Jego organizacja w większości składała się z ludzi o bardzo wyrazistych osobowościach, silnym indywidualizmie, bezkompromisowych charakterach, dynamicznych temperamentach. Ich późniejsze losy to także dowód na to, że wśród nich było wielu ludzi ambitnych, największego formatu menedżerów i liderów. Do tego jeszcze jedni okazali się być konserwatystami, inni solidarystami, a obok liberałów czy syndykalistów wśród „ludzi Kornela” znalazło się nawet paru monarchistów.
Jak to się mogło stać, że tak zróżnicowany konglomerat indywidualności przez tak wiele trudnych lat stanowił jedną organizację, w której nigdy nie pojawiło się widmo jakiegokolwiek rozłamu? Żadnemu członkowi Solidarności Walczącej prawdopodobnie nigdy też nawet do głowy nie przyszło, by zakwestionować przywództwo Morawieckiego. Jakim cudem coś takiego było możliwe?
Budująca moc wolności
Był orędownikiem solidaryzmu. Wskazywał, że na gruncie polskich doświadczeń można zbudować ład społeczny nowego rodzaju – sprawiedliwy, efektywny, łagodzący konflikty, sprzyjający umacnianiu międzyludzkich więzi. Solidarności Walczącej nie powoływał jednak do życia jako partii politycznej. Pod względem ideowym była ona bardziej wielkim forum wymiany myśli. Wspólnym mianownikiem wszystkich jej członków było dążenie do obalenia komunizmu i odzyskania niepodległości. Kornel Morawiecki, jak i duża część związanych z nim ludzi, miał oryginalny i spójny program budowy porządku przyszłej wolnej Polski. Zawsze był jednak otwarty na dyskusję a wolność wypowiedzi była dla niego jedną z naczelnych wartości. Stąd pod szyldem Solidarności Walczącej ukazywały się periodyki reprezentujące szerokie spektrum poglądów. Nie tylko poszczególne ogniwa organizacji, ale też redakcje pism, których w Solidarności Walczącej było grubo ponad sto, często składały się z ideowych polemistów. Różnice te nie przeszkadzały w bardzo bliskiej i owocnej współpracy. Najważniejsze było bowiem wspólne dążenie do zrzucenia jarzma narodowej i ustrojowej niewoli.
Przykładem takiego właśnie założenia były konspiracyjne szkoły drukowania. Nikt w nich nie pytał kursantów, co i w jakiej organizacji zamierzają drukować. Istotne było tylko to, że pragną działać poza zasięgiem cenzury co znaczy, iż łamać będą komunistyczny monopol informacji, poszerzać obszar wolności. To wystarczyło, żeby każdy z takich ludzi nie tylko poświęcał czas bez jakiegokolwiek wynagrodzenia,, narażał się, ale jeszcze dał w prezencie umożliwiające stworzenie własnej poligrafii szyfonowe płótno, chemikalia do wyrobu światłoczułej emulsji czy składane sitodrukowe ramki.
Zasadzie wolności myśli towarzyszyła zasada wolnego wyboru formy aktywności. Kornel Morawiecki wychodził z założenia, że jeśli ktoś włącza się w działalność organizacji, do której przynależność wiąże się z wyjątkowo dużym ryzykiem, to sam najlepiej wie, co i w jakim zakresie powinien w niej robić. Ta wolność wyboru zaowocowała obfitością form walki, w których każdy mógł się odnaleźć. W Solidarności Walczącej znalazło się więc miejsce zarówno dla samotników zanurzonych w indywidualnej pracy nad analizami, nasłuchami, tekstami czy technologiami, jak i dla urodzonych trybunów wiecowych czy ulicznych harcowników, pragnących siać popłoch w rozbijanych szpalerach ZOMO. W SW świetnie odnajdywali się wytrwali, rywalizujący w kunszcie drukarze, radiowcy o stalowych nerwach, ścigani nie tylko przez polskie służby (pelenga- cję prowadziły m.in. helikoptery z NRD), jak i kochający brawurę członkowie grup wykonawczych. Wielką zasługą Kornela Morawieckiego jest też zagospodarowanie przez jego organizację potencjału walki zbrojnej. Młodzieńcy rwący się do strzelania i podkładania bomb w tych pełnych emocji czasach mogli przecież doprowadzić do niejednego nieszczęścia. A w szeregach SW ich temperamenty znalazły upust w działaniach, które ich satysfakcjonowały, były bardzo potrzebne podziemiu, a nie niosły ryzyka rozlewu krwi.
