Krystyna Górzyńska, Warszawska Gazeta, nr 11, 17-23.03.2023
Najwyższy czas, aby naczelne władze, pod nadzorem społeczeństwa, dokonały bilansu pandemicznych „błędów”. Trzeba wyjaśnić, kto odpowiada za ponad 200 tys. nadmiarowych zgonów, powstanie olbrzymiego długu zdrowotnego, skrócenie długości życia Polaków, falę samobójstw, setki miliardów zadłużenia budżetu.
Trzeciego marca, podczas uroczystości otwarcia oddziału noworodków w szpitalu na ul. Siemiradzkiego, połączonego z nadaniem nowej jednostce imienia Wandy Póltawskiej, szacowna 101-letnia patronka wygłosiła zdecydowane oświadczenie. Jak podaje fotoreporter Marek Lasyk na stronie portalu Life in Kraków, prof. Półtawska – jedyna osoba bez maseczki wśród uczestników ceremonii – w obecności ministra Niedzielskiego stwierdziła: „Patrzę na was i nie posiadam się ze zdumienia, że macie te szmaty, bo kto wierzy, że one nas chronią przed wirusami? Medycyna nas okłamuje”
Lekarka, będąca prawdziwym autorytetem, odznaczona orderem Orła Białego, Medalem Polskiego Senatu, Komandorią papieskiego Orderu św. Grzegorza (przyjaciółka Jana Pawła II), ofiara niemieckich eksperymentów pseudomedycznych, ocalała z niemieckiego obozu koncentracyjnego Ravensbruck, dr psychiatrii, kobieta poświęcająca się badaniu tzw. dzieci oświęcimskich, profesor w Instytucie Teologii Rodziny, działaczka pro-life – jasno powiedziała, że król jest nagi.
Najwyższy czas, aby naczelne władze, pod nadzorem społeczeństwa, dokonały bilansu pandemicznych „błędów” Trzeba wyjaśnić, nie tylko dlaczego, ale i kto odpowiada za ponad 200 tys. nadmiarowych zgonów, powstanie olbrzymiego długu zdrowotnego, skrócenie długości życia Polaków, falę samobójstw, setki miliardów zadłużenia budżetu (na koniec września 2022 r. dług funduszu kowidowego sięgał 144 mld zł), zniszczenie tysięcy firm, pogorszenie stanu zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży, etc.
Nie zrobią tego współtwórcy tego stanu rzeczy ani sami medycy. Zbyt wiele struktur i osób jest w tym przypadku uwikłanych. Świetnie to widać na przykładzie procesów wytaczanych rzetelnym lekarzom, którzy ostrzegali przed pandemicznymi błędnymi strategiami. Nie tylko ich nie słuchano, gdy był na to czas, gdy słali petycje do ministrów, gdy informowali media, gdy wykonywali własne analizy, gdy prosili o merytoryczną debatę, ale jeszcze są publicznie znieważani przez działaczy izb lekarskich, którzy zarzucają im rzekome propagowanie postaw antyzdrowotnych i działania niezgodne z aktualną wiedzą medyczną. Stu kilkudziesięciu lekarzy jest obwinionych w specjalnych postępowaniach dyscyplinarnych. Nierzadko zapadają w tych procesach wyroki zawieszenia w prawach wykonywania zawodu. A właściwie zaczyna to być standardowa kara.
Oskarżyciele, czyli tzw. rzecznicy odpowiedzialności zawodowej, dopuszczają się rozmaitych nadużyć. Np. lekarz Grzegorz Wrona, Naczelny Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej (NROZ) w ubiegłej kadencji, obecnie sekretarz Naczelnej Rady Lekarskiej, wszczął postępowanie przeciwko dr. Zbigniewowi Hałatowi (byłemu wiceministrowi zdrowia, znanemu epidemiologowi), sporządziwszy notatkę, w której powoływał się na rzekome żądanie nieżyjącego od 2017 r. prof. dr. hab. n. med. Bronisława Stawarza. Obecnie Polskie Stowarzyszenie Niezależnych Lekarzy i Naukowców wniosło do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez lekarza Wronę w postaci sporządzenia notatki służbowej poświadczającej nieprawdę i zainicjowanie na jej podstawie bezpodstawnego postępowania dyscyplinarnego.
