Wiemy, jak obalić Łukaszenkę

Z Alaksandrem Azarauem, szefem białoruskiej organizacji antyrządowej BYPOL i ruchu partyzanckiego, członkiem Zjednoczonego Gabinetu Przejściowego rozmawia Maciej Pieczyński

MACIEJ PIECZYŃSKI: Jako jeden z pierwszych informował pan, że kryzys migracyjny na granicy Białorusi z Litwą i Polską został wywołany sztucznie, w ramach kontynuacji rozpoczętej dekadę wcześniej operacji „Śluza”. Jej celem początkowo było wymuszenie zniesienia sankcji unijnych. Czy z perspektywy czasu nie uważa pan, że kryzys miał jakiś związek z późniejszą inwazją Rosji na Ukrainę?

ALAKSANDR AZARAU: Nie mam żadnych wątpliwości, że Łukaszenka sam tej operacji nie wymyślił. Opracował ją wspólnie z Rosjanami. Migranci przybywali z krajów Azji na Białoruś również przez Rosję. Możliwe, że celem operacji było sprawdzenie odporności Unii Europejskiej i NATO na zagrożenia hybrydowe. Bardzo prawdopodobne, że kryzys miał być skoordynowany z inwazją Rosji na Ukrainę. Być może chodziło o to, żeby Unia Europejska, zajęta nielegalną migracją z Azji i Afryki, nie była w stanie pomóc Ukrainie. Plan się jednak nie powiódł, bo UE zamknęła granice.

Zjednoczony Gabinet Przejściowy białoruskiej opozycji, w którym odpowiada pan za odtworzenie porządku prawnego, ogłosił jakiś czas temu powstanie chorągwi na terenie Polski. W ich szeregi mogą wstępować Białorusini, którzy chcą zdobywać doświadczenie wojskowe, by w przyszłości wziąć udział w obaleniu Łukaszenki. Ilu chętnych udało się wam zwerbować?

Chorągwie powstały we wszystkich dużych polskich miastach. Stan liczebny chorągwi to informacja tajna.

Czym dokładnie zajmują się chorągwie? Czego uczą się ochotnicy, co ćwiczą, co trenują?

Każda chorągiew ma dowódcę i instruktorów z różnych dziedzin. Ochotnicy zajmują się przygotowaniem fizycznym, taktycznym, ćwiczą strzelanie, uczą się udzielania pomocy medycznej. Prowadzone są różnego rodzaju ćwiczenia wojskowe, w zależności od tego, jakimi specjalistami dysponuje dana chorągiew.

Kim są instruktorzy? To byli białoruscy żołnierze czy funkcjonariusze resortów siłowych? Osoby z doświadczeniem wojskowym?

To są różni ludzie. Weterani pułku im. Konstantego Kalinowskiego [złożony z białoruskich ochotników oddział, walczący na Ukrainie z Rosją – przyp. red.], byli funkcjonariusze białoruskich resortów siłowych. W szeregi chorągwi wstępują przedstawiciele najróżniejszych zawodów. Łączy ich to, że wyjechali z Białorusi z przyczyn politycznych, a teraz chcą walczyć o to, aby na Białorusi została ustanowiona demokracja.

W jaki sposób wspierają was polskie władze?

Polski rząd w żaden sposób nie wspiera organizacji chorągwi. Pracujemy samodzielnie.

Ale przecież chorągwie to organizacje paramilitarne, które na terenie Polski przygotowują się do przyszłej walki o władzę w sąsiednim państwie. Polskie władze muszą wiedzieć o waszej działalności i mieć do niej jakiś stosunek.

Chorągwie nie są organizacjami wojskowymi. To są legalnie działające kluby sportowe. Prawo nie zabrania korzystania ze strzelnicy.

Kto was finansuje?

Ochotnicy sami zrzucają się na działalność chorągwi.

