją naszej zaściankowej rzeczywistości.
Czy Rzeczpospolita nie miała słabych punktów? Czy ciemne strony naszej historii to jedynie wymysł komunistów, podtrzymywany obecnie przez ich spadkobierców duchowych (a bywa, że również majątkowych) – socjalistów z SLD i partii lewackich pośledniego płazu oraz tzw. totalnej opozycji, z PO na czele? Oczywiście, że miała, tak jak jej słabości nie były li tylko efektem niechęci pewnej, osobliwej grupy Polaków do przeszłości kraju. O wyzysku chłopów („oprymowaniu”) mówili często i gęsto kaznodzieje katoliccy. Piotr Skarga jest najbardziej znanym, niemniej, w sensie statystycznym, jednym z wielu duchownych, którzy gromili szlachtę właśnie za „oprymowanie ludu ubogiego” przepowiadając, iż z powodu tego grzechu społecznego, jakbyśmy to dziś nazwali, Pan Bóg ukarze Polskę utratą niepodległości („pójdziemy obcym na podział”). Nie jest przypadkiem, że Jan Kazimierz w ślubach lwowskich, gdy Polska wydawała się ginąć pod ciosami wojsk szwedzkich Karola Gustawa, przysięgał ulżyć doli chłopskiej, ponieważ „wszystkie klęski, jakie w ostatnich siedmiu latach na moje Królestwo spadły, jako to: zaraza wojny i inne nieszczęścia, zesłane zostały przez Najwyższego Sędziego jako chłosta za jęki i uciemiężenie chłopów” Wśród grzechów wołających o pomstę do nieba duchowni wymieniali również inne, wskazane wyżej przypadłości ówczesnej elity polskiej.
Niemniej wypada się zgodzić z tymi historykami i publicystami, którzy utyskują, że w zapale krytyki przeszłości zapomina się, że Polacy, zanim utracili niepodległość, żyli przez dwieście lat w państwie, które jak żadne inne wówczas szanowało takie wartości jak samorząd lokalny, prawo, swobodę wypowiedzi, wyznania, nietykalność majątkową, nietykalność cielesną, możliwość wyboru władzy, możliwość wypowiedzenia jej posłuszeństwa w przypadku, gdy nadużywała swych kompetencji. Enumerację poważanych w kraju Sarmatów wartości można wydłużyć Wszystkie one do dziś uważane są za niezbędne dla zbudowania społeczeństwa obywatelskiego.
Niebranie pod uwagę pozytywnych stron naszej historii, patrzenie na nią li tylko przez pryzmat sytuacji chłopów czy wad szlachty jest niesłuszny z dwu powodów: nie pozwala zapoznać się z pełnym obrazem przeszłości i sprawia, że nie możemy skorzystać z jej osiągnięć dla pożytku współczesnych. Jesteśmy wszak nie tylko spadkobiercami „długów” przodków, ale również dziedzicami ich dorobku duchowego i materialnego. Zapoznawanie go oznaczałoby na przykład, że powinniśmy z pogardą wyrzucić z pamięci Jana Kochanowskiego i jego twórczość, bo jako „feudał” korzystał przecież z krwawicy pańszczyźnianych, pisząc w dodatku cynicznie „Wsi spokojna, wsi wesoła!”.
Jak rozwijałaby się Europa, gdyby niegdyś odrzuciła dorobek Grecji i Rzymu w geście solidarności z metojkami czy periojkami (ludności wolnej, ale pozbawionej praw obywatelskich), o niewolnikach nie wspominając? Wszakto „dzięki” tak niesprawiedliwie urządzonemu światu starożytnej Grecji Sokrates mógł się poświęcić „pracy nieprodukcyjnej” Doprowadziłoby to do tego, że zamiast podziwiać kunszt twórców Akropolu widzielibyśmy jedynie „pot, krew i łzy” jego bezpośrednich wykonawców, robotników, którzy zapewne na tej pracy nie wzbogacili się zanadto. Zamiast czerpać z Arystotelesa, gardzilibyśmy nimi jego pracami, za to, że nie zwalczał niewolnictwa. W przypadku Rzymu bardziej interesowałaby nas niesprawiedliwość, jaka dotknęła gladiatorów niż potęga Koloseum, jak również bardziej oburzał fakt, że prawo rzymskie pozwalało skazywać na śmierć kobiety posądzane o czary niż budziło szacunek samo prawo, na którym oprze się w przyszłości system legislacyjny nowoczesnych państw Zachodu.