Warto też przypomnieć, że Grzegorz Wrona miał za nic wystąpienia Marcina Wiącka, Rzecznika Praw Obywatelskich, który przestrzegał przed formułowaniem zarzutów dyscyplinarnych wobec osób powołujących się na rzetelne badania naukowe, nawet gdyby były one stanowiskiem mniejszościowym. RPO dobitnie stwierdzał, że miałoby to negatywny wpływ na rozwój działalności naukowej, która dążyć winna do zgłębienia prawdy, tj. do „ustalenia obiektywnie weryfikowalnego opisu rzeczywistości” ale tego argumentu NROZ „nie dostrzegł” bądź też „nie zrozumiał”.
Sądy lekarskie, często złożone z lekarzy nieposiadających odpowiednich kwalifikacji fachowych, albo w ogóle nie powołują biegłych do zbadania sprawy, albo wyznaczają osoby, będące w konflikcie interesów i/lub przypisujące sobie kompetencje, których nie posiadają. Powszechnie znany przypadek to dr Paweł Grzesiowski, pediatra, piszący o sobie w opiniach, że jest wakcynologiem, specjalistą chorób zakaźnych etc., co jest zwykłą nieprawdą w świetle danych w rejestrze lekarzy. Do warszawskiej izby lekarskiej zostało już wniesione, przez jedną z organizacji pozarządowych, zawiadomienie o możliwości popełnienia przewinienia zawodowego przed dr. P. Grzesiowskiego w postaci posługiwania się nieposiadanymi tytułami zawodowymi i naukowymi.
Inny przypadek, wskazujący na brak obiektywizmu w samorządzie lekarskim, to pismo Przewodniczącego Naczelnego Sądu Lekarskiego dr. Jacka Miarki do sędziów niższych szczebli, zawierające sugestie co do rozstrzygnięć w zakresie rzekomego nadużywania przez lekarzy wolności słowa. Także w tym zakresie niezależna organizacja zwróciła się o wyjaśnienia.
To tylko kilka przykładów oczywistej tendencyjności. Jak się wy- daje, samorząd lekarski w Polsce nie jest zdolny do obiektywnej oceny sytuacji.
Apelujemy zatem do Sejmu o wszechstronne wyjaśnienie oszustwa kowidowego z pomocą prawników i niezależnych lekarzy i naukowców!
MENTYCYD CZYLI ZABIJANIE UMYSŁU
dr Robert Kościelny
Najwięcej do powiedzenia na temat ogłupiania ludzi, bo i tak możemy przetłumaczyć pojęcie mentycydu, mają osoby, które albo doświadczyły na własnej skórze systemu niewolniczego, albo poddali go gruntownemu badaniu.
Tajemnicze pojęcie występujące w tytule wyjaśnia Dic- tionary.com: mentycyd to „systematyczny wysiłek mający na celu podważenie i zniszczenie wartości i przekonań danej osoby, na przykład poprzez długotrwałe przesłuchania, narkotyki, tortury itp., oraz wywołanie tym sposobem radykalnie odmiennych poglądów od dotychczas wyznawanych”. Z kolei Collins Dictionary. com zwraca uwagę, że słowo to po raz pierwszy odnotowano na początku lat 50. ubiegłego wieku. Oznacza akt „zabójstwa umysłu” tak jak homicide – zabójstwa człowieka, a pesticide -„zabójstwa” szkodników.
Skutki zabijania umysłu
Sposoby, których używa się wobec jednej osoby, można również zastosować wobec mas. Im też można „zabić mentalność” a ściślej mówiąc, zmienić ją tak, aby zapomniały, że jeszcze niedawno posiadały inną. Czasami zupełnie inną. Obecnie pracuje się nad naszymi umysłami, przerażając kowidem oraz jego konsekwencjami („long-kowid”), a także „katastrofą klimatyczną”. Tyle, że w tym wypadku to nie tortury czy narkotyki są narzędziem w rękach oprawców. Są nim media, rozporządzenia, opinie „ekspertów”. Innymi słowy, mentycyd dokonywany jest przez machinę me- dialno-polityczną.
Dr Bruce Scott pisze na stronie UKColumn, że: „Zarówno kwestia Covid-19, jak i rzekomy kryzys klimatyczny to znacznie więcej niż kryzys demokracji czy ograniczenie naszych swobód”. Dr Scott cytuje holenderskiego psychiatrę i psychoanalityka Joosta Meerloo, który powiedział: „Wojny nerwów lub wojny mentalne służą osłabieniu opinii mas poprzez strach i przerażenie”. Wystraszeni obywatele kupią każdą radę władz, nawet najbardziej szkodliwą dla ich zdolności do samostanowienia. I o to właśnie przerażaczom chodzi – sprowadzić mentalnie społeczeństwo do poziomu piaskownicy, ewentualnie boiska szkolnego, gdzie nie rządzą argumenty, racje, rozum, kultura i poszanowanie ludzkiej godności i suwerenności, tylko władza pani przedszkolanki bądź zdolności perswazyjne woźnego.
Joost Meerloo, autor „Rape of the Mind” („Gwałt na umyśle”), 1956, porównuje reakcje obywateli żyjących w państwach totalitarnych, poddawanych nieustannemu propagandowemu praniu mózgów, do reakcji schizofreników. Zarówno rządzący, jak i rządzeni są chorzy. Obie grupy żyją w urojeniowej mgle, ponieważ całe społeczeństwo i jego zasady są podtrzymywane przez myślenie urojeniowe. Dr Scott notuje: „Tylko oszukani ludzie cofają się do dziecięcego stanu całkowitej uległości i tylko oszukańcza klasa rządząca jest zadania, że posiada wiedzę i mądrość, aby kontrolować społeczeństwo w sposób odgórny. I tylko osoba mająca złudzenia uwierzy, że żądna władzy elita władająca mentalnie cofniętym społeczeństwem doprowadzi do czegokolwiek innego niż masowe cierpienia i ruina finansowa”.
Czy łatwo jest udziecinnić dorosłych? Okazuje się, że nie jest to przesadnie trudne. Strona Technocracy cytuje Gustawa Le Bona, francuskiego psychologa społecznego, badacza mentalności tłumów: „Masy nigdy nie pragnęły prawdy. Odwracają się od dowodów, które nie są w ich guście, wolą ubóstwiać błąd, jeśli błąd jest uwodzicielski. Ktokolwiek może dostarczyć masom złudzeń, z łatwością staje się ich panem; kto próbuje zniszczyć ich iluzje, zawsze będzie ich ofiarą”. Człowiek, na co dzień tak dużo mówiący o swej niezależności, intelektualnej suwerenności, preferowaniu wolności ponad wszystko, odruchowo podąża za grupą. A dołączywszy do niej, rezygnuje ze świadomego namysłu na rzecz nieświadomego działania tłumu. Podobne poglądy głosił psycholog Carl Jung, który stwierdził, że: „To nie głód, nie trzęsienia ziemi, nie mikroby, nie rak, ale sam człowiek jest największym zagrożeniem dla człowieka z tego prostego powodu, że nie ma odpowiedniej ochrony przed psychicznymi epidemiami, które są nieskończenie bardziej niszczycielskie niż najgorsze naturalne katastrofy”.
Kiedy społeczeństwo pogrąża się w szaleństwie, skutki są zawsze druzgocące, zauważa Technocracy. Jung, który badał masowe psychozy, napisał, że jednostki tworzące dotknięte chorobą społeczeństwo „stają się moralnie i duchowo gorsze”. Stają się „nierozsądne, nieodpowiedzialnie, emocjonalne, nieobliczalne i niewiarygodne”. I jeszcze jedna uwaga z cytowanej strony: „Najgorsze jest to, że psychotyczny motłoch dopuszcza się okrucieństw, których żadna jednostka, niebędąca w grupie, normalnie nigdy by nie zrobiła, a nawet nie pomyślała o tym. Jednak pomimo tego wszystkiego osoby dotknięte chorobą pozostają nieświadome swojego stanu i nie mogą rozpoznać błędu w swoim postępowaniu”. Tak właśnie działa mentycyd. Takie są skutki „zabijania umysłu”. Poddanie się sile rozhisteryzowanej masy zawsze źle się kończy.
„Wojnę z wirusem można powiązać jedynie z fałszywymi i oszukańczymi motywami. Ludzkość wkracza w fazę swojej historii, w której prawda zostaje zredukowana do momentu w marszu fałszu. W nim zaś fałszywa mowa jest traktowana jak prawdziwa, nawet gdy ujawnia się jej nieprawda. W ten sposób zostaje nam skonfiskowany sam język, jako przestrzeń manifestacji prawdy”, pisze Gior- gio Agamben w książce „Where Are We Now? The epidemie as politics”(Gdzie teraz jesteśmy? Epidemia jako polityka), 2021.
Totalitaryzm sanitarno-biologiczny
Najwięcej do powiedzenia na temat ogłupiania ludzi, bo i tak możemy przetłumaczyć pojęcie mentycydu, mają osoby, które albo doświadczyły na własnej skórze systemu niewolniczego, albo poddali go gruntownemu badaniu.
UK Column powołuje się w tym kontekście na Hannah Arendt, uważając że doskonale opisała ona proces, przez który teraz przechodzimy: „Tym, do czego dążą ideologie totalitarne, nie jest transformacja świata zewnętrznego czy rewolucyjna przemiana społeczeństwa, ale przemiana samej natury ludzkiej”, pisała badaczka w „Korzeniach totalitaryzmu” wydanych na początku lat 50. XX w. W przypadku obecnie nadciągającego totalitaryzmu chodzi o przemianę natury z duchowo-ciele- snej w taką, która koncentrować się będzie na „własnym pępku”. Która zrobi wszystko, aby tylko możliwe było przeżyć jeszcze jeden dzień.
Dla dr. Scotta z UK Column nie ulega wątpliwości, że: „Polityczne narracje Covid-19, a także rzekomy kryzys klimatyczny i widmo wojny na Ukrainie rodzą polityczne napięcia i zmuszają ludzi do zaakceptowania «nagiego życia»: życia ludzkiego jako czołgającego się w strachu przed zagrożeniem biologicznym, świata rządzonego przez bezpieczeństwo biologiczne”.
Podobnie pisał filozof-kapłan lvan lllich, stojąc na stanowisku, że taka rozwijająca się medykalizacja współczesnego życia, w którym doszło do dramatycznej atrofii duchowej i egzystencjalnej (poważne pytania dotyczące sensu istnienia zamienione zostały na propagandową sieczkę), ma głęboki wpływ na to, jak ludzie doświadczają swoich ciał i swojego życia.
Doświadczenie człowieka, które jest zawsze jednocześnie cielesne i duchowe, zostało sprowadzone do doświadczenia życia człowieka jako bytu czysto biologicznego. „To, co wydarzyło się w erze Covid-19, polega na tym, że ciało, sztucznie zawieszone między życiem a śmiercią, stało się dominującym paradygmatem politycznym, za pomocą którego ludzie muszą regulować swoją egzystencję; muszą dążyć do zachowania «nagiego życia» i muszą oddać hołd medycynie/nauce jako nowej religii”.
Nie każdy lewicowiec jest lewakiem
W podobnym duchu tendencje sanitarystyczno-polityczne prowadzące do totalitaryzmu omawia włoski filozof Giorgio Agamben we wspomnianej pracy „Where Are We Now?”. Należy zauważyć, że Agamben jest człowiekiem lewicy, ale jednym z tych lewicowców, którzy odważyli się głośno mówić o totalitarnym charakterze restrykcji nałożonych przez władze na całym świecie, zwłaszcza przez jego własny rząd w Rzymie, pisze dr Scott.
Lewicowy filozof podkreśla, jak bardzo medyczno-polityczny przesadny przekaz osłabił nasze wolności; jego zdaniem (podobnie jak wielu innych ludzi, którzy dostrzegli w „pandemii” problem nie tyle medyczny, ile polityczny) próbowano przejąć władzę w celu wprowadzenia faszystowskich struktur politycznych, które tak naprawdę nigdy nie zniknęły, odkąd pojawiły się sto lat temu. Twierdzi, że świat oparty na dystansie społecznym, maskach na twarzach i inwigilacji medyczno-politycz- nej nie jest na dłuższą metę opłacalny z ludzkiego i politycznego punktu widzenia.
W jak najbardziej lewicowym „II Manifesto” z lutego 2020 r., a więc u zarania pandemicznej histerii, filozof napisał: „Możemy stwierdzić, że po tym, jak terroryzm wyczerpał się jako uzasadnienie dla wyjątkowych procedur, wynalezienie epidemii stanowi idealny pretekst do poszerzenia tych procedur ponad wszelkie ograniczenia. Drugim czynnikiem, nie mniej niepokojącym, jest stan strachu, który w ostatnich latach przedostał się do jednostkowej świadomości i który przekłada się na rzeczywistą potrzebę odczuwania stanów zbiorowej paniki, dla których epidemia po raz kolejny stanowi doskonały pretekst” [tłum, z angielskiego Łukasz Moll].
Włoch twierdzi, że osiągnęliśmy punkt krytyczny z powodu „wycofania się Boga z życia społecznego” (na zdechrystianizowanym Zachodzie). „To obumieranie jest zarówno cielesne, jak i duchowe, co skutkuje zredukowanym doświadczeniem duchowym i doświadczaniem życia jedynie jako rzeczywistości czysto biologicznej. Ta abstrakcja i schizma we współczesnym świecie (a może ponowoczesnym), ułatwiona przez naukę i medycynę zajmującą miejsce Boga, prowadzi nas do nieuniknionych egzystencjalnych sprzeczności”.
Sowieci pokazali, jak można wykorzystać naukę i medycynę do przymusowego kontrolowania ludzi. Tak opisał to Władimir Bukowski, dysydent polityczny w dawnym ZSRR, przetrzymywany w szpitalu psychiatrycznym dla dysydentów politycznych: „Osobliwe cechy sowieckiego systemu politycznego, ideologia komunistyczna, niepewność i trudności nauki psychiatrii, labirynty ludzkiego sumienia – wszystko to w dziwny sposób splotło się razem, tworząc potworne zjawisko, użycie medycyny przeciwko człowiekowi”.
Dlaczego poszło tak łatwo?
Wielu ludzi zastanawia się, dlaczego tak łatwo można było ogłupić społeczeństwa, dokonać mentycydu na masową skalę? Fałsz kowidowy przyszedł w dużym stopniu na gotowe. Umysły społeczeństw Zachodu dawno zostały zlasowane przez propagandę. Big Tech od dawna robi swoje, czyli wodę z mózgów obywateli. Strona Technocracy zauważa, że to właśnie wysoko rozwinięta technologia jest tym, co odróżnia współczesne reżimy, wznoszące gmach totalitaryzmu swoim obywatelom, od totalitaryzmów z poprzednich epok.. „Środki wzbudzania strachu i manipulowania ludzkim myśleniem nigdy nie były bardziej wydajne ani skuteczne.
Telewizja, Internet, smart- fony i media społeczności owe to obecnie podstawowe źródła informacji, a kontrolowanie przepływu tych informacji jest łatwiejsze niż kiedykolwiek. Algorytmy automatycznie odfiltrowują głosy rozsądku i racjonalnego myślenia, zastępując je narracjami opartymi na strachu. Nowoczesne technologie mają też właściwości uzależniające, dlatego wielu dobrowolnie poddaje się praniu mózgu”. Technocracy cytuję komentarz Joosta Meerloo dotyczący zjawiska uzależnienie człowieka od technologii: „Żadnego odpoczynku, żadnej medytacji, żadnej refleksji, żadnej rozmowy. Zmysły są nieustannie przeładowane bodźcami. Człowiek nie uczy się już kwestionować swojego świata. Ekran udziela mu odpowiedzi”.
Ale jest jeszcze coś, na co z kolei zwraca uwagę Agamben. Filozof powołuje się na opinie holenderskiego naukowca Louisa Bolka. Bolk, który ponad sto lat temu śledził rozwój ludzkości na wielką skalę, doszedł do wniosku, że istotę ludzką cechuje postępujące hamowanie wrodzonych procesów życiowych adaptacji do środowiska naturalnego. W ich miejsce wchodzi aparatura technologiczna. To nie rzeczywistość, ale quasi-rzeczywistość odgrywać zaczyna kluczową rolę w kształtowaniu obrazu świata. Iluzja, świat wykreowany staje się „rzeczywistością”. Natomiast dawne pojęcie rzeczywistości, jako zestawu faktów, wydarzeń pochodzących z realnego świata, zanika. Odchodzi do lamusa, jako „przestarzałe”, nienadążające za epoką.
Nie własne doświadczenia, ale innych stają się podstawą naszego rozpoznawania świata. Gdyby jeszcze tych „innych” źródeł poznania było dużo, stanowiły szeroką gamę postaw, doświadczeń, zdobytej wiedzy. Ale gdzie tam! Opowiadających o tym, co się na świecie dzieje, jest coraz mniej. Stanowią coraz węższą grupę.
Trzy (zatrute) źródła
Swiss Policy Research (SPR) to niezależna grupa badawcza działająca non-profit. Tworzący ją naukowcy zajmują się propagandą geopolityczną.
Kilka lat temu SPR ogłosiła raport zatytułowany „The Propaganda Multiplier: How Global News Agencies and Western Media Report on Geopolitics” (Mnożnik propagandy: Jak globalne agencje informacyjne i zachodnie media informują na tematy geopolityczne). W rozdziale „Niewidzialny centralny układ nerwowy systemu medialnego” uczeni piszą, że mamy obecnie jedynie trzy globalne agencje informacyjne, które są „zawsze u źródeł wydarzeń”: American Associated Press (AP) zatrudniająca ponad 4 tys. pracowników na całym świecie. AP należy do amerykańskich koncernów medialnych i ma swoją główną redakcję w Nowym Jorku. Wiadomości AP są wykorzystywane przez około 12 tys. międzynarodowych mediów, docierając codziennie do ponad połowy światowej populacji.
Drugim światowym informatorem jest quasi-rządowa francuska agencja France-Presse (AFP) z siedzibą w Paryżu i zatrudniająca około 4 tys. pracowników. AFP codziennie wysyła ponad 3 tys. relacji i zdjęć do mediów na całym świecie.
Trzecie źródło wiedzy dla maluczkich to brytyjska agencja Reuters w Londynie, która jest własnością prywatną i zatrudnia nieco ponad 3 tys. osób. Reuters został przejęty w 2008 r. przez kanadyjskiego przedsiębiorcę medialnego Thomsona – jednego z 25 najbogatszych ludzi na świecie – i połączył się z Thomson Reuters, z siedzibą w Nowym Jorku.
Ponadto wiele krajów prowadzi własne agencje informacyjne. Należą do nich na przykład niemiecki DPA, austriacki APA i szwajcarski SDA. Jednak jeśli chodzi o wiadomości międzynarodowe, agencje krajowe zwykle polegają na trzech agencjach globalnych „i po prostu kopiują i tłumaczą ich raporty”, czytamy w SPR.
Swiss Policy Research powołuje się na Wolfganga Vyslozila, byłego dyrektora zarządzającego austriacką agencją prasową (APA), który tak opisał kluczową rolę trzech światowych agencji informacyjnych: „Agencje informacyjne rzadko pojawiają się na oczach opinii publicznej całego świata. Są jednak jednym z najbardziej wpływowych i jednocześnie jednym z najmniej znanych rodzajów mediów. Są to kluczowe instytucje o istotnym znaczeniu dla każdego systemu medialnego. Są niewidzialnym ośrodkiem nerwowym, który łączy wszystkie części tego systemu”.
Istnieje jednak prosty powód, dla którego globalne agencje, pomimo ich znaczenia, są praktycznie nieznane ogółowi społeczeństwa. Jeden ze szwajcarskich medioznawców stwierdził: „Radio i telewizja zwykle nie wymieniają swoich źródeł i tylko specjaliści potrafią rozszyfrować wzmianki w czasopismach”. Motyw tej dyskrecji powinien być jednak jasny: serwisy informacyjne nie są szczególnie chętne do informowania czytelników, że sami nie zbadali większości swoich artykułów”. Jeśli tak działają agencje w krajach zachodnich, to w jaki sposób informacje zdobywają lokalne agencje? Ilu, i jakich, mają agentów „u źródła” wydarzeń? Pytania zdają się być retoryczne.
Opracował: Jarosław Praclewski – Solidarność RI, numer legitymacji 8617, działacz Antykomunistyczny