Autorytet „radykała o łagodnym sercu”
Wydarzeniom lat osiemdziesiątych towarzyszyła istna erupcja nowych liderów. Strajki, wiece czy demonstracje sprzyjały sytuacjom, w których ktoś dotąd nieznany wskakiwał na przysłowiową beczkę i po wygłoszeniu mowy spełniającej zapotrzebowanie chwili stawał się bożyszczem, któremu przypisywano cechy charyzmatycznego mocarza, powierzano funkcje przewodniczących związku. Taka metoda wyłaniania przywódców nie zawsze sprzyjała szczęśliwym wyborom, a dziś wiemy też, że SB kształciła kadry swoich agentów także na kursach retoryki i podręcznikach w rodzaju „Psychologii tłumu” Le Bona. W odróżnieniu od tych wszystkich „wielkich ludzi znikąd” Kornel Morawiecki przeszedł bardzo długą drogę, zanim stanął na czele swojej organizacji. Swoje konspiracyjne drukarstwo zaczynał wtedy, kiedy nie zajmował się nim niemal nikt. Osobiście poznawał i doskonalił różne jego techniki. Dzięki temu na strajkach w roku 1980 i 1981 zasłynął m.in. jako ten, którego rady – w rodzaju „sito za słabo naciągnięte” lub dotyczące optymalnego nacisku klawiszy przy sporządzaniu matryc białkowych – zawsze rozwiązywały problem. Podobnie, jak przy skutkującym zniknięciem z oczu esbecji wdrażaniem żelaznych zasad konspiry ludzie współpracujący z Morawieckim przekonywali się, że on ma wielki bagaż doświadczenia, dlatego po prostu wie, co mówi. Do tego dochodził jego nadzwyczajny dar zażegnywania wszelkiego rodzaju konfliktów. Być może sprzyjało temu to, co wielu intrygowało jako paradoks rzecznika radykalnego programu, który we wszelkiego rodzaju międzyludzkich kontaktach był wzorem łagodności. A zarazem nikt nie wątpił, że ten człowiek o niewyczerpanych zasobach serdeczności i ciepła jest osobowością absolutnie niemożliwą do złamania. Co zresztą potwierdziło się jego bezkompromisową postawą – wiernością swym zasadom choćby i za cenę trwałej eliminacji z życia publicznego.
Jego pozycję w podziemiu budowało nie tylko to, że jako przywódca najwięcej wymagał od siebie i sam płacił najwyższą cenę trwającego szereg lat ukrywania się, bycia najintensywniej ściganym mieszkańcem naszego kraju. Oczywiste przy tym było, że mając świadomość, jak słono przyjdzie mu jeszcze zapłacić za obraną drogę, nigdy nie żałował dokonanego przez siebie wyboru. W latach powszechnego upadku nadziei był przykładem niezłomnej wiary w sens dalszych zmagań. Pomimo wielkiego ryzyka spotykał się z setkami swoich ludzi głównie po to, by słuchać, co mają mu do powiedzenia. Pamiętam jedno z jego pytań: „Jak długo jeszcze dacie radę?” Odpowiedź towarzyszącego mi wtedy szefa kilku zespołów poligraficznych brzmiała: „Drukujemy średnio 20 tysięcy gazetek tygodniowo, ale ludzie mają już tak dość, że może za miesiąc damy. radę robić dwieście…” I na to Kornel spokojnie: „No to będziemy robić dwieście…” Bo Kornel nigdy nie malował przed nikim wizji wspaniałej przyszłości. Przeciwnie – zalecał gotowość nie tylko na więzienie, ale i na gorsze ewentualności. Każdy, kto go poznał wiedział, że walka z totalitarnym zniewoleniem była dla niego etyczną powinnością, którą gotów był realizować bez względu na okoliczności. Wszelkiego rodzaju kryzysy rozumiał jako logiczne składniki tej drogi. Nie było też dla niego szczególnie istotne, czy on sam będzie miał szczęście cieszyć się wolnością, o którą walcząc poświęcał życie.
Fenomen przywództwa Kornela Morawieckiego był więc wynikiem potęgi przykładu jego własnej postawy i jego nadzwyczaj empatycznego stosunku do każdego człowieka. Pragnąc wolności dla ojczyzny, przewodniczący Solidarności Walczącej budował tę organizację jako wielką sieć ludzi realizujących w niej swoje pragnienie wolności i zarazem świadomych ceny, jaką być może będą musieli za nią zapłacić. Swoboda wymiany myśli i wyboru formy swej aktywności pod przywództwem niezłomnego lidera bardziej jednak kojarzącego się z oddanym osobistym przyjacielem niż generałem wojowniczej armii – te zasady i przymioty przesądziły o stworzeniu przez Kornela Morawieckiego najprężniejszej formacji solidarnościowej opozycji.
Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych