BAREJA BY TEGO NIE WYMYŚLIŁ

Izabela Brodacka-Falzmann, Warszawska Gazeta, nr 21, 22-28.05.2020 r.

Nienawiść synów i wnuków lewicy do tradycyjnej Polski wydaje mi się jednako wiele silniejsza niż nienawiść ich rodziców i dziadków. Tamci walczyli o lepszy byt (oczywiście swój, a nie sztandarowej klasy robotniczej), ale tak zwana arystokracja rodowa i jej kultura niezwykle im imponowała. Usiłując imitować jej obyczaje i słabości doszli do całkowicie mylnego przeświadczenia, że wyznacznikiem elitarności jest luksusowa konsumpcja. Ktoś, kto nie jadał ostryg, nie należy ich zdaniem do elity, nie zasługuje na miano inteligenta.

– Jak ktoś słusznie powiedział, jesteśmy obecnie świadkami walki pomiędzy trzecim pokoleniem AK i trzecim pokoleniem UB. Postawię paradoksalną na pozór tezę, że III Pokolenie UB jest w jakimś sensie o wiele bardziej zaciekłe od I Pokolenia UB.

I pokolenie UB to byli przede wszystkim przybyli na sowieckich tankach „intelektualiści” którzy szlify intelektualne zdobywali jako oficerowie polityczni sowieckiej armii. Po praniu mózgów, jakiemu ich poddano (zanim zaczęli prać mózgi cudze), byli gotowi na wszystko, byli gotowi zjeść własne ekskrementy, napisać odę na cześć Stalina, a przede wszystkim donosić na kolegów. Dla zrozumienia mechanizmów tworzenia się grupy, która przez stalinizm, rewizjonizm, opozycjonizm, protekcjonizm i wszelkie inne „izmy” ukonstytuowała się (we własnych oczach) w elitę, trzeba byłoby najpierw dokładnie prześledzić dzieje lewicującej przedwojennej inteligencji warszawskiej, skupionej wokół grup takich jak „Przedmieście”. Do „Przedmieścia” należeli ludzie o bardzo różnorodnych poglądach: demokratyczni inteligenci o sympatiach socjalistycznych jak Boguszewska i Kornacki, marksiści i komuniści jak Sydor Rey, Zandberg, Krahelska, Degal, a nawet członkowie KPP, jak na przykład działacz lewicy chłopskiej Władysław Kowalski. Kiedy jednak w tej grupie pojawiły się rysy, gdy w 1961 r. Kornacki pozwolił znajomym czytać swoje wspomnienia, które poważnie naruszały mit „Przedmieścia” komunistyczne władze usiłowały zamknąć mu usta.

Pisze o tym Katarzyna Górzyńska-Herbich: „Akceptacja Boguszewskiej i Kornackiego dla ówczesnej władzy miała dramatyczny finał. Jesienią 1961 roku w mieszkaniu pisarzy na warszawskiej Pradze (w którym poprzednim lokatorem był Bolesław Bierut) została przeprowadzona rewizja. W jej wyniku skonfiskowano 14 teczek dziennika zatytułowanego »Kamieniołomy«, a w nim obszerny opis funkcjonowania ówczesnych elit, w którym nie brakowało miażdżącej krytyki. Kornackiego na podstawie tych prywatnych zapisków, które miały szkalować ustrój PRL oraz działaczy partyjnych i państwowych, skazano na rok więzienia. »Kamieniołomy«, odebrane właścicielowi, zostały zatrzymane przez służby, aby na początku lat 90. wrócić do spadkobierców pisarza. Od tamtego czasu pozostają niedostępne. (-) I choć jemu samemu nie udało się opublikować już do śmierci żadnej książki (Boguszewska w 1965 roku wydała zbiór opowiadań dla dzieci »Zwierzęta wśród ludzi« i wybór z wcześniejszej twórczości), to dorobek »Przedmieścia« był chętnie przypominany przez cały PRL”. Dzienniki Kornackiego były dla przyzwyczajonych do komunistycznej pruderii czytelników wręcz smakowite i pikantne. Kornacki, partner (jak to się obecnie brzydko mówi) Boguszewskiej, był od niej młodszy o 25 lat, co w środowisku było przyczyną wielu złośliwości. W rewanżu nie szczędził ich sam pod adresem różnych tuzów socrealistycznej literatury. Bawiło go ich życie prywatne, ich hipokryzja i ich wiernopoddańcze podporządkowanie marksistowskim bredniom i komunistycznym notablom.

Równie ważne dla rozumienia współczesności byłoby ustalenie, co naprawdę działo się we Lwowie. Z relacji Wata wiemy o niechlubnej roli wielu późniejszych prominentów, którzy najkrócej mówiąc we Lwowie złapali dziedzicznego bakcyla zdrady. Zdradzili Polskę z Sowietami, jako dysydenci z sowieckiego systemu zdradzili Sowietów z Kościołem, który w czasach prześladowań ofiarował im schronienie, potem zdradzili Kościół z pederastami, a teraz zdradzają pederastów. Oni sami czy ich następcy. Kilka dni temu „GW” urządziła outing (publiczne ujawnienie przynależności do LGBT wbrew woli zainteresowanego) sędziemu Kamilowi Zaradkiewiczowi. Firmuje ten tekst redakcja „GW” więc tak czy owak jacyś przedstawiciele zmiany pokoleniowej zapewne w tym środowisku się znajdą. Nie chce mi się ujawniać rodowodów kolejnych plujących jadem nienawiści przedstawicieli trzeciego czy czwartego pokolenia UB. Jak pisałam, rodowody sprawdzam tylko koniom i psom, i to z obowiązku, przy sprzedaży. W domu mam zawsze tylko przybłąkane kundle. Nienawiść synów i wnuków lewicy do tradycyjnej Polski wydaje mi się jednak o wiele silniejsza niż nienawiść ich rodziców i dziadków. Tamci walczyli o lepszy byt (oczywiście swój, a nie sztandarowej klasy robotniczej), ale tak zwana arystokracja rodowa i jej kultura niezwykle im imponowała. Usiłując imitować jej obyczaje i słabości doszli do całkowicie mylnego przeświadczenia, że wyznacznikiem elitarności jest luksusowa konsumpcja. Ktoś, kto nie jadał ostryg, nie należy ich zdaniem do elity, nie zasługuje na miano inteligenta.

Oddzielenie ziarna od plew nie jest obecnie łatwe. Służalcy systemu potrafili się na ten system niecierpliwić. Maria Dąbrowska, która gorliwie biegała na wyżerkę do sowieckiej ambasady, zżymała się na konkurentów do żarcia, czemu dawała wyraz w swoich dziennikach. Czy rzeczywiście musiała biegać do tej ambasady? Czy za absencję groził jej strzał w potylicę?

Gdy moje dzieci były uczniami szkoły podstawowej Imienia Wojska Polskiego nr 171 przy ulicy Emilii Plater, wszyscy ich koledzy byli co roku prowadzani do ambasady radzieckiej, gdzie od Dziadka Mroza otrzymywali paczki ze słodyczami. Nigdy nie pozwoliliśmy naszym dzieciom w tym uczestniczyć Panie wychowawczynie przynosiły przeznaczone dla nich paczki do szkoły i wręczały przy całej klasie. Mąż chciał te torby wynosić od razu na śmietnik, ale wykazując słabość na to nie pozwalałam. Czy to znaczy, że (jak twierdzi Michnik) byłam jak wszyscy uwikłana w instalowanie w Polsce komunizmu? Dość obrzydliwe cukierki, typowy produkt czekoladopodobny, były umieszczane w plastikowych pojemniczkach w kształcie domku czy zegara z topornie wytłoczonymi, pozłacanymi rzymskimi cyframi. Niedawno z pewną nostalgią wyrzucałam do śmietnika taki zegar. Profesor Dakowski zachował dla potomności zegar po swoich dzieciach. Na tym zegarze zmieściło się tylko jedenaście godzin. W miejscu XII umieszczono XI, a tarczę podzielono mniej więcej równo na 11 sektorów.

Bareja by tego nie wymyślił.

Opracował: Wiesław Norman – Solidarność RI, kombatant antykomunistyczny opozycji (nr leg. 264 z roku 2015), założyciel Wolni i Solidarni Kornela Morawieckiego Region Częstochowski, Śląski i Małopolski