Piętnowanie, pogarda i w końcu odrzucenie przeszłości tylko dlatego, że nie we wszystkim przypominała teraźniejszość, że jej standardy często daleko odbiegały od współczesnych wyobrażeń na temat praw człowieka i obywatela, jest postawą infantylną, szaloną i niebezpieczną. Niemniej coraz częściej spotykaną za sprawą swoiście pojmowanej „polityki historycznej” lewicy.
„Pedagogika wstydu” stosowana wobec nas przez komunistów i kontynuowana przez organ Michnika, odsłaniających za jej pomocą bezbrzeżne morze naszych przeszłych win, obecnie za sprawą nieformalnej międzynarodówki lewackiej aplikowana jest na skalę globalną „białemu człowiekowi” którego przeszłość to jedna wielka sekwencja zbrodni. Posępna noc nieustannej represji wobec wszelkich dających się pomyśleć mniejszości i kobiet, której czerni nie rozjaśniały, tylko ją podkreślały, płonące stosy z czarownicami, heretykami, wolnomyślicielami, ateistami, naukowcami. Jak też z dziennikarzami „Gazety Wyborczej”, „Faktów i Mitów” bądź „New York Timesa” gdyby tylko tacy tam się wtedy pojawili.
Rod Dreher na stronie The American Conservative pisze, iż ta postawa lewicy oparta jest na dwu podstawowych założeniach: historyczne osiągnięcia białych mężczyzn są skażone, ponieważ miały miejsce w kontekście społecznym, w którym kobiety i osoby kolorowe nie miały takich samych możliwości rozwoju. Wyrównanie tego historycznego zła wymaga pomniejszania osiągnięć białych mężczyzn, bowiem poniekąd nastąpiły one kosztem kobiet i osób kolorowych.
Jednak z drugiej strony lewica zdaje się zapominać, że to właśnie myśl „białego człowieka” przyczynia się do zniesienia niewolnictwa, wprowadzenia zasad emancypacji oraz równości wszystkich ludzi w ich godności i wobec prawa. A korzeniem tych zasad jest Ewangelia, głosząca równość ludzi względem najważniejszego punktu odniesienia, czyli: Boga. I mówiąca również o tym, że aby osiągnąć życie wieczne, należy przestrzegać fundamentalnej zasady, według której człowiek, niezależnie jakiej jest płci, rasy czy narodowości, a nawet wyznania, jest bliźnim.
Należy też pamiętać, że nie istnieje idealny system egalitarny, dlatego nigdy nie dowiemy się o białych geniuszach, którzy nie mogli rozwinąć swojego potencjału, bowiem sztywne ramy klasowe bądź inne przeszkody nie dały im wyrwać się z wioski, w której do końca swych dni musieli orać pługiem ziemię. Czy jednak z tego powodu mamy odrzucać trzy zasady dynamiki bądź prawo powszechnego ciążenia tylko dlatego, że odkrył je biały człowiek o nazwisku Newton, któremu w dodatku bardziej się w życiu poszczęściło niż innym białym (czarny, żółtym) zapoznanym geniuszom?
Spójrzmy też na jeszcze jedną konsekwencję takiego negowania lub przynajmniej pomniejszania osiągnięć ze względu na „kontekst społeczno-osobowy” który za nimi stał. Czy nie przypomina to hitlerowskiego deprecjonowania teorii względności jako „żydowskiej nauki” lub komunistycznych pimpelun na temat „nauki, sztuki, literatury burżuazyjnej”? W pierwszym wypadku taka ocena przeszłości doprowadziła do budowy obozów dla „obcych rasowo”, w drugim – dla „obcych klasowo i nieprawomyślnych” Wniosek, że obecne postawy lewicy doprowadzą do tworzenia obozów dla rasistów, ksenofobów i homofobów, narzuca się z całą oczywistością. I o to też tym wszystkim „socjalistom” i „postępowcom” jak zawsze zresztą, chodzi – stworzyć odpowiednio szlachetne i wzniosłe usprawiedliwienie dla niegodziwych, ludobójczych zamysłów.
Opracował: Jarosław Praclewski Solidarność RI, numer legitymacji 8617, działacz Antykomunistyczny