PRAWDA O EPIDEMII STRACHU

Maciej Dębski, Warszawska Gazeta, nr 6, 5-11.01.2021 r.

Koronawirusowa manipulacja. Szczepionkowy zamordyzm. Zaszczepieni – zakodowani. Wielki Reset trwa.

Zacznijmy od podstawowej kwestii: koronawirus Sars-CoV-2 istnieje, z tym, że w wersję o jego pochodzeniu z chińskiego „mokrego targu” i z zupki z niedogotowanego nietoperza nie wierzą już chyba nawet najwięksi fani WHO i szczepionek. Pytanie, w jakim laboratorium powstał i czy wydostał się z niego na skutek nieszczęśliwego wypadku, niedbalstwa czy celowego działania, pozostaje otwarte. Może kiedyś, kiedy rok 2020 będzie zamierzchłą historią bez większego znaczenia, ludzie poznają prawdę o nim. A może nie, bo w końcu do dziś nie wiadomo, skąd się wzięła naprawdę grypa hiszpanka, która pochłonęła więcej ofiar niż I wojna światowa.

Osobną kwestią jest sama zaraźliwość koronawirusa i liczba ofiar Covid-19, wywoływanego przez Sars-CoV-2. Nie ulega żadnej wątpliwości, że ludzie chorują na Covid-19, a niektórzy nawet umierają.

Ale nie ulega też żadnej wątpliwości, że zdecydowana większość ofiar koronawirusa to były osoby już chore na inne choroby. Początkowo zresztą wszystkie komunikaty na temat zgonów na Covid-19 zachowywały rozróżnienie na osoby zmarłe z chorobami współistniejącymi i osoby, które chorób współistniejących nie miały. Znamienne jest, że w miarę upływu kolejnych miesięcy epidemii ten podział gdzieś znikł. Pojawiły się za to informacje o nowych mutacjach koronawirusa i jego szalenie zaraźliwej „brytyjskiej odmianie”. I tu bardzo mocno „zazgrzytało”.

Koronawirusowa manipulacja

Po pierwsze, ludzie zaczęli zadawać pytanie, jak to jest, że sam koronawirus Sars-CoV-2 pochodzący z Chin, nie był chiński, a w Wielkiej Brytanii pojawił się „brytyjski”. Po drugie, lekarze i eksperci zaczęli mówić, że koronawirus mutuje sam z siebie i jest to zjawisko naturalne, ale szczepionka będzie działała także na tę zmutowaną odmianę. Zapoznawanie się z informacjami i opiniami na ten temat ekspertów jest samo w sobie bardzo interesujące. Oto pierwsze informacje o brytyjskim koronawirusie mówiły, że nie różni się niczym od „normalnego” poza tym, że jest bardziej zaraźliwy. Nie różni się niczym, czyli jest tej samej budowy, wielkości, żywotności i rozprzestrzenia się w ten sam sposób. Bardzo szybko jednak okazało się, że osławione maseczki, które choćby wykonane ze starego t-shirtu miały chronić przed zakażaniem koronawirusem, nie będą chronić przed jego nową odmianą. Do takich wniosków doszła np. francuska Wysoka Rada Zdrowia Publicznego (HCSP), która w połowie stycznia zaleciła unikanie stosowania masek ochronnych z tkanin wytwarzanych domowymi sposobami.

Minister zdrowia Olivier Veran przyjął zalecenia HCSP dotyczące masek.

– Maska, którą robimy w domu (…) nie daje wszystkich niezbędnych gwarancji – powiedział Veran w radiu France Inter.

– Prawie wszystkie maski przemysłowe z tkanin, a szczególnie oznaczone kategorią 1, w wystarczającym stopniu chronią przed koronawirusem – dodał. Oczywiście, natychmiast wzbudziło to wątpliwości, że albo francuskie społeczeństwo (jak i cała pozostała populacja) było od początku oszukiwane i cały maseczkowy horror był tylko nowoczesną formą zamordyzmu, treningiem przed poważniejszymi ograniczeniami praw człowieka (co zresztą miało miejsce), albo maseczki działają, tylko ktoś chce zrobić interes życia i zarobić miliardy euro.

– Nie zawsze wiemy, co sprawia, że wirus staje się bardziej zaraźliwy. Możemy jednak badać to różnymi metodami. W przypadku nowej wersji Sars-CoV-2 wnioski nie są jednoznaczne. Wirus jest bardziej przystosowany do organizmu gospodarza i lepiej się przenosi, jednak niekoniecznie odpowiada za wybuch epidemii w niektórych częściach Europy – wyjaśniał zawiłości zaraźliwości nowego Sars-CoV-2 jeden czołowych polskich wirusologów prof. Krzysztof Pyrć.