W Polsce działają chorągwie, a na Białorusi oddziały partyzanckie. Pod koniec lutego na lotnisku wojskowym pod Mińskiem przy użyciu dronów został poważnie uszkodzony rosyjski samolot wczesnego ostrzegania A-50. Ten akt dywersji miał zostać dokonany przez białoruskich partyzantów, których działalność koordynuje pan w ramach planu „Pieramoha” (po białorusko: zwycięstwo). Czyli planu obalenia Łukaszenki. Według podawanych przez pana danych w jego ramach działa już ponad 200 tys. partyzantów.

Zniszczenie rosyjskiego samolotu to nie pierwsza taka poważna akcja. W ubiegłym roku w ramach planu „Pieramoha” udało się dokonać ponad 10 aktów dywersji na białoruskich liniach kolejowych. Partyzanci wysadzali tory. Celem było uniemożliwienie transportu wojsk rosyjskich na Ukrainę. Część partyzantów została zatrzymana.

Od razu zaznaczę, że chorągwie i akcje na Białorusi to dwie zupełnie różne rzeczy. Nie są ze sobą powiązane. Partyzanci, którzy przeprowadzają akty sabotażu na terenie Białorusi, nie są szkoleni za granicą. Wśród nich są różni ludzie, w tym również byli pracownicy służb. Podobnie jak w przypadku ochotników, trenujących w chorągwiach, łączy ich jedno – chęć obalenia dyktatury. Organizują się oddolnie w niewielkich ośrodkach oporu. Walczą nie tylko z reżimem Łukaszenki, lecz także z rosyjską okupacją. Łukaszenka oficjalnie się zgodził, by wojska rosyjskie stacjonowały na terytorium Białorusi bezterminowo i w nieograniczonej liczbie. Użyczył Putinowi terytorium do agresji na Ukrainę. Tak naprawdę oddał kraj pod rosyjską okupację. Dlatego Białorusini mają obecnie dwóch wrogów: Rosjan i zbrodniczy reżim Łukaszenki. W kraju panuje reżim totalitarny, stosowane są represje. Partyzanci chcą, żeby Białoruś stała się demokratycznym, szybko rozwijającym się państwem. Białorusini nie chcą żyć w państwie, które bierze udział w inwazji na sąsiada. Nie chcemy, aby świat postrzegał nasz kraj jako agresora, nie chcemy, żeby nas kojarzono z Łukaszenką. On nie reprezentuje narodu białoruskiego.

To zbrodniarz współodpowiedzialny za najazd na Ukrainę. Władzę sprawuje nielegalnie. Sfałszował wybory prezydenckie, w których powinna wygrać Swiatłana Cichanouska. Według nieoficjalnych wyników zdobyła wówczas ok. 70 proc, głosów. To pokazuje, że Białorusini chcą żyć w państwie demokratycznym. Chcemy odsunąć Łukaszenkę od władzy i przeprowadzić uczciwe wybory.

W jednym z wywiadów powiedział pan, że w odpowiednim momencie chorągwie powinny znaleźć się na Białorusi i podjąć walkę z reżimem…

Nie chorągwie, tylko ci wyszkoleni w szeregach chorągwi Białorusini, którzy zechcą wziąć udział w realizacji planu „Pieramoha”. Do walki o wolność nasi ludzie przygotowują się również na froncie ukraińskim. W składzie pułku im. Kalinowskiego sformowaliśmy własny pododdział pod nazwą „Atom”. Służą w nim nasi ludzie, którzy w ten sposób zdobywają doświadczenie bojowe, niezbędne podczas walki z reżimem.

Jak dokładnie wyobraża pan sobie odsunięcie Łukaszenki od władzy?

Muszą znów wybuchnąć masowe protesty i strajki…

Po sfałszowanych wyborach w 2020 r. też wybuchły i nic nie dały. Były to pokojowe protesty. Teraz szkolicie ludzi do walki. Rozumiem, że kluczem do sukcesu będzie użycie siły?