– Nie zaprzeczam, że tak może być, ale nie są mi znane żadne naukowe fakty, które potwierdzałyby to stwierdzenie. Więc na tym etapie doniesienia o tym, że brytyjski wariant koronawirusa jest bardziej śmiertelny, mają charakter polityczny i medialny, a nie naukowy – dodał profesor.

Oczywiście nadużyciem byłoby zadanie pytania, czy jeśli doniesienia o większej śmiertelności „brytyjskiego” koronawirusa mają „charakter polityczny i medialny, a nie naukowy”, nie należałoby się przyjrzeć pod tym kątem także zwykłej odmianie Sars-CoV-2, nękającej głównie kraje rozwinięte. A może chodzi po prostu o wprowadzenie globalnej zmiany na świecie? Do tej pory sprawy takie załatwiała wojna lub rewolucja, ale przy obecnym arsenale broni oznaczałyby one wyniszczenie w skali, w jakiej nikt sobie tego nie życzy, więc znaleziono inny sposób.

Szczepionkowy zamordyzm

Tymczasem pętla się zaciska. W ostatnich dniach kraje Unii Europejskiej przyjęły wspólne wytyczne w kwestii zaświadczeń o szczepieniach przeciw C0VID-19. Mają one być wzajemnie honorowane przez państwa Wspólnoty i służyć tylko do celów medycznych. Jaką przyjmą formę? Przede wszystkim elektroniczną. Na takie rozwiązanie zdecydowała się m.in. Polska. Czy takie zaświadczenie jest równoznaczne z apokaliptycznym „znamieniem Bestii”, nie jest przedmiotem tego artykułu, ale warto już dziś przyjrzeć się, jak może zostać wykorzystane.

Wiadomo, że choć, jak zaznaczył rzecznik Komisji Europejskiej ds. zdrowia Stefan De Keersmaecker, certyfikaty mają służyć jedynie do celów medycznych, państwa (oraz firmy) żyjące z turystyki chcą je wykorzystać do umożliwienia podróży. Takie rozwiązanie proponują m.in. Grecja oraz Cypr. Premier Grecji Kyriakos Micotakis w liście do szefowej KE Ursuli von der Leyen wprost stwierdził, że akceptowane w całej Unii zaświadczenia o szczepieniach miałyby ułatwić swobodę podróżowania po Europie zaszczepionym osobom.

Dlaczego ma umożliwić tylko zaszczepionym a nie ozdrowieńcom? Czy przeciwciała ozdrowieńców są gorsze od tych zaszczepionych? O tym nie informują.

Jeszcze jesienią Alan Joyce, dyrektor naczelny Qantas w australijskim programie telewizyjnym potwierdził, że wszyscy podróżujący zza granicy będą musieli zaszczepić się na C0VID-19 przed wejściem na pokład samolotu.

Greckiemu pomysłowi na razie sprzeciwia się Światowa Organizacja Zdrowia. „Zaświadczenia mają na celu monitorowanie poziomu szczepień, wiedzy o szczepionkach i łatwego dostępu do informacji medycznych. Absolutnie nie opowiadamy się za koncepcją paszportów szczepionkowych, bo są one sprzeczne z zasadami sprawiedliwości i uczciwości”, skomentował szef europejskiego oddziału WHO Hans Kluge. Na razie tak skomentował, ale nie wiadomo, czy nie zmieni zdania, bo to się WHO zdarzało w ostatnich miesiącach dość często. W dodatku WHO może sobie co najwyżej rekomendować takie czy inne rozwiązania, a państwa, zwłaszcza w kwestii otwarcia granic, nie muszą się stosować do tych propozycji. Co innego Bruksela. A ta nie powiedziała „nie” greckim pomysłom. W Europie kwestia szczepiennych certyfikatów, jakie mają gwarantować wstęp na pokład samolotów i swobodne przekraczanie granicy, jest rozważana całkiem poważnie. Głosów oburzenia na Grecję raczej nie słychać.

Zaszczepieni – zakodowani

Aplikacja „Zaszczepieni” jest już w Polsce dostępna, a osoby za szczepione mogą ją bezpłatnie pobrać z rządowych stron. Każdy zaszczepiony Polak dostaje specjalny kod QR. I co dalej. „Obecnie kod QR może być przydatny przy wjeździe do Polski [podkreśl, red.] – od 28 grudnia 2020 r. osoby, które zostały zaszczepione przeciw CO- VID-19, nie są kierowane na kwarantannę. Aplikacja mobilna »Zaszczepieni« umożliwia potwierdzenie, że ktoś, kto pokazuje nam kod QR, jest rzeczywiście zaszczepiony. Aplikacja sprawdza ważność i poprawność kodu QR osoby zaszczepionej. Pokazuje też podstawowe dane o jego właścicielu, w tym imiona, pierwszą literę nazwiska oraz dzień i miesiąc urodzin. Dzięki temu można sprawdzić, że jest to kod osoby, która go okazuje. Osoba, która pokazuje do skanowania kod QR, wyraża zgodę na przetwarzanie danych osobowych zawartych w kodzie.

– Aplikacja działa offline, a połączenia z Internetem potrzebuje jedynie w przypadku aktualizacji programu” – czytamy na rządowej stronie. Warto zwrócić uwagę na sformułowanie „obecnie”, co oznacza, że nie wiadomo, do czego kod QR posłuży w przyszłości. Ponadto trzeba pamiętać, że aplikacja nie tworzy kodu, tylko umożliwia jego pobranie, czyli kod i tak jest nadany każdej zaszczepionej osobie. To oczywiście ogromna ilość danych, które trzeba gdzieś przechowywać.

Czy ktoś jeszcze pamięta, że w 2019 r. Orange i… Zygmunt Solorz-Żak zapowiadali budowę ogromnych centrów przetwarzania danych? Na przełomie kwietnia i maja 2020 r. także Microsoft ogłosił partnerstwo z polską Chmurą Krajową, spółką powołaną przez PFR i PKO BP. Microsoft zapowiedział wtedy największą w historii Polski inwestycję w technologię cyfrową – za 1 mld dol. miało powstać centrum danych w Warszawie. Wtedy kończył się powoli pierwszy lockdown, świat szukał szczepionki na koronawirusa, ale nie było jeszcze mowy o całej logistyce i przetwarzaniu danych, ale najwyraźniej już wtedy ktoś wiedział, że tak wielka przechowalnia danych będzie potrzebna. A przecież to tylko jeden wycinek. Zaszczepionych ma zostać setki milionów ludzi, docelowo jest czasem mowa nawet o całej populacji. Jak wielkie serwerownie muszą powstać, żeby zgromadzić dane miliardów mieszkańców planety?

Warto pamiętać, że nie unikną tego nawet mieszkańcy Afryki, którzy nie posiadają chociażby metryk urodzenia. Nawiasem mówiąc, jesienią zeszłego roku kontynent afrykański zamieszkiwało 1,6 mld ludzi. Koronawirusa, na podstawie przeprowadzonych testów, stwierdzono u 2,2 min. Oczywiście natychmiast pojawiły się opinie ekspertów twierdzących, że rzeczywista liczba zakażonych jest prawdopodobnie dużo większa, co zapewne było zgodne z rzeczywistością. Jednocześnie na kontynencie afrykańskim śmiertelność nie wzrosła znacząco. Gdyby koronawirus szalał tam z równą zajadłością, co w bogatej i dobrze odżywionej Europie, przy braku należytej opieki zdrowotnej ludzie powinni padać tam jak muchy. A jednak Afryka nie umiera na Covid-19 tylko na AIDS oraz na malarię. Dlaczego? To temat na medyczne analizy, ale statystyczny mieszkaniec Afryki jest dużo młodszy od statystycznego mieszkańca Europy, a po drugie – mieszkańcy Afryki nie cierpią na „choroby cywilizacyjne”. Ich nie nęka wieńcówka, zawały, cukrzyca, nadciśnienie i cała masa innych chorób, będących udziałem Europy. W ten sposób wracamy do punktu wyjścia i pytania o rzeczywistą skalę zachorowań na Covid-19 i śmiertelności z jego powodu oraz o śmiertelności z powodu chorób współistniejących lub też z powodu ograniczenia opieki zdrowotnej.

Nie będzie jak było

Jest w tym wszystkim i druga strona medalu – następuje całkowita zmiana zarówno stosunków międzyludzkich, jak i trybu życia mieszkańców państw rozwiniętych. Dziś już nikt nie ukrywa, że nie na powrotu do czasów sprzed pandemii, nawet jeśli wszyscy zostaną zaszczepieni. Nie ma powrotu do masowych koncertów i imprez. Nie ma powrotu do pójścia na siłownię czy basen bez okazania zaświadczenia o stanie zdrowia. Nie ma powrotu do swobodnego podróżowania. Nie będzie już tego świata, który wszyscy znali. Nie tylko na poziomie społecznym, ale i gospodarczym. Nie będzie już takiej pracy jak w 2019 r., ani takich zakupów. Warto się temu przyjrzeć. Najpierw zniszczono rzemiosło i drobny handel. Skuteczniej niż zrobił to Hilary Minc w „bitwie o handel”. Cała produkcja stała się globalna i została przeniesiona do Chin, dających tanią siłę roboczą. Warto zwrócić też uwagę na „drobiazg”, na który już mieszkańcy Europy czy Stanów Zjednoczonych uwagi nie zwracali. Zniszczenie rzemiosła sprawiło, że rzeczy stały się „jednorazowe”, a szybkie wprowadzanie coraz nowszych technologii sprawiło, że przestało się je naprawiać. Niczym w „Nowym wspaniałym świecie” rzecz popsuta nie była już naprawiana, tylko wyrzucana i kupowana nowa. Cały handel został przeniesiony do centrów handlowych, co wykończyło drobny handel. Teraz okazuje się, że także centra handlowe to już przeszłość – handel i usługi zostały przeniesione do internetu. Oznacza to kolejny wielki reset i kolejną zmianę – jedynymi dostawcami produktów i usług stają się gigantyczne korporacje, przy których mniejsze firmy nie mają szans. Kontrolę nad globalnym rynkiem przejmuje dosłownie kilka gigantów internetowych. Ci, którzy nie potrafią lub nie mogą przenieść swojej działalności do internetu, mogą się z nią pożegnać. Sytuacja jest bardzo podobna do tej ze szczepionkami i dokładnie tak samo się skończy – cała Europa została uzależniona od dostaw szczepionek od kilku koncernów farmaceutycznych. Te nie tylko nie ponoszą odpowiedzialności za swoje produkty, ale mogą dowolnie ograniczać ich dostawy, uzależniając od siebie politykę i gospodarkę całych państw. Tak samo będzie z handlem i usługami. Ale nie tylko.

Wielki Reset trwa

WIELKI PLAN ZNISZCZENIA PRYWATNEJ WŁASNOŚCI

1. Utrata własności

2. Ograniczenie kontaktów międzyludzkich i przeniesienie ich do internetu

3. Ekologizm

4. Zmiany demograficzne

5. Całkowita zmiana światopoglądowa

6. Całkowita kontrola informacji

 

W cieniu pandemii 29 stycznia w Davos zakończyły się wirtualne obrady Światowego Forum Ekonomicznego. Ich honorowym gościem był Xi Jinping, prezydent Chińskiej Republiki Ludowej i sekretarz Komunistycznej Partii Chin. Inaugurując obrady powiedział to, co wiedzą wszyscy – chińska gospodarka na pandemii zyskała i jako jedyna się rozwinęła. Tu drobna dygresja w kwestii „osiągnięć” polskiej gospodarki, która na tle europejskich także nie straciła – problem polega na tym, że PKB krajów europejskich nie mówiąc o dochodach ich mieszkańców było kilkakrotnie wyższe niż notowane w Polsce, zatem nawet ubożejące tamtejsze społeczeństwo jest w znacznie lepszej sytuacji niż polskie. Wróćmy jednak do Davos.

Europejscy politycy obecni w Davos na propagandę Xi Jinpinga zareagowali wręcz entuzjastycznie, a Klaus Schwab, prezes i założyciel Davos cieszył się z rozpoczęcia „nowej ery” współpracy z Chinami. To właśnie on jest autorem pojęcia Wielkiego Resetu, już zupełnie jawnie używanego na Forum. Także premier Kanady Justin Trudeau ocenił na forum Narodów Zjednoczonych, że pandemię można potraktować jako szansę do „zresetowania światowej gospodarki”.

Cytowany przez „Do Rzeczy” hiszpański dziennikarz Federico Jimenez Losantos, w tekście zatytułowanym: „W 2030 r. nie będziesz miał nic i będziesz szczęśliwy” – światowy komunistyczny projekt, oklaskiwany przez Macrona i Merkel w Davos”, tak podsumował forum w Davos:

„W złowieszczej szopie w Davos, w krótkich frazach i video zreferowano nam przyszłość, którą przygotował dla nas Wielki Reset. Jest to mieszanka przestępczości i głupoty, która naprawdę byłaby śmieszna, gdyby nie stały za tym potężne siły, które starają się promować Agendę 2030, i za którą w Hiszpanii odpowiedzialny jest oczywiście wicepremier Pablo Iglesias”.

W Hiszpanii wicepremier, w Polsce – sam premier ochoczo bierze udział w niszczeniu polskiej gospodarki. Plan, nakreślony w ramach „Wielkiego Resetu”, jest w Polsce realizowany pełną parą. Co obejmuje?

1. Utrata własności

Konsekwencją niszczenia drobnej i większej przedsiębiorczości będzie przejęcie środków produkcji przez państwo lub przez wielkie korporacje. W ten sposób znikną prywatne hotele, pensjonaty, restauracje – padną albo ich właściciele pozbędą się ich za bezcen. Rząd polski jest gotów poświęcić polską przedsiębiorczość. Wicemarszałek Senatu Stanisław Karczewski (PiS), dopytywany o obostrzenia i bunt przedsiębiorców, stwierdził: „Jeśli miałbym zbankrutować, to wolałbym zbankrutować, ale uratować życie ludzkie”, a prezydent Andrzej Duda, że jest mu „przykro”, że przez obostrzenia ludzie nie mogą pracować. Ani jeden, ani drugi nie zrezygnował ze swojego wynagrodzenia. Minister Karczewski nie powiedział też, co mają zrobić bankruci, z czego żyć, z czego spłacać kredyty, z czego utrzymać rodziny. Ciąg dalszy będzie łatwy do przewidzenia – bankruci będą szczęśliwi, że dostaną swoją „miskę ryżu”. To zadziała też w drugą stronę – szalejąca inflacja sprawi, że także ci, którzy mieli oszczędności, stracą je i dostaną taką samą miskę ryżu. Zarobią najbogatsi oraz oczywiście politycy, których bankructwo nie dotyczy.

2. Ograniczenie kontaktów międzyludzkich i przeniesienie ich do internetu

Od miesięcy całe społeczeństwa są przekonywane, że najlepsze, co mogą zrobić, to zerwać więzi rodzinne i ograniczyć je do swego gospodarstwa domowego. W skrajnych przypadkach nawet tam zalecane są maseczki. Bez zerwania kontaktów rodzinnych, oderwania ludzi od własnego środowiska nie da się przeprowadzić Wielkiego Resetu. Stąd przenoszenie każdej formy życia społecznego do internetu. Nawet zakupy mamy robić w świecie wirtualnym. Oznacza to likwidację handlu (patrz punkt 1), ale też masową kontrolę całych społeczeństw. Jeśli będziemy dokonywać zakupów w przestrzeni wirtualnej, płacąc elektroniczny pieniądzem, bardzo łatwo możemy być kontrolowani. Zresztą pomysłodawcy Wielkiego Resetu nawet nie ukrywają, że własność rzeczy będzie zbędna – będzie można je wypożyczać, a o tym, kto będzie mógł to zrobić, będzie decydować ich właściciel. Prosta droga do zamordyzmu.

3. Ekologizm

Możemy się śmiać, że Sylwia Spurek jest głupia, ale Europa już przestawia się na ekologizm. Polska ma odejść od energii opartej na węglu. Problem w tym, że innych źródeł energii nie ma i mieć nie będzie. Będzie za to musiała ją kupować. Gaz nabywany czy to od Rosji, czy od USA wciąż będzie kupowany. Ten, kto będzie miał źródła energii, będzie w dowolny sposób kontrolował całe państwa. Po drugie, postulaty odejścia od obecnego rolnictwa nie są już traktowane jako ideologia paru wegan, ale jako istotna forma zmiany gospodarki. Mamy więc zaprzestać jedzenia mięsa, przerzucić się na dietę wegańską, a wołowinę, wieprzowinę czy drób zastąpić… larwami robaków, które mają być tańsze i bardziej ekologiczne w produkcji, za to dużo zdrowsze. To kolejny krok do zniewolenia społeczeństw. Tak się składa, że człowiek może obejść się bez wielu rzeczy. Poza jedzeniem. Kto będzie kontrolował produkcję żywności, będzie kontrolował całą ludzką populację. Ciekawe czy to dlatego Bill Gates, który postuluje ekologizm, nabywa olbrzymie tereny rolnicze?

4. Zmiany demograficzne

Europa czy Stany Zjednoczone wymierają, co najmniej gwałtownie się starzeją. Promowanie aborcji, rezygnacja z posiadania dzieci, przynoszą efekty. Społeczeństwa Europy Zachodniej mają zostać zastąpione przez imigrantów z Afryki, uciekających przed nędzą Czarnego Lądu. Lewackie ugrupowania mówią o tym głośno jako o rzeczy przesądzonej i nieuchronnej.

5. Całkowita zmiana światopoglądowa

Polska jeszcze się przed nią broni, ale na Zachodzie została już przeprowadzona – chodzi o całkowite odejście od chrześcijańskich wartości. Wieloletni projekt właśnie jest finalizowany, a bez tego niemożliwe byłoby zrealizowanie powyższych czterech punktów Wielkiego Resetu. Do tego należy dodać jeszcze jeden element:

6. Całkowita kontrola informacji

Informacja jest dziś najważniejszym i najcenniejszym „towarem”. Wymiana informacji także przeniosła się do internetu. A ten jest poddawany cenzurze. Wielkie portale społecznościowe, które urosły „od zera”, dokonują cenzury niewygodnych dla nich informacji już zupełnie jawnie. Z przestrzeni dyskusji usuwane są osoby, które są niewygodne (jak prezydent Donald Trump), pełną parą działają rozmaite „stowarzyszenia”, które przeczesują internet w celu zablokowania treści, jakie im nie odpowiadają. Przez sito cenzury nie przedostają się np. informacje o prawdziwej liczbie powikłań poszczepiennych. W Polsce rząd planuje już wykończenie mediów poprzez obciążenie ich opłatą solidarnościową, czyli nie mającym żadnych podstaw prawnych podatkiem.

To się dzieje naprawdę

Powyższe punkty to nie są mrzonki. To plan Światowego Forum Ekonomicznego, które same określiło go jako Wielki Reset. Światowe Forum Ekonomiczne mówi w nim o wykorzystaniu obecnej okazji (sic!) do „ukształtowania odbudowy gospodarczej i przyszłych kierunków rozwoju globalnych relacji, gospodarek i priorytetów”. W nakreślonym planie świat musi dostosować się do obecnej sytuacji poprzez „kierowanie rynków ku sprawiedliwszym rezultatom, dbając

0 inwestycje sprzyjające wspólnemu postępowi, włączając w to przyspieszenie inwestycji proekologicznych i czwartej rewolucji przemysłowej, tworząc gospodarkę cyfrową i infrastrukturę publiczną”. Zatem, dokładnie to, o czym mowa powyżej. Ma być bardziej ekologicznie, bardziej internetowo i wolnorynkowo.

Problem w tym, że nie może być mowy o wolnym rynku, jeśli decyduje o nim kilkanaście największych światowych holdingów. Taki rodzaj „wolnego rynku” przerabialiśmy w Polsce zaraz po 1989 r. Zniszczył całą naszą gospodarkę. Teraz projekt jest realizowany ze znacznie większym rozmachem i właściwie jedyną kwestią do rozstrzygnięcia pozostaje, czy „wykorzystał okazję”, czy ją stworzył. Coraz więcej wskazuje, że bardziej prawdopodobna jest ta druga opcja.

A jeśli ktoś ma jeszcze wątpliwości co do istoty pandemii i planu, jaki przy jej pomocy jest realizowany, niech przeczyta Klausa Schwaba, który wiosną 2020 na Twitterze, napisał, że: „Ponieważ globalna populacja nie jest obecnie zrównoważona, a wskaźniki urodzin muszą spaść, można to postrzegać jako bardzo pozytywny wynik pandemii Covid-19″. Dalszy komentarz wydaje się już zbędny.

Sadyzm narodowej kwarantanny

Gdyby minister Andrzej Niedzielski i premier Mateusz Morawiecki mieli choć odrobinę przyzwoitości, po zakończeniu okresu planowej „narodowej kwarantanny” podjęliby natychmiastową decyzję o pospiesznym wycofaniu się z lockdownu. Zamiast tego przez cały czas jedynie podsycali atmosferę zagrożenia, przestrzegając o nadchodzącej „trzeciej fali”.

Utrzymywanie obostrzeń dla branży gastronomicznej, hotelarskiej czy też fitness nie posiada żadnego uzasadnienia. Decyzje rządu przypominają coraz bardziej sadystyczne pastwienie się nad polskim kapitałem.

Ogłoszona 17 grudnia ubiegłego roku narodowa kwarantanna miała stanowić nadzwyczajny środek służący do tego, aby powstrzymać rozprzestrzenianie się koronawirusa w okresie świąteczno-urlopowym. Pomimo stale spadającej liczby pozytywnych testów i wcześniejszej obietnicy rządu, że w takiej sytuacji obostrzenia będą stopniowo zniesione, Polacy zostali zmuszeni do trwającego od 28 grudnia kilkutygodniowego faktycznego lockdownu. Gdyby minister Andrzej Niedzielski i premier Mateusz Morawiecki mieli choć odrobinę przyzwoitości, po zakończeniu okresu planowej „narodowej kwarantanny” podjęliby natychmiastową decyzję o pospiesznym wycofaniu się z lockdownu. Zamiast tego przez cały czas jedynie podsycali atmosferę zagrożenia, przestrzegając o nadchodzącej „trzeciej fali”.

W poszukiwaniu trzeciej fali

Im bardziej jednak rządzący ostrzegają przed „trzecią falą”, tym bardziej nie chce ona nadejść. Średnia liczba zachorowań (czy raczej pozytywnych testów) nieustannie spada, choć nastał już znany ze zwiększonej liczby infekcji miesiąc luty. Jesienią rząd przygotował w największych miastach specjalne szpitale polowe, które okazały się całkowicie zbędne, a zapowiadany „armageddon” jak nie przyszedł, tak nie chce przyjść. Zastrzeżenia, że najgorszego uniknęliśmy właśnie dzięki „narodowej kwarantannie” nie mają jednak większego sensu, gdyż znaczna część Polaków lekceważy większość środków ostrożności, a mimo to szpitale nie przeżywają oblężenia. Najlepszym potwierdzeniem tego, że fikcja obowiązujących obostrzeń jest doskonale zrozumiała nawet wśród rządzących, była ujawniona przez media górska eskapada Jadwigi Emilewicz, która wraz z synami wybrała się na narciarski stok. Była wicepremier i minister rozwoju, która obecnie znalazła zatrudnienie w Głównym Inspektoracie Sanitarnym jako specjalista ds. cyfryzacji pokajała się później przed opinią publiczną, lecz jako osoba zatrudniona w instytucji znajdującej się na głównym froncie walki z chińskim wirusem zdradziła tym samym realny stosunek środowisk władzy do wszystkich obostrzeń.

O realne przestrzeganie wszystkich przesadnych covidowych przepisów nie dba zresztą nawet totalna opozycja, o czym można było się przekonać w czasie kolejnego finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak z dumą prezentował na Facebooku swoje uczestnictwo w specjalnym maratonie kolarskim zorganizowanych na Międzynarodowych Targach Poznańskich (które jeszcze niedawno miały przecież pełnić rolę wielkiego lazaretu) zapominając najwidoczniej, że setki tysięcy Polaków mają nadal ograniczone możliwości skorzystania z klubów fitness. Wiodące liberalne media, na co dzień ganiące rząd za lekceważenie zagrożenia związanego z koronawirusem, masowo zachęcały zaś do uczestnictwa w protestach Strajku Kobiet, choć przecież obowiązuje wciąż zakaz zgromadzeń liczących powyżej 5 uczestników.

Polacy mają coraz większy dystans do koronawirusowych ograniczeń i zachowują się coraz częściej tak, jak ponad 30 lat temu wobec komunistycznych władz. Wiele restauracji i hoteli działa w „podziemiu”, a nosze

nie maseczek traktowane jest jako obowiązek przypominający uczestnictwo w pierwszomajowym pochodzie. Rząd jest w pełni świadomy covidowej fikcji, na którą składa się m.in. fasadowość przepisów sanitarnych w szpitalach i przychodniach czy też powszechne nierespektowanie zasad w życiu prywatnym milionów Polaków, a mimo to uporczywie trzyma się raz podjętych decyzji, dokonując przy tym ogromnych zniszczeń gospodarczych.

Muzea z priorytetem

W tym właśnie kontekście za całkowicie absurdalną, by nie powiedzieć wręcz zbrodniczą, należy uznać najnowszą decyzję rządu o zniesieniu części obostrzeń. Zgodnie z nią poluzowane zostały obostrzenia nie w najbardziej wyniszczonych branżach restauracyjnej, hotelarskiej czy też fitness, lecz pozwolono na otwarcie m.in. centrów handlowych i muzeów. Nie trzeba dokonywać pogłębionych analiz żeby dostrzec, że taka decyzja uderza najmocniej w polski drobny kapitał i w niezrozumiały zupełnie sposób premiuje wielkie sieci handlowe oraz instytucje budżetowe. To wspaniała wiadomość, że możemy już odwiedzić Podlaskie Muzeum Kultury Ludowej, ale dlaczego zamknięta pozostaje wciąż polska gastronomia, która przeżywa największy od 1989 r. kryzys?

Działania rządu przypominają rodzaj sadyzmu, gdyż przedstawiając początkowo określone kryteria nakładania i zdejmowania ograniczeń później całkowicie je porzucił i uczynił jedną wielką niewiadomą. Mateusz Morawiecki obiecuje pieniądze z kolejnych transz tarcz antykryzysowych, ale mają one ograniczony zasięg i skuteczność. Blisko połowa polskich firm obawia się, że w ciągu kolejnych dwóch lat spotka je bankructwo. Właściwie wszystkie znaki na gospodarczym niebie wskazują na to, że potrzebny jest jak najszybszy powrót do normalności, gdyż dalsze zadłużanie się, w oczekiwaniu na rychłe zakończenie pandemii, straciło już sens. Mimo to rząd wciąż upiera się przy swojej ocenie sytuacji i zastrzega, że do zniesienia większości obostrzeń jeszcze daleka droga.

Rządząca ekipa w pewnym sensie może pozwolić sobie na tego rodzaju postawę, gdyż za wyjątkiem Konfederacji cała opozycja nie kwapiła się do tej pory do tego, aby ująć się za poszkodowanymi przez narodową kwarantannę przedsiębiorcami. Pojedynczy politycy Koalicji Obywatelskiej podjęli tą kwestię dopiero w styczniu, a w przypadku pozostałych formacji działania pozostają co najwyżej pozorowane. Niezadowolenie setek tysięcy osób poszkodowanych niezrozumiałymi ograniczeniami nie zostanie więc najprawdopodobniej wykorzystane jako broń zdolna wyrządzić „dobrej zmianie” żadnych ogromnych szkód.

Sukces w porażce

Postawę rządu najlepiej oddaje wypowiedź wicepremiera Jarosława Gowina, który na Twitterze z dumą stwierdził, że w Polsce PKB w 2020 r. spadł o zaledwie 2,8 proc. Szef „Porozumienia” zdradził tym samym, że z perspektywy Rady Ministrów Polska i tak odnosi wielki sukces na tle Europy i świata, radząc sobie gospodarczo całkiem nieźle. W postcovidowej rzeczywistości za sukces uchodzi nawet porażka.

Próbując mimo wszystko zrozumieć działania rządu trudno oprzeć się wrażeniu, że jest on w gruncie rzeczy sparaliżowany strachem przed konsekwencjami swoich własnych działań. Przerażenie budzi przede wszystkim wizja możliwej powtórki sytuacji z października i listopada ubiegłego roku, gdy chaos w służbie zdrowia przyczynił się do nadliczbowych 70 tys. zgonów. W opinii rządu hekatombę tą wywołał koronawirus, lecz w rzeczywistości winę ponoszą sami decydenci, którzy świadomie wstrzymali leczenie innych ciężkich schorzeń i błędnymi procedurami sparaliżowali funkcjonowanie szpitali. Chęć uniknięcia powtórki tamtej sytuacji funkcjonuje dziś w umysłach rządzących jako swego rodzaju blokada uniemożliwiająca wyciągnięcie odpowiednich wniosków ze swoich wcześniejszych decyzji.

Jest więc swego rodzaju tragedią to, że ofiarą błędów w myśleniu rządzących padają właśnie rodzimi przedsiębiorcy. Gdyby rząd miał w sobie wystarczająco dużo przyzwoitości, już dawno pozwoliłby właścicielom barów, kawiarni czy też siłowni na swobodną działalność i nie przejmowałby się zanadto losem wielkich sieci handlowych, które i tak co roku odprowadzają zaledwie symboliczne podatki do budżetu państwa. Polski rząd powinien zresztą poczuwać się do obowiązki, aby stać przede wszystkim na straży rodzimego biznesu – tak samo czynią rządy na całym świecie i nigdzie nie jest to traktowane jako przejaw dyskryminacji czy też nacjonalizmu. Przedłużanie narodowej kwarantanny w tak drastycznej formie nie ma obecnie żadnych istotnych podstaw. Rząd działa wedle kaprysu, który przekłada się na coraz większą liczbę ludzkich tragedii. Doprowadzenie do bankructwa tysięcy podmiotów cofnie Polskę nawet o kilka lat wstecz w rozwoju. Tego scenariusza trzeba unikać jak ognia, gdyż nasz dystans do światowej czołówki i tak wciąż jest ogromny.

Opracował: Jarosław Praclewski Solidarność RI, numer legitymacji 8617, działacz Antykomunistyczny