Nie. Zamierzamy organizować protesty na tyle pokojowe, na ile to będzie możliwe. Siły użyjemy tylko w akcie samoobrony. W 2020 r. protesty nie odniosły skutku nie dlatego, że były pokojowe, tylko dlatego, że nie były w żaden sposób zorganizowane. Ludzie po prostu spontanicznie wyszli na ulice z biało-czerwono-białymi flagami. Nie mieli żadnego konkretnego planu. Od samego chodzenia po ulicach raz w jedną, raz w drugą stronę władza w kraju się nie zmieni. Trzeba mieć plan. My go mamy. Gdy Rosja najechała Ukrainę, Białorusini w kraju sami poprosili nas [opozycję na emigracji – przyp. red.], żebyśmy wymyślili, jak można pomóc Ukraińcom. Wtedy opracowaliśmy plan „wojny kolejowej”. Podobnie będzie teraz. Gdy już naród dojrzeje i będzie gotów do walki o demokrację, sam się zwróci do nas z prośbą o plan działania. Każdemu Białorusinowi, który zechce odsunąć Łukaszenkę od władzy, damy bardzo konkretne zadanie do wykonania i instrukcje, jak powinien się zachować w danej sytuacji.

Białoruskie służby są mocno powiązane z Rosją. Ta zaś raczej nie pozwoli sobie na zwycięstwo „kolorowej rewolucji” na Białorusi…

W kierownictwie struktur siłowych jest oczywiście mnóstwo agentów rosyjskich. Łukaszenka sam wysyła swoich siłowików na studia na rosyjskich uczelniach wojskowych. Tam są werbowani. Potem służą już nie Łukaszence, tylko Putinowi… Gdy jednak wybuchną protesty, ok. 70 proc, funkcjonariuszy struktur siłowych przejdzie na stronę silniejszego. Nie będą aktywnie wspierać ani Łukaszenki, ani opozycji, tylko poczekają na rozwój sytuacji. Jeśli demonstracje nie zostaną łatwo stłumione, to siłowicy zaczną wspierać opozycję. Dla nich nie ma różnicy, kto sprawuje władzę. Teraz wykonują rozkazy Łukaszenki, ponieważ to on rządzi silną ręką. Gdy podczas protestów w 2020 r. jeszcze nie było jasne, na czyją stronę przechyli się szala zwycięstwa, wielu funkcjonariuszy odmawiała wykonywania rozkazów. Gdyby wtedy uczestnicy protestów, zamiast chodzić po ulicach, zaczęli zajmować budynki resortów siłowych, ich pracownicy poddawaliby się bez oporu.

Białoruskim siłowikom może być wszystko jedno, czy rządzi Łukaszenka czy demokratyczna opozycja. Putinowi obojętne to nie będzie.

Oczywiście, Rosja może zainterweniować i stłumić nasz bunt. Ale nie mamy wyboru. Musimy spróbować.

Liczycie na to, że Rosja na tyle osłabnie na froncie ukraińskim, że nie będzie w stanie utrzymać w rękach Białorusi?

To byłby, rzecz jasna, wariant dla nas idealny.

Nawet niezależni badacze oceniają, że Łukaszenka wciąż może mieć ok. 30 proc, poparcia. Jego zwolennicy mogą nie zaakceptować planu „Pieramoha”. Co z nimi zrobicie? Nie obawia się pan wojny domowej?

Zwolennicy Łukaszenki są pasywni. W 2020 r. nie wychodzili na ulice, nie wsparli Łukaszenki. Siedzieli w domach i omawiali sytuację w kuchni [w czasach sowieckich kuchnia była jedynym miejscem, w którym ludzie nie bali się rozmawiać o polityce – przyp. red.]. To w większości ludzie w wieku emerytalnym. Raczej nie grozi nam wojna domowa. Nikomu nie będziemy narzucać swoich poglądów. Niech każdy myśli, co chce. Po obaleniu dyktatury w kraju będą funkcjonować niezależne, demokratyczne media, które będą mówić prawdę narodowi białoruskiemu.

Na froncie ukraińskim walczą z Rosją białoruskie oddziały ochotnicze, w tym pułk im. Kalinowskiego czy pułk „Pahonia”. Współtwórca „Pahoni”

Wadzim Prakopieu zaproponował kiedyś, żeby na bazie tych oddziałów utworzyć armię na obczyźnie – coś na kształt armii Andersa. To chyba mało realne, biorąc pod uwagę, że mowa o żołnierzach znajdujących się pod komendą Kijowa.

Zgadza się. Na razie oni są żołnierzami Sił Zbrojnych Ukrainy. Przede wszystkim są jednak białoruskimi patriotami, którzy zdobywają na froncie doświadczenie bojowe, niezbędne w walce z reżimem. Dlatego pracujemy nad tym, aby w odpowiednim momencie zjednoczyć walczących na Ukrainie’rodaków i z ich pomocą zrealizować plan „Pieramoha”.

Rozmawiacie na ten temat z Kijowem?

Ukraińskie władze zajęte są wyłącznie wojną z Rosją. Nic innego ich nie interesuje. Na ten moment Kijów nie deklaruje wsparcia dla naszej walki z Łukaszenką.

Dlaczego wojska białoruskie nie uderzyły na Ukrainę? Łukaszenka nie chciał wejść do wojny? Czy Putin tego nie potrzebował?

Nie wierzę, że Łukaszenka odmówił Putinowi wejścia do wojny. Myślę, że działają w ścisłej współpracy. Najwidoczniej ani Łukaszence, ani Putinowi nie opłaca się inwazja Białorusi na Ukrainę. Łukaszenka wspiera jednak Rosję. Nie tylko udostępnił terytorium, lecz także zaopatruje armię rosyjską w broń i amunicję. Stwarza też permanentne zagrożenie, wiążąc część armii ukraińskiej przy granicy z Białorusią i odciążając w ten sposób dla Rosjan inne odcinki frontu. Osłania też zachodnią flankę Rosji. Wykonuje swoją rolę. Nie jest pokojowo nastawiony. Sam bardzo chętnie by wszedł do wojny, gdyby zwycięstwo Rosji było przesądzone. W przeciwnym wypadku mógłby się obawiać, czy armia będzie wykonywać jego rozkazy. Absolutna większość żołnierzy białoruskich nie uważa Ukraińców za wrogów i nie chce z nimi walczyć.

Cynicznie rzecz ujmując, uderzenie Białorusi na Ukrainę byłoby dla was, jako opozycji, korzystne. Wejście do wojny z pewnością stworzyłoby sytuację rewolucyjną w kraju…

Możliwe.

Przyjmijmy, że Białorusini dojrzeli już do obalenia Łukaszenki. Co dalej?

Rozpoczynamy realizację planu „Pieramoha”. Wybuchają protesty i strajki. Najlepiej, żeby w tym czasie jeszcze trwała wojna na Ukrainie, ale żeby Rosja wyraźnie ją przegrywała. Wtedy nie będzie w stanie interweniować na Białorusi. Łukaszen- ka zostaje obalony i postawiony przed niezawisłym sądem. Do Mińska przyjeżdża Zjednoczony Gabinet Przejściowy i rozpisuje nowe wybory parlamentarne, a następnie prezydenckie. I to wszystko.

Gdy Łukaszenka oskarżył CIA o udział w ataku na lotnisko w Mińsku, stwierdził pan, że gdyby rzeczywiście Stany Zjednoczone wspierały białoruską partyzantkę, już dawno na Białorusi zwyciężyłby obóz demokratyczny. Ale przecież Zachód was wspiera. Możecie działać na terenie Polski i Litwy, cieszycie się poparciem ich władz.

Zachód wspiera przemiany demokratyczne na Białorusi i na całym świecie. Wspiera jedynie moralnie. My sami walczymy. W sensie praktycznym nam tak naprawdę nie pomaga.

Jaka powinna być przyszła Białoruś – poza tym, że demokratyczna? Powinna wejść do UE albo NATO? Wyjść z Państwa Związkowego Rosji i Białorusi?

Kwestie sporne powinien w przyszłości rozstrzygać naród białoruski w demokratycznych wyborach. Osobiście jestem zwolennikiem zerwania relacji z Rosją i wstąpienia Białorusi do Unii Europejskiej.